W obronie ateizmu.
Wykład wygłoszony 10 kwietnia 1861 r. w Mercantile Hall w Bostonie
Przystępując do rozważań na temat istnienia Boga, zdaję sobie w pełni sprawę z trudności, jakie muszę napotkać. Dobrze wiem, że już samo postawienie tego pytania napawa wielu z nas lękiem, jakbyśmy wkraczali na ziemię zakazaną, zbyt świętą dla zwykłych śmiertelników. Przeraża nas samo postawienie pytania o istnienie Boga, a przesąd ten, tak głęboko zakorzeniony w procesie edukacji i umacniany przez powszechną opinię sprawia, że niewielu z nas chce go poddać rzetelnemu i bezstronnemu badaniu, wiedząc dobrze, że każdy, kto podejmie się tego zadania, ściąga na siebie hańbę i społeczne piętno. Jedynym wyjątkiem może być ktoś, czyje opinie są dobrze znane i gwarantują, że wnioski, do jakich dojdzie, będą zgodne z oczekiwaniami publicznymi. Jednak zgodnie z podzielanym przeze mnie przekonaniem, iż tylko Prawda ma zbawienny charakter, a Fałsz (niezależnie od źródła i formy, jaką przybiera) jest dla człowieka zgubny, nie ma dla mnie miejsca tak świętego i tematu tak zakazanego, by pominąć go miały wnikliwe badania. Jedynie podążając tą drogą, dotrzemy do Prawdy, nauczymy się ją odróżniać od Fałszu i będziemy w stanie przyjąć jedno, odrzucając drugie.
To nie jedyna trudność na drodze tych dociekań. Rodzi się również pytanie: od czego powinniśmy zacząć? Mówiono nam, że „szukając, nikt nie odnajdzie Boga”, a ponieważ nikomu, jak dotąd, nie udało się go odnaleźć, okazywało się to prawdą. Nawet najgorliwiej wierzący przyznać musi, że w boga tylko wierzy, ale nic nie wie na jego temat. Gdzie zatem winniśmy szukać śladów jego istnienia? Wkroczyć do świata materialnego? Zapytać Naukę, czy rozwikłała tę tajemnicę? Geologia mówi o strukturze Ziemi, o powstawaniu wszelakich warstw, o węglu i granicie – o całym królestwie minerałów. Odkrywa szczątki i ślady zwierząt dawno wymarłych, ale nie przynosi żadnej wskazówki, dzięki której moglibyśmy dowieść istnienia Boga.
Historia naturalna daje nam wiedzę o królestwie zwierząt: o najróżniejszych organizmach, strukturach i zdolnościach różnych gatunków. Fizjologia uczy nas o naturze człowieka i prawach, jakie rządzą jego istnieniem, o funkcjach ważnych organów i warunkach, od których zależy ludzkie zdrowie i życie. Frenologia1 uczy nas o prawach, jakimi rządzi się umysł, o funkcjach poszczególnych ośrodków w mózgu, o temperamentach, organach i o tym, jak pobudzać jedne i tłumić inne, aby osiągną równowagę i pełne zdrowie. Jednak w całym królestwie zwierząt – choć mózg uważany jest za „mikrokosmos”, w którym można odkryć podobieństwo lub związek ze wszystkim w Naturze – nie ma nawet śladu, który wskazywałby na istnienie Boga.
Matematyka kładzie podstawy dla wszystkich nauk ścisłych. Uczy sztuki łączenia liczb, obliczania i mierzenia odległości, uczy jak rozwiązywać problemy, jak ważyć góry, jak przeniknąć głębię oceanów. Ale nie znajdziesz w niej wskazówek, jak ustalić istnienie Boga.
Wkroczmy do wielkiego laboratorium Natury – do chemii. Opowie nam o rozmaitych pierwiastkach, o ich zastosowaniu i związkach między innymi, o gazach stale zmieniających się i wiążących w różnych proporcjach, tworzących różnorodne obiekty i tyleż ciekawe, co ważne zjawiska, które podziwiamy. Chemia wykazuje niezniszczalnoś
materii i nieodłącznej jej właściwości – ruchu; jednak żadna z tych operacji nie wskazuje na istnienie Boga.
Astronomia mówi nam o cudach systemu słonecznego, o wiecznie obracających się planetach, o prędkości i pewności ich ruchów, o odległości pomiędzy planetami i gwiazdami. Przewiduje ze zdumiewającą i doskonałą precyzją zjawiska zaćmień, pojawianie się komet nad Ziemią i dowodzi niezmienności praw grawitacji – a jednak milczy o istnieniu Boga.
Zajrzyjmy w końcu do wnętrza Ziemi, a dowiemy się, co skrywa; zanurzmy w głębinach oceanu, odkryjemy mieszkańców wielkich głębin – jednak o istnieniu Boga nie znajdziemy informacji ani na powierzchni Ziemi, ani w jej wodach. Wznieśmy się do niebios, wejdźmy na „drogę mleczną”, podróżujmy od planety do planety, aż do najdalszych gwiazd i zapytajmy wiecznie obracające się systemy: „Gdzie jest Bóg?” A echo nam odpowie „gdzie…?”
Materialny wszechświat nie daje nam żadnych informacji o jego istnieniu. Gdzie zatem mamy szukać? Zbadajmy Wszechświat Umysłu, przeczytajmy miliony tomów poświęconych temu tematowi, a przekonamy się, że we wszystkich spekulacjach, twierdzeniach, założeniach, teoriach i wierzeniach znajdziemy tylko człowieka pozostawiającego na każdej stronie niezmywalny ślad swego umysłu. Mówiąc o Bogu, mówił o sobie, a malowany żywymi i niezatartymi kolorami obraz, jaki malował, był po prostu obrazem jego epoki – epoki, w której żył.
Wielkim błędem jest mówienie, że bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. To ludzie wszystkich czasów tworzyli Boga na swój obraz: w zgodzie ze swoją cywilizacją, wiedzą, doświadczeniem, gustem, obyciem, poczuciem dobra, sprawiedliwości, wolności, humanizmu. Ale bez względu na to, czy bóg, jakiego tworzyli, był prostacki czy wymyślny, okrutny i mściwy czy łaskawy i wspaniałomyślny; czy był nieprzejednanym tyranem czy wrażliwym i kochającym ojcem – był emanacją umysłu człowieka – jego odbiciem.
