Piąty dzień Wratislavii Cantans przyniósł melomanom kolejne spotkanie z muzyką Oliviera Messiaena i muzykę nową, czyli dzieło cenionej polskiej kompozytorki Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Na festiwalu pojawiła się po raz pierwszy orkiestra gospodarzy (jako wrocławianin myślę o niej „nasza orkiestra”), czyli NFM Filharmonia Wrocławska, oraz Chór Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie. Do tego mieliśmy też tenora solistę – Nicholasa Sharratta i oczywiście dyrygentkę Marzenę Diakun, która musiała zapanować nad potężnym aparatem wykonawczym, zwłaszcza w dziele Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, gdzie mieliśmy chór w wielkim składzie i wielką orkiestrę symfoniczną.
Et exspecto resurrectionem mortuorum Oliviera Messiaena to dzieło szczególne nawet jak na Messiaena. Oczywiście nadal z łatwością rozpoznajemy w nim jego język muzyczny, który opiera się na strukturach modalnych i rozwija je do granic ich możliwości. Podobnie jak w innych dziełach wysmakowane barwy brzmienia całości były analogiczne do szkieł witraża gdy światło Słońca wpada w nie jeszcze nieśmiało, z jakimś przedświtem, ale jeszcze nie wraz ze świtem. Jest coś takiego we francuskich twórcach, że po prostu nie mogą błysnąć światłem prosto po oczach, jak zdarza się to Włochom czy Niemcom. Et expecto jest jednak jak na dzieła orkiestrowe Messiaena szczególne zwarte i skupione w swojej ekspresji.
Utwór Messiaena został przedstawiony publiczności w roku 1965, dwa lata temu został on zamówiony przez ministerstwo kultury aby upamiętnić ofiary wojen światowych. Pierwsze wykonanie miało miejsce w Sainte – Chapelle, w arcydziele gotyku pięknego, w tej szkatule podtrzymującej zbiór najwspanialszych gotyckich witraży w Europie. Messiaen zdecydował się powierzyć dzieło tylko sekcji dętej orkiestry i rozbudowanej perkusji, z dodaniem instrumentów egzotycznych. W wymiarze literackim całość odwołuje się do Apokalipsy i zmartwychwstania, nie tyle indywidualnego, co masowego – po Apokalipsie.
Muzyka Messiaena jest w Et exspecto hieratyczna, zgrupowana w masywne bloki. To bardziej obiekt niż dzianie się w czasie. Nawet gdy pojawiają się napięcia porywające na chwilę muzykę do ruchu, natychmiast one zamierają. Dopiero pod koniec ujawnia się muzyczny nurt, niezborny, kościsty, nieco przerażający (zwłaszcza jak na pogodną zazwyczaj paletę orkiestrowych barw kompozytora). W centralnej części pięcioczęściowego cyklu Et exspecto przejawia się forma dźwiękowa nieco analogiczna do wybrzmiewania dzwonów tybetańskich. Na masywie jednorodnego dźwięku ukazują się pogłosy, przesuwające się fale dźwiękowe. Jest to zapewne brama w tym rytuale przejścia. Moim zdaniem w tym utworze Messiaen jest też prekursorem muzyki spektralnej, zainspirowanej ponownym odzwierciedlaniem natury wybrzmiewającego dźwięku.
Wrocławscy Filharmonicy wypadli w tym trudnym utworze znakomicie. Cały ciężar muzycznej odpowiedzialności spadł tym razem na sekcję dętą orkiestry i na perkusistów. Wszystko brzmiało bezbłędnie i wielobarwnie. Duża w tym zasługa Marzeny Diakun, będącej też – obok zwycięstw i wysokich miejsc w wielu konkursach dyrygenckich – laureatką paszportu Polityki (Dorota Szwarcman, będąca też muzyczną ambasador tego tygodnika, siedziała na Sali, jak zresztą na wszystkich koncertach Wratislavii). W prowadzeniu Et exspecto słychać było wyraźnie indywidualność Marzeny Diakun – ogromną precyzję, niechęć do efekciarstwa zastąpioną przez trzymanie się muzycznej opowieści w każdym jej momencie. Podobało mi się to. Często słuchając dobrych całkiem dyrygentów odczuwamy, że dzieło podzielone jest na obszary zmierzające do kolejnych kulminacji. Zatem część utworu staje się drogą do kolejnego wspaniałego brzmieniowo efektu. W przypadku Marzeny Diakun skupienie było obecne cały czas, każdy moment muzyki był starannie przedstawiony. Dyrygentka ma już spore doświadczenie w wykonywaniu muzyki współczesnej i to zapewne też pomaga wytworzyć w sobie taką uważność.
