Rozdział 54
W krzakach znów coś się poruszyło. Metaliczny obiekt był bardzo szybki. Gauri wystrzeliła serię ładunków o stosunkowo małej mocy. Zgodnie z jej oczekiwaniami robot zastygł.
– Zniszczyłaś go! – Kupiec odetchnął z ulgą.
– Uciekamy! – krzyknęła Gauri i zaczęli biec przed siebie. – Musimy znaleźć jakąś grotę, miejsce, gdzie kamienie będą blokować czujniki ruchu i podczerwieni.
Kupiec chciał coś powiedzieć, ale dostrzegł kątem oka, że maszyna zaczyna wolno się poruszać. Biegli zatem przed siebie. Miękka ziemia porośnięta onirycznymi kwiatami hamowała ich kroki jak miękki dywan. Potężne korzenie monumentalnych drzew zatrzymywały ich, zmuszając czasem do kluczenia. Dzikie zwierzęta podchodziły do nich ufnie i z ciekawością, po czym zaczynały biec z nimi, sądząc zapewne, że niebezpieczeństwo także ich dotyczy. Czasem, na małych polankach, widzieli lśniące nad nimi malachitowe niebo. Po paru godzinach biegu zatrzymali się na brzegu większej z nich.
– W razie czego zauważymy jak nas tropi – Gauri była zdyszana i z trudem dobierała słowa.
– Tyle czasu już się nic nie dzieje, chyba wygraliśmy z tym żelastwem – zauważył Kupiec.
– Pomyśl. W stacji były nanoboty. Nawet jakbym znacznie poważniej uszkodziła strażnika, szybko by go zrekonstruowały – odparła dziewczyna. – Na szczęście bywałam na planetach, gdzie stale toczy się wojna i nabrałam pewnego doświadczenia. Wiem, że w takie urządzenia nie należy walić całą mocą broni, lecz należy odpowiednio dobrać ładunki, aby spowodować zwarcia.
Położyli się na trawie w głębokim cieniu. Głowy oparli o pobliskie pnie drzew, tak aby mieć na widoku całą polanę.
– Powinniśmy chyba iść – stwierdził Kupiec. – Musi być już tuż za nami, chyba, że zgubił trop.
– Nie – odparła dziewczyna. – Będzie musiał iść przez tę polanę. Sparaliżuję go ponownie, po czym pójdziemy dalej.
Nagle na polanę wtoczyło się coś błyszczącego, zaś powietrze świszczało od gwałtownego pędu. Gauri, która wciąż trzymała celownik w trybie aktywności wystrzeliła serię. Robot znieruchomiał.
– Tym razem do niego podejdziemy – rzekła wychodząc na polanę. Kupiec bez przekonania poszedł za nią, przykulony do ziemi. Gauri szła wyprostowana i równym krokiem. Po chwili stanęli przy strażniku. Wyglądał jak srebrne jajo obrośnięte mackami.
– Uszkodzimy go bardziej – stwierdziła Gauri i przełączyła laser w tryb przecinający. – To zapewne są receptory – stwierdziła odcinając wypustki z doskonale gładkiego korpusu urządzenia. – To też jest ważne – dodała tnąc kończyny urządzenia. Na koniec wycięła spory otwór w robocie, po czym włożyła w niego na ścisk dużą gałąź drzewa. – Zanieczyszczenie organiczne powinno opóźnić rekonstrukcję – dodała.
– Powinniśmy wciąć ze sobą receptory – zasugerował Kupiec. – Tak aby nanoboty musiały wrócić po materiał do łatania tego złomu.
– Masz rację, wrzucimy je do jakiejś wody – pokiwała głową z uznaniem Gauri. – Nie powinniśmy ich jednak długo taszczyć ze sobą, bo zapewne są łatwe do namierzenia.
Szli teraz znacznie spokojniej. Mogli delektować się pięknem rozwijającej się przyrody. Gauri zbadała za pomocą aparatury skafandra owoce i uśmiechnęła się.