Ale – zapytacie – jak to się stało, że człowiek w ogóle wymyślił i opisał Boga? Odpowiedź jest bardzo prosta. Ignorancja jest matką przesądu. Im większa ignorancja człowieka, tym bardziej jest on przesądny i tym bardziej wierzy w „nieodgadnione”. Sam termin ma dla niego jakiś urok. Nie znając praw ani świata, w jakim żyje, nie znając prawdziwych przyczyn zjawisk, których jest świadkiem, przypisuje je błędnie czynnikom nadprzyrodzonym. Człowiek dziki, nie znając sposobu działania zegarka, jego tykanie przypisuje działaniu ducha. A tak zwany człowiek cywilizowany, równie nieświadom mechanizmów i praw rządzących wszechświatem, przypisuje mu równie opaczną przyczynę. Dopóki nie odkryto elektryczności, przyczyn burzy z piorunami upatrywano w gniewie urażonego bóstwa. W tym wytworze prostego umysłu widziano przyczynę wszystkiego, co złe i dobre, mądre i głupie. Człowiek o bogu mówił, pisał, debatował, toczył o niego boje, poświęcał się i mordował bliźnich. By mu dogodzić, przelano rzeki krwi i oceany łez, a mimo to nikt nigdy nie był w stanie dowieść jego istnienia.
Biblia – powiada się nam – odsłania wielką tajemnicę. Gdy Natura milczy, a Człowiek grzeszy niewiedzą, Objawienie przemawia głosem nieomylnego proroka. Zobaczmy zatem, czy Objawienie przetrwa test rozumu i prawdy.
Mówi się nam, że Bóg jest wszechmocny, wszechwiedzący, wszechobecny – nieskończenie mądry, nieskończenie sprawiedliwy i nieskończenie dobry. Mówi się, że jest doskonały. Jak dotąd wszystko się zgadza – w końcu nie przystoi Bogu być niedoskonałym. Pierwszy jego czyn, o którym wiemy, to stworzenie świata z niczego. Niestety odkrycia Nauki – chemii, która bazuje na obserwowalnych faktach, a nie na spisanych słowach, mówią, że Nicość nie istnieje, zatem z Niczego tylko Nicość może powstać.
Objawienie mówi nam, że świat został stworzony w sześć dni. Ale tu wkracza Geologia i mówi, że potrzeba było tysięcy epok, by uformować kolejne warstwy tworzące ziemię. Biblia mówi nam, że Ziemia jest płaska i nieruchoma, a słońce krąży wokół niej. Kopernik i Galileusz kategorycznie zaprzeczają tym twierdzeniom i pokazują dzięki Astronomii, że Ziemia jest kulista i krąży wokół słońca. Objawienie mówi nam, że czwartego dnia Bóg stworzył słońce, księżyc i gwiazdy. Astronomia nazywa to „historią wziętą z księżyca” i zwraca uwagę, że przez pierwsze trzy dni, zanim pochodnia powstała i została zawieszona na szczycie „wielkiej latarni” w niebiosach we wszechświecie panowała ciemność.
Pominę „oddzielenie wód pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem” i stworzenie mniejszych rzeczy by przejść od razu do dnia szóstego. Skończywszy w pięć dni to zdumiewające dzieło, z potężnymi górami, bezkresnymi morzami, polami i lasami; wypełniwszy wody rybami – od wieloryba, który połknął Jonasza, po małego śledzia; zaludniwszy lasy mieszkańcami – od tygrysa, lwa, niedźwiedzia, słonia z trąbą, dromadera z garbem, jelenia z porożem, słowika z melodiami, po węża, który skusił matkę Ewę; pokrywszy pola roślinnością, udekorował ogrody kwiatami i powiesił na drzewach owoce. A gdy przyglądał się temu wspaniałemu światu rozpościerającemu się przed nim niczym mapa, zrodziło się w nim pytanie. Dla kogo to wszystko, jeżeli nie ma istot potrafiących podziwiać, doceniać i korzystać z rozkoszy, jakie ten piękny świat oferuje? I odpowiadając na tę wątpliwość, rzekł: „Uczyńmy człowieka”. „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”2.
Jak sądzę, użyte tu słowo „obraz” nie oznacza podobieństwa twarzy lub formy, a raczej podobieństwo pod względem wiedzy, mocy, mądrości i doskonałości. Zatem stworzywszy człowieka, umieścił go (ich) w Edenie – najpiękniejszym i najbardziej zachwycającym miejscu u samego szczytu stworzenia, i nakazał im żyć, kochać i być szczęśliwymi (zakazując jedynie spożywania owoców drzewa wiedzy).
Cóż za sielankowy obraz! Gdybyśmy tylko mogli tam żyć! Ale czy te istoty, ledwo co stworzone przez wszechmocnego na jego obraz, spełniły oczekiwania stwórcy? Niestety nie! Ledwo zawitali do swojego niebiańskiego domu, złamali pierwszy i jedyny zakaz i zostali wypędzeni z raju. Nie tylko oni jednak. Decyzją miłosiernego Stwórcy potępieni wraz z nimi zostali wszyscy niewinni potomkowie tej pary! Czy dowodzi to mądrości i doskonałości Stwórcy, czy też jego stworzenia? I jaka była przyczyna tak strasznej kary, która zniweczyła cały plan stworzenia?
Wąż skusił matkę Ewę, a ona, jako dobra żona, skusiła swego męża. Jednak, czy tworząc węża, nie wiedział Bóg, że ów gad skusi kobietę, a ona – stworzona z tak kruchego materiału (żebra Adama) – nie będzie w stanie oprzeć się pokusie? Jeżeli nie wiedział, niepełna była jego wiedza; jeśli wiedział, a nie mógł zapobiec tej katastrofie, nie był wszechmocny; jeżeli zaś wiedział i mógł, ale nic nie zrobił, to jego dobroć była wątpliwa. Wybierzcie, co wam odpowiada, każdy z wyborów jest równie zgubny dla reszty.