Utwór Uru Anna/Światło Nieba Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil wcale nie ma tak wiele wspólnego z Messiaenem, jak mogłaby sugerować jego podobna, sakralna i mistyczno –świetlista tematyka. Nie powinno nas też zmylić to, że kompozytorka była między innymi uczennicą Oliviera Messiaena. Dzieło to jest w pewnym sensie postmodernistyczne, gdyż łączy, choć bardzo koherentnie, różne stylistyki i spojrzenia na muzykę. Oprócz tego pojawiają się w nim zabiegi neoromantyczne, w partii tenora i w niektórych partiach chóru (gdzie indziej ten chór jest potraktowany bardzo nowocześnie, gra też na szeleszczących obiektach i na swych oddechach).
Ta wielorakość stylistyk Uru Anna/Światło Nieba może być podyktowana treścią, jaką śpiewa solista i chór (całość była dedykowana Janowi Pawłowi II). Pierwsza i trzecia, ostatnia część, zawierają teksty biblijne. Środkowa część to nazwy gwiazd konstelacji Oriona i akadyjska nazwa samej konstelacji (Uru Anna). Części są też opisane – pierwsza to „archaicznie”, druga to „kosmicznie” i trzecia „codziennie”.
Na pewno bardzo ciekawe jest zastosowanie przez kompozytorkę elementów muzyki konkretnej, czyli naśladującej czy w inny sposób przytaczającej rzeczywiste dźwięki. Przykładowo – jeśli nagramy dźwięki przed naszym domem (szum drzew, przejeżdżające samochody, kroki przechodniów, deszcz spadający na płyty chodnika) i w oparciu o nie skomponujemy utwór na orkiestrę, może wyjść z tego całkiem intrygująca forma. Pozostaje jeszcze kwestia jak przekształcimy te dźwięki, co do nich dodamy, jak ujmiemy ich barwę i dynamikę.
Najbardziej kontrowersyjna była dla mnie w tym utworze pierwsza część, gdzie odniosłem wrażenie, iż nowoczesne środki wyrazu są wykorzystane jako akompaniament do stosunkowo prostej linii melodycznej. Również sama końcówka dzieła, gdzie po potężnej kulminacji tenor po prostu mówi otwartym tekstem o świetle i Jezusie, była, moim zdaniem, niezbyt fortunna. Taka dosłowność po bardzo ciekawym muzycznie finale trochę, w mojej opinii, psuła to, co działo się wcześniej muzycznie. Tym niemniej całość dzieła bardzo mi się podobała, połączenie różnych stylistyk muzyki schyłku XX wieku było udane i miało sens. Również efekty brzmieniowe, pozyskanie dzięki ogromnemu aparatowi wykonawczemu, były bardzo wciągające.
Jeśli chodzi o wykonawców, to Wrocławscy Filharmonicy, w pełnym już składzie, błyszczeli precyzją i jakością oddawania złożonej dynamiki utworu. Były już z nami oczywiście smyczki. Znów słychać było też styl dyrygentury Marzeny Diakun. Chór Filharmonii Krakowskiej pokazał potęgę brzmienia i ciekawą, mroczną nieco barwę. Dał sobie świetnie radę z innymi zadaniami niż śpiew, a zasługa tutaj też Teresy Majki- Pacanek, kierowniczki artystycznej chóru. Tenor Nicholas Sharrat nie miał bardzo nośnego i pięknego głosu, ale śpiewał bardzo precyzyjnie i ciekawie od strony wyrazowej. Dyrygentka znakomicie zadbała o eksponowanie jego głosu w masywie brzmieniowym wielkiej armii, jaką miała przed sobą, widać było, że w partiach gdzie tenor śpiewa skupia sporą część uwagi na nim.