Polecam książkę Billa Brysona, obywatela USA, który po prawie dwóch dekadach pobytu w Wielkiej Brytanii, postanowił wrócić do ojczyzny. Bryson opisuje to co go zaskoczyło po tylu latach (np. niszczarki do odpadków w zlewie czy instytucja pakowacza w supermarkecie).
Bryson, ożeniony z Brytyjką, podkreśla przewagi UK i USA wobec siebie nawzajem. I tak Brytyjczycy mają łatwiejszą do okiełznania przyrodę, sympatyczniejsze odległości między miastami, lepszą znajomość hodowli kwiatów, bardziej pracowitą i dociekliwą pocztę państwową, ciekawsze seriale, bo nie tworzone pod wsyztkich z dziećmi i kretynami włącznie, bardziej stonowane reklamy, oraz bardziej wyrozumiałych urzędników na lotniskach, Amerykanie zaś większą swojską równość w kontaktach międzyludzkich, bardziej swojską pocztę częstującą pączkami, oraz większy optymizm na co dzień, mimo iż narzekają podobnie dużo jak ich brytyjscy kuzyni. Naprawdę warto poczytać o tym wewnątrz-anglosaskim dialogu kulturowym, aż żal że nie ma gdzieś drugiej Polski za oceanem (no bo Polonia to żart), może jako naród nabralibyśmy więcej dystansu? Bo z uświadomienia różnic podobieństw, powstaje liberalizm. Już Montesquieu zauważył, że ruchliwe miasta portowe mają bardziej liberalne podejście.
Najbardziej krytyczny jest Bryson wobec USA, gdy opisuje coraz bardziej malejącą ciekawość Amerykanów światem poza USA. Podaje przykład programów typu „World today”, które zawierają np. 15 reportaży, w tym tylko jeden spoza USA… Ale wydaje mi się, że tą optykę przyjmują też inni. Np. Frederic Martel autor książki: „Mainstream”, którą zresztą bardzo polecam, pisał niedawno, że dopiero Spielberg pomyślał o zekranizowaniu belgijskiego kultowego komiksu „Tintin”, w postani animowanego filmu, choć to nieprawda, oto belgijska ekranizacja:
Poza USA ISTNIEJE świat monsieur Martel!