Trzeci koncert Jazztopadu na którym byłem odbył się w niedzielę (17.11.19). Ucieszyłem się, że główną postacią tego wydarzenia jest Makaya McCraven, znany amerykański perkusista. Dla osoby słuchającej głównie muzyki klasycznej koncert z perkusistą jest czymś innym i ciekawym, gdyż dopiero w XX wieku europejska muzyka poważna rozwinęła się również w stronę eksponowanego rytmu. Oczywiście wszystko inne w klasyce było i jest rozwinięte na medal, żeby nie było… Moje podejście do koncertów z perkusistą – bohaterem jest podwójnie złożone, gdyż cenię też klasyczną muzykę indyjską, a tu już perkusiści mają wiele do powiedzenia.
Makaya McCraven / fot. David Margues
Tym razem zdobyłem jakieś krzesło i usiadłem wygodnie w Sali Czerwonej, zamykając oczy, bo i tak nie widziałem muzyków zza pleców tańczących i stojących (tych drugich było znacznie więcej). Usunięcie doznań wzrokowych pozwala mocniej wczuć się w zjawiska akustyczne, więc uznałem, że skorzystam z okazji. Perkusista zaczął od wolnych i malarskich dźwięków na swej perkusji, co wydało mi się naturalne, bowiem i ten aspekt gry powinien był na takim koncercie pokazać. Później jednak trochę się rozczarowałem. Muzycy grający z Makayą byli średnio zgrani, choć przez pierwsze minuty koncertu grali zapętloną melodię, aby solista mógł się wykazać. Nie było oczywiście tragicznie, w końcu to Jazztopad, ale od zespołu z perkusistą jako liderem oczekiwałbym wiele więcej. Również zamykanie utworów/improwizacji było dość chaotyczne, a przecież to właśnie perkusista ma najwięcej możliwości narzucenia innym eleganckiego zamknięcia. Nawet gdy improwizują.
Sam Makaya McCraven grał bardzo elegancko i dość mocno nawiązując do tradycyjnej jazzowej stylistyki perkusyjnej. Nie było w jego grze zapierającego dech w piersiach wyczucia czasu, za to cechowała ją dbałość o barwę poszczególnych uderzeń i ogólne bogactwo brzmieniowe. Sytuacja się zmieniła, gdy pojawił się gość specjalny, Shabaka Hutchings, znany Wam choćby z poprzedniej recenzji, gdyż w sobotę był koncert jego zespołu. Shabaka stawia na stylistykę jazgotliwych zapętleń i swego rodzaju matematykę chaosu, jest moim zdaniem jednak dość kontrowersyjny, jednak tu mogliśmy się przekonać że jest znakomitym muzykiem, który po prostu stawia na stylistykę idącą „pod włos” oczekiwaniom spokojniejszych słuchaczy. Gra całego zespołu natychmiast nabrała rytmu i wyrazu, zaś główny bohater, Makaya McCraven, mógł zbudować rytm w przestrzeni. Te jego konstrukcje były rewelacyjne i dla nich warto było znieść nieco niemrawy początek koncertu. Uwielbiam taką zabawę w dźwięko-kształty, znaną też w muzyce indyjskiej jako namarupa, zaś to było na najwyższym poziomie. Dodatkową atrakcją była możliwość cieszenia się ładnym mimo szaleństw brzmieniem Shabakowego saksofonu. Jak bowiem wspominałem w recenzji sobotniej, w swoim zespole Shabaka stawia na ścianę dźwięku która gubi detale brzmienia tego dęciaka.
Inni muzycy też byli ciekawi, choć niektórzy nie dość zgrani z solistą perkusistą. Marquis Hill grał na trąbce prezentując spore bogactwo wyobraźni. Irvin Pierce grający na saksofonie został przyćmiony przez Shabakę, zwłaszcza, że próbował grać także w jego stylu. Greg Spero grał świetnie na elektronice i tak sobie na fortepianie. Natomiast Junius Paul grający na gitarze basowej i kontrabasie był moim zdaniem znakomity, zwłaszcza w pełnych wyobraźni i śmiałych solówkach.
Na płycie usłyszeliśmy materiał z zeszłorocznej płyty Universal Beings. Poprzednie albumy doczekały się wielu entuzjastycznych recenzji. Album nagrano w czterech miastach ważnych dla progresywnych twórców: Nowym Jorku, Chicago, Londynie i Los Angeles. Liderowi towarzyszyli w większości inni muzycy: wibrafonista Joel Ross, wiolonczelistka Tomeka Reid, Shabaka Hutchings i Nubya Garcia (saksofony) oraz gitarzysta Jeff Parker. To może wyjaśniać pewne niezgranie obecnych wykonawców poza Shabaką i Juniusem Paulem (grał zresztą na albumie w utworze Prosperity’s Fear). Tym niemniej dla owych kilku pięknych chwil rytmu w przestrzeni, niezwykłych i inspirujących, warto było znieść pewne niedoskonałości.