Gwiazdą sobotniego wieczoru w NFM (14.12.2019) była bez wątpienia Antje Weithaas. Jej błyskotliwość nie objawiła się przede wszystkim w grze solowej, choć wspaniale zagrała Koncert skrzypcowy A-dur Hob. VIIa:3 Józefa Haydna, lecz unaoczniła się przed nami w postaci genialnej koncertmistrzyni, sprawiającej, że brzmienie pierwszych skrzypiec zespołu iskrzyło jak słoneczny blask.
A było czego słuchać. Koncert zaczął się od Apollon musagète Igora Strawińskiego. To arcydzieło, rozsławione ostatecznie koherentną choreografią Balanchina, jest jakby wcieleniem muzycznej elegancji. Mimo szaleństw Święta wiosny i Pietruszki był Strawiński także ojcem neoklasycyzmu. W swoim poświęconym Apollinowi balecie zadbał o to, aby muzyka lśniła jak rzędy marmurowych kolumn jońskiej świątyni. Z drugiej strony, podobnie jak Ryszarda Straussa, fascynował Strawińskiego powrót do rokoka i wczesnego klasycyzmu. Powstało w ten sposób połączenie tanecznej frywolności Fragonarda ze świetlistą przejrzystością Fidiasza. Melanż zupełnie niemożliwy, a jednak muzycznie przez Strawińskiego uzasadniony. NFM Orkiestra Leopoldinum odnalazła się w tym świecie znakomicie. Choć nie brakuje na płytach i na koncertach wykonań kluczowych dzieł Strawińskiego, to wykonanie w gąszczu wielu innych przykułoby uwagę większości melomanów.
Antje Weithaas urzekła mnie skromnością. Po prostu wkroczyła na scenę wraz z resztą zespołu i z marszu zaczęli grać. Dopiero w partiach solowych wybijała się wizualnie wśród reszty muzyków ogromną ekspresją gry, uzasadnioną eleganckim i jednocześnie mocnym oraz pewnym brzmieniem. Artystka urodziła się w niemieckim Gubinie w roku 1966. Jako solistka współpracowała ze znanymi orkiestrami, między innymi: Deutsches Symphonie-Orchester Berlin, Bamberg Symphony, Los Angeles Philharmonic, San Francisco Symphony, Philharmonia Orchestra i BBC Symphony. Wśród jej nagrań dużym uznaniem krytyki cieszą się interpretacje koncertów Beethovena i Berga. Urocza jest płyta z dziełami Maxa Berga dla CPO, płyt dla CPO jest więcej, ale jest też na przykład Alpha z Sonatą Arpeggione Schuberta. Mniej znany koncert Mendelssohna znajdziemy na szwajcarskiej Claves, która przykuwa uwagę także wyjątkowo udaną okładką. A mówi się, że tylko LP mogą cieszyć oczy okładkami…
Wróćmy jednak do NFM, gdzie wciąż w mojej wdzięcznej pamięci trwa udany koncert. Po Strawińskim usłyszeliśmy Koncert skrzypcowy A-dur Hob. VIIa:3 Józefa Haydna. Było to wykonanie pełne ekspresji, bardzo udane pod względem cudownego brzmienia zespołu, z którego solistka wyłaniała się co jakiś czas dyskretnie, starając się raczej skutecznie zarazić wspaniałą ekspresją wszystkich grających. Bardzo udane było to połączenie klasycznej równowagi Haydna z zamaszystą śmiałością interpretacji. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy byli świadkami jednego z najlepszych wykonań tego koncertu, jakie może się w dzisiejszych czasach zdarzyć.
W drugiej części koncertu usłyszeliśmy monumentalną transkrypcję III Kwartetu smyczkowego es-moll op. 30 na smyczkową orkiestrę kameralną. Autorką aranżacji była sama skrzypaczka. Wykonanie było wspaniałe, zaś transkrypcja momentami ekspresjonistycznie śmiała, momentami zaś intrygująca sonorystycznie. Podobały mi się piekielnie trudne do zagrania fragmenty, gdzie wielu członków zespołu przerzucało do siebie cząstki dynamicznych fraz, tworząc niezwykle głęboką fakturę brzmieniową. Dzieło Czajkowskiego jest trudne i specyficzne jak na romantyczną muzykę kameralną. Momentami jakby celowo rani, uderzając w estetykę dysonansowego smutku. W jakimś sensie łatwo zrozumieć, dlaczego muzyka kameralna Czajkowskiego nie cieszy się taką popularnością jak jej rosła symfoniczna siostra. Z drugiej strony szkoda, że tak ciekawe i oryginalne przejawy formy kwartetowej są spychane na margines. Może po prostu należy spojrzeć na Czajkowskiego w inny sposób?