Rozdział 18.
Terytorialność była czymś uniwersalnym dla ewolucji bazującej na doborze naturalnym. Geny, zawarte w swoich maszynach przetrwania, prowadziły ustawiczną wojnę o zasoby między sobą. Każda komórka była ich plemieniem, jej ścianki zaś były pierwszymi granicami jakie znało życie. Terytoria, na jakich działały zwierzęta były jedynie nieświadomym i logicznym odbiciem tej pierwszej zasady. Stworzenia, które stały się bramą dla dalszej ewolucji idei i przedmiotów, nadal oczywiście posługiwały się liniami demarkacyjnymi i to nie tylko tymi, które można zobaczyć na mapie. Każde prawo było również zbiorem granic dotyczących działania. Podobnie uniwersalny był transport. W małej i dużej skali był niczym innym, jak tylko odpowiednikiem metabolizmu. Produkcja energii zawsze odbywała się w jakiejś odległości od miejsc, gdzie ta energia była potrzebna. Nie miało większego znaczenia to, czy transport dotyczył trasy mózg – układ pokarmowy, czy też duże miasto – pole, fabryka.
Jedyną zupełnie nieprzetłumaczalną kwestią dotyczącą Kubery były nazwy miejsc i niektóre pojęcia. Owa tajemniczość była jednakże złudna. Problem w określeniu państwa (obraz), czy powitania (obraz) brał się ze złożonych nawyków historycznych, nad którymi żywiel Kubery miała mniejszą jeszcze kontrolę niż nad pozostałymi przejawami życia. Miasto (obraz), które teraz opuszczali, posiadało nazwę nadaną mu przez lud dużo starszy od współczesnych mieszkańców. Światopogląd tej społeczności był zapewne bogatszy od opartego na żądzy wieczności fanatycznego monoteizmu teraźniejszości. (obraz) był określeniem któregoś z bogów związanych z siłami tutejszej natury, czyli z lawą, ciepłem, lub chłodem, wegetacją, wodą i jej nurtami. Może była to siła bardziej abstrakcyjna, dotycząca czasu lub przestrzeni. Ów bóg mógł być wyrażony w nazwie nie wprost, lecz poprzez związanego z nim herosa, albo nawet poprzez jakiś wyrazisty element mitu związanego z tym herosem. Gdy lud założycieli miasta wymarł, został podbity, lub zmienił się pod wpływem silniejszego sąsiada, nazwa pozostała, lecz wobec zmieniającego się języka, mitów i obyczajów stawała się tylko niezrozumiałym dźwiękiem, którego jedynym znaczeniem było miasto, które określała. Podobnie jest na Ziemi. Niekiedy zmiany płyną po prostu z wygaśnięcia dawnego języka. W wielu miejscach nazwa „pole”, czy „rzeka” egzystuje tuż obok siebie. Wiele jest rzek, które noszą nazwę rzeka Rzeka, z tym, że Rzeka występuje w niezrozumiałej już dla nikogo mowie.
Gauri rozejrzała się po peronie. Oderwała się od swoich myśli i ponownie zajęła sferę percepcji wokół siebie. Nad nią, pod nią i przed nią stały rozliczne węże gotowych do wyjazdu pociągów. Niektóre z nich już były w ruchu, rozpędzały się, lub hamowały. Wydawało się, że żaden tor nie jest na tym samym poziomie, ich układ przypominał bardziej rozciętą wiązkę kabli. Było to zapewne spowodowane niezwykle gęstym zaludnieniem Kubery i, co za tym idzie, większym niż na Ziemi zapotrzebowaniem na transport. Różne taśmy, windy i ruchome podesty falowały niczym bulgocząca magma wszędzie wokół niej. Wszystko było podświetlone lampami żarowymi, dzięki czemu percepcja Spojrzenia dziewczyny sięgała daleko poza swoje naturalne granice. Dźwiękokształty komunikatów wibrowały w różnych częstotliwościach i odcieniach. Gauri spojrzała na swój bilet i podążyła za dźwiękiem odpowiadającym tonacji umieszczonego na nim symbolu.
Bez trudu znaleźli swój pociąg i wkrótce znaleźli się w zarezerwowanych dla nich niszach. Skład różnił się od tych, którymi dotychczas podróżowali. Był szerszy i cały emanował atmosferą podróży. Czandra poczuł atawistycznie zapach pary znany mu z wypraw do Darjeeling, które podejmował z rodzicami w dzieciństwie. Prawie słyszał huk parowych kotłów lokomotywy i prawie widział kłęby pary unoszące się za oknami. Niestety, okien nie było, a zamiast nich na ścianach kołysały się audycje tutejszego odpowiednika telewizji.
Wadż! – pomyślał błagalnie młodzieniec. – Mogę jeszcze znieść jakiś kwadrans tutejszych telenowel, ale nabożeństwa są nie do wytrzymania. Te eksplozje pompatycznego egotyzmu doprowadzają mnie do szału! Czy mogłabyś mnie uśpić, zatrzymać mój metabolizm?
Słyszę, że się uczysz i rozwijasz swoje słownictwo – ucieszyła się Wadż, – jednakże nie mogę spełnić twojej prośby.
Myślisz, że jeśli trochę zesztywnieję, będę wzbudzał podejrzenia? – jęknął Czandra. – Sądzę, że nie będzie tak źle, widzę zresztą, że niektórzy z pasażerów wyglądają tak, jak by połknęli kije od szczotek.
Nie w tym rzecz – odparła Wadż, – nie jesteś tutaj przypadkiem, masz się uczyć. A znoszenie tej żywieli pozwala ci odkrywać prawdy o ograniczeniach twojej percepcji. Kto nie zna swoich granic nie robi postępu.