Objawienie mówi nam, że Bóg stworzył człowieka doskonałym, by potem przekonać się, że jest on daleki od doskonałości. Potem rzekł Stwórca, iż wszystko było dobre, okazało się jednak przerażająco niedobre. „Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na Ziemi, i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na Ziemi, i zasmucił się”. „Wreszcie Pan rzekł: Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem.” I zgładził wszystko poza Noem, jego rodziną i kilkoma zwierzętami domowymi. Trudno powiedzieć, dlaczego ich oszczędził, chyba tylko po to, by mieć pod ręką zapasowy materiał, gdyby postanowił zbudować nowy świat. Wydaje mi się jednak, że byłoby znacznie lepiej i sprawiłoby mu znacznie mniej kłopotów, gdyby – zważywszy na cechy osobiste oszczędzonych i ich potomków – także im pozwolił utonąć i bogatszy o to doświadczenie stworzył nowy świat z zupełnie nowych i doskonalszych materiałów.
Masowa zagłada nie przyniosła pożądanych rezultatów. Po potopie świat nie stał się ani na jotę lepszy. Wybrane przez niego dzieci okazały się jeszcze gorsze, tak że bóg ojciec musiał wiele razy wysyłać swoich proroków, by ich straszyli, nakłaniali, uwodzili, a nawet schlebiali im, żeby dobrze się zachowywali. Wciąż bezskutecznie. Stawali się coraz gorsi. A po zawarciu przymierza z Noem, gdy ten złożył ofiarę ze „wszystkich zwierząt czystych i z ptaków czystych”, „gdy Pan poczuł miłą woń, rzekł do siebie: Nie będę już więcej złorzeczył Ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem”. I Bóg został zmuszony skorzystać z ostatniej, smutnej alternatywy, zsyłając „Syna swego jednorodzonego” , swoje drugie ja, by zbawić ludzkość. Niestety! „ … swoi Go nie przyjęli”, więc musiał przyjąć pogan i umrzeć, by zbawić świat. Czy wreszcie mu się udało? Czy świat został zbawiony? Zbawiony?! Od czego? Od ignorancji? Wciąż rządzi światem. Od biedy, występku, zbrodni, grzechu, cierpienia i wstydu? Wszędzie ich pod dostatkiem. Zajrzyjcie do przytułków, więzień, szpitali dla obłąkanych; pomyślcie o bacie – narzędziu tortur i śmierci; zapytajcie mordercę lub jego ofiarę; posłuchajcie majaczenia szaleńca, wrzaski niedoli, jęki rozpaczy; oceńcie okrutne uczynki tyrana, zbrodnie niewolnictwa i cierpienie uciskanych; policzcie miliony żyć, które przepadły w ogniu, wodzie i od miecza; zmierzcie krew przelaną, łzy wylane, ostatnie jęki ofiar umierających w agonii na ołtarzach fanatyzmu; i powiedzcie mi, od czego został świat zbawiony? A dlaczego nie został zbawiony? Dlaczego Bóg wciąż zezwala, by ludzką rasę dotykały te okropieństwa? Czyżby wszechwiedzący o tym nie wiedział? Czy wszechmocny nie może nic z tym zrobić? Czy nieskończona mądrość, moc i dobro pozwalałyby swoim dzieciom żyć, cierpieć i umierać? Nie! Ludzki rozum i wrażliwość buntują się przeciw takim przypuszczeniom.
Ależ nie teraz i nie na tym świecie! – odpowiada wierzący. Bóg zbawi ludzi po śmierci. Po śmierci?! Dlaczego? Z powodu jabłka zjedzonego przez matkę Ewę? Cóż za kpina! Gdyby bogaty rodzic pozwalał swoim dzieciom całe życie żyć w niewiedzy, biedzie i niedoli, jednocześnie obiecując im bogactwa kiedyś po śmierci, słusznie uznano by go za zbrodniarza lub szaleńca. Rodzic jest odpowiedzialny za swoje potomstwo, a Stwórca za losy istot, które stworzył.
Świadectwo Objawienia zawiodło. Jego opis stworzenia świata materialnego podważa nauka. Jego opis stworzenia człowieka na obraz własnej doskonałości podważają dowody z tej samej księgi. Jeżeli ocenimy Boga Biblii miarą sprawiedliwości i dobroczynności, okaże się nie być dobrym; jeżeli ocenimy go miarą rozumu i wiedzy, okaże się nie być mądrym; jeżeli ocenimy go w świetle prawdy i zasad logiki, dojdziemy nieuchronnie do wniosku, że (podobnie jak Wszechświat materii i umysłu) to rzekome Objawienie nie dowiodło istnienia Boga.
Już słyszę wierzącego, jak mówi: “Jesteś nierozsądna, wymagasz niemożliwego. Jesteśmy bytami skończonymi, nie możemy więc pojąć, a co dopiero zdefiniować i dowieść nieskończonego.” Właśnie tak! Ale skoro ja jestem nierozsądna, prosząc o dowiedzenie istnienia istoty, w którą chciałbyś, bym uwierzyła, to ty jesteś nieskończenie bardziej nierozsądny, oczekując, iż uwierzę (oskarżając mnie, prześladując i karząc za brak wiary) w coś, czego nawet nie jesteś w stanie pojąć. Chrześcijanin powie na to: ale świat istnieje, zatem musiał istnieć Bóg, by go stworzyć. Nieprawda! Jedno z drugiego nie wynika. Sam fakt istnienia świata nie dowodzi istnienia Stwórcy.
Jak więc powstał Wszechświat? Tego nie wiemy. Ale niewiedza człowieka z pewnością nie jest dowodem na istnienie Boga. A jednak przekonanie o jego istnieniu opiera się i jest podtrzymywane właśnie na tej niewiedzy. Nasza skromna wiedza o wszechświecie upoważnia nas do twierdzenia, że Wszechświat nigdy nie został stworzony, ponieważ nawet jeden atom tego świata nie może zostać unicestwiony. Wiara w stworzenie Wszechświata oznacza przyjęcie założenia, że czas istniał przed powstaniem Wszechświata, a to jest ewidentny absurd. Poza tym, gdzie był Stwórca, zanim stworzył wszechświat? Mało tego, gdzież jest teraz? Poza Wszechświatem, czyli ogólnie rzecz biorąc ponad, pod i dookoła? To przecież kolejny absurd. Czy znajduje się w nim? Wtedy mógłby być tylko jego częścią, gdyż całość zawiera w sobie wszystkie części. Jeżeli jest tylko częścią, wtedy nie może być jego Stwórcą, ponieważ część nie może stworzyć całości. Ale świat nie mógłby sam się stworzyć. To prawda, podobnie Bóg nie mógłby stworzyć sam siebie. A zatem, skoro musi istnieć Bóg, który stworzył świat, wedle tej samej konieczności potrzeba kolejnego boga, by go stworzył i kolejnych, którzy ich stworzą i tak dalej, aż rozum i zdrowy rozsądek nie utkną w martwym punkcie.
Tę samą argumentację można zastosować wobec Pierwszej Przyczyny. Równe zasadne co pierwszej jest przyjęcie ostatniej przyczyny. Czym jest pierwsza przyczyna? Tym, co bezpośrednio poprzedza ostatni skutek, sama będąc skutkiem innej przyczyny, skutkiem przyczyn, które same są skutkami. Wiemy tylko o wiecznym łańcuchu przyczyn i skutków, bez początku i końca.
Ale czy nie ma przykładów inteligencji, projektu, a zatem projektanta? Nie widzę żadnych. Czym jest inteligencja? Nie jest rzeczą, substancją, istotą samą w sobie, a po prostu właściwością materii, manifestującą się poprzez organizmy. Nie wiemy nic, nawet nie potrafimy sobie wyobrazić inteligencji bez zorganizowanej materii; i znajdujemy ją od najmniejszych i najprostszych insektów, poprzez kolejne ogniwa wspaniałego łańcucha Natury, aż po człowieka – zgodne z organizmem, wielkością i jakością mózgu są umiejętności odbierania bodźców, moc zatrzymywania ich w pamięci i zdolność uzewnętrzniania i przekazywania ich innym; a zatem zdolność kultywowania i rozwijania szczególnej natury organizmu, obfitowania w mentalne owoce, podobnie jak uprawiana ziemia obfituje w roślinność – rzeczywiste owoce. Nie będąc w stanie odnaleźć niezależnej inteligencji, nie dostrzegam projektu ani projektanta nigdzie poza wytworami człowieka.
Ale, powie Paley3, czy zegarek nie dowodzi istnienia zegarmistrza – projekt projektanta? I o ile bardziej dowodzi go Wszechświat? Tak, zegarek wskazuje na projekt, acz zegarmistrz nie zostawił nas w mroku niewiedzy, jasno i wyraźnie odbijając projekt na tarczy zegarka. Czy równie jasno jest odbity na Wszechświecie? W czym jest ów projekt? W tym, że dąb osiąga majestatyczną wysokość? Czy w piorunie, który rozdziela go na kawałki? W kształcie skrzydła ptaka, który – w zgodzie z podszeptami jego natury – umożliwia mu latanie, czy w sportowcu strzelającym do niego, gdy w niebiosach? W tańcu motyla w promieniach słońca czy w tym, że mogą go zmiażdżyć maleńkie paluszki dziecka? W ludzkiej zdolności do zdobywania wiedzy, czy w błądzeniu w ignorancji? W potrzebie przestrzegania zasad zdrowia czy w łamaniu ich, co prowadzi do choroby? W pragnieniu bycia szczęśliwym czy w przyczynach, które to uniemożliwiają i sprawiają, że żyje się w znoju, niedoli i cierpieniu.
Zegarmistrz nie tylko odbił swój projekt na zegarku, ale także nauczył nas, jak go nakręcać, gdy stanie, jak naprawić mechanizm, gdy się zepsuje, jak wstawić nową sprężynę, gdy stara pęknie i jak sprawić, by zegarek był jak nowy. Czy wielki Zegarmistrz, jak go nazywają, okazuje taką samą inteligencję i moc w utrzymywaniu (lub uczeniu innych, by utrzymywali) tegoż mechanizmu, jakim jest człowiek zawsze w dobrym stanie? Czy gdy sprężyna życia pęka, wymienia ją na inną, pozostawiając człowieka niezmienionym? Gdyby Nieskończona Inteligencja zaprojektowała człowieka tak, by posiadał wiedzę, czy mógłby żyć w ignorancji; by był zdrowy, czy mógłby chorować; by być prawym, czy mógłby być występny; by był mądry, czy mógłby zachowywać się tak niemądrze, by poświęcać swój czas bogom zaniedbując swoje własne dobro?
Ale znów wierzący odpowie, oto wspaniałe przystosowania narzędzi do celów: oczy do widzenia, uszy do słuchania itp. Tak, to rzeczywiście wspaniałe, ale ani o jotę wspanialsze, niż gdyby oko zostało stworzone do słuchania, a ucho do widzenia. Adwokaci koncepcji inteligentnego projektu używają czasem niezwykle dziwnych argumentów. Mój przyjaciel, osoba niezwykle inteligentna, gustująca w sprawach naukowych, usiłował pewnego razu przekonać mnie o prawdziwości projektu Opatrzności, używając do tego argumentu, w myśl którego ryba, która od zawsze żyła w Jaskini Mamuciej w stanie Kentucky, jest całkiem ślepa. Tu – mówił – leży twardy dowód. W tej ciemnej jaskini, gdzie nie ma co zobaczyć, ryba nie potrzebowała oczu i dlatego ich nie ma. Zapomniał o oczywistym fakcie, że światło jest niezbędne, by powstał organ wzroku. Bez tego nigdy by nie powstał i ani Opatrzność, ani bogowie nie byliby w stanie sprawić, by ryba widziała. Historia o rybie przypomina mi pastora metodystów, który dowodził mądrości i dobroci Opatrzności, wskazując, że rzeki zawsze znajdowały się blisko wielkich miast, a śmierć na końcu życia. Och, moi drodzy słuchacze! Mówił: „cóż by z nami było, gdyby kres życia na jego początku umieścił?”
Wszystko jest wspaniałe, i wspaniałość równa się stopniowi naszej niewiedzy; ale to wszystko nie dowodzi istnienia „projektu” ani „projektanta”. Czy jednak to wszystko powstało przez przypadek? Tylko w wypaczonym umyśle wierzącego, który upiera się, że Bóg jest przyczyną wszystkiego, może ów Bóg zostać pozostawiony przyczyny. Ateista nie wierzy ani w pierwsze ani drugie twierdzenie. Wie, że nie ma skutków bez odpowiednich przyczyn, oraz że wszystkim we Wszechświecie zarządzają prawa.
Wszechświat to jedno wielkie laboratorium chemiczne nieustannie napędzane przez swoje wewnętrzne siły. Prawa czy zasady przyciągania, kohezji, odpychania tworzą nie kończący się ciąg zjawisk kompozycji, rozkładu i kompozycji na nowo. Jak? Zbyt mało wiemy, by to zrozumieć; jesteśmy zbyt przyzwoici, by zakładać i zbyt uczciwi, by twierdzić. Gdyby zamiast przypisywać z dziecięcą arogancją wszystkiemu, czego nie potrafimy zrozumieć, nieziemskich przyczyn i nadawać im nazwy, by ukryć swoją ignorancję, człowiek był cierpliwym i bezstronnym badaczem i obserwował pracę Natury, to z pewnością wiedziałby więcej, byłby mądrzejszy i szczęśliwszy. Przesąd od zawsze stanowił wielką przeszkodę na drodze do wiedzy, a każdy nasz krok naprzód zderzał się z obosiecznym mieczem religii, której restrykcjom musiał zbyt często ulegać lub przyklaskiwać im ze względu na swoje interesy, reputację lub nawet życie.
Ale mówi się nam, że religia jest czymś naturalnym, że wiara w Boga jest powszechna. Gdyby była czymś naturalnym, wtedy w istocie powinna być powszechna, a nie jest. Mamy na to wystarczająco dużo dowodów. Według dra. Livingstone’a, istnieją całe plemiona lub narody – ucywilizowane, moralne i prawe. Tak, tak uczciwe, że wystawiały swoje dobra na sprzedaż bez ochrony, ani z góry im przypisanej wartości, wierząc w honor kupującego, że zapłaci za nie uczciwą cenę.
A jednak ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia o Bogu i nie udało om się podzielić tym pojęciem z nimi. I w każdej epoce, niektórzy spośród najbardziej cywilizowanych, najmądrzejszych, najlepszych ludzi byli niewierzący; jedynie nie przyznawali się do tego, gdyż ryzykowali wtedy swym życiem. Wygnanie, tortury i spalenie na stosie stanowiły najskuteczniejsze środki, by zamknąć usta heretykom; i choć marsz postępu przełamał te diabelskie machiny i ugasił ognie Inkwizycji, wygnanie i bardziej wyrafinowane, ale nie mniej okrutne i bolesne formy prześladowań ze strony nietolerancyjnej i fanatycznej opinii publicznej w państwach protestanckich i katolickich wystarczą, by powstrzymać ludzi przed otwartym przyznawaniem się do swoich prawdziwych poglądów na temat boga i religii. W związku z tym niewielu było równie moralnie odważnych, co Humboldt.
Jeżeli wiara w Boga jest czymś naturalnym, po co jej nauczać?! Wierzyłyby zarówno dzieci, jak i dorośli, ludzie świeccy, jak i księża, poganie równie głęboko, jak misjonarze. Nie musimy przecież uczyć podstawowych elementów natury ludzkiej: pięciu zmysłów, wzroku, słuchu, węchu, smaki i czucia. Są powszechne i taka byłaby religia, gdyby była czymś naturalnym. Ale nie jest. Wprost przeciwnie, to interesujący, choć oczywisty fakt, że wszystkie dzieci są ateistami, a gdyby nie wpajano im religii, pozostałyby nimi. Mimo tego wpajania pozostają uzdolnionymi sceptykami, dopóki nie zostaną narażone na potężną broń, którą od zawsze propagowano religię – strach. Strach przed chłostą opinii publicznej za życia i przed zazdrosnym i mściwym Bogiem po śmierci. Nie. Religia nie jest częścią natury ludzkiej i nie ma nic naturalnego dla człowieka w religii. Jest w pełni sztuczna, jest wytworem edukacji, podczas gdy ateizm jest naturalny i byłby powszechny, gdyby ludzki umysł nie został zdeprawowany i oszołomiony przez tajemnice i błazeństwa przesądu.
Ale wmówiono ludziom, że gdyby nie religia, świat by się zawalił – ludzie staliby się potworami, rządziłyby chaos i anarchia. Trudno wykorzenić te opaczne twierdzenia zrodzone z ignorancji, krzewione przez przesąd i podtrzymywane przez wyrachowane i skorumpowane duchowieństwo, które upasło ludzką łatwowierność.
Jeśli zmieciemy z powierzchni ziemi wszelką wiarę w nadprzyrodzone, świat wcale nie ulegnie zmianie. Pory roku dalej będą następować po sobie, gwiazdy będą świecić na firmamencie, słońce ogrzewać i oświetlać nas swym dobroczynnym i ożywczym światłem a chmury zrzucać swe brzemię delikatnych i odświeżających deszczy. Pola uprawne obfitować będą w roślinność, lato będzie przynosić złote zboża gotowe, by je zebrać, drzewa będą rodzić owoce, a ptaki śpiewać zgodnie ze swym radosnym instynktem – cała Natura uśmiechać się będzie równie radośnie jak zawsze.
I stan człowieka, by się nie pogorszył, i jego natura pozostałaby niezmieniona. Pozostałby posłuszny fizycznym, psychicznym i moralnym prawom swego bytu, lub ponosił naturalne konsekwencje łamania tych praw. Przestrzegałby nakazów społecznych, lub otrzymywał kary. Jego uczucia byłyby równie ciepłe, miłość instynktu samozachowawczego równie silna, pragnienie szczęścia i obawa przed bólem równie wielkie. Równie mocno kochałby wolność, sprawiedliwość i prawdę, nienawidziłby ucisku, oszustw i kłamstw.
Jeśli zmieciemy z powierzchni ziemi wszelką wiarę w nadprzyrodzone, przegonimy za to całe braterstwo zjaw, duchów i skrzatów, które tak zamroczyło i oszołomiło ludzki umysł, że z trudem jasna wiązka światła Rozumu może doń dotrzeć. Uszlachetnimy serce i oczyścimy je ze szkodliwego, trującego chwastu przesądu wraz z jego gorzkimi, zabójczymi owocami hipokryzji, fanatyzmu i nietolerancji. Wypełnimy je wyrozumiałością i cierpliwością wobec zbłąkanej ludzkości. Damy człowiekowi odwagę, by trwał w czasie próby i niepowodzeń, osłodzimy jego temperament, damy mu nową radość z obowiązków, cnót i rozkoszy życia.
