Jaka powinna być współczesna szkoła? Wykład Łukasza Srokowskiego

Klub Sceptyków Polskich i Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów zapraszają na istotny wykład na temat: "Jaka powinna być współczesna szkoła?". Spotkanie odbędzie się w księgarniokawiarni Tajne Komplety we Wrocławiu, w Przejściu Garncarskim 2 (Rynek – sukiennice) o godzinie 18:00 dnia 29 czerwca. Serdecznie zapraszamy! 

 

 

„Współczesna szkoła bardzo często działa w sposób niezgodny z wiedzą naukową na temat mechanizmów uczenia się dzieci. Wynika to ze stosowania rozwiązań, które były uważane za optymalne dwieście lat temu – i w zasadniczym zarysie nie uległy zmianie. W trakcie prezentacji, Łukasz Srokowski opowie o tym, jak z naukowego punktu widzenia powinna być zorganizowana edukacja dzieci i młodzieży w dzisiejszym świecie, oraz opowie o przykładach szkół, które wiedzę tą wykorzystują na codzień w praktyce.”

O autorze wpisu:

6 Odpowiedź na “Jaka powinna być współczesna szkoła? Wykład Łukasza Srokowskiego”

  1. Tak dlugo jak bedziecie wpuszczac prestidigitatorow, szamanow, i klechy do szkol – tak zaden wam program nie pomoze. Mozecie sobie dyskutowac ile chcecie. Jak ktos nie potrafi wyprowadzic kler ze szkol to do konca zycia bedzie niewolnikiem mentalnie cofnietym do sredniowiecza, mimo ze mamy XXI wiek.

  2. Mam na co dzień kontakt ze studentami i niestety każda kolejna reforma odbija się niekorzystnie na tychże studentach. Moje życzenia co do szkoły:

    * Chciałbym, żeby szkoła uczyła. Studenci mają coraz mniejszą wiedzę. Uczymy ich na studiach tego, co powinni wynieść ze szkoły. Np. studenci nie potrafią pisać. Nie chodzi mi to o formę (np. felieton, rozprawa itd), ale nawet nie znają ortografii na poziomie szkoły podstawowej. Nie znają elementarnych faktów. A fakty muszą znać, żeby mogli syntetyzować. Oczywiście do 30 lat słyszę o przeładowanym programie, co doprowadza mnie do białego gorączki. Szkoła oszukuje ich, że zostali wykształceni (to słowa jednego ze studentów, nie moje).

    * Chciałbym, żeby szkoła uczyła myśleć. Odnoszę wrażenie, że szkoła karze za myślenie – studenci boją się myśleć, boją się mieć własne zdanie. Na szczęście to dość łatwo przełamać – wystarczy pokazać studentom, że za myślenie nagradzamy i od razu się otwierają. Czyli nie są głupi, ale oduczeni od myślenia.

    * Chciałbym, żeby szkoła nie marnowała potencjału dzieci i młodzieży. Dzieci (myślę o niskich klasach podstawówki) są bardzo ciekawe, a może nawet ciekawskie, i dociekliwe. Później ich dociekliwość jest marnowana. Jestem daleki od narzekania, jacy to studenci są leniwi itd. Nie, nieprawda. Można wiele od nich wymagać, ba, oni nawet tego oczekują. I widzę na zajęciach, że można z nimi wiele ciekawego zrobić, można im wiele zadać i wiele od nich wymagać. Czyli potencjał jest, ale jest on marnowany w szkole (takie jest moje odczucie).

    1. Bo program JEST przeładowany bzdetami oraz wiedzą niszową i mało praktyczną z punktu widzenia ogółu. Po co niedawny gimnazjalista (obecnie uczeń szkoły podstawowej) ma się uczyć np. o strukturze greckiej sztuki teatralnej w czasach antyku? Jest to wiedza, która poza wąską specjalizacją NIE MA ŻADNEGO ZASTOSOWANIA W ŻYCIU CODZIENNYM. Po co więc wtłaczać nastolatkowi informacje, z których skorzysta najwcześniej za 10 lat i tylko wtedy, gdy zdecyduje się zostać teatrologiem czy innym niszowym specjalistą ściśle związanym z tą dziedziną?