Ale ja już je znam aż nadto dobrze – westchnął z rozgoryczeniem młodzieniec, – te okropności na ścianach nie dają wyboru.
Nasz pisarz, Piewca Gatunku, czeka na dalszą pogawędkę – stwierdziła Wadż, – nawet nie masz pojęcia do ilu dzieł zainspirowali go kapłani! Owe ciągłe wahania między wiarą a nie wiarą, między tym, czy jest sens w postaci czekającego na wiernych w raju boga, czy też nie ma sensu, co objawia się brakiem czekającego na wiernych w raju boga. Tak naprawdę sam raj byłby znakomitym określeniem owego wszechmocnego, niepodważalnego dualizmu, lecz Piewca Gatunku wie, iż jego czytelnicy oczekują ukazania ich żądz w wyidealizowanej formie, która stanowi dla nich niepodważalną prawdę, gdyż jej nie podważają.
Ach, cóż za kontrasty! – zaśmiała się Gauri, która od czasu do czasu przysłuchiwała się ich rozmowie.
Piewca Gatunku – kontynuowała Wadż, – lubi postaci tutejszych księży. Szczególnie podniecające dlań jest wyobrażanie sobie, że nawet policjant wiary marzy niekiedy o przestępstwie i wątpi w jedyną niepodważalną prawdę. Mamy zatem owego boskiego strażnika w jego samotni, trapionego pokusami, przegrywającego bitwy, nigdy zaś całej wojny. Ach, cóż to za wspaniałe życie wiedzieć prawdę i bronić jej przez całe życie, po czym umrzeć i znaleźć się w raju… I jakże tragiczne jest gubienie tej jakże oczywistej drogi.
Świetnie – zauważył z przekąsem Czandra, – lecz przypuszczam, że ten dramatyczny pomysł na fabułę wykorzystali wcześniej wszyscy i nasz poczciwy Piewca Gatunku musi szukać ehm… oryginalniejszych fabuł dla tego ponadczasowego zagadnienia.
Przede wszystkim trzeba wiedzieć, czego nie wolno, co jest tabu i treścią pokusy – oznajmiła Wadż. – Choć mowa tu o „jedynych prawdach”, nigdy nie wiadomo, czy będzie to przyjemność przy prokreacji, sposób wiązania butów, zawiązywania kokard na mackach etc.
Tak, ale gdy chuć szuka krainy wiecznych łowów, dobrze jest poniżyć rzeczywistość i przeciwstawić jej krainę pożądliwych marzeń – zauważyła Gauri, – dlatego radość zmysłów jest często przeciwstawiana owej „bezinteresownej” transcendencji. Pamiętam sektę z mojego kraju, której mottem było: „kto się zachwyci wschodem słońca, nigdy nie ujrzy krisznaloki (czyli raju dla wyznawców Kriszny jako najwyższego boga)”. I tu na przykład sposób wiązania butów nie stanowi dla Piewcy Gatunku dostatecznie atrakcyjnego kontrastu między przemijającym nędznym tłem, a tym co jest prawdziwe i najwyższe. Piewca, podobnie jak i jego zaczytani w nim klienci, uważa, że jest on na podobieństwo czekającego w raju boga i obok tego nieistotne, stanowiące co najwyżej diaboliczną pokusę tło. Skoro bóg jest podobny, a przecież nie mógłby być inny, to może oznaczać, że w jakimś sensie posiada transcendentne buty. Wiązanie butów jest więc dla Piewcy Gatunku aktem człowieczeństwa, bądź kuberiańskości, natomiast spoglądanie na teatralną tapetę wschodu słońca może być przezeń uznane za czynność obcą, wiodącą na manowce, z dala od rajskich ścieżek nieśmiertelnej chuci.
No, no – ucieszył się Ludwik, – biskup Salzburga przyznałby ci laur teologów, zwłaszcza, że nosił najlepsze buty w Austrii.
Gauri umilkła tymczasem oddając się wizjom jej nowych egzotycznych zmysłów. Sfera percepcji pulsowała wokół niej przywodząc na myśl powolną pompę serca, jaką obdarzone były kręgowce na Ziemi. Linia graniczna widzenia, słyszenia i dotyku przesuwała się, ogarniając ściany wagonu i współpasażerów, których ogarniał stopniowo letarg długiej podróży. Liczne macki, skrawki ubrań, przedmioty o bliżej niewiadomym przeznaczeniu, urywki myśli tych, co myśleli głośno napływały do ośrodka nerwowego dziewczyny i opuszczały go pozostawiając po sobie ulotne echa. Gauri westchnęła. Było to zachwycające. Tysiące, miliony doznań, których nie zakosztowałaby nigdy, gdyby została na Ziemi. Choć cywilizacja Kuberian była analogiczną do ludzkości żywieli, to jednak drogi którymi kroczyła w podziemnym świecie Natura były fascynujące. Bogata kolekcja dźwiękokształtów lśniła w niej niepowstrzymanym bogactwem i Gauri żałowała, że nie jest tak jak Ludwik kompozytorką. Sonaty i symfonie, ragi oraz thumri błyszczały w niej gotowe, wystarczyło tylko sięgnąć, by wydać z siebie arcydzieło, jeśli tylko się miało talent i odpowiednie przygotowanie. W te chwili usłyszała, że kompozytor układa dźwiękokształty swoich myśli w znajome jej obrazy, które jednakże w kuberiańskim wydaniu wydawały się dość abstrakcyjne.
Co robisz? – zapytała.
Nucę sobie Wagnera – odparł Ludwik, – to był mój godny następca.
To jest Parsifal, Lohengrim? – dopytywała się ciekawie.
Nie, to fragment Zygryda – wyjaśnił kompozytor, – moment, kiedy naiwny młody bohater rozmawia z ptakami w lesie przed swoim pojedynkiem w zmienionego w smoka Fafnerem.
