13 października 2017 roku miał miejsce w Narodowym Forum Muzyki koncert, który zestawiał ze sobą bardzo dalekie muzyczne światy – muzykę Piazzolli i Szostakowicza. Elementem wiążącym był może podtytuł koncertu – Przerwane milczenie.
Można znaleźć też inny element wspólny. Zarówno muzyka Piazzolli, jak i Szostakowicza nie są wolne od smutku. Smutek Piazzolli to smutek tanga, które przyświeca mu w większości kompozycji swoim erotyczno – transowym rytmem. Zdaniem części badaczy tango stworzyły prostytutki, nie traktowane zbyt godnie w niewolnej od machismo Argentynie. V Symfonię Szostakowicz tworzył w trakcie stalinowskiej obławy na niego wywołanej „burżuazyjnym zgniłym formalizmem”, jaki – zdaniem stalinowskich krytyków muzycznych – zastosował w operze Lady Makbet mceńskiego powiatu. V Symfonia była odpowiedzią na te zarzuty. I zdała egzamin – jej prawykonaniu towarzyszyła 40 minutowa owacja, zaś słudzy Stalina orzekli, iż Szostakowicz wrócił do idiomu, który jest wartościowy i cieszy klasę robotniczo chłopską.
Bohaterem tego wieczoru był Daniel Raiskin, który dwa lata temu zakończył okres bycia głównym dyrygentem Filharmonii Łódzkiej im. A. Rubinsteina, zaś rok temu pożegnał się z Rheinische Philharmonie w Koblencji. W tym roku mocniej zwiąże się z Belgradzką Orkiestrą Symfoniczną. Oczywiście we Wrocławiu prowadził naszych filharmoników i czynił to solidnie, bez skrajnych temp, z dbałością o barwę, z nieco może zbyt schodkową dynamiką, ale nie unikając pięknych piano, z których słynąć już zaczynają Wrocławscy Filharmonicy.
Koncert rozpoczęła Uwertura do opery Wesele Figara KV 492. Orkiestra zagrała ją pięknie, szczególną uwagę przyciągały doskonale brzmiące, eleganckie smyczki. Drewno było nieco zbyt mocno wycofane, zasłaniając nieco polifoniczność tej uwertury. Pogodna i pełna życia muzyka Mozarta zupełnie nie zapowiadała nostalgii psychodramatu tango i wymuszonej na Szostakowiczu pogody i prostoty V Symfonii. Ale, jak wspomina książeczka, w Weselu Figara Mozart sięgnął po tekst absolutnie rewolucyjny, nawołujący do zamknięcia nierówności feudalizmu i zakazany w wielu krajach. No i tu możemy się zastanowić, czy Mozart był odważniejszy od Szostakowicza, czy też raczej Józefowi II Habsburgowi daleko było do Józefa Stalina jeśli chodzi o okrucieństwo i autorytaryzm. A może chodziło o rewolucje „przed” i „po”? Z pewnością Mozart stawał po stronie śmiałych rewolucji w muzyce, czemu Szostakowiczowi zakazano.
Następnie na scenę weszła młoda artystka Ksenija Sidorova uzbrojona w akordeon umieszczony na szelkach. To młoda jeszcze artystka, która zaczęła w muzyce ludowej (która akordeon bardzo lubi) zaś kontynuowała klasyczną już edukację w Londynie. Obecnie pnie się po drabinie sławy, w 2016 roku Deutsche Gramophon wydało jej pierwszy album. Ksenija Sidorova jest Rosjanką urodzoną w Rydze w roku 1988.
