Wreszcie organy!!

 

 

  Ostatni weekend, 24-25 października 2020 roku upłynął na wielkim organowym święcie związanym z oficjalną inauguracją wspaniałego instrumentu, który stał się ważną częścią Sali Głównej wrocławskiego NFM. Od samego początku miały tam stanąć organy wielkości czteropiętrowej kamieniczki i wreszcie stanęły. Instrument został zaprojektowany i wykonany  przez organmistrzów z pracowni Orgelbau Klais z Bonn, przed pierwszymi utworami mieliśmy okazję usłyszeć krótką przemowę naczelnego organmistrza dumnego z jednego z największych swoich dzieł. Zarówno on, jak i Andrzej Kosendiak nie mogli dojechać na otwarcie organów z uwagi na koronawirusa. Na szczęście współczesne metody przesyłania obrazu na odległość zapewniły nam im obecność. O swoim wielkim dziele wyrazili się z dumą, ale krótko. Bo o czym tu mówić? Wspaniałe organy NFM świadczą same za siebie, a już sam fakt powstania takiego instrumentu w wielkiej współczesnej sali koncertowej jest czymś zupełnie wyjątkowym.

 

   Ciężko mi opisać, co się działo przez ostatni weekend. Z pięciu koncertów byłem na czerech i do dziś rozbrzmiewa we mnie TEN dźwięk i TE kompozycje. Niektóre z zaprezentowanych dzieł, zwłaszcza te Buxtehudego i Bacha były absolutnymi arcydziełami. W znakomitych wykonaniach na takim instrumencie dostarczyły melomanowi momentów zachwytu praktycznie nieosiągalnych w codziennym życiu koncertowym. Gdy tylko ustąpi epidemia, do tych organów odbywać się będą prawdziwe muzyczne pielgrzymki, zarówno słuchaczy jak i artystów. A przecież pielgrzymi sztuki natkną się też na barok a la Kosendiak czy na Wrocławskich Filharmoników, o innych wielkich atrakcjach już nie wspominając.

 

 

   Z przemowy konstruktora organów wynikło też ważne dla mnie przypomnienie. Organy NFM będą miały we Wrocławiu swojego brata w postaci rekonstrukcji wielkich barokowych organów w kościele św. Elżbiety, które z pewnością należały do najlepszych tego typu instrumentów na świecie póki nie spłonęły i to wiele lat po wojnie, co do dziś jest jednym z największych skandali jakie przeżył artystyczny Wrocław. W ten sposób moje miasto z miejsca, gdzie większość organów została zniszczona lub zdekompletowana (rozmieszczono na przykład w różnych miejscach piszczałki z organów z Hali Stulecia, które były największe na świecie w czasie powstania) stanie się organowym Eldorado. Nie sądzę jednak, aby instrument w kościele św. Elżbiety miał okazję cieszyć się wyjątkową akustyką NFM, którą można do woli modyfikować, czego świadkami byliśmy już w dniach inauguracji, gdzie za pomocą rozmaitych paneli stopniowo coraz doskonalej dostrajano Salę Główną do jej organowego serca.

 

  Gdyby nie koronawirus, pierwsze oficjalne dźwięki na organach wyszły by spod palców największych światowych organistów, takich jak wielki Ton Koopman. Jednakże polscy mistrzowie nie zawiedli publiczności. Grali wspaniale i w sumie cieszę się, że wielkie sławy znane mi z dziesiątków płyt na półkach nie mogły dotrzeć na miejsce, bowiem polscy mistrzowie zapewnili nam niezapomniane przeżycia. Wpierw Julian Gembalski zaprezentował następujący program:

F. Couperin  Offertoire sur les grands jeux z Messe à l'usage ordinaire des paroisses
M. Brosig  Christ ist erstanden – fantazja op. 6
J. Gembalski  – improwizacja

 

Couperin został wykonany rewelacyjnie, z ogromną logiką i z wielkim czarem, bez znanego z wielu francuskich wykonań manieryzmu odwołującego się do jansenistów. Po starym mistrzu wystąpił wirtuoz młody. Z uwagi na wielość prezentowanej muzyki będę wspominał tylko te wykonania, które dosłownie zwaliły mnie z nóg, z całą mocą swojego piękna i brzmienia wielkich organów.