Lubisz szczególnie Pierścień Nibelungów? – dopytywała się młoda matematyczka.
Owszem – rzekł Ludwik, – jest bowiem uwolniony od szaleństwa antropocentryzmu i wiary w zaświaty, przynajmniej tak można go zrozumieć. Nie wiem, co sądził sam Wagner. Chutliwy chrześcijański mistycyzm Parsifala nie rokuje najlepiej. Czasem jednak zamykamy głodne szaleństwa oczy i Natura mówi za nas, ignorując przeszkodę jakiej dla niej stanowią dla niej nasze wyrosłe z pragnień ściany. Starożytni zwali to natchnieniem, które cechowało największych poetów. To prawda, inaczej Demokryt nie umiałby przewidzieć atomów, a wasi filozofowie stworzyć algebry. Byli natchnieni, obojętni wobec siebie i reszty żywieli…
Mocne wstrząsy przerwały gwałtownie ich rozmowę. Były tak silne, że na moment wyskoczyli ze swoich nisz i unieśli się w górę jak ptaki. Pozostali podróżni nie okazali oznak paniki, lecz wyciągnęli z zagłębień nisz pasy i walcząc ze wstrząsami obwiązali się nimi starannie. Ziemianie i Ludwik poszli w ich ślady.
Pociąg musi zwolnić z uwagi na trzęsienie ziemi – z emitorów umieszczonych na suficie wybiegły dźwiękobrazy o takim mniej więcej znaczeniu, – możliwe jest opóźnienie wynoszące ćwierć korzenia.
Znowu – jęknął jeden ze współpasażerów, – za każdym razem jak jadę do (obraz) mamy opóźnienie.
Nie narzekajcie tak – wtrącił jakiś starszy osobnik, – moja babka/dziadek opowiadała mi o tym, jak to było zanim opracowano rękawy antywstrząsowe…
Heretycy…? – wtrącił nieufnie kolejny pasażer.
Tak, to heretycka nowinka – zgodził się staruszek, – ale przecież teolodzy mówią, że cel uświęca środki, i jeśli te plugawe (obraz) opracują coś przydatnego, Kuberianie dobrej woli mogą to przejąć, by łatwiej im było dbać o triumf jedynej prawdziwej wiary.
Pomódlmy się – zaproponował na wszelki wypadek nieufny i wszyscy bez słowa sprzeciwu zaczęli mamrotać rytualne dźwiękokształty.
Są straszni – zauważył Czandra miotając się od wstrząsów otoczenia.
To i tak lepiej, niż tacy pseudo laicy, którzy lubią naukę i sztukę, silą się na obiektywizm, a i tak wiedzą swoje na temat rajskich ogrodów – zauważyła Gauri wspominając z obrzydzeniem wielu ziemskich znajomych.
Zgadzam się z obojgiem was – rzekł Ludwik.
Zauważ Czandro, co by się stało, gdybyśmy zwolnili metabolizm twojego spojrzenia – zauważyła Wadż. – Musiałabym cię znów „obudzić”, a nie wyszłoby to zgoła najlepiej w takich warunkach.
O co chodzi z tym rękawem? – spytał narzekający Kuberianin, gdy skończyli modlitwę.
Tunel w którym jedziemy ma kilka warstw – oznajmił staruszek, – ta w której porusza się nasz pociąg jest elastyczna, te zewnętrzne ulegają zniekształceniom pod wpływem ruchów tektonicznych. Później można je szybko naprawić, a pociągi mogą kursować. W czasach moich dziadków trzęsienia ziemi zatrzymywały pociągi, trzeba było niekiedy czekać kilkanaście korzeni na awaryjny transport.
To okropnie nudne – zauważył maruda.
Zło jest nudne – rzekł nieufny. – Mam na myśli heretyków…
Ten stary osobnik rokuje pewne nadzieje – ucieszyła się Gauri. Kolejne wstrząsy przerwały na dłużej wszelkie rozmowy. Były tak silne, że Ziemianie mieli momentami wrażenie, że jadą do góry nogami. Z pewnością też ludzki organizm nie zniósłby tak silnych uderzeń o ściany, jakie stały się ich udziałem mimo ochronnych pasów. Oczywiście ciała Kuberian, które ewoluowały w miejscach o wysokiej aktywności tektonicznej były na tego typu zjawiska dużo bardziej odporne. – To ciekawe, co mówicie – zagadnęła staruszka dziewczyna, gdy wstrząsy trochę osłabły.
Doprawdy, nie wiem dlaczego – zdziwił się stary Kuberianin, – technika jest po to, aby nam służyć. Po co patrzeć jak rośnie pokarm na polach. Są specjaliści, płacimy im, i wynikają z tego pewne ulepszenia. To co jednak najważniejsze, czyli bóg i kuberiaństwo, pozostaje niezmienne wobec tych nowinek. Ja sam kiedyś byłem technologiem i wiem to dobrze. To tylko zwykłe zajęcie, mające się nijak do kapłańskiego powołania.
Czy on mówi tak z uwagi na obawę wykrycia herezji? – dziewczyna spytała w myślach Wadż. – Umiesz dokonać analizy prawdomówności?
Oczywiście, że umiem – zaśmiała się Wadż. – Wykrycie niespójności między ośrodkiem budowania komunikatu, a danymi wyjściowymi nie należy do trudnych zadań. Oczywiście nie mówię o permanentnym zakłamaniu charakterystycznym dla żywieli. Chodzi o celowe kłamanie pozostające w intencji danego osobnika. Niestety, nasz starszy jegomość głosi prawdę opartą na błędnych przesłankach.
