Narodowców na marszu niepodległości było wedle ich własnego szacunku około 60 tysięcy, ratusz podaje połowę mniej. Obecność ludzi przedstawiających się jako narodowcy na święcie niepodległości nikogo nie powinno dziwić, w końcu chodzi o państwo, uzyskanie wolności przez naród. Istnieje jednak pewna subtelna różnica pomiędzy tymi, którzy będą nazywać się narodowcami a obywatelami. Narodowiec – syn, córka narodu – człowiek poświęcający się dla wspólnoty, gotowy żyć i umrzeć dla ojczyzny. Obywatel, obywatelka to z kolei człowiek, który nie koniecznie co rusz deklaruje gotowość śmierci za ojczyznę, który nie wstydzi się korzystać z możliwości jakie oferuje mu rozwój państwa a prawo traktuje jako szalenie ważne. Ta różnica powoduje, że to, co dla narodowca będzie niebezpieczeństwem (otwarcie granic, wpływy idei zagranicznych, współpraca z innymi), dla obywatela może okazać się nową przestrzenią możliwości. To, co dla narodowca będzie grzechem (brak miłości ojczyzny, brak wiary, czy brak chęci do posiadani dzieci, stanowiących przyszłość narodu), dla obywatela czy obywatelki będzie tylko jedną z opcji jakie można realizować w życiu. Obywatel/ka nie negują miłości ojczyzny, nie będą jednak czynić z niej cnoty, wiara będzie dla nich sprawą prywatną a nie państwową, dzietność będzie kojarzyć się z demokracją, globalnym przeludnieniem, a nie patriotycznym obowiązkiem zasilania kolejnych szeregów żołnierzy i sanitariuszek.
Obecność narodowców na marszu niepodległości, ich zaangażowanie, chęć pokazania flagi, chęć ekspresji miłości ojczyzny nikogo zatem nie powinna dziwić. A jednak niektórzy z nas po wydarzeniach z 11 listopada kolejny raz pozostają zszokowani i zbulwersowani. Choć policja stołeczna podkreślała, że marsz przebiegł wyjątkowo spokojnie, to ciągle pozostaje w nas obraz ognia i krzyku.
Co tak nas dziwi, co może nas przerażać? Zawłaszczenie święta i znieczulica władz państwowych. Narodowcy uzyskali możliwość przemarszu głównymi ulicami miasta. Policja nie interweniowała na ich wulgarne zachowanie względem protestujących kobiet przeciw faszystowskim hasłom, tak samo nie reagowała na użycie niedozwolonych środków pirotechnicznych. Co najgorsze jawnie faszystowskie i rasistowskie transparenty i wykrzykiwane hasła nie spotkały się z żadnym ograniczeniem. Młodzi ludzie przedstawiający się jako narodowcy – dzieci narodu i jego miłośnicy – zadeklarowali, że Polska tak jak i Europa mają być białe i należeć tylko do białych i mają też być katolickie.
Miłość do narodu okazała się nienawiścią w stosunku do wszystkiego, co odmienne. Nawet przedstawiciel tego samego narodu ale o innych poglądach zasługuje wedle tego stylu myślenia na wykluczenie i kryminalizację. Tak się też stało. Obywatele RP jeszcze przed rozpoczęciem marszu narodowców zostali aresztowani aby nie zakłócać pochodu. Policja zabezpieczyła tym samym komfort neofaszystom i rasistom, traktując ludzi walczących o równouprawnienie jak potencjalnych przestępców. Przy moście Poniatowskiego aktywistki Obywateli RP i Strajku Kobiet rozwinęły przed narodowcami plakaty antyfaszystowskie, usiłując zatrzymać pochód. Policja nie zareagowała, gdy narodowcy otoczyli kobiety, zaczęli je szarpać, kopać i im ubliżać. Dopiero gdy jedna z nich zemdlała pojawiła się opieka medyczna. Policja nadal nie przeszkadzała narodowcom w ich działaniach.
Do tego dochodzi przyzwolenie władz państwowych i znieczulica w mediach. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Błaszczak zbagatelizował całą sprawę tłumacząc narodowców jako patriotów, a zdarzenia o brutalnym charakterze zmarginalizował do normalnych incydentów jakie mogą zdarzyć się w każdej grupie młodych ludzi. Problem rasizmu, ksenofobi, języka nienawiści, został całkowicie pominięty, tak jakby normą miało się stać tego typu zachowanie. W dziennikach relacje oraz komentarze również z rozumieniem pokazywały całe wydarzenie. Słowa krytyki, jeżeli już się pojawiały, najczęściej wiązały się z równoczesnym usprawiedliwieniem: prawami młodości, charakterem święta, czy też krytyki poprzednich rządów, które nie potrafiły zorganizować święta niepodległości w odpowiedniej, wagnerowskiej oprawie, która pozwoliłaby zadowolić ludzi spragnionych nacjonalistycznego teatru.
Bagatelizowanie przebiegu marszu niepodległości, roli narodowców, ich języka przemocy, spektaklu władzy i zawłaszczenia, siania terroru na ulicach stolicy, wykluczenia wszystkich tych, którzy nie mieszczą się w ich chorym pojmowaniu świata jest naszym największym niebezpieczeństwem. Przyzwolenie na nienawiść, wpuszczenie jej do dyskusji społecznych i politycznych jest równoczesną zgodą na piętnowanie ludzi myślących inaczej. Ateiści, feministki, ludzie o innym kolorze skóry, nienormatywni, LGBT, obcokrajowcy, migranci – staną się automatycznie nie-Polakami, nie-patriotami, ludźmi bez praw.