– Te czerwone są jadalne dla mnie – rzekła. – Zaś te brązowawe liście powinny przypaść do gustu tobie.
– Niezły ten skafander – stwierdził Kupiec żując liście. – Nie masz jakiegoś na sprzedaż…
– U siebie, w NZDelhi, mam, tu posiadam tylko to co mam na własny użytek – odparła rzeczowo dziewczyna.
– Jak stąd wyjdziemy? – zaciekawił się Kupiec.
– To musi być ograniczona przestrzeń – odparła Ziemianka. – Wystarczy, że będziemy szli stale w jednym kierunku. Wtedy, prędzej czy później dojdziemy do ścian tego wielkiego pomieszczenia.
– Ale po drodze będzie morze – stwierdził zmartwiony Kupiec. Weszli na złocistą plażę, w którą uderzały leniwie niewielkie fale morza.
– Trzeba będzie zbudować tratwę – uśmiechnęła się Gauri. – Mamy na szczęście to – podniosła w górę laser.
Z pomocą tnącego wszystko promienia zgromadzenie odpowiednio dużych i licznych kawałków pni nie było trudne. Niczym w przygodowej książce, za materiał wiążący tratwę posłużyły liany. Trudniejsze było nadtopienie wielkich liści palmowych tak aby można je było scalić w jeden żagiel.
– Uf, udało się – powiedziała z ulgą Gauri. – Gdyby nie to rekonstruujące się już zapewne żelastwo, pokusiłabym się o zrobienie prawdziwego jachtu. Miejmy nadzieję, że to morze nie jest zbyt rozległe ani burzliwe.
Swoją tratwę wodowali o zmierzchu. Dni musiały być tu znacznie dłuższe od ziemskich, gdyż Gauri strawiła wiele godzin na budowie tratwy.
– Nie wiem, czy dobrze zdecydowałam – rzekła w końcu, gdy ich tratwa unosiła się na wodzie, zaś brzegi wyspy coraz bardziej nikły w dali. – Może lepiej byłoby ruszyć dnem, ale woda stawiałaby nam wtedy duży opór. Poza tym, nie wiem jak twój skafander.
– Wytrzymałby trzy – cztery godziny – rzekł Kupiec.
– W takim razie było to jedyne rozwiązanie – Gauri wciąż pracowała przy wygodnym systemie linek umożliwiających manipulowanie żaglem.
Tratwa płynęła równo, całkiem zwinnie radząc sobie z większymi dalej od lądu falami. Gauri wydrążyła nawet poszczególne bale, co nie było trudne przy użyciu lasera. Ich końce następnie zaczopowała, przez co powstał swoisty drewniany ponton.
– Całkiem tu ładnie – uśmiechnęła się do słonecznego nieba. – A tobie się podoba? To bardzo przypomina mój świat, zatem świat twoich przodków musiał być choć trochę odmienny.
– Był – zgodził się Kupiec, – ale jak na obcy pejzaż, ten jest całkiem przyjemny. Szkoda tylko, że strażnik czyha na nas gdzieś tam – wskazał na niknące już w dali ostatnią kreską brzegi wyspy.
– Damy sobie radę – uspokoiła go Ziemianka. – Ogłuszenie go w wodzie będzie prostsze niż na lądzie. Swoją drogą to takie dziwne – Gauri wpatrzyła się w mewę, który zniżyła lot prawie na wyciągnięcie jej ręki – Wciąż czuję się jak królik doświadczalny. Przecież to niemożliwe, aby przyroda twórców Domu Pogranicza była aż tak podobna do tej znanej mi z dzieciństwa. Tylko patrzeć, aż zbudzę się w sarkofagu obok Czandry.
– Nie rozumiem o czym mówisz – zdziwił się Kupiec.