Doprawdy, mam tego szczerze dość – westchnęła gniewnie Gauri, – może jednak się zmieniamy – zaadresowała otwarcie dźwiękobraz do współpasażerów.
O tak, na gorsze – zafalował mackami nieufny.
Pomyśleć, że bywają tacy heretycy, którzy twierdzą, że nad przeklętą powierzchnią unosi się bezgraniczna grota, w której zawieszone są pełne innych jaskiń światy – wyobraził krytycznie starzec.
Jeśli zaczniesz się z nimi kłócić, zmarnujesz jedynie trzy Spojrzenia – zauważyła Wadż, – i znów trzeba będzie kupować bilet i jechać pociągiem.
To rzeczywiście straszne, wyobrażać sobie nieskończoność nad piekłem – wtrącił podstępnie Czandra, który chciał ograniczyć podróże multimedialną koleją do minimum.
Po co wspominać wymysły plugawych heretyków? – zdenerwował się nieufny. – To może jedynie zarazić nas chłodem.
Na moje pierścienie, nie przesadzajcie – wyobraził i rzekł znudzony. – Nie ma nic atrakcyjnego w pomysłach przeklętych. Nawet jakby istniały te ich pełne grot światy, to albo byłyby zupełnie puste, albo pełne mroźnych bestii, które porywają dusze. Nie sądzę, aby takie wizje były atrakcyjne dla kogoś mądrego, czyli obdarzonego łaską ciepła.
Można by ich nawracać na jedyną prawdę – zauważył starzec odpinając pasy, gdyż trzęsienie ziemi już ustało.
Ale czy uznaliby prawdę o tym, że najwyższy ukochał Kuberianina i przybrał jego postać, żeby spojrzeć na kręgi na brzegach? – zapytał znudzony.
Popadacie w jakiś obłęd – zaprotestował nieufny, – jeszcze słowo, a będę musiał wypełnić swój obywatelski obowiązek.
Masz rację, żywioły niegodnego materialnego świata przyprawiają czasem o majaki podróżnych – zauważył starzec posługując się chyba cytatem. – Pomódlmy się – po tych słowach i obrazach pogrążyli się w mamrotaniu.
Już niedługo będziemy w połowie podróży – pocieszyła Ziemian Wadż.
Znowu ten serial… – jęknął Czandra spoglądając na ścianę.
Nasz pisarz, Piewca Gatunku, nie wzdychałby tak jak ty – zaśmiała się Wadż. – On, twórca Kuberiańskiej Komedii, galerii portretów i postawa, całego ich bogactwa, nie kryłby szczerego zachwytu widząc bohaterów cyklu (obraz). Spójrz, jak zupełnie inne każdy miał z nich dzieciństwo. Ich stopień nasycenia kompleksami wobec budowania relacji małżeńskich jest w najwyższym, powtórzę – w najwyższym stopniu różnorodny. Nie inaczej się miewa ich duchowość. Oto jeden z nich musiał ujrzeć kiedyś erupcję lawy w wysokiej partii jaskini, która podświetliła bogatą rzeźbę sklepień. „Tak muszą wyglądać słudzy boga” – pomyślał i został kapłanem. Jego kuzyn z kolei podczas wodnych łowów stracił mackę i olśniło go to, że nadal ją czuje, choć jej nie ma. „To musi być moja dusza” – pomyślał. Lekarze chcieli skrzywdzić moc jego nawrócenia, mówiąc mu, iż jest to typowy ślad reliktowy w centralnym ośrodku nerwowym. Dyrektor szpitala nie potrafił zrozumieć, że medycyna jest tylko zawodem, zaś wybór duchowej drogi potężną siłą, której najwyższy dał prawo wzrastać z błędnych i naiwnych przesłanek. „Bo i cóż z tego” – przeżyje moment olśnienia Piewca Gatunku – „cały świat jest błędem i naiwnością”. Przez jakiś czas Piewca Gatunku dałby swoim czytelnikom zastanawiać się nad tym, czy nie warto by potraktować dyrektora szpitala zgodnie z jego heretycką naturą. Lecz oto staje się cud. Dyrektor uczy się, widząc mądrość pacjenta, która nie potrzebuje żadnych przesłanek, aby być mądra. Stary medyk staje się lepszy, głębiej odczuwa drogę swej duszy przez kurtyny teatru świata. Nie może już leczyć. Wyrusza na pielgrzymkę, tak znikomy w swej pogardzie dla świata, że niewiele już o nim wiemy. Lecz burza trwa nadal. Inni lekarze chcą spalić szpital, lecz uświadamiają sobie, że przecież najwyższy stworzył Kuberian na swoje podobieństwo, więc ich misja ma pewien sens. Zajmują się wprawdzie nędznymi materialnymi ciałami, ale wszakże jest w nich odbicie rajskiej doskonałości. „Przede wszystkim Życie” – wykuwają nad wejściem do lecznicy metaforyczną inskrypcję…
Potrafisz być prawdziwym potworem Wadż – zauważył Czandra.
Te barbarzyńskie algorytmy absurdu, zbudowane na bezgranicznej żądzy przetrwania, bywają niekiedy komiczne – stwierdziła pogodnie Wadż.
Napisałem już na ten temat jedno oratorium – wtrącił się Ludwik, – i to chyba wystarczy. Nie uważam, że muzyka musi być „ładna” za wszelką cenę. Harmonia natury buduje wszystkie zjawiska, zaś ich ocena zależy od perspektywy. Żywiel to w końcu rodzaj skały. Nic dziwnego, że ma powtarzalną, chropowatą strukturę. Twardą, gdy się w nią uderzy, lecz miękką jak puch dla deszczu i wiatru. Tym nie mniej opisałem już fakturę tej skały, nie ma zatem powodu, bym do tego wracał. Wszechświat aż się ugina od różnorodności form i kształtów.