      .

      Podobnie z biologią, fizyką, chemią, historią, geografią i całą resztą. Ja rozumiem, że w teorii szkoła ma być wszechstronna i ma służyć rozbudzaniu ciekawości i pociągu do zdobywania wiedzy. Że ma pokazywać uczniom szeroki zakres różnych dziedzin i zagadnień (by mieli szansę zdecydować co ich interesuje najbardziej)… ale to moim zdaniem się po prostu nie sprawdza (choćby dlatego, że niezależnie od zainteresowań i preferencji, wszyscy i tak muszą iść jednym i tym samym programem nauczania). Cena jaką za to płacimy jest według mnie zbyt wysoka, a jest nią marnowanie dzieciakom najlepszych lat życia. Nasz system edukacji "wyrzyguje" z siebie absolwentów, którzy w teorii umieją wszystko (bo liznęli wszystkiego), a w praktyce nie umieją nic (albo niewiele) i niespecjalnie rozumieją otaczający ich świat, często nie potrafiąc radzić sobie z wieloma czynnościami życia codziennego (np. przy aferze z TK widać było ilu Polaków w ogóle  rozumie o co w tym wszystkim chodzi, do czego TK nam służy i czym nam grozi jego zawłaszczenie, a przecież teoretycznie powinni to wszystko, przynajmniej pobieżnie, wiedzieć z WOSu).

      .

      Później wcale nie nie jest lepiej. Na wielu kierunkach studiów coś takiego jak część praktyczna istnieje tylko w teorii, stąd ludzie rozpoczynający pracę w wyuczonym zawodzie, często muszą się uczyć fachu właściwie od zera, pod okiem bardziej doświadczonych współpracowników. Ja wiem, że można się szkolić np. na zorganizowanych  samodzielnie stażach i praktykach, ale:

      .

      1. Moim zdaniem to powinna być część systemu, nie indywidualna inicjatywa studenta (zwłaszcza, że nie na każdym kierunku łatwo o sensowny staż, mogący przysłużyć się karierze).

      2. Tego typu zajęcia często sprowadzają się do wyzysku młodego naiwniaka (zwabionego znaną nazwą przedsiębiorstwa), nie do nauczenia go czegokolwiek.

      1. Wykształcenie ogólnie nie przekłada się bezpośrednio na życie. Po co mi fizyka, przecież w życiu mi się nie przyda? Po co mi biologia, po co mi historia? Wykształcenie przekłada się w sposób pośredni na życie. Przykład: przedmioty przyrodnicze zostały obcięte do karykaturalnego wymiaru. Co widzimy? Ruchy antyszczepionkowe, płaskoziemców, nowoziemców. Pokolenie wstecz nikomu by nie przyszło do głowy głoszenie na poważnie, że Ziemia jest płaska. Uczymy dzieci o rozwoju glisty między innymi po to, żeby rozumiały (to jest ważne: rozumiały), dlaczego po defekacji myje się ręce. A to już jest istotne dla społeczeństwa, bo ogranicza występowanie epidemii chorób roznoszonych drogą fekalno-oralną. To się opłaca nawet w wymiarze finansowym. Matematyki nie uczymy po to, żeby wiedzieć, jaki jest wzór na powierzchnie boczną stożka, ale żeby potrafić logicznie i krytycznie myśleć – a to się zawsze w życiu przydaje. Szkoła (szczególnie ogólnokształcąca) ma dać wiedzę o świecie, ma zainteresować dzieci światem. Inaczej będziemy mieć pokolenia ludzi, których jedynym zainteresowaniem są promocje w Biedronce i serial w TV.

        1. Obicięte? Nic podobnego, program nauczania szkolnego pozostaje w zakresie nauk ścisłych w zasadzie niezmienny od lat (wiem, bo pochodzę z rodziny pełnej nauczycieli wszelakich specjalizacji, uczących dzieciaki w szkołach podstawowych, gimnazjach i szkołach średnich). Ignorancja o której piszesz powstaje natomiast POMIMO całego tego nauczania i to moim zdaniem dobitnie świadczy o jego upośledzeniu. A ruchy antyszczepionkowe czy antyziemskie nie wynikają wcale z postępującej głupoty, tylko z łatwości dostępu do treści wszelakich. W internecie każdy może głosić co zechce i każdy może wierzyć w co zechce. W sieci łatwiej znaleźć myślących podobnie i tym samym utwierdzić się w słuszności swoich przekonań. Kiedyś tak nie było, a czerpać informacje można było tylko ze szkoły, książek, gazet czy telewizji, a tam jednak zawsze jakieś "filtry głupoty" były obecne.

