Leo jak Leopoldinum. Muzycy z NFM Orkiestry Kameralnej Leopoldinum zapraszają nas w tym roku na odkrywanie tego, czego wcale nie brakuje w muzyce poważnej, a co niejako przeczy jej polskiej nazwie. Owym odkrywanym zjawiskiem jest humor. Żadna to bowiem sztuka, która operuje tylko częścią emocji. Muzyka klasyczna, jak na sztukę przez największe „S” przystało, może zarówno prowadzić nas na skraj rozpaczy (choćby Szostakowicz), jak i wzbudzać w nas nieokiełznany śmiech, jak czyni to choćby Beethoven w swej VII Symfonii.
Dyrektorem artystycznym Leo Festiwalu jest Ernst Kovacic. Jak się okazało, 30 maja byłem już na drugim koncercie Leo Festiwalu 2017. Pierwszy koncert miał zupełnie zmieniony program z uwagi na wypadek altowiolisty i tak przejąłem się dzielną postawą studentów Akademii Muzycznej we Wrocławiu, którzy dali sobie radę z nowym koncertowym programem, że zupełnie zapomniałem, iż w ten sposób zaczął się właśnie Leo Festiwal.
Tym razem program nie był zmieniony, choć była w nim jedna niespodzianka. Na początku muzycy, w liczbie sześciu, zagrali Ucieszne figle Dyla Sowizdrzała op. 28 TrV 171 Ryszarda Straussa w aranżacji F. Hasenöhrla. Ryszard Strauss bardzo lubił opowieści o tym dowcipnisiu ze wsi, które pochodziły z XV wieku i mieściły się gatunkowo we wczesnej odsłonie opowieści łotrzykowskiej, będącej, jakby nie było, protoplastką współczesnej prozy. Mistrzostwo kompozytorskie Straussa polegało między innymi na absolutnie mistrzowskim operowaniu orkiestrą. Poza tym był on najbardziej eksperymentującym wśród późnych romantyków. Sekstet utworzony z członków Leopoldinum zagrał tę muzykę znakomicie, przekazując nam całą figlarność nie tylko Dyla Sowizdrzała, ale i samego Ryszarda Straussa. Jeśli chodzi o aranżację Hasenöhrla, to przydałby się ktoś nowy do dokonania tak śmiałego zamachu na fresk mistrza orkiestrowych fajerwerków.
W Dylu Sowizdrzale znakomicie realizował quasi – koncertową partię skrzypiec koncertmistrz Leopoldinum Christian Danowicz. W następnym utworze czekało go jednak jeszcze bardziej karkołomne zadanie. Otóż wcielił się on w rolę dyrygenta, który dyrygował… wędką. A dyrygował rybami, w które wcielili się pozostali muzycy Leopoldinum ustawieni w niemy, rybi chór. Słychać było tylko dobrze skoordynowane „plumk”, które zna każdy właściciel akwarium. Autorem tego dzieła był Christian Morgenstern, zaś samo dzieło nazywało się Fisches Nachtgesang, zatem mogliśmy się ryb spodziewać. Publiczność rozbawiła udana gra aktorska muzyków, na koniec zaś, gdy jeden z członków rybiego chóru chciał się przedwcześnie ulotnić, dyrygent przyciągnął go do szeregu wędką.
Kolejna pozycja była niespodziankowa, gdyż nie była zapowiedziana w programie. Usłyszeliśmy pieśń cygańską o „Cygance, która skradła kurę”. Pieśń wydawała się mało rozrywkowa, gdyż Cygankę za ową kradzież powieszono. „To gorzej niż w Nędznikach Wiktora Hugo” – pomyślałem. W Nędznikach główny bohater wylądował na galerach za kradzież chleba, a tu od razu wieszają? Przypomniało się, że i Dyl Sowizdrzał nie najlepiej wedle opowieści skończył… Na szczęście grająca ten utwór na skrzypcach i śpiewająca go jednocześnie śpiewaczka uspokoiła nas w muzycznej puencie, że „głupi, kto wierzy Cyganom”. Był to oczywiście tekst Agnieszki Osieckiej.
Następnie wykonano Minimax. Repertorium für Militärorchester für Streichquartett, utwór Paula Hindemitha pochodzący z roku 1923. Był to wybór kiku ogniw z tego cyklu, w którym Hindemith nie był jeszcze pełnym powagi autorem Palestriny, ale pełnym przekory anarchistą i antysystemowcem. Utworzony z Orkiestry Leopoldinum kwartet wkroczył na scenę marszowym krokiem i zaczął grać wzniosły marsz, który dziwacznie się zapętlał i schodził z tonacji. Inne epizody były równie śmieszne, zaś muzycy ujawniali coraz to nowe zdolności komediowe. Była to groteskowa i prześmiewcza muzyka, znakomicie wykonana i zagrana. Ja cieszyłem się podwójnie, gdyż wcale nie tak łatwo spotkać muzykę Hindemitha w jej bardziej przekornym i buntowniczym wcieleniu.
Po przerwie przyszła kolej na arcymistrza muzycznego humoru, czyli Józefa Haydna. Tym razem z Leopoldinum wyłonił się inny, znacznie bardziej sfeminizowany kwartet i grał wybornie. I tu zażartowano w bardziej dosłowny sposób, wprowadzając w błąd biedną, nie wiedzącą kiedy klaskać, publiczność. Ja też nie wiedziałem, gdyż zagrano czwartą część II Kwartetu smyczkowego op. 33 Hob.III:38 „Żart“ i również czwartą część III Kwartetu smyczkowego op. 33 Hob.III:39 „Ptak“. Humor w muzyce Haydna pojawia się jako konstrukcja muzyczna, jest tym śmieszniejszy, że uzasadniony całą muzyczną architekturą. Szkoda trochę, że nie mogliśmy usłyszeć tych dzieł w całości! Zwłaszcza, że wykonanie było bardzo udane.
Następne dzieło na koncercie przeniosło nas znacznie głębiej w czasie. Oto naszym uszom objawił się wspaniały Biber jego Sonata representativa na skrzypce solo i b.c. Do głównego skrzypka i wiolonczelisty Leopoldinum dołączyła ze swoim klawesynem Aleksandra Rupocińska. Grali świetnie – stylowo, sugestywnie i dynamicznie. Oddając cały koloryt tej pełnej przeróżnych zabawnych scenek sonaty. Natomiast scenki odegrali aktorzy lalkowi – Jakub Grebski i Robert Delegiewicz. Na scenie pojawiły się zatem ptaszki i kot, pod koniec zaś odbył się pojedynek. Furorę jednak zrobiła wielka zielona żaba, która na naszych oczach spałaszowała stado much stworzonych z plastikowych butelek, wyciorów i innych niezwykłych przedmiotów. Tu przypomniały mi się słowa jednej ze znajomych studentek wrocławskiego lalkarstwa, która zapewniała, iż w promieniu pół kilometra wokół jej szkoły wszelkie przedmioty ulegają zagubieniu, gdyż każda rzecz może się przydać by stworzyć nową lalkę lub, w najgorszym razie, nową scenografię. Pomysł odegrania muzyki Bibera w ten sposób był oczywiście trafiony w dziesiątkę.
Na koniec koncertu Françaix i jego Sześć preludiów. Coraz częściej można usłyszeć we Wrocławiu tego neoklasyka, który wraz z kolegami zaprzysiągł, iż będzie tworzył muzykę bez patosu, zanurzoną w codzienności, otwartą na to co wokół i sprawiającą przede wszystkim przyjemność. Swego czasu Françaix był jednym z najbardziej znanych kompozytorów muzyki współczesnej. Obecnie chyba wraca do łask melomanów i chyba zasłużenie, gdyż umiał być pogodny i codzienny z niebywałym wdziękiem i fantazją. Jego dzieła z niezwykłą swobodą przechodzą od rytmów tanecznych i kawiarnianych melodii do wyrafinowanych zabaw z tonalnością, z przetworzeniami tematów, z nakładaniem na siebie różnych narracji. Orkiestra Kameralna Leopoldinum grała to znakomicie, z pięknym brzmieniem i dużą precyzją, niezbędną dla tej muzyki, której „luzackość” może być bardzo myląca. Elementem humorystycznym pozamuzycznie był tym razem kontrabasista, który w pewnym momencie stanął na czele całego zespołu dolepiając sobie wąsy, zakładając archaiczne okulary i zadziwiając wirtuozerią swojej gry.
To był miły wieczór, na którym nie brakowało dzieł dobrych i dobrze zagranych. Muzycy Leopoldinum ujawnili też talenty teatralne, które zapewniły nas o tym, że Leo Festiwal jest pod wieloma względami wyjątkowy.
Panie Jacku, bardzo ciekawie Pan pisze o muzyce. I bardzo zachęcająco, czytając Pana człowiek chciałby rzucić wszystko i lecieć na koncert :))
Bardzo się cieszę i życzę pięknych koncertów! Jest z tym coraz lepiej w Polsce. NIektórzy wielcy artyści z całego świata polubili nasz kraj i bardzo często w nim bywają, a i my mamy trochę własnych mistrzów!
@ Orionis: Panie Jacku, bardzo ciekawie Pan pisze o muzyce. I bardzo zachęcająco, czytając Pana człowiek chciałby rzucić wszystko i lecieć na koncert :))
——————————-
Tak, potrafi o muzyce pisać fascynująco, gdyż to artysta i wiedzę w tym temacie ma ogromną. Ja nadal Jackowi jestem wdzięcznym za poniższą informację:
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,447659/z,0/d,61#w459071
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,447659/z,0/d,63#w459419
***