A gdy jesteśmy tutaj, czy coś cię ciekawi Ludwiku? – zainteresował się Czandra.
Jak najbardziej – odparł kompozytor, – dawno już chciałem opisać muzyką technikę, która wyrasta z ciągłej aktywności biologicznych elementów. One to, zupełnie nieświadomie, wydeptują drogi, jak bydło, gdy idzie do wodopoju. Szukając skrótów i ułatwień, pozwalają Naturze wyrwać się z komórek, z metabolizmu ich ciał i sprawiają, że wyrasta ona rykiem pomp i silników, migotaniem komputerów, duszną energią obliczeń. W ten sposób ten pociąg jest piękny, podobny do lasu pełnego ptaków, gdzie drzewa i zwierzęta wciąż dostrajają się do siebie nawzajem podczas wojny i snu.
To co mówisz, jest ładne – ucieszył się Czandra.
Pamiętam Wiedeń i moje długie spacery po jego alejach – kontynuował Ludwik, – widziałem moje miasto jak żywy organizm, pełen ruchu i krwi. Czasem, niczym pawi ogon, wyrastały znad straganów eleganckie pałace, zadeptane place zmieniały się zaś w skwery. Cieszyły mnie coraz gładsze tafle szkła umieszczane w oknach, coraz zwinniejsze powozy upodobniające się do wiatru, misterniejsze techniki grafiki i druku. Lubiłem oglądać, jak coraz staranniej wydawano moje partytury, jak podlegały ulepszeniom instrumenty, zwłaszcza te dęte, ubrane w coraz bardziej filigranowe metalowe płytki. Gdy mogłem, podziwiałem też rysunki chińskich kaligrafów, czy piękne naczynia, będące dziełem tego odległego narodu. W tych czasach lubiłem rozsądek Woltera, dziś zda mi się on naiwny, gdyż wiem, że rozum jest organem powstałym na splocie ścieżek Natury, nie jest żadnym punktem odniesienia. Umieszczony w centrum staje się bogiem, a nie ma ni centrum, ni jego wymyślonych władców. Ale dość wspomnień Czandro – zaśmiał się w myślach kompozytor, – tylko głupcy wspominają, wspomnienia też są religijnym opium. Jest przecież teraźniejszość, fascynująca i ucząca nas tak wiele… Ilekroć pomyślę, że ja, grudka Ziemi spalona słońcem, jestem tak od niej daleko, ogarnia mnie niewymowne wzruszenie.
Nie do końca jesteś grudką Ziemi – zauważyła Gauri.
Tak, wiem – macki Ludwika zafalowały w zupełnie niepojęty dla prawdziwych Kuberian sposób, – lecz jestem jej kopią i rządzące mną atawizmy wciąż przynależą do Ziemi. Więc mogę odczuwać rozmach naszej podróży, podobnie jak wy. Narzekasz Czandro na kształt tutejszej żywieli, na kształt tej skały. Nie ma się co nim przejmować, zwłaszcza gdy już wyraziło się językiem artysty jej charakter. Spójrz raczej na sposób, w jaki nadawane są te migoczące i dźwięczące na ścianach upiorności. Efekt jest całkowicie niesmaczny, lecz sposób ciekawy. Przecież to samo można powiedzieć o większości ludzi i Kuberian. Ich organizmy są piękne w swojej złożoności, efekt zaś prostacki i godny politowania. Lecz póki się mnożą, ów dysonans nie ma znaczenia z dalszej perspektywy… Taki już jest nurt Natury.
Odnosi się wrażenie, że gdy wymawiasz słowo „Natura” przydajesz mu dużą literę, na podobieństwo religijnych elementów żywieli – zauważył młodzieniec, – zresztą ty, Gauri, robisz podobnie…
Natura jest naszą w pełni ślepą, bezosobową i bezmyślną matką – stwierdził kompozytor. – Ale to tylko nasze złudzenie każe nam się uznawać za widzących, osobowych i przemyślnych. Natura jest między innymi ogromnym zbiorem wciąż ewoluujących i oddziałujących z sobą form i zdarzeń. Jesteśmy odpryskami tego zbioru, są nimi wszelkie nasze zachwyty, nadzieje i odkrycia. Jako kompozytor widzę w tym harmonię, która nie potrzebuje żadnych określeń – nie jest ani głupia, ani mądra, ani dobra, ani zła, ani taka, ani siaka. Jedyne co mogę o niej rzec wypływa z moich ograniczeń. Ona sięga dalej niż ja, ona jest piękniejsza nad to co zdaje mi się mną i czego bym doznawał, gdybym nie zajął się właśnie nią. Niektórzy boją się umrzeć przy pracy nie wydawszy potomstwa. Mnie też ogarnął ten lęk, gdy w Wiedniu przygarnąłem bratanka. Ów strach dyktuje ewolucja, jesteśmy wszakże niczym więcej jak drogą genów uciekających przed rozpadem. A jednak ich drogi to przecież tylko wzory, nie gorsze, ani nie lepsze od tych, które płyną tam, gdzie ich nie ma. Harmonia Natury, którą staram się doścignąć muzyką, składa się ze wszystkiego, obojętna na wszelkich bratanków, wymyślonych bogów, obawę śmierci i uzależnienie od rajskich wizji. Wydaje nam się, że cisza jest nieruchoma. Tymczasem być może cisza, stan bez błędnego wybierania pojęć, jest twórczym spojrzeniem w harmonię. Przypuszczam, że coś w tym jest. Nie czynienie niczego jest też religią, co ty Gauri wiesz, znając niektóre szkoły religijne twojej ojczyzny. Obiektywna jest twórcza podróż za harmonią w sztuce, czy naukowym odkryciu. Dlatego tworząc nie opieram się niczemu i nie ulegam aroganckim opiniom dyktowanym przez rządze. Przyznaję zaś wtedy szczerze – jestem drobnym fragmentem dynamicznej Natury.