          .

          Nie jest też tak, że jakaś dziedzina jest potrzeba mniej lub bardziej. Wszystkie są tak samo ważne, od matematyki, przez historię, aż po chemię, plastykę czy biologię. Natomiast użyteczność przekazywanych w ramach tych przedmiotów informacji jest już mocno dyskusyjna. Większość ludzi zdejmując produkt z półki w markecie rzuci okiem na skład i nie będzie w stanie odszyfrować nawet 1/4 (ja też się tu zaliczam), za to rozpisywać reakcje odwróconej osmozy (żebym ja pamiętał co to w ogóle było…) czy innych "głupot" to się namiętnie w szkole uczyli. Tylko po co? Czy ktoś poza chemikiem będzie z tego korzystał w późniejszym życiu? Nie, a wiedza nieużywana  zanika, więc uczenie się tego można uznać za czas stracony. Zresztą OK, znajomość reakcji mogłaby być przydatna (nawet bardzo), gdyby szkoła uczyła je przeprowadzać W PRAKTYCE (pokazując przy okazji jakieś ich praktyczne zastosowanie), a nie rozpisywać na kartce papieru abstrakcyjne symbole…

          .

          Czy nasze życie staje się pełniejsze, gdy poznamy sposób rozmnażania pantofelka? Zapewne nie, ale i tak uczą tego w szkołach, zamiast skupić się np. na dużo potrzebniejszej i użytecznej anatomii człowieka. Jestem pewien, że gdyby zapytać losowe osoby na ulicy, to może z 10% wiedziałoby gdzie  znajduje się śledziona albo trzustka. Wiedza o chorobach takich jak cukrzyca czy miażdżyca jest szczątkowa u młodzieży, nie lepiej byłoby to zmienić?

          .

          Nie ma absolutnie sensu nauczanie na zasadzie "może kiedyś się przyda". Nie przyda się coś, czego nie ma, bo wiedza z której nie korzystamy, po prostu zanika. To marnotrawienie cennego czasu, nic więcej.

          1. Obicięte? Nic podobnego, program nauczania szkolnego pozostaje w zakresie nauk ścisłych w zasadzie niezmienny od lat

            .

            Prosty rachunek. Przed reformami Buzka fizyka zaczynała się w 6 klasie, kończyła w 4 liceum (nawet w klasach humanistycznych, w mat-fizie było jeszcze więcej) po 2 h tygodniowo, co daje 7 × 2 = 14 jednostek. Dzisiaj fizyka zaczyna się w gimnazjum i w I klasie są dwie godziny, potem po jednej, w liceum 1 h w I klasie, co daje: 1 × 2 + 3 × 1 = 5 jednostek. Było 14, jest 5, czyli omalże 3 razy mniej. Na tym polega obcięcie godzin. Z biologią jest jeszcze gorzej, bo zaczynała się w 4 klasie i trwał do matury, czyli 9 lat po 2 h tygodniowo.

            .

             

            Zresztą OK, znajomość reakcji mogłaby być przydatna (nawet bardzo), gdyby szkoła uczyła je przeprowadzać W PRAKTYCE (pokazując przy okazji jakieś ich praktyczne zastosowanie), a nie rozpisywać na kartce papieru abstrakcyjne symbole…

            .

            Zgadzam się. Bardzo żałowałem, że gdy ja chodziłem do szkoły program był obcięty. Korzystałem z podręczników moich rodziców. Tam oprócz tego, co było też w moich, była podana praktyka. Był opis jakiegoś zjawiska fizycznego, teoria, wzory, zadania, ale zawsze było podane praktyczne wykorzystanie – tego w moich podręcznikach brakowało. Podobnie było z chemią, a nawet matematyką.

             

             

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jedenaście − sześć =