– Albo rzeczywiście nie rozumiesz, albo musisz tak mówić – Gauri spojrzała na niego poważnie. – Tylko czemu miałaby służyć ta próba? Żyłam w innych trybach egzystencji, spotykałam się z produktami skrajnie egzotycznych wobec mojej ewolucji, widywałam istoty wielowymiarowe i wielostanowe. A teraz odbywam przymusowy urlop na tropikalnych wyspach. Nawet monotonię miałam okazję już przetrwać i strawić, w miejscach, gdzie wypowiedzenie jednego słowa z innej mojej perspektywy trwa dzień.
– Chyba translator się zaciął – protestował dalej Kupiec.
Jakby pod wpływem słów Gauri niebo przestało być sielankowe. Ciężkie burzowe chmury pojawiły się na wschodzie i oświetlane pękami błyskawic zaczęły sunąć w ich stronę. Fale się uniosły i nie przypominały już łagodnych jak tchnienie loków. Szybko zamieniły się w srebrne pagórki, a później wzgórza.
– To musi być symulacja!! – zawołała Gauri manipulując prostym drewnianym sterem w głębokim kanionie między dwoma ścianami wody.
– Co w tym dziwnego?! _ odkrzyknął Kupiec pomagając jej utrzymać ster. – Nie sądzisz chyba, że morza i lasy powstają w otoczonych trylionami ton blachy trzewiach stacji badawczych!!!
– Nie o to chodzi!!! – wrzasnęła ze śmiechem Gauri, która mimo wszystko nie traciła dobrego humoru.
– Ster pęka!!! – zawołał Kupiec, któremu wcale nie było tak wesoło. – Toniemy!
I rzeczywiście, zalała ich błękitna i słona kipiel. Na szczęście mieli na sobie skafandry, jednak te nie ocaliły ich przed utratą przytomności.
Obudzili się na małej wyspie. Kilka palm ocieniało niewielki budynek położony na jej środku. Złoty piasek leniwie i bez protestu ulegał falom, które były już zupełnie spokojne.
– Sztorm jakoś łagodnie obszedł się z tą wyspą – zamyśliła się Gauri. – Palmy powinny być połamane, zaś na piasku powinno być wiele resztek z morza.
– Przynajmniej my tu jesteśmy – zaśmiał się Kupiec.
Było południe. Gwiazda, albo wirtualny obraz gwiazdy, zalewała plażę całym swoim żarem. Morze kołysało się leniwie, mieszając się z niebem cicho i bez protestów. Gauri usiadła i zanurzyła ręce w ciepłym piasku. Na szczęście nie była głodna, gdyż najwyraźniej skafander podczas wypadku sączył w nią substancje odżywcze i wzmacniające.
– Jesteś głodny? – zapytała Kupca.
– Jak rekin – popisał się translator Gauri.
– Te orzechy powinny być jadalne – stwierdziła Gauri, wskazując na niepokojąco podobne do kokosów drewniane jajka.
– Jak to otworzyć? – zastanawiał się Kupiec wyginając nóż na twardej powierzchni potencjalnego posiłku.
– Poczekaj – rzekła Gauri i zanurkowała. Musiała odpłynąć całkiem daleko, aby znaleźć jakieś kamienie. Po chwili wróciła. Położyła orzech na większym kamieniu i mniejszym zaczęła walić w jego boczne ścianki. W końcu się udało.
– Całkiem smaczne – mlasnął Kupiec. – Miąższ jest jeszcze lepszy od płynu. Ale pić mi się też chciało.
– Z palm można by zrobić nową tratwę – zamyśliła się Gauri spoglądając na kępkę drzew. – Nie będzie łatwo, bo jednak są dość młode, mało drewna.
– Tylko w którą stronę płynąć? – zamyślił się Kupiec.
– Może jakiś sens ma kierowanie się tutejszym Słońcem – zaproponowała dziewczyna. – Jakoś nie pomyślałem, że sztuczny pejzaż może się rządzić racjonalnym rytmem wschodów i zachodów.
– Skąd wiesz, że jest sztuczny? – Kupiec spojrzał w niknący w lazurze horyzont. – Albo, że to kieszonkowa przestrzeń? Może rzeczywiście przenieśliśmy się na inną planetę? Widziałaś, jak zanikała rampa kolejki, gdy spadliśmy w dół?
– Równie dobrze mogłoby to rozwijanie pełnego pejzażu tych tropików dla naszych potrzeb – zauważyła Gauri. – Znów niczego nam to w pełni nie wyjaśnia. Tutejsza przyroda jest identyczna z tą, jaka ewoluowała na mojej planecie. To niemożliwe, żeby na jakiejś innej planecie zaszła dokładnie ta sama ewolucja, nawet jeśli opierałaby się na kolonizacji organizmów z planety – matki.
– Skoro tak stawiasz sprawy, to musi być kamuflaż – zgodził się Kupiec. – Siłą rzeczy nie mogłem ocenić stopnia zbieżności tej biosfery z twoją biosferą, nie znając tej ostatniej.
– To oczywiste – zgodziła się Gauri i poczuła pewne rozczarowanie. Mimo wszystkich wiążących się z tym problemów wolałaby się znaleźć gdzieś indziej niż w Domu Pogranicza.
Nagle jasny rozbłysk rozświetlił przestrzeń i Kupiec padł na ziemię krwawiąc z korpusu. Gauri bez namysłu wystrzeliła serię ładunków w drugą stronę wyspy. Obła sylwetka strażnika zachwiała się i znieruchomiała. Ziemianka chwyciła ciało Kupca i pociągnęła je po ziemi w stronę domku. Smuga fioletowej krwi kosmity zamalowała piasek.
Domek składał się z jednego pomieszczenia. Gauri zatrzasnęła za sobą drzwi i wsparła je jakąś belą. Ze zdumieniem zauważyła na ścianie jakąś instrukcję opisaną pismem bardzo podobnym do arabskiego. Obróciła głowę dalej i zauważyła stolik, na którym stały pordzewiałe puszki po Coca Coli. Nim jednak zdążyła się zdziwić, zauważyła siedzącego przy stoliku Wysokiego.
– Czekałem tu na ciebie – rzekł bez przywitania. – Chciałem na spokojnie dokończyć rozmowę…
– Na spokojnie? – zdziwiła się dziewczyna badając pospiesznie ciało Kupca w poszukiwaniu rany.
– Nim się nie przejmuj – odparł Wysoki i wstrzyknął coś co ramienia Kupca. – To powinno ustabilizować jego stan. Później będę musiał go wziąć na statek, aby moduł medyczny go uzdrowił. Pomógł bym wam bardziej, ale nie sądziłem, że jesteście ścigani przez coś innego niż banda rozbitków.
– Z bandą rozbitków dalibyśmy sobie bez trudu radę – stwierdziła Gauri bojowniczo i zdumiała się swoim nastrojem. – Powiedz mi, po co ta szopka? – wskazała na puszkę Coli.
– Nie rozumiem – zdziwił się kosmita.
– Po co wziąłeś tu te przedmioty z mojej rodzinnej planety? To jakiś żart? Wiesz przecież, że tam zmierzam i mam z tym pewne problemy – ciągnęła Gauri zrezygnowana.
– Mogę się tylko domyślać o co chodzi – stwierdził obojętnie Wysoki. – Zapewne Słoneczny ustawił jakiś czas temu kolejkę tak, aby zawiodła cię do twej zacnej kolebki. W takim razie ta kupa żelastwa ścigała tylko jego – klepnął kończyną nieprzytomnego kupca. – No chyba, że on jest jeszcze bardziej złośliwy, niż sądzę.
– Jestem na Ziemi? – ucieszyła się Ziemianka. Po chwili jednak mina jej zrzedła. – Musimy ruszać dalej. Podrzuć mnie do najbliższego cywilizowanego miejsca.
– Zobacz – Wysoki obrócił puszkę. Wyleciał z niej skrawek papieru. – Bawiłem się tym, zanim przyszłaś – dodał. – To wyleciało, a ja to znów włożyłem. Może to naczynie ma jakieś symboliczne, albo rytualne znaczenie?
Gauri zaśmiała się nieco głupio, nie wiedząc co powiedzieć i rozwinęła skrawek:
„Jest dzień w którym opuściłaś Ziemię. Udaj się do akademika i tam znajdziesz swoją niespodziankę. Nie ufaj i nie podróżuj z istotami z Domu Pogranicza. Słoneczny.”
– I co? – zaciekawił się Wysoki.
– Nie twoja sprawa – odparła Gauri.
– Rzeczywiście, nie moja – zgodził się z nią Wysoki, – choć mogę domyślać się, co tam jest napisane.
– Czego zatem ode mnie chcesz – Gauri schowała zwitek i spojrzała na niego stanowczo.
– Zadziwia mnie twoja ciekawość – stwierdził Wysoki. – Wiesz przecież jak wygląda rzeczywistość. Z wąskiej drogi udajesz się na szerszą, ale ona wciąż jest tylko drogą.
– Co jest złego w drogach? – zdziwiła się dziewczyna. – Służą do tego, aby nimi iść, aby postępować dalej.
– Ale przecież są tylko drogi – zauważył kosmita. – Nie ma natomiast celu.
– To raczej zaleta niż problem – uśmiechnęła się Gauri. – Cel oznacza bezruch i stagnację. Chyba, że jest wiele celów i dawne rodzą nowe.
– Ale wtedy mamy drogą – rzekł Wysoki. – Tylko co jest lepszego od bezruchu w bezustannym dążeniu?
– Nie sądzę, abyśmy musieli koniecznie oceniać co jest gorsze, a co lepsze – uśmiechnęła się Gauri. Choć Wysoki uśmiechający się nad Colą na Ziemi, na którą trafiła w nieoczekiwany sposób mógł wywołać niepokojącą burzę myśli, Gauri nagle się uspokoiła. Tęskniła za jakąś mniej żywielową rozmową. Świat rozbitków był dziwny. Mądre istoty zbudowały w nim prostotę godną bardzo nierozwiniętej żywieli. Gauri niemal czuła, jak kurczy jej się mózg i zanikają obrazy myśli. Teraz trochę odżywała.
– No tak – pokiwał korpusem Wysoki. – Ale skoro do czegoś dążysz, uznajesz to za lepsze od dążenia do czegoś innego lub stania w bezruchu.
– Myślałam kiedyś o antyruchu. Bezruch to jakby zero. A jakie są liczby ujemne ruchu? To zapadanie się, stanie bardziej niż się stoi. W pewien sposób czyni to siła grawitacji w niektórych wszechświatach.
– No, no – zdumiał się Wysoki. – Zbiłaś mojego pionka. Poszłaś w inną stronę. Może to lepiej! Przynajmniej dla ciebie.
– Chcesz mi zapewne wyjaśnić, że ciągłe odkrywanie jest jak fraktale. Po jakimś czasie odkrywasz te same wzory w innej skali – Gauri skupiła swój wzrok i przeszyła nim polemistę.
– Dokładnie to! – mruknął z uznaniem kosmita. – Zatem w pewnym momencie odkrywając przestajesz odkrywać, a idąc stoisz. Ciekawość staje się kamienną monotonią ciągłego trwania. Życie odkrywcy wyzwolonego z żywieli staje się zwykłą skałą, przy której nawet niewyrafinowana żywiel wydaje się żywa.
– Nie wiem dlaczego, ale spodziewała się tej rozmowy – rzekła Gauri. – Może dlatego, że sama o tym czasem myślę. Ucieczką z zamarcia pędu w nieskończoności jest ujrzenie samego ruchu jako obiektu, który dopiero musi wyruszyć w drogę.
– Nie wiem, czy jesteś aż tak arogancka, czy twoja ciekawość jest aż tak gorącym żywiołem – sapnął niemal nienawistnie Wysoki.
– Wiem, za bardzo wybiegłam naprzód – zaśmiała się bezczelnie Gauri. Zgniotła puszkę Coli i wyrzuciła ją za siebie. Na ten odgłos drzwi runęły z hukiem i wparował do nich strażnik. Pomknął w stronę Gauri, po czym stanął przy niej posłusznie.
– A nie mówiłem – rzekł Wysoki.
– Tylko czemu ciebie nie atakuje? – zastanowiła się Gauri, nie chcąc burzyć niejednoznaczności tych dociekań.
– Bo mnie tu praktycznie nie ma – rzekł Wysoki. – Jestem tylko drobną cząstką siebie.
– Tą zarozumiałą – głaskała go dalej pod włos dziewczyna.
– Wcale nie – po chwili oboje się zaśmiali z kolejnej niejednoznaczności słów.
– I tak zrobię to, co miałem zamiar zrobić – westchnął Wysoki. – Miała to być moja kara za arogancję wyrosłą ze ślepej żywieli, ale kto wie, może jednak będzie to nagroda?
Wstał, zaś Gauri zalały opary czegoś zielonkawo metalicznego. Nie mogła się ruszyć. Wysoki wstał i już chciał wyjść, lecz nagle zatrzymał się. Ogarnął spojrzeniem skromne pomieszczenie szopy.
– To, jak się domyślasz, nanoboty – rzekł w końcu. – Jedne z najdoskonalszych, jakie udało mi się skonstruować. Będą cię rekonstruować, niezależnie od wszystkiego. Nawet jeśli dany wszechświat zapadnie się lub rozwieje w chłodzie, ty będziesz istniała, zaś twoje myśli będą kontynuowane. Może istnieje jakiś sposób, aby wyłączyć te nanoboty, ale wierz mi, istnieję od miliardów twoich lat i jestem uznanym inżynierem w wielu miejscach i wielu wszechświatach. Sam stworzyłem kilka, było to bardzo proste wobec złożoności tych maleństw.
– Czemu to robisz? – zdziwiła się Gauri, wciąż całkowicie unieruchomiona.
– Nie tak dawno spotkałem Słonecznego, to też bardzo stara i bywała istota – rzekł Wysoki. – Opowiada o tobie jak o króliku doświadczalnym, ale też jak o jakimś bóstwie. Był prawie w tobie zakochany. Mówił, że twoja ciekawość jest jak eliksir Ngu i że nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Jako, że wiem, że Słoneczny wiele doświadczył, zaś kilku niezwykłych rzeczy doświadczaliśmy razem, czasem jako wrogowie, czasem jako przyjaciele, potraktowałem to jako wyzwanie. Sprawdzam zatem, cóż jest wart ów eliksir Ngu, czy drogi go nie zważą przez wieczność wędrówki, czy nawet twój antyruch wystarczy ci, aby nie stać się zamarłą w niemożności kresu skałą. Rzucam na ciebie potężną klątwę, albo daję ci wspaniały dar. Będziesz miała o czym myśleć, a czasu ci nie zabraknie.
– Czy ty też masz te nanoboty? – zapytała Gauri powoli odzyskując władzę w ciele.
– Nie odważyłbym się – uśmiechnął się Wysoki. – Mogę przestać istnieć w każdej chwili, nie jestem też nieśmiertelny. Jednak jestem na tyle długowieczny, że spotkamy się jeszcze nie raz, choćbyśmy siebie starannie unikali. Za sto, milion lub miliard lat. Słoneczny będzie wściekły – uśmiechnął się do siebie, – ale jak go znam, też będzie zawsze sprawdzał, jak się trzyma ten eliksir Ngu. No nic, pora na mnie. Zabieram wszystko, co nieziemskie – opuścił kończynę na strażnika. – Jego też. Zostajesz tylko ty i co masz w sobie.