Muszę przyznać, Ludwiku, że służą ci podróże kuberiańską koleją – zauważył wstrząśnięty Czandra, który zrozumiał nieoczekiwanie wiele.
Wyrażasz swój geniusz nie tylko w muzyce – westchnęła zachwycona Gauri, na ile oczywiście można było westchnąć za pomocą macek do tego przy nieufnych pasażerach o inkwizytorskich zapędach. Oczywiście większość rozmowy Ziemian i Ludwika toczyła się drogą wewnętrzną, tak naprawdę siedzieli przecież w pawilonie laboratorium wpatrzeni w kamień teleportacyjny. Wadż nie broniła im tego, gdyż było to jedno z koniecznych ćwiczeń przydatnych w przyszłości.
Co powiesz zatem o miejscu, w którym przebywamy? – spytał młodzieniec z wyjątkową odwagą spoglądając na kuberiańskie media.
Niezwykłe są stopy metali, użyte przy budowie tego pojazdu – powiedział Ludwik, – wydaje mi się, że ich faktura, podobna do tej stosowanej w malarstwie olejnym moich czasów, pobudza rezonanse w zmysłach Kuberian i naszych Spojrzeń. Całkiem możliwe, że mieszkańcy tej planety doszli do tego, zanim odkryli zastosowania elektryczności. Można zatem sądzić, że ściany ich budowli pokrywanie były od dawna siatkami żłobień podobnymi do płyt graficznych. Papierem dla tych matryc była oczywiście kuberiańska percepcja. Później, tak jak na Ziemi po mojej śmierci, nadszedł czas elektryczności, ale spójrzcie – nisze, w których pojawia się medialny przekaz wciąż mają obramienia rodem z zabytkowych kamienic, które niedawno żeśmy oglądali. To tak, jakby ziemski telewizor wciąż miał kształt okna rodem z moich wiedeńskich czasów. Oczywiście, „ziemski telewizor” znam tylko ze zbioru informacji zawartych we mnie przez moich konstruktorów, ale zgaduję, że mam rację.
Tak – rzekła Gauri. – Nie używaliśmy w Delhi za wiele telewizji, ale ekrany monitorów komputerowych miały w sumie podobną estetykę. Była ona związana z niemieckim modernizmem w pierwszych dekadach XX wieku i nawiązującą do niego epoką amerykańskiego bumu po II Wojnie Światowej. Istotne było też wtedy pojawienie się nowego materiału, jakim był plastik, pochodna ropy naftowej. Zatem na estetykę naszych „sztucznych okien” wpłynął też rozwój motoryzacji, gdyż zwiększająca się w pierwszych dekadach XX wieku ilość samochodów czyniła ropę coraz bardziej znanym i popularnym towarem. Rozwój motoryzacji przyspieszyły rzecz jasna dwie wojny światowe, gdzie konie ciągnące armaty i kawaleria zostały wyparte przez silnik spalinowy. Lecz nie byłoby rzecz jasna silników, gdyby nie resztki umarłych zwierząt, które z biegiem czasu stały się pokładami ropy i gazu ziemnego.
Sądzisz, że na Kuberze też jest ropa naftowa? – zapytał kompozytor.
Z pewnością nie w dokładnym tego słowa znaczeniu – odparła dziewczyna. Przez chwilę milczała, spoglądając na pogrążonych w letargu Kuberian. Najpewniej oglądali transmisje na ścianach, ale jako, że ich zmysły działały sferycznie, nie było widać, żeby jakaś część ich ciał rzeczywiście obróciła się ku emitującym kazanie ścianom. – Replikatory w komórkach Kuberian są oparte na synkretycznej chemii węgla i kwarcu. To wpływa oczywiście na cały świat organiczny w którym pływa tutejszy gen. Ściany komórek i ich organelle są dostosowane do kwarcowo – węglowego jądra. Użyłam słowa „organelle”, choć najpewniej dla ich powstania musiało dojść do zupełnie innych symbioz i przystosowań niż na Ziemi. Tym nie mniej każda komórka, a wiemy że mieszkają tu komórkowce, potrzebuje czegoś by pobierać substancje z otoczenia i naprawiać, oraz mnożyć swoją strukturę. Cała więc biochemia tutejszych organizmów dostosowana jest do genowego „stroika”. Nie może być w pełni inna od tego, czemu służy. Jest przecież pojazdem dla genów i musi być z nimi w pełni kompatybilna. Złoża węgla, ropy i gazu ziemnego powstały na Ziemi z naszej chemii organicznej, tutejsze, jeśli istnieją, muszą być inne. Jeśli chodzi o ciśnienie i temperaturę, wdaje mi się, że co najwyżej przesuwa to obszar ewentualnego formowania się paliw kopalnych głębiej, lub płyciej w stosunku do powierzchni tego księżyca.
Swoją drogą już od jakiegoś czasu myślimy o Kuberze jak o planecie – zauważył nagle Czandra.
To atawizm – rzekła Gauri, – nasza intuicja mówi nam, że żyje się na planecie. Księżyc to coś mniej ważnego, wahadło kalendarza dla tych co żyją w centrum, czyli na planecie. Sądzę jednak, że to stosunkowo słaby atawizm.
Co dalej z ropą? – wtrącił zaciekawiony Ludwik.
Niezależnie od tego, czy istnieje tutaj czy też nie analogiczna do niej substancja, nie jest Kuberianom potrzebna – rzekła dziewczyna, – gdyż mają lawę. Z tego co wiemy, sięgają po nią coraz głębiej do wnętrza swojego księżyca. Swoją drogą warto by było przyjrzeć się dokładnie temu procesowi. Miejmy nadzieję, że w mniej fanatycznym religijnie państwie okaże się to proste. Może są nawet płatne wycieczki?
Dzięki rozmowie czas upływał szybciej i zanim się obejrzeli, dotarli do przygranicznego miasta (obraz). Pospiesznie opuścili pociąg i przebywszy stosunkowo mały dworzec znaleźli się wśród porostów, grzybów i egzotycznych zwierząt, jak w uproszczeniu zwali na tym globie wszystko, co porusza się w zauważalny sposób. Oczywiście taka klasyfikacja zastosowana na Ziemi uczyniłaby z wielu zwierząt rośliny, ale i tak przecież przy odmiennym metabolizmie tutejszych stworzeń ciężko było tak naprawdę dzielić życie na roślinne i zwierzęce. Bardziej rozsądny wydałby się podział na organizmy drapieżne i niedrapieżne, ale przecież Ziemia zna drapieżne rośliny. Inną trudnością wynikającą z podziału na łowców i ofiary było to, że wbrew twierdzeniom niektórych humanistów i kuberianistów inne od nich stworzenia nie są cały czas zajęte jedzeniem. Można by śmiało stwierdzić, że ich mniejsze lub większe umysły zaprząta w ten, bądź inny sposób idea przekazania swoich genów oczekiwanemu potomstwu, lecz to samo stwierdzenie odnosi się też do Kuberian i Ziemian. Podziemne światy Kubery były przeludnione, zatem odetchnięcie pełną przyrody pustką przygranicznego miasteczka było dla Gauri, Czandry i Ludwika ogromną przyjemnością. Hindusi przyzwyczaili się wprawdzie do tłoku w swoim kraju, lecz to co działo się na tym odległym księżycu przerastało nawet indyjskie standardy i przyzwyczajenia. Wyrastające z zarośli i kotłujących się stworzeń hotele i domy mieszkalne przypominały tutaj samotne skały piętrzące się bezsilnie z dala od granitowych bloków gór. Dźwiękokształty rozlicznych gatunków życia płynęły ku zmysłom podróżników niczym upajające zapachy i tryle, które witają każdego, kto znajdzie się w lesie porzucając pas dymiącej kurzem, warkotem i spalinami autostrady. Za węgłami budynków zauważyli Ziemianie i Ludwik licznych żołnierzy, znak braku zaufania państwa (obraz) nawet do neutralnych sąsiadów. Nieliczne sklepiki wyglądały na rzadko uczęszczane, po ich ściana pięły się porosty, dźwiękobrazy reklam i nazw były popękane i przemawiały fałszywym głosem. Ten nieład miał w sobie jednak jakieś melancholijne piękno, zupełnie inne od kamiennej symfonii miasta (obraz). Żywiel obdarzona instynktem tworzenia społeczeństw umiała nadać terenom swojej dominacji rangę oderwanych od wszystkiego światów, których obrzeża miały w sobie coś z brzegów dziwacznego morza, choć przecież tak naprawdę nie było tam żadnych fal, ani fiordów.
Trzeba jakoś znaleźć cmentarz – zauważył Czandra, – umieram ze zmęczenia.
Gauri również czuła się już bardzo znużona przyspieszonym metabolizmem. Skierowali się zatem w stronę świątyń o szczególnie archaicznych kształtach i motywach dekoracyjnych, dokumentując pospiesznie ich interesujące artystycznie elementu. Minąwszy masywne, ciemne ściany budowli kierowali się tam, gdzie było najchłodniej. Aby im pomóc, Wadż wyświetlała w ich myślach bardzo dokładne wyniki pomiarów temperatury. Malejącym liczbom skali termometru towarzyszyły zmiany kuberiańskiej fauny i flory, gwałtowniejsze od tych, jakie przeżywa Ziemianin wspinając się na wysoki, górski szczyt. Na Kuberze sfera niemal zupełnie jałowa towarzyszyła niczym ramy wszystkim przeludnionym podziemnym dolinom. Niekiedy Kuberianie umieszczali w niej więzienia, religijne obozy koncentracyjne lub zakłady przemysłowe, lecz martwych ram było na tyle dużo, że większość z nich i tak ziała iście kosmiczną pustką. Gdy porosty ustąpiły miejsca nagim skałom, a drobne stworzenia przestały wyskakiwać z licznych dziur i rozpadlin, ujrzeli Ziemianie i Ludwik bramy cmentarza, podobne do tych w metropolii (obraz). Widocznie ich kształt miał jakieś symboliczne znaczenie. Nekropolia był zadziwiająco rozległa jak na tak małe miasto, do czego przyczyniły się zapewne jej wojskowe sektory. Przybysze stanęli w cieniu pokrytego dźwiękobrazami bitew grobowca i opuścili swoje Spojrzenia.
Cmentarz stał się ich bazą wypadową na wiele następnych dni, co między innymi przyczyniło się do popularyzacji opowieści o duchach w przygranicznym miasteczku (obraz). Gauri, Czandra i Ludwik, wraz z Wadż starali się opracować mapę terenu i odszukać miejsce, gdzie łatwo byłoby przekroczyć doskonale strzeżoną granicę. Korzystając z okazji prowadzili badania tutejszych organizmów i form sztuki wyrastających z żywieli. Wadż badała też atawizmy percepcji i wyobrażeń Kuberian, by nadać Spojrzeniom badaczy jak najbardziej atrakcyjną postać.
Będziecie jak Heleny trojańskie – śmiała się nawiązując do eposów Homera, które poznała z bazy danych i bardzo polubiła, – albo jak apsarasy z Mahabharaty – dodawała, nawiązując do indyjskiej epiki, którą też bardzo ceniła. Były to zresztą jedne z nielicznych form literackich ziemskiej żywieli, które była skłonna uznać za ciekawe. Oczywiście multiseksualność Kuberian ułatwiała całe przedsięwzięcie.