Moralność nie zależy od wyznawania żadnej religii. Historia daje nam wystarczająco dowodów, że im więcej wiary religijnej, tym mniej cnoty i dobra. Nie musimy nawet cofać się do starożytności, by zobaczyć zbrodnie i okrucieństwa popełnione za jej aprobatą. Wystarczą świadectwa naszych czasów. Spójrz na obecny kryzys – na Południe, na 4 miliony niewolników, którzy są kupowani i sprzedawani niczym bydło i przedmioty za przyzwoleniem religii i Boga, którego wielebni Van Dyke’owie i Raphallsowie z Północy w pełni popierają, kiedy jednocześnie Południe narzeka, że reformy na Północy prowadzą do Niewierności. Moralność uzależniona jest od znajomości natury człowieka, znajomości praw rządzących jego jestestwem, zasad dobra, sprawiedliwości, człowieczeństwa i warunków niezbędnych, by człowiek był zdrowy, racjonalny, prawy i szczęśliwy.
Wiara w Boga nie doprowadziła do tegoż pożądanego celu. Wręcz przeciwnie, choć nie potrafiła sprawić, by człowiek stał się lepszy, sprawiła, że stał się gorszy: w końcu stawianie ślepej wiary w niewidzialne byty nad cnotę i moralność, kierowanie uwagi od znanego ku nieznanemu, od prawdziwego ku wyimaginowanemu, od pewnego tu i teraz ku urojonemu życiu po śmierci, od strachu przed samym sobą, przed naturalnymi konsekwencjami występków i zbrodni ku jakiemuś kapryśnemu tyranowi – to wszystko wypaczyło jego rozsądek, poniżyło go we własnych oczach, skaziło jego uczucia, zniszczyło jego poczucie dobra, sprawiedliwości i prawdy, i zmieniło go w moralnego tchórza i hipokrytę. Bicz życia pozagrobowego nie jest dobrym doradcą w życiu tu i teraz. Odległy strach nie może kontrolować teraźniejszej pasji. Znacznie łatwiej wyznać grzechy w mroku, niż przyznać się do nich w świetle; pogodzić się z Bogiem, którego nie widzisz, niż z człowiekiem, którego znasz. Poza tym, religia od zawsze zostawiała dla grzeszników tylne drzwi uchylone, by mogli przez nie wpełznąć w ostatniej godzinie życia. Ale naucz człowieka postępować dobrze, kochać sprawiedliwość, cenić prawdę, być moralnym nie dlatego, że Bóg nagrodzi lub ukarze go po śmierci, ale ponieważ to jest słuszne; i skoro każdy czyn przynosi nagrodę lub karę, to najlepiej jest dbać o swój interes, dbając o dobrostan społeczeństwa.Pozwól mu odczuć wspaniałą prawdę, że największe szczęście polega na sprawianiu, by inni byli szczęśliwi. I w tym znalazłby człowiek nieskończenie prawdziwszego i bezpieczniejszego doradcę, by odnaleźć życie wypełnione celem, cnotą i moralnością, niż we wszystkich wierzeniach w bogów, jakie kiedykolwiek istniały.
Bardziej wyrafinowani i transcendentalni teolodzy często mówili mi, że jeżeli usuniesz religię, jednocześnie zniszczysz najpiękniejszy element ludzkiej natury – poczucie poważania i czci, doskonałości i majestatu. To także nieprawda. Te uczucia wciąż by istniały, jedynie zmieniłby się ich obiekt z nieznanego na znane, z bogów, którzy – gdyby istnieli – wcale by ich potrzebowali, na człowieka, który ich potrzebuje. Zamiast czcić wyimaginowany byt, człowiek nauczyłby się czcić sprawiedliwość i prawdę. Doskonałość i majestat ogładziłyby jego uczucia i umożliwiłyby mu podziwiać i doceniać stale zmieniające się piękno Natury; różnorodne i prawie nieskończone zdolności i możliwości ludzkiego umysłu; znakomite i nie dające się opisać uroki kulturalnego, wysoce wyrafinowanego, cnotliwego, szlachetnego człowieka.
Jednak nie tylko duchowni starali się uczynić samo pojęcie ateizmu ohydnym, jakby miał on zniszczyć wszystko, co dobre i piękne w Naturze. Podobnie postępują niektórzy reformatorzy, pozbawieni odwagi moralnej, by wyrażać swe przekonania. Pragnąc popularności i obawiając się, że ich reformy uczynią ich Niewiernymi (a wszystkie reformy niechybnie do tego prowadzą), bronią się przed tym stygmatem, a dołączając swe tyrady przeciwko Ateizmowi, utożsamiają go ze wszystkim co plugawe, ze zbrodnią niewolnictwa, korupcją Kościoła i wszystkimi możliwymi występkami. To kłamstwo – dobrze to wiedzą! Ateiści protestują przeciw tej niesprawiedliwości. Nikt nie ma prawa nadawać temu pojęciu fałszywej, narzuconej interpretacji, która odpowiada jego zamiarom (to odnosi się także do niektórych Niewiernych, którzy naciągają to pojęcie poza jego zasadne znaczenie). Równie dobrze moglibyśmy używać pojęć episkopalizmu, unitarianizmu czy uniwersalianizmu, przypsując imodpowiedzialność za wszelki występek i korupcję. Ateizm oznacza jedynie niewiarę w Boga. Gdy nie ma żadnych dowodów na jego istnienie, rozum nie pozwala człowiekowi w niego wierzyć, a zasady być hipokrytą i wyznawać wiarę, której się nie ma. Oddaj ateizmowi jego prawdziwe znaczenie, a zniesie tego konsekwencje; ale nie przypisuj mu występków należących do ciebie. Hipokryzja to matka znacznie większej rodziny!
Podsumowując, ateista powie uczciwemu wierzącemu: „Choć nie mogę wierzyć w twojego Boga, którego istnienia nie udało Ci się dowieść, wierzę w człowieka; choć nie wierzę w Twoją religię, wierzę niezachwianie, bezgranicznie w zasady prawa, sprawiedliwości i człowieczeństwa. Cokolwiek dobrego jesteś w stanie zrobić dla swego Boga, ja jestem w stanie zrobić dla człowieka”. Ateista nigdy nie popełni tych potwornych zbrodni, jakie wierzący wyrządzili, prześladując i mordując swych braci z powodu różnych wierzeń, gdyż wie, że ludzka wiara nie jest przyjęta dobrowolnie, ale narzucona, nie może być zatem żadnej wartości w wierze w jakąkolwiek religię ani ujmy w niewierze we wszystkie.