Przechodząc do porządku dziennego nad wydarzeniami z 11 listopada zapominamy, że historia lubi się powtarzać. Marginalizacja zła, nienawiść dopuszczona do głosu, przemoc najpierw werbalna, w następnym kroku staje się czynem. Już w tej chwili można zaobserwować brutalizację zachowań, napady na obcokrajowców, pobicia osób o innym kolorze skóry, czy innym stylu ubrania. Już w tej chwili można policzyć cofnięte dotacje państwowe na działalność organizacji feministycznych, antydyskryminacyjnych i antyprzemocowych.
Marsz narodowców nie był tylko spektaklem siły, ale prymitywną strategią zastraszania. Miał pokazać ilu jest „prawdziwych” Polaków i jakie są ich „wartości”. Policja strzegąca ich spokoju to nie tylko odwrócenie zadań funkcjonariuszy, którzy za pieniądze z naszych podatków powinni chronić naszego bezpieczeństwa. To również haniebna praktyka wspierania działań niezgodnych z prawem. Po drugiej wojnie światowej nastąpiła delegalizacja faszyzmu, niezgodne z prawem jest zatem odwoływanie się do faszystowskich idei, tak jak nielegalne jest promowanie rasizmu.
Tegoroczne obchody święta niepodległości powinny nas zmusić do zadania sobie jednego pytania: czym jest niepodległość? Czy dopuszczenie ludzi wierzących tylko w siłę i to „białą siłę” jest jeszcze działaniem na rzecz niepodległości, czy może jej utratą?
Pomijając brednie, panikarstwo, i inne bzdety, które podsumowac mozna tylko w jeden sposób – typowy szok lewactwa, że nie ma monopolu na wolność słowa, skomentować można jeden kluczowy tekst:
"obcokrajowcy, migranci – staną się automatycznie nie-Polakami, nie-patriotami, ludźmi bez praw."
Obcokrakowcy i migranci są niepolakami, niepatriotami – to są fakty, z którymi nie da się duskutować, a ich prawa nie są prawami obywatelskimi lecz na statusie gości sa zależne od tego czego oczekują obywatele.
Komuniści jak zwykle odwracają kota ogonem …
Ja rozumiem, że komunistów nie da się przekonać, że Polska powinna być dla Polaków, a "gościom" (wszelkiego rodzaju) przyznaje się tyle tylko i az tyle statusu póki gościnność się Polsce i Polakom opłaca.
Nie rozumiem tylko tego, że komuniści wiąż uważają, że do swoich nienormalnych poglądów, iz winno być inaczej, moga przekonać większośc obywateli i/lub utrzymywać to chore przekonanie przez dłuższy czasu
Można zostać Polakiem – Kopernik był pochodzenia niemieckiego, Chopin miał ojca Francuza, zaś Tuwim i Leśmian mieli pochodzenie żydowskie. Natomiast nie każdy obcokrajowiec powinien automatycznie stawać się Polakiem. Środowiska prawicowe powinny przepracować kwestię polskości (i część z nich to robi, są dyskusje typu, czy czarnoskóry może być Polakiem – moim zdaniem oczywiście). Środowiska lewicowe powinny przepracować kwestię granic. Ich jednostronne znoszenie jest bez sensu i Europa jest za mało asertywna wobec przybyszów ze świata islamu. Powinny być większe wymagania, zaś islam powinien być surowo i otwarcie krytykowany (zwłaszcza przez lewicę!), tak jak na to zasługuje religia która kamieniuje kobiety, zrzuca z dachów gejów i morduje blużnierców. Jeśli jakiś muzułmanin przyłączy się do tej krytyki, szukając innej definicji swojej duchowości, niech i on zostaje Polakiem.
Jacku błagam cię, nie mieszaj swoich wizji z obowiązującym prawem. Prawo nabywania obywatelstwa Polskiego jest, a przynajmniej było – póki lewacka swołocz nie zaczełą w nim gmerać w ostatnich 5 latach – jasne i jak najbardziej normalne i odidealizowane.
Primo trzeba było mieć choćby jednego rodzica obywatela polskiego i opisane przez Ciebie "pochodzenie" tylko na tym mogło się zasadzać. EOT.
Inna procedura "naturalizacji" cudzoziemców była/jest długotrwała i niemożliwa bez związków z Polskością w dalszej rodzinie. Wyjątki od tego przewidywało / przewiduje uprawnienie Prezydenta RP, czyli władzy Polskiej Najwyższej do nadania obywatelstwa RP "za zasługi".
Po co tu mieszać lewacki syf ideologiczny, i jeszcze podcierać go Polskimi Wieszczami dodając coś o Żydach z czasów kiedy nie było Państwa Izrael i żydostwo nie wiązało się z odrębnym obywatelstwem? Jaki to ma związek ???!!!
Na razie wygląda to tak, że jak zaczynamy abstrahować od obowiązującego prawa i realnych wartośic lewactwo ryje mózgi i powstaje takie kwiatek "Nasz kraj jest dla wszystkich tych, którzy chcącą żyć uczciwie i którzy chcą go budować. To jest podstawowe kryterium." (A.Duda).
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni gdzie w prawie polskim jest kryterium przyznawania wiz lub prawa pobytu cudzoziemcom "którzy chcą budować Polskę", jak jest ono oceniane, a zwłaszcza – jak później weryfikowane? Pomijając oczywiście … ze gdyby takie kryteria powstały to by dopiero zaczął się lewacki ryk i kwik nt. dyskryminacji itp. !!! Wcześniejsze pytania To oczywiście sarkazm – dla ukazania, że lewacka ideologia to tylko pretrkst albo dla bredzenia trzy potrzy, albo – gdy się to wprowadza w życie – do implementowania złych decyzji jak np. nieweryfikowalne otrwarciue granic.