Kolejny wieczór festiwalu Musica Polonica Nova (23 kwietnia 2018) był ogromnie udany. Koncerty oddziału wrocławskiego ZKP odbywają się w NFM co jakiś czas i zawsze są ciekawe. Byłem ciekaw, czy z okazji festiwalu koncert prezentujący dokonania związanych z Wrocławiem kompozytorów będzie jeszcze bardziej intrygujący. Rzeczywiście, tak się stało. Było jeszcze ciekawiej niż zazwyczaj, kompozytorzy przygotowali na tę okazję naprawdę dobre dzieła.
Oczywiście koncert nie mógłby być dobry bez znakomitych wykonawców. Tak było tym razem , mieliśmy zespół kameralny w składzie: Marlena Grodzicka-Myślak – altówka, Jakub Myślak – wiolonczela, Gracjan Szymczak – fortepian i bardzo ważny dla całego przedsięwzięcia Krzysztof Brzazgoń – aktor, głos.
Koncert rozpoczął Piotr Bednarczyk swoim dziełem Nervous na fortepian, altówkę i wiolonczelę oraz elektronikę i recytatora. Do tego był stroboskop, który nadawał jeszcze inne zmysłowe oddziaływanie muzyce napiętej, mrocznej, przerywanej krzykami recytatora. Może sam początek był trochę zbyt rozciągnięty ciszą, lecz późniejsze napięcie przykuwało uwagę.
Później po raz pierwszy złożony został hołd zmarłemu niedawno Janowi Antoniemu Wichrowskiemu. Jego wybór z Aphorisme per pianoforte, dobrze zagrany przez Gracjana Szymczaka, pozostawił we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony urzekła mnie ulotność tych minimalistycznych impresji dźwiękowych, z drugiej strony nie pasowało mi do końca to, że u podłoża dla tych aforyzmów tkwiły jakieś parajazzowe tematy. Sądzę, że wyjście od ambitniejszych tematów dodałoby tym utworom jeszcze więcej uroku.
Następnym dziełem były Leżenia na fortepian, altówkę i wiolonczelę, oraz elektronikę i recytatora Katarzyny Dziewiątkowskiej. Już dwa dni temu na festiwalu urzekła mnie jej miniopera „Bajka”. W tym utworze Dziewiątkowska potwierdziła siłę swojego języka muzycznego, jego bogactwo i ekspresję. Gęsta faktura, pełna ekspresyjnych mikromelodii, wielowątkowość i świetne rozumienie tekstu literackiego, oraz traktowanie go z szacunkiem, tak aby zawarte w nim sensy współgrały z muzyką, a nie były modnie pocięte w bełkot – to wszystko wywoływało silne emocje, wciągało do podróży w królestwie sztuk. Krzysztof Brzazgoń recytował słowa Białoszewskiego sennie, leniwie, muzykalnie – bardzo przysłużył się do świetnego efektu całości.
Zaraz po świetnej Dziewiątkowskiej nastąpił inny, równie dobry utwór, czyli Light Stream na fortepian, altówkę i wiolonczelę Grzegorza Wierzby. Urzekła mnie elegancja i zmysłowość przebiegu dźwiękowego w tym krótkim utworze, coś, do czego ma się ochotę często wracać, podobnie jak do kompozycji wokalno – instrumentalnych Dziewiątkowskiej.
Kolejnym prezentowanym kompozytorem był Tomasz Skweres, albo raczej prezentował się sam, gdyż zagrał bardzo sprawnie na wiolonczeli dwa swoje krótkie dzieła – Transformations i Guillotine. Spodobało mi się ogromnie logiczne i staranna zaplanowanie tych miniatur, ich siła wyrazu i piękny umiar w kreowaniu muzycznych skojarzeń i emocji. W gilotynie pojawiał się dodatkowo humor, rzecz niezbędna w muzycznych miniaturach.
Cezary Duchnowski, fot. ze stron NFM
Następnym twórcą był Cezary Duchnowski i jego Początek – audycja na lektora i komputer (sł. P. Jasek). Bardzo ciekawy tekst został rozdmuchany w naszej wyobraźni za pomocą wspaniałej roboty dokonanej na komputerze. Jednocześnie rozbrzmiewały też niepokojące dźwięki kluczy w zbliżeniu i w samochodowej stacyjce, co miało uzasadnienie w akapitach o kluczach w tekście, dla tego tekstu kluczowych zresztą. Był to piękny, poruszający utwór i niezapomniana muzycznie oraz literacko chwila.
Wrażliwe dane na fortepian, altówkę i wiolonczelę Sławomira Kupczaka kojarzyły się mocno z płynięciem danych w internecie, choć opierały się na brzmieniu tradycyjnych instrumentów, a nie komputera. Wyszła z tego ciekawa, motoryczna i ekspresyjna miniatura kameralna.
Później, już pod koniec koncertu, wróciliśmy ponownie do niedawno zmarłego Jana Antoniego Wichrowskiego. Tym razem zaprezentowany został wybór Rubajatów na wiolonczelę i recytatora. Poezje zostały zaczerpnięte ze zbioru O. Chajjama, niestety w archaicznym lub archaizującym tłumaczeniu, które było takie sobie i bardzo utrudniało pracę doskonałemu skądinąd recytatorowi. Rubajaty dość typowe, blade przy Białoszewskim, pełne cliche o przemijaniu i piciu wina (co trzeba obowiązkowo rozumieć jako upojenie wiarą w Allacha). Rubajaty standardowe, ale muzyka momentami piękna, w równie aforystyczny sposób co wcześniejsze utwory fortepianowe nawiązująca tym razem do muzyki persko – arabskiej, co sprawiało ogromną przyjemność estetyczną i intelektualną, zwłaszcza, gdy się dobrze tę muzykę zna.
Na koniec ponownie pojawiło się przed nami dzieło obrazoburcy postinternetowego, Jacka Sotomskiego, ale tym razem bez obrazów i miałem wrażenie, że bez wideoprezentacji twórca lepiej skupił się na formie złożonej z ciekawego postinternetowego monologu, naiwnego i momentami głębokiego, popkulturowego i growego, ale o rzeczach ważnych. Temu towarzyszyła odpowiednio dobrana muzyka, na pograniczu elektronicznej muzyki tanecznej, transowej i klasycznej. Był to ładny, odmienny stylistycznie akcent na zakończenie tego bardzo udanego koncertu.