Cokolwiek dobrego jesteś w stanie zrobić ze strachu przed karą lub nadzieją na nagrodę po śmierci, ateista zrobi po prostu dlatego, że to jest dobre, i dlatego otrzyma pewniejszą nagrodę, jaką jest sam dobry uczynek oraz płynące z niego uczucie przyjemności i większej szczęśliwości.
1 Frenologia (gr. phren– rozum) – teoria z XVIII i XIX wieku opracowana przez Franza Josefa Galla (1758-1828) i Johanna Spurzheima (1776-1832), wedle której kora mózgu była podzielona na odrębne ośrodki, z których każdy zapewniał fizykalne podstawy zjawisk psychicznych.
2 Biblia Tysiąclecia
3 William Paley (lipiec 1743- 25 maja1805) – angielski teolog, apologeta chrześcijaństwa, filozof i utylitarysta, przedstawiciel tzw. teologii naturalnej, autor najbardziej znanej wersji argumentu z projektu, zwanej analogią zegarmistrza, odwołującej się do nieprawdopodobieństwa przypadkowego powstania zegarka, przedstawionej w książce Natural Theology; or, Evidences of the Existence and Attributes of the Deity.
Ateista nigdy nie popełni tych potwornych zbrodni, jakie wierzący wyrządzili, prześladując i mordując swych braci z powodu różnych wierzeń
Ta… aż nastąpił wiek XX.
Pierwszy jego czyn, o którym wiemy, to stworzenie świata z niczego. Niestety odkrycia Nauki – chemii, która bazuje na obserwowalnych faktach, a nie na spisanych słowach, mówią, że Nicość nie istnieje, zatem z Niczego tylko Nicość może powstać.
Obecnie ateiści z łatwością tworzą światy z niczego 😀
Nasza skromna wiedza o wszechświecie upoważnia nas do twierdzenia, że Wszechświat nigdy nie został stworzony, ponieważ nawet jeden atom tego świata nie może zostać unicestwiony. Wiara w stworzenie Wszechświata oznacza przyjęcie założenia, że czas istniał przed powstaniem Wszechświata, a to jest ewidentny absurd.
Absurdem okazało się pierwsze, a to drugie to jeszcze wymaga solidnego dowodu, by nazwać absurdem.
>>Ta… aż nastąpił wiek XX.
Zauwaz ze to nastapiło po raz pierwszy, i wszystkie wojny były prowadzone z pomoca bogow. Dlatego wydawało sie jej, ze gdy odpadnie pomoc tego czy tych niewidzialnych pomocnikow (bogow) to nie bedzie wojen. Widocznie wojny i bogowie nie sa głowna przyczyna wojen. Sa tylko wymowka aby tych urojonych bogow bronic, szerzyc itp. Niestety nie ma gwarancji, ze ateisci nie beda skłonni do wojny (jako agresor).
>> Obecnie ateiści z łatwością tworzą światy z niczego
Nie, nie ma takiej teorii, ze cos powstaje z "niczego". To bylo by swietne.
>> Absurdem okazało się pierwsze …
To jest z roku 1861 wiec trudno aby sie zgadzalo z owczesna wiedza. Teoria wielkiego wybuchu nie jest teoria stworzenia przeciez i nie obejmuje samego punktu "stworzenia" (t=0). Co i jak wyglada przed WW to tylko spekulacje.Nieporozumienie wynika z faktu ze czas traktowany jest jako jeden i ten sam.
Niestety nie ma gwarancji, ze ateisci nie beda skłonni do wojny (jako agresor).
Racja.
Nie, nie ma takiej teorii, ze cos powstaje z "niczego". To bylo by swietne.
To jak w końcu jest z tym Lawrencem Kraussem? 🙂
Teoria wielkiego wybuchu nie jest teoria stworzenia przeciez i nie obejmuje samego punktu "stworzenia" (t=0).
Przynajmniej do tego aspiruje, zresztą na to wskazuje sama nazwa.
Krauss zakłada, ze istnieje pole/pola kwantowe. To nie jest nic.
WW: nazwa jest myląca, własciwie powinno to sie nazywac wielką ekspansją. Teoria WW nie zaczyna sie chwili t=0 i nie zaczyna sie od "niczego".
Teoria WW nie zaczyna sie chwili t=0 i nie zaczyna sie od "niczego".
Ale chyba taki ma cel, aby wytłumaczyć powstanie świata od samego początku. Czyli nawet to, co dokładnie miało "wybuchnąć".
Albo inaczej, co dokładnie zainicjowało fazę szybkiego rozszerzania się wszychświata.
Z tego co wiem, to teoria WW nie tłumaczy dlaczego to cos zaczeło sie rozszerzac w przestrzeni i czasie ktore samo stworzyło. To jest jedynie dobry model na nasz wszechswiat, na razie najbardziej opracowany jaki mamy. Ale np. zasada zachowania energii w skali naszego wszechwiata niekoniecznie obowiazuje. Wg pomiarow ktos nam dyskretnie pompuje energie! Jakis wielki Krasnal chyba.
@SPRINGUS
Czy jesteś zwolennikiem hipotezy wieloświata?
Bo np. ja jestem, tak samo zresztą jak Krauss, Kaku, Greene, Tegmark, Carroll, DeGrasse Tyson, Deutsch… i Hawking.
—————
Dużo hipotez wskazuje na to, że nasz wszechświat wyewoluował z innego.
Wieloświat ma kilka znaczeń. Uważam za prawdopodobne, to że istnieją niezależne światy w większej rzeczywistości. Uważam także za możliwe, że wewnątrz pojedyńczego wszechświata istnieją różne nakłądające się przestrzenie różniące się czasem. Natomiast nie podoba mi się pomysł wielu alternatywnych linii czasowych, jest to bardzo nieoptymalne rozwiązanie 🙂
@SPRINGUS
"Natomiast nie podoba mi się pomysł wielu alternatywnych linii czasowych, jest to bardzo nieoptymalne rozwiązanie."
Dlaczego? Co masz przeciwko temu?