Zatem Karol Mossakowski  wykonał następujący program:

M. Dupré Cortège et litanie op. 19 nr 2
F. Liszt Walc Mefisto nr 1 (opr. K. Mossakowski)
K. Mossakowski – improwizacja 

 

Tu zwłaszcza Liszt porwał mnie bez reszty. Osobiście uznaję taką mianowicie „organową trójcę”: Bach, Buxtehude i Liszt. Opracowanie Mossakowskiego pokazywało jednak inną niż ta organowa stronę lisztowskiego żywiołu. Był to romantyzm barwny, pełen czarownego wdzięku eleganckiego Mefista. Nie był to potężny, neogotycki wulkan, jakim jest oryginalna organowa muzyka Liszta. I było to świetne i śmiałe. Aby pokazać istotę Walc Mefisto nr.1 młody artysta poszedł w nieoczekiwaną stronę – bardziej do pianistycznych wspomnień z wędrówki węgierskiego mistrza, niż do potężnych medytacji chorałowych.

 

Nie mogę też nie wspomnieć, że improwizacje obu panów były rewelacyjne, pełne inwencji, o doskonałym przebiegu formy, mieniące się barwami i emocjami.

Wieczorem usłyszeliśmy wpierw Andrzeja Chorosińskiego w następującym repertuarze:

J. Podbielski Preludium in d   
Mikołaj z Krakowa Dwa tańce, Preambulum 
J.S. Bach Adagio C-dur BWV 564/2  
B. Smetana Wełtawa z cyklu Moja ojczyzna (opr. A. Chorosiński) 

Na tle poprzednich muzycznych fajerwerków ujmował on nas intymną wręcz prostotą. Organy bez trudu odnajdywały się w muzyce monumentalnej, jak i kameralnej, w baroku, współczesności i romantyzmie.

Po Chorosińskim weszła na scenę Elżbieta Karolak i zaprezentowała następujące dzieła:

 C. Franck Fantazja A-dur z Trois pièces pour grand orgue 
O. Ravanello Tema e variazioni in si minore 

Jej Franck to była prawdziwa i bardzo głęboka medytacja nad idiomem stylistycznym tego wciąż nie dość cenionego francuskiego romantyka, bardzo nie francuskiego jak na muzykę francuską. Gdy słuchałem gry Karolak miałem wrażenie, iż jest ona starą dobrą znajomą kompozytora, że właśnie przed chwilą omawiała z nim różne aspekty jego dzieł. Tak bliska relacja z nieżyjącym już przecież od dawna kompozytorem jest wyjątkowa, ale jednak się zdarza. Mieli taki związek na przykład Światosław Richter i Schubert czy Glenn Gould i Bach. Miło było być świadkiem kolejnej niezwykłej i możliwej tylko w pozaczasowym świcie sztuki korelacji twórczych umysłów i serc.

 

Po Karolak i Chorosińskim miał grać Józef Serafin. Lecz komputer sterujący dolną konsolą organową zbuntował się i przestał działać dolny z czterech manuałów, odpowiedzialny za główne głosy. Jak się okazało, również górna konsola, mimo, że jest bezpośrednio podłączona do organowej mechaniki, również potrzebuje przyjaznego komputera wraz z niezłośliwym oprogramowaniem. Niestety więc Serafin mógł zagrać tylko jeden krótki i nietypowy utwór. Na przerzedzonej z uwagi na koronawirus Sali siedziało wielu organistów i znawców organów. Jęknęli więc z rozczarowania, ale jednocześnie popatrzyli na wspaniały instrument ze zrozumieniem. To chyba typowe, że gdy instrument stawia swoje pierwsze oficjalne kroki musi być jakieś potknięcie. Tak na szczęście.

 

Nazajutrz musłałem opuścić koncert poranny, bowiem obostrzenia koronawirusowe sprawiły, że w przerwach między koncertami nie za bardzo było co ze sobą zrobić. Jeśli ów koncert był równie dobry, jak następny, popołudniowy, to doprawdy mam czego żałować…

A popołudnie zaczęło się bardzo barokowo, co nie dziwi, zważywszy, że epoka ta była złotym wiekiem organów. Później, moim zdaniem, już tylko Liszt mógł owocnie rzucić wyzwanie największym legendom tego największego z instrumentów. Co nie znaczy, że dzieła organowe Messiaena czy wielu innych kompozytorów XX i XIX wieku są słabe. Po prostu nie są, moim zdaniem, tak wielkie jak arcydzieła Bacha czy Buxtehudego, a nawet Frescobaldiego.

