Minął właśnie ostatni dzień tegorocznego festiwalu Musica Polonica Nova (29.05.22). Nie mogłem być tym razem na wszystkich koncertach, ale cieszę się z tego, co dane mi było usłyszeć. A także zobaczyć, bowiem daCamera, słowo motto tegorocznej edycji Polonici, dotyczyło także łączenia muzyki z obrazem i ze światłem. Festiwalowa publiczność całkiem dopisała, choć nadal nie było jej tyle, co na najpopularniejszych koncertach zwykłego sezonu filharmonicznego. Miałem okazję przekonać się, jak bardzo ów lęk przed muzyczną teraźniejszością jest niesprawiedliwy. Wszystkie utwory festiwalu były świeże i intrygujące, meloman, który odejmuje sobie możliwość kontaktu z muzyką powstającą w naszych czasach, naprawdę wiele traci. A przecież na Musica Polonica Nova można też było spotkać samych kompozytorów i zapytać ich o dzieła, które dostarczyły nam wzruszeń i przemyśleń. Świat muzyki nowej bywa niesforny i rewolucyjny. Często brzmi pod włos, jakby chciał się wyprzeć dziedzictwa Bacha i Beethovena, co oczywiście tak naprawdę nie jest możliwe. Ale jest to świat artystów, którzy miesiące i lata swojego życia poświęcają na stworzenie dzieł, które mają dla nich najwyższy sens. Ten sens nie jest hermetyczny, odrobina wrażliwości i czasem też cierpliwości pozwala również innym osobom go odkryć. A kompozytorzy teraźniejszości mówią nieraz o rzeczach, których nie znał Beethoven i których nie widział Bach. Musica Polonica Nova to najbardziej „nasza” muzyka, jaką możemy usłyszeć. Nie jest ona niewolnicą historii, ani mechanicznej, PR-owskiej komercji i ergonomii produktów rynkowych, jakimi są w ogromniej większości albumy pop, jazzowe czy rockowe. Ta muzyka nie jest stewardessą na locie do kurortu, nie jest też dilerem tego czy innego produktu. Ta muzyka jest światem i rozmową, czymś, co jedna osoba naprawdę daje swoim słuchaczom, innym ludziom.
Pierwszym koncertem ostatniego dnia festiwalu był zbiór utworów zatytułowany „Obraz, światło, dźwięk”. Zaczął się od Pierre’a Jodlowskiego i jego Outer Space na puzon, wideo, światła i elektronikę (2018). Był to jeden z najlepszych utworów multimedialnych, jaki dane mi było widzieć. Połączenie dźwięku, obrazu i akcji scenicznej samotnego de facto puzonisty było niesamowicie wciągające, w podobny sposób, w jaki wciągają nas do swojego świata najlepsze dzieła filmowe Davida Lyncha. Również u Jodlowskiego pojawiła się gra różnych światów, oraz chronologii nimi rządzących. Kamera stała się niepokojącym bohaterem, wspartym przez adekwatne, rozdymające wyobraźnię dźwięki. Świetny utwór, świetne wykonanie, do teraz nie opadły jeszcze ze mnie emocje po jego usłyszeniu i zobaczeniu. Na puzonie grał Jakub Gumiński, za resztę był odpowiedzialny sam kompozytor. Zdecydowanie warto śledzić poczynania Pierre’a Jodlowskiego, to świetny, pełen inwencji artysta, mający też wyjątkowy zmysł estetyczny, wyczucie proporcji zarówno w zakresie dźwięku, jak i obrazu.
Następnym utworem była kompozycja Ewa Trębacz Ligeia na niewidzialny sopran, zespół i przestrzenną warstwę elektroniczną. Dzieło to nawiązywało do mitycznej syreny, która zainspirowała nie tylko Starożytnych, ale również największego amerykańskiego romantyka, Edgara Alaina Poe’a. Utwór powstał we współpracy z Anną Niedźwiedź i Josiahem Boothbym, Anna Niedźwiedź była też owym niewidzialnym sopranem, zaś Chain Ensemble odpowiadał za warstwę orkiestrową. Powstał z tego gęsty fresk, gdzie imponujące wariacje sopranu budowały niepokojącą, często niemal nieznośną przestrzeń dźwiękową. Było w tym dziele wiele świeżości i energii i suma summarum bardzo mi się podobało.
Po tym usłyszeliśmy Halny na elektronikę i improwizującą flecistkę (2017) Sławomira Kupczaka. Improwizowała Ewa Liebchen z Chain Ensemble. Obok niej stał głośnik generujący rytmiczne, bardzo przetworzone i wysmakowane płaszczyzny dźwiękowe. Głośnik z solistką łączyły intensywne smugi światła. I to wszystko… A jednak było tego wiele i dzieło Kupczaka wywarło na mnie piorunujące wrażenie. Było żywe, pełne ruchu, nieoczekiwane i wielopłaszczyznowe, a jednocześnie spójne i pełne wewnętrznej logiki. Flecistka była genialnym partnerem dla świata wyobraźni kompozytora.