—————-
To jest oczywiste, że czas w kosmosie jest względny; już samo to, że odbieramy obraz gwiazd sprzed nawet miliardów lat o tym świadczy.
Ale nie wiem, dlaczego tak się uparłeś, że inne linie czasowe nie istnieją – one stanowią jedyne rozsądne wyjaśnienie wielu czasowych paradoksów. Bardzo dobrze to tłumaczył m.in. Michio Kaku.
Czas może się rozgałęziać, tak jak płynąca rzeka; w pewnym sensie niektóe interpretacje mechaniki kwantowej popierają takie stanowisko, bowiem można założyć, że każde zdarzenie prowadzi do rozgałęzienia się wszechświatów.
Mam wybór czy iść w prawo lub lewo – w jedynm kosmosie wybiorę pierwszą opcję, a w innym drugą itd.
Ale nie wiem, dlaczego tak się uparłeś, że inne linie czasowe nie istnieją – one stanowią jedyne rozsądne wyjaśnienie wielu czasowych paradoksów.
Bo to bardzo nieefektywne i nieoszczędne, dla każdej decyzji każdego obiektu trzeba stworzyć nową kopię wszechświata.
PS
W pewnym sensie zaprzeczyłeś swojemu rozumowaniu, bo napisałeś najpierw: "Uważam za prawdopodobne, to że istnieją niezależne światy w większej rzeczywistości" po czym stwierdziłeś: "nie podoba mi się pomysł wielu alternatywnych linii czasowych, jest to bardzo nieoptymalne rozwiązanie"
Jeżeli bowiem istnieją inne światy, to posiadają inne linie czasowe; no chyba, że czas istnieje tylko w tym świecie, ale to raczej by było mało prawdopodobne.
Zapewne każdy świat (wszechświat…) posiada własną linię czasową.
Nie tylko wszechświaty, każdy obiekt, nawet tak mały jak cząstka elementarna, ma swój upływ czasu. Pisząc o światach niezależnych miałem na myśli brak jakichkolwiek wspólnych elementów,a alternatywna linia czasowa różni się na początku tylko jednym szczegółem.
Ale musisz przyznać, że kiedy bierzemy pod rozwagę ideę podróży w czasie, to koncepcja wieloświata jest konieczna. 🙂
Czy ze samospójnością czy bez niej, zawsze dochodzimy do tego samego wniosku – musi istnieć wieloświat, składający się z potężnej rzeszy wszechświatów równoległych.
Także teoria kwantów na to wskazuje i coraz więcej naukowców się do tego przychyla…
A dlaczego tak jest – to już wyjaśniłem na forum dot. ostatniego eseju Janusza Kowalika.
@Springus
Nie "trzeba" tworzyć wszechswiatow bo one powstają same.
W cuda nie wierzę 😉
PS
Hipotezę everettowską rozwinął później David Deutsch oraz Lee Smolin; wszystko wskazuje na to, że fizyka kwantowa musi przyjąć koncepcję równoległych wszechświatów.
Także takie wielkie mózgi wśród fizyków jak Steven Weinberg czy nieżyjący już Stephen Hawking na ogół popierali tę hipotezę.
@SPRINGUS
Te "cudeńka" to dzieło mechaniki kwantowej…
Fizyk kwantowy Everett rozpoczął interpretację wieloświatową, która polega na rozgałęzianiu się wszechświatów po każdym zdarzeniu – każde wydarzenie implikuje dany kosmos.
Ja w interpretancje Everetta nie wierze. Dobra do liczenia, ale głupia. Wielu bajkopisarzy (=fizykow piszacych popularno-nienaukowe ksiazki) podaje ja w postaci "every decision we make creates new universes". Tak jakby wg teorii nowe swiaty wszechswiaty tworzyły ludzkie decyzje. W sensie ok. wpadłem pod samochod ale spokojnie, jest inny swiat gdzie nie wpadłem. Hura! Znaczy to ze sa wszechswiaty gdzie Kaczynski nie jest przy w wladzy, ale jest tez ziolion zilionow zilionow wszechswiatow, rozniacych sie o decyzje jednego kwantu, gdzie Kaczynski robi dokładnie to samo co naszym wszechswiecie, I po co to komu?
Teoria moze sie nadaje do liczenia prawdopodobientw, ale do niczego wiecej. Nowe wszechswiaty miały by sie tworzyc na poziomie kwantowym co 10-44 sekundy? Fajna teoria matematyczna, ale fizycznie bzdurna.
I po co to komu?
Dokładnie, poza tym to niszczy celowość wyboru. Z szerszej perspektywy zupełnie nie jest ważne co się robi.
Fajna teoria matematyczna, ale fizycznie bzdurna.
Właśnie, skąd energia na te wszystkie wszechświaty, zapewne z próżni 😉
@LUCYAn i @SPRINGUS
Opieracie się Panowie na estetyce, a nie na tym co może się okazać prawdą.
Może ta "celowość wyboru" nie istnieje, tylko nam się tak wydaje. 😉
Max Tegmark stwierdził, że to co niekoniecznie wygląda estetycznie z fizycznego punktu widzenia, wcale nie musi być nieprawdziwe…
Bardzo wielu wielkich fizyków popiera hipotezę Everetta, która oczywiście była potem ulepszana i modyfikowana etc.
Zaś co do prawdopodobieństwa, to ma ono znaczenie w danym uniwersum, ale nie na poziomie kwantowego multiwszechświata – wszystko może się zdarzyć nieskończenie wiele razy.
Czyli np. jest taki wszechświat, w którym Kaczyński jest lewakiem i jest w LGBT, jest taki wszechświat w którym jest w Platformie, jest taki wszechświat w któym np. nie jest prezesem PiS-u i jest też taki w któym go nie ma…
To dotyczy każdego obiektu każdego wszechświata – nawet cząstek elementarnych, stąd wszechświaty kwantowe.
@SPRINGUS
Nie z próżni, tylko z siebie. 🙂
Jeśli zakładasz z góry, że wieloświat miał swój początek to tworzysz zbedne komplikacje – wieloświat istniałby na zasadzie wiecznej inflacji, która jest nieskończona i wieczna, niczym jakiś bóg. 🙂
Nie ma żadnego początku, a więc nie ma też początku w jakiejś "próżni" – to jest wymysł umysłu, który wymagałby jakiegoś "kreatora".