Ksenija Sidorova / fot. SL-Cha
Koncert na bandoneon i orkiestrę „Aconcagua” Astora Piazzolli zabrzmiał dzięki Kseniji bardzo pięknie. Zauroczyło mnie romantyczne, miękkie, a jednocześnie nostalgiczne brzmienie jej akordeonu. Wirtuozerii towarzyszyła dbałość o swoisty światłocień w wygrywanych tonach, co nie jest częste u wielu akordeonistów, dzięki czemu słyszymy czasem mocny, bardzo modernistyczny dźwięk, nie ulegający zbytnim sentymentom. Tu tego sentymentalizmu było bardzo dużo i dobrze, bo o to chodzi w zmysłowych smutku tanga. Sama kompozycja Piazzolli była bardzo zgrabna. Momentami raził trochę zbyt prosty akompaniament orkiestrowy i brak wyczucia na temat tego, jak nie zakrywać instrumentu solowego. Z drugiej strony zaciekawiały świetne glissanda solowych skrzypiec (brawa dla koncertmistrza Wrocławskich Filharmoników!) i inne zaskakujące sztuczki. Co do samej partii solowej, nie mam zastrzeżeń, wręcz przeciwnie – świadczyła ona o dużej wrażliwości i wyobraźni kompozytora, który zresztą zmarł stosunkowo niedawno, bo w roku 1992. Muzyka Piazzolli jest tak mocno wpisana we współczesne życie koncertowe, że można by sądzić, iż jest on czcigodnym, XIX wiecznym klasykiem. No cóż, jego język muzyczny, choć nie wolny od ciekawych eksperymentów, nie jest zbyt awangardowy, zaś tango korzeniami sięga XVIII wieku. Na bis zagrane było inne tango kompozytora i kolejne wielkie brawa należą się koncertmistrzowi, który w tym bisie grał de facto w dialogu za akordeonistką. Daniel Raiskin poprowadził całość znakomicie, być może można by jeszcze coś poprawić jeśli chodzi o elastyczność rytmiczną, którą chyba w utworach Piazzolii doskonalić można w nieskończoność, odkrywając, że zawsze może być jeszcze nieco lepiej.
V Symfonia Szostakowicza przypomniała mi, że być może jeszcze coś innego łączy Szostakowicza i Piazzollę. Neoklasycyzm Szostakowicza jest znacznie bardziej barokowy, niż ten występujący u Prokofiewa na przykład. Radziecki mistrz sięgał chętniej po inspiracje Bachem i Haendlem niż Haydnem, jak czynił to Prokofiew i wielu innych neoklasycystów. Utwór był zagrany i poprowadzony bardzo dobrze. Na samym początku rogi miały trochę lekkich wpadek, ale później, już rozegrane, wraz z resztą blachy grały doskonale. Drewno imponowało cały czas. Smyczki, jak zwykle, były wyborne, choć dyrygent nie umiał z nich akurat wydobyć całości ich możliwości, wydobywając jednakże bardzo wiele. Ujrzeliśmy zatem ten „przebłagalny” symfoniczny fresk Szostakowicza. Wydaje m się, że kompozytor owo zrywanie z „ponurym formalizmem” podjął bardzo instrumentalnie. Zaburzył po prostu część tematów, które w różnych wariantach wiernie u niego powracają. Rozbił trochę elegijność, przesuwając ją w stronę „ nie-takiej-znów-bardzo-smutnej zadumy przodownika pracy”, zaś swoje groteskowo – cyrkowe drapieżne i szybkie tematy przyciął do formatu muzyki heroiczno – marszowej, choć nadal na pograniczu groteski, a już z pewnością nie bez ilustracji słabo skrywanego lęku przed „pochodem walczących o pokój i sprawiedliwość mieszkańców wsi i miast”. Ale ten lęk z pewnością nie bardzo już Stalinowi przeszkadzał.
"No cóż, jego język muzyczny, choć nie wolny od ciekawych eksperymentów, nie jest zbyt awangardowy, zaś tango korzeniami sięga XVIII wieku."
A Piazzola to nie przypadkiem wielki rewolucjonista tanga?
Z językiem tak awangardowym, jak różnica pomiedzy La Cumparsita a Libertango?
Tak, ale ja to odnoszę do muzyki klasycznej. Chopin był w tym sensie „rewolucjonistą mazurka i poloneza” ale nie o to u niego chodzi. Nie pisałem tej recenzji z punktu widzenia rewolucji w muzyce tanecznej. Gdyby Piazzolla został zestawiony z mistrzami disco, rapu etc. wtedy bym się skupił na rewolucjach w muzyce tanecznej. Po prostu oceniałem rzecz całą jako koncert z solowym instrumentem – na ile w tej formie język jest rewolucyjny. Nie musi być – o czym też napisałem.