Z każdym nowym wyjściem z cmentarza byli zatem Ziemianie i Ludwik odbierani przez przechodniów coraz przychylniej i bardziej entuzjastycznie, aby więc stonować tego rodzaju efekty i pozostawić w nich pewną przestrzeń do dialogu, nadała Wadż swoim podopiecznym pewne elementy patriarchalności i wzbudzającej szacunek powagi, tak by każdy chciał ich gościć, ale nie tylko w celu zapłodnienia pierścieni. Gdy upewniła się już co do tego, do czego trzeba dążyć rzeźbiąc ciała spojrzeń, pracowała dalej po cichu, czekając aż Ziemianie i Ludwik przekroczą granicę, nie chciała bowiem by byli zbytnio zatrzymywani w miasteczku (obraz).
Szczęśliwie dla ich artystycznych badań okazało się, że pod piaskami miasteczka znajdują się zabytki przeszłości, z uwagi na swój nieortodoksyjny charakter traktowane obojętnie przez obywateli państwa (obraz). Oczywiście sylwetki wystające nad poziom ziemi były celowo zatarte, lecz wystarczyło trochę pogrzebać, aby wydobyć prawdziwe arcydzieła. Na szczęście wiele stanowisk archeologicznych znajdowało się na chłodnych, niezamieszkałych obszarach, mogli więc pracować nie wzbudzając zainteresowania gapiów, które z pewnością zaowocowałoby oskarżeniem o herezję i niepotrzebnym zniszczeniem spojrzeń. Aby zyskać większą pewność oswoili trochę drapieżników z pomocą studiów Wadż nad percepcją i ustawiali te tutejsze wilki i tygrysy na czatach, podczas gdy sami rozkopywali ziemię z pomocą zbudowanych przez Wadż urządzeń. Były one konstruowane na tej samej zasadzie co Spojrzenia. Cienka kwantowa wiązka wysłana ze stacji kosmicznej pobudzała w odpowiedni sposób niezbyt wielką ilość atomów i one, na bazie zawartego w wiązce wzoru, budowały zadane im urządzenia i kształty. Przypominało to wzrost płodu, idący od dwóch komórek po małą żabkę, czy ptaszka. Szybkość tego procesu i inteligentne pobieranie materii, oraz energii z otoczenia wymagały bardzo starannych obliczeń i wysokiej technologii, lecz i tak było to dużo prostsze niż rzeczywista teleportacja na małą odległość, niekiedy zupełnie niewykonalna. Jak nieraz powtarzała Wadż, bardzo rzadko się zdarza, by miejsca oddalone o mniej niż setki lat świetnych pozwalały na odpowiednie zaburzenie wzoru cząstek i fal czasoprzestrzeni. Nawet opierając się na innych czasoprzestrzeniach wieloświata, proces bliskiej teleportacji pożerał niebanalne ilości energii. Dobrze więc było omijać tę potrzebę wszelkimi możliwymi sposobami, zaś wiązka kwantowa, złożona w dużej mierze z przechodzących przez wszystko neutrin, była doskonałym narzędziem by zainicjować proces kształtowania się konstruktu w jaskiniach Kubery.
Dlatego pojawienie się Spojrzeń na Kuberze wyjaławiało skład chemiczny najbliższego otoczenia i ochładzało je w odczuwalnym stopniu. Co za tym idzie, cmentarze były doskonałą skrzynką kontaktową. Pewnego niezbyt spokojnego razu, gdy stojące na straży drapieżniki musiały pożreć kilku zabłąkanych żołnierzy, Gauri, Czandra i Ludwik odkryli wreszcie otwierającą się przed nimi mroźną przestrzeń, którą można było najpewniej dojść do sąsiedniego państwa. Towarzyszyło temu szczęśliwe znalezisko w postaci bardzo starych muszelkowych monet i kilku misternie rzeźbionych dźwiękokształtów, pochodzących ze znacznie dawniejszych czasów, niż wszystkie inne odkryte przez nich do tej pory przejawy sztuki. Zainspirowana nimi Gauri wyrecytowała wiersz, który być może oddaje trochę artyzm tego znaleziska, spleciony z bezosobowych dróg Natury, tym, którzy nie mają do swej dyspozycji Spojrzeń i kuberiańskich zmysłów:
Kręgi
Każde z miejsc jest migotliwym kręgiem ognia
Są tylko płomienie wzgórza i doliny
Ich stałość jest złudna oszukana czasem
Który tak rzadko ukazuje sam siebie
Energia jest pieśnią która rodzi skały
Lecz one w chłodzie nie zastygły jeszcze
Wciąż znają drogę odległych początków
Wciąż dystans do nich mierzą swą poświatą
Ich trwanie jest ciągłym żaru dogasaniem
Jednak to żar zostanie gdy zgasną
Będzie ciemniał w pustce nie wiedząc o skałach
Wieczność jest ciągłym opuszczaniem formy
Jest światłem bez słońca w samotnym wszechświecie
W którym nocna przestrzeń wciąż szybciej dojrzewa
Lubię ogromnie – zauważył Ludwik, – gdy Natura, nie przesłaniana przez niczyje szaleństwo, zanuci głośniej swoją harmonię. Mam oczywiście pomysł na kolejną symfonię, tym razem umieszczę fragmenty wokalne w każdej z części, po wersie. W ten sposób forma sonetu zbrata się z formą sonaty, co chyba nie dziwne…
Tu kiedyś też błąkał się jakiś Homer lub Wjasa – rzekł Czandra, – który doczekał się swojej kolejki w oglądaniu znaleziska.