W niedzielne popołudnie jako pierwszy wkroczył na scenę Marcin Szelest i zaprezentował program, który wciąż rozbrzmiewa w mojej głowie i nie pozwala mi ze spokojnym dystansem pisać tej recenzji.

A więc były to dwa utwory:

J.C. Kerll Passacaglia  
D. Buxtehude Te Deum laudamus BuxWV 218 

Kerll w pięknie swej Passacaglii doścignął niemal Bacha. Wykonanie było nieziemskie. Organy pokazały doskonale swoją lżejszą brzmieniowo stronę, adekwatną do tak idiomatycznie tanecznej muzyki. Te Deum Buxtehudego należy do największych arcydzieł muzyki klasycznej. Chyba nikt tak dobrze jak ten północnoniemcki twórca duńskiego pochodzenia nie uchwycił tak doskonale wyobraźni Północy, nieokiełznanej, niekiedy mrocznej, ale też twórczej jak wulkan początków świata. W Buxtehudem doskonały kompozytor, świetny wykonawca i wybitny instrument zlali się w jedno. Pomyślałem wręcz, że umieszczanie takiej artystycznej bomby atomowej w programie koncertu to zbrodnia na innych dziełach. Lecz cóż, takie jest życie, Buxtehude rzeczywiście istniał i komponował tak, a nie inaczej.

Z tym większym podziwem słuchałem zatem Piotra Rojka, który po tym Buxtehudem podjął się obrony muzyki współczesnej. Zagrał następujące dzieła:

J. Alain Litanies 
F. Borowski I Sonata organowa 

Wykonanie było tak znakomite, że mimo Buxtehudowego czaru zerwały się gromkie brawa. Zwłaszcza Alain wymagał niezwykłej kontrolowanej dzikości od wykonawcy, zaś od organów grania na granicy huku wielu startujących odrzutowców.

 

Na koniec organowego popołudnia wystąpił Roman Perucki i zagrał następujące kompozycje:

J.S. Bach Preludium Es-dur BWV 552/1
Z. Kruczek Preludium i fuga na temat BACH: Marsz

Wreszcie pojawiło się „Bach”, czyli jedyne zaklęcie mogące trochę rozwiać fantazyjne opary geniuszu Buxtehudego, tak aby widać było także owo „Bach”. Perucki zagrał Preludium zaskakująco. Na początku byłem zdumiony, że dobrał do poszczególnych głosów tak gęste mikstury. Poza tym było świetnie, logika przebiegu poszczególnych głosów była znakomita. Dopiero gdy usłyszałem fantastycznie piękne brzmieniowo fletowe pasaże zrozumiałem, że również od strony kolorystyki mam do czynienia z wybitną interpretacją muzyki Bacha. Znakomicie wykonany Kruczek pasował tu jako ciekawa współczesna refleksja nad magicznym Bachem.

 

Ostatni koncert niedzielny gościł wielkiego organistę spoza Polski. Thierry Escaich improwizował do filmu niemego, tak jak lubi. Zobaczyliśmy zatem film „Upiór w operze”, dzieło Ruperta Juliana z 1925 roku. W tym filmie jednym z głównych ognisk akcji jest Faust Gounoda, zaś sam Upiór, dużo mroczniejszy niż w późniejszych musicalach, grywa sobie na organach. Escaich wykorzystał tę muzykę sugerowaną w filmie, ale zrobił to tak subtelnie i inteligentnie, że nie dziwią wydawane przez największe światowe wytwórnie jego płyty z organowymi improwizacjami. Spotkanie muzyki z filmem sprzed lat okazało się doskonałym zwieńczeniem organowego święta. Były to niezapomniane dni, na szczęście relacjonowane także na kanałach NFM, bo te materiały każdy szanujący meloman musi starać się zobaczyć, a już na pewno usłyszeć…

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzynaście − siedem =