Na koniec tego koncertu usłyszeliśmy Inner Voyage na instrumenty i światła (2020–2022) Grzegorza Pieńka. Utwór miał obrazować sen jako doznanie psychodeliczne, ale szczerze mówiąc, chciałbym mieć takie sny. Gra świateł i przywodzących momentami na myśl prawie zapomniane obrazy fraz muzycznych była bardzo udana i mocno działająca na wyobraźnię. Nie wiem, na ile kompozytor posłużył się w tym dziele przetworzonymi cytatami muzyki z innych epok i stylistyk, ale wciąż miałem wrażenie, iż błąkam się na pograniczu czegoś co znałem i co zapomniałem, a czego nowego, co niemal natychmiast po usłyszeniu będę musiał zapomnieć. Wyjątkowo trafny portret marzeń sennych, które przecież nie od dziś pobudzają wyobraźnię artystów, nie tylko kompozytorów, ale malarzy, poetów, dramatopisarzy.
W drodze na następny koncert miałem okazję usłyszeć Minotaura Ewy Trębacz, który był wykonywany w głównym hallu NFM. Ewa Trębacz była kompozytorką rezydentką tegorocznej Polonici i muszę przyznać, że jej gęsta, zabarwiona oceanem, mitami i labiryntami wyobraźnia nadała całemu festiwalowi wyjątkowego smaku. Wykonawcami działa był Mateusz Feliński grający na rogu i Ewa Trębacz zajęta przestrzenną projekcją dźwięku. Aby stworzyć to dzieło kompozytorka stworzyła serię sesji nagraniowych w niezwykłych miejscach, takich jak katedra św. Jana w Seattle, pustynia na wschodzie stanu Waszyngton i wschodnie zbocza gór Kaskadowych. Waltornistą Josiah Boothby improwizował krótkie motywy i frazy, które kompozytorka nagrywała w technikach trójwymiarowej rejestracji dźwięku. Następnie Ewa Trębacz przetworzyła pozyskany w ten sposób surowiec i zorganizowała w sekwencję przestrzeni dźwiękowych, w których niejako ponownie musi się poruszać waltornista. Wyszło coś tajemniczego i rzeczywiście mitycznego, jakby wbrew tak skrajnie złożonej drodze dojścia do serca labiryntu.
Ostatni koncert odbył się w Sali Głównej NFM i nosił prosty tytuł „Szmyczki”, bowiem tym razem kompozytorzy teraźniejszości mieli do swej dyspozycji Orkiestrę Kameralną Leopoldinum, którą świetnie prowadził i przygotował Christian Danowicz.
Jako pierwszy zabrzmiał utwór Piotra Tabakiernika in latitudinem na trio smyczkowe i orkiestrę smyczkową (2022). W trio smyczkowe wcielił się ze swoimi skrzypcami Christian Danowicz, na altówce zagrał Michał Micker a na wiolonczeli Marcin Misiak. Ten zespół znany jest już dobrze melomanom pod nazwą NFM Trio Smyczkowe Leopoldinum. Dzieło Piotra Tabakiernika odstawało swoim charakterem od innych utworów zaprezentowanych na Musica Polonica Nova. Cały festiwal bowiem nacechowany był pewną spójnością stylistyczną, łączącą wiele dzieł w jeden nurt, należący do jednej epoki lub do jednego kręgu twórców. Tymczasem Piotr Tabakiernik zaprezentował nam formę po części minimalistyczną i repetytywną, ale też bardzo głęboką i bogatą jak na taki styl myślenia o sztuce dźwięku. Punktem wyjścia było proste pizzicato zespołu solistów, na który nakładały się niczym przypływy morza płaszczyzny dźwiękowe smyczków, jak i podmuchów w skrzypce. Ta jednostajna struktura ewoluowała powoli i w ciekawy sposób, co dawało nieodparte wrażenie metafizycznej zadumy. Ładny utwór.
Po Dziewczynce z zapałkami na orkiestrę smyczkową Przemysława Schellera spodziewałem się jakiegoś pastiszu lub stylizacji, tymczasem otrzymaliśmy piękny utwór pełen tajemniczości i dramatyzmu, gdzie smyczki grały także wokół nas. Jak później doczytałem, utwór poświęcony jest matce kompozytora. Nie mogąc w pełni odkryć, jaki jest biograficzny koncept dzieła, muszę przyznać, że bardzo mnie ono poruszyło swoją przemyślaną strukturą i zwyczajnym pięknem.
Concertino na orkiestrę smyczkową (2018) Tomasza Skweresa urzekło mnie swoim bogactwem środków i siłą wyrazu. Po tej edycji Musica Polonica Nova z pewnością zapisałem sobie w pamięci ciekawy i budzący wiele moich melomańskich oczekiwań styl Tomasza Skweresa.
Nie inaczej jest z Ewą Trębacz, której zamiłowanie do muzycznych gąszczów wymaga niekiedy przełamania pewnych uprzedzeń, jednakże gdy okaże się trochę cierpliwości dla jej bardzo autorskiej i pewnej siebie estetyki dźwiękowej, nagrodą jest zapierająca dech w piersiach podróż po rozległych światach i przestrzeniach muzyki. Jej Metanoia okazała się wyzywającym niemal w swoim bogactwie i rozmachu koncertem na skrzypce, orkiestrę smyczkową i przestrzenną warstwę elektroniczną. Tak epicki i pełen wyrazu utwór stanowił doskonałe zwieńczenie bardzo udanego, tegorocznego Musica Polonica Nova.