Bardzo podobał mi się najnowszy fim mistrza Allena, który obejrzałem parę godzin temu. Jak to u Allena; lekki, uroczy i niebanalny zarazem. Bardzo polecam! Ludzie krytykujący ten film, lub uznający go za mniej spektakularny artystycznie, to idioci każący Allenowi pisać kolejne „Manhattany”. „Magia w blasku księżyca” jest to osadzona w realiach lat 20. południa Francji historia magika demaskującego oszustów udających medium. Kolega magik prosi głównego bohatera Stanleya (znakomity Colin Firth) by zdemaskował pewną uroczą oszustkę Sophie (Emma Stone) z małej mieścieny w Michigan, która opętała młodego milionera i jego matkę. Nie zdradzę jak się to kończy, natomiast chciałbym podzielić się jednym spostrzeżeniem dotyczącym światopoglądu Stanleya.
Stanley jest bowiem typowym Nietzscheańskim ateistą, racjonalizującym wszystkie ludzkie działania i dopatrującym się we wszystkim ukrytych płaskich, a przez to rozczarowujących banalnych motywów. Nie ma wysokiego zdania o człowieku jako takim. Nie jest zbytnio szczęśliwy, bo przydusza go mizeria świata i przemijanie tego co piękne i dobre, oraz przemijanie w ogóle. Nietzsche, a także Sartre brali od Epikura głównie determinizm, filozofię poznania, i sam koncept etyki ateistycznej, ale jakby trochę zapomnieli (może pod wpływem stoicyzmu i chrystianizmu zwalczających epikureizm) o tym, że epikureizm to filozofia szczęścia i cenienia tego co doczesne. Stanley, nietzcheanin, nie jest szczęśliwy, ponieważ denerwują go ludzie żyjący w religijnych i innych iluzjach, ale też martwi go to, że świat jest „tylko” racjonalny. A przecież można postrzegać ateizm jako „magię rzeczywistości” mówiąc językiem Richarda Dawkinsa. Staney potrzebuje zwątpienia w racjonalność by być szczęśliwym, a przecież to co przemija nie jest mniej cenne od tego co po religijnemu „pewne”, wręcz przeciwnie. Woody Allen, który wielokrotnie dawał wyraz swoim związkom z myślą Nietzsche’go i Sartre’a, zdaje się sugerować, że jedyną „magią” jest miłość – bardzo rozsądnie moim zdaniem. Epikur twierdził, że filozofia powinna zaradzić na cztery podstawowe ludzkie lęki: strach przed śmiercią, cierpieniem, gniewem bogów i niemożnością osiągnięcia szczęścia. Allen zawsze deklarował, że miłość pozwala nam znaleźć prywatny „mały” sens, który odpędza te lęki. U Allena filozofia szczęścia to filozofia miłości i odwrotnie. Ze swej natury film jest magią (aż korci by pokazać w filmie cuda, bo film jest trickiem przecież), więc filmy są bardziej „religijne” niż codzienna rzeczywistość, Allen jednak nie jest tu malowanym ateistą.
U Epikura wszakże potrzeby duchowe – takie jak żądza wiedzy, ciekawość, potrzeba miłości itp, miały być zaspokajane, tylko jeśli istniały dogodne warunki do ich zaspokojenia, można było sobie na to pozwolić, jeśli jednak ich osiągnięcie byłoby zbyt trudne, należało je w sobie wytłumić. Jest to więc także filozofia akceptacji niemożliwości, ale Allen wobec Epikura, to trochę jak Fromm wobec Freuda: miłość niejako zastąpuje popędy płytsze i pochłania je. Allen jak widać nieco „sfrommował” ateizm – i dobrze. Ateizm także występuje w wielu rodzajach i warto o tym pamiętać. A może dziś znacznie mniej jest przeszkód na drodze do miłości i wiedzy niz w czasach Epikura (dlatego Epikurowi zarzucano elitaryzm) – krzepiąca myśl, nie?