Z sensem życia jest tak jak z Panem Bogiem, nikt go nie widział, ale niektórzy go czują, a inni czują jego brak (jeszcze inni wcale się nad tym nie zastanawiają, a często jedna i ta sama osoba przemieszcza się z jednej grupy do drugiej). Można również sens życia porównać do zapłonu w silniku spalinowym, jak iskra podawana jest równomiernie to silnik ciągnie, ale jak przerywa to wpadamy w depresję. Napęd tego poczucia sensu życia może być religijny, ale może być i inny, a może to być silnik hybrydowy. Jednym poczucie sensu życia daje pasja poznania, innym nienawiść do sąsiada. Samobójca wysadzający się w powietrze w autobusie pełnym dzieci może mieć głębokie poczucie sensu życia. Pasja badacza wydaje się być ciekawszym sensem życia, terrorysta odpowie: jak dla kogo.
Opublikowaliśmy tu artykuł Sama Harrisa o dziesięciu mitach na temat ateizmu i ateistów. Zdaniem Harrisa, jeden z tych mitów , głosi, że ateiści uważają, iż życie jest pozbawione sensu. Czy rzeczywiście jest taki mit? Czytałem takie stwierdzenia wielokrotnie i mogę dać słowo honoru, że rzeczywiście taki mit pokutuje, jest nawet dość rozpowszechniony.
Jak się wydaje, ten punkt wzbudził więcej kontrowersji ze strony czytelników niż inne. Mity zazwyczaj opierają się na nazbyt szerokich generalizacjach, a równocześnie mają jakąś tam rzeczywistą podstawę. Dla kogoś uważającego, że jedynym źródłem sensu życia może być tylko wiara w istoty nadprzyrodzone, wątpienie w istoty nadprzyrodzone jest jednoznaczne z twierdzeniem, że życie nie ma sensu. Równocześnie takie twierdzenie może być podbudowane licznymi cytatami wypowiedzi ateistów stwierdzających, że ich zdaniem, nie ma niczego takiego jak z góry przypisany ludzkiemu życiu sens. Tak więc, ów mit trzyma się na całkiem realnych nieporozumieniach.
Harris odpowiada: Ateiści najczęściej są całkiem pewni, że życie jest drogocenne. Życie jest nasycane sensem poprzez przeżywanie go prawdziwie i w pełni. Nasze relacje z tymi, których kochamy, są już teraz pełne sensu; nie muszą trwać wiecznie, by go uzyskać. Ateiści mają skłonność do uznawania tej obawy o bezsensowność za… cóż … bezsensowną.
Warto tu zwrócić uwagę, że autor używa określenia „najczęściej” a nie określenia „wszyscy ateiści”. Łatwo to ograniczenie przeoczyć i wstąpić w szranki z okrzykiem „ateiści są różni”. A no są, i nie wydaje mi się, aby Sam Harris twierdził, że jest inaczej.
Jednym ze źródeł tego mitu jest systematyczne mylenie pojęcia „sens życia” z pojęciem „cel życia”. Pojęcie sensu jest bardzo nieokreślone. Podczas gdy dla wierzącego celem życia jest zazwyczaj zbawienie i życie wieczne, ateizm (w zasadzie) wyklucza życie pozagrobowe. (Dodałem tu w nawiasie „w zasadzie” gdyż umiem sobie wyobrazić jakiegoś ateistę bajdurzącego o jakichś formach życia pozagrobowego.) Droga do tego celu prowadzi przez miłowanie Boga i (marginalnie oraz pośrednio) życzliwość wobec bliźniego. Ateizm zakłada, iż życie jest tylko jedno (tu i teraz) i wielu ateistów powiada, że relacje z innymi są ważne same w sobie oraz mogą dostarczać nam poczucia sensu, czyli mogą nadawać treści naszemu życiu.
Odczucie „życie nie ma sensu” towarzyszy często ludziom w depresji, skłonnym do samobójstwa lub decydujących się na krok samobójczy. Badania nie wskazują na wyższą skłonność ateistów do depresji niż ludzi wierzących. Jeśli zatem będziemy definiowali ów „sens życia” jako coś bliższego zadowoleniu z życia niż „celu życia”, może okazać się, że wśród ateistów jest wyższy procent zadowolonych, co może być związane z całym szeregiem czynników. [ 1 ] (Wśród ateistów jest zdecydowanie większy odsetek zwolenników eutanazji niż wśród wierzących. Prawdą jest, że mamy w tej grupie wielu ludzi przekonanych, że w pewnych sytuacjach dalsze życie już nie ma sensu i mniej obawiających się śmierci niż nasi wierzący bliźni.)
Co wpływa na to, że wśród ateistów jest stosunkowo wysoki procent zadowolonych z życia? Po pierwsze wszystkie badania wykazują, że im wyższe wykształcenie w danej grupie, tym wyższy procent ateistów. Ta korelacja prowadzi również do statystycznie częstszego zadowolenia z pracy, do statystycznie wyższych zarobków, do bardziej wyszukanych form spędzania czasu wolnego, do atrakcyjniejszych form kontaktów międzyludzkich. Z wykształceniem i pozycją społeczną wiąże się jednak również wzrost aspiracji, co dla odmiany może prowadzić do nasilenia frustracji.
Czy wolno stawiać znak równości między zadowoleniem z życia i sensem życia? Wielu wierzących może to skłaniać do oskarżeń o nihilizm. W niektórych religiach radość życia jest zjawiskiem wielce podejrzanym.
Ateista znajduje sobie cele, które nadają jego życiu sens. Możemy powiedzieć, że nie inaczej zachowuje się fanatyk religijny, który spełnia się w mordowaniu innych. Problem wydaje się polegać na tym, że w tym poszukiwaniu celu nadającego sens życiu, w zachowaniach ateusza możemy zaobserwować znacznie więcej własnych przemyśleń i wolnej woli, fanatyk religijny wydaje się być znacznie częściej bezwolnym narzędziem w rękach manipulatorów.
Wyłania się tu jednak inny problem: indywidualizm versus kolektywizm. Ateiści są z reguły indywidualistami, a grupowy konformizm daje całkiem sporo poczucia bezpieczeństwa i wsparcia ze strony grupy. Można się tu zastanawiać, czy ów konformizm grupowy daje poczucie sensu, czy raczej skłania do rezygnacji z pytań o sens życia i do biernej akceptacji przypisania przez los.
W sumie jednak, nieporozumienia wokół tego akurat punktu artykułu Harrisa wynikały głównie z niewłaściwego odczytania intencji autora. Częste stwierdzenia wierzących o tym, iż zdaniem ateistów życie nie ma sensu, są faktem, ale i skrótem myślowym powodującym przekłamanie, gdyż co innego znaczy „życie nie ma sensu”, a co innego „uważam, że życie nie ma żadnego z góry przypisanego sensu”.
Dwa inne punkty wzbudziły również niepokój czytelników – związek ateizmu z nauką i z moralnością. Ateizm nie musi mieć związku z nauką – pisze jeden z czytelników. Święta prawda, ale znów mamy tu do czynienia z pewnymi wielkościami statystycznymi. Większość ateistów odkrywa słabości dowodów prawd religijnych poprzez konfrontowanie ich z wiedzą dostarczoną przez naukę. Natomiast mit, z którym walczy Harris to twierdzenie: „Ateizm nie ma żadnego związku z nauką”. No cóż, twierdzenia o braku związku ateizmu z nauką podpierane są „dowodami” w postaci wierzących naukowców. Innymi słowy, przekaz ten zdaje się głosić, że akceptacja nauki nie musi prowadzić do ateizmu. Z jednej strony wielu ludzi akceptacja nauki prowadzi do ateizmu, z drugiej, u wierzących z reguły znajdujemy jakieś zastrzeżenia typu: no tak, ale ewolucją ktoś steruje, albo: jakaś wyższa inteligencja stworzyła prawa fizyki. Jednak jak się wydaje biblijne (czy inne religijne) prawdy o świecie nieodmiennie podważane są przez empirię, natomiast religia nie dostarczyła nam żadnej prawdy o otaczającym nas świecie. Ergo nauce nie jest potrzebny Bóg, chociaż inteligentni ludzie religijni nie całkiem mogą obejść się bez nauki. Można się zastanawiać nad refleksją księdza Tischnera, który uważał, że źli księża skłonili więcej ludzi do ateizmu niż nauka, ale pozostaje fakt, że religia nauki się obawia, a ateizm zgoła przeciwnie. (Co nie oznacza, że nie ma ateistów opowiadających się np. za pseudonauką.)
Problem moralności wydaje się jeszcze bardziej skomplikowany. Mit, który kwestionuje Sam Harris głosi, że ateizm nie dostarcza żadnych podstaw moralności. Takie twierdzenia wypowiadane są bardzo często. Oparte są one na dwóch założeniach, pierwszy, że wszelkie dobro pochodzi od Boga, drugi, że ateizm jest wyłącznie negacją. Jeśli założymy, że wszelkie dobro pochodzi od Boga, to człowiek odrzucający Boga automatycznie traci wszelkie podstawy moralności. Faktem jest, że ateizm nie jest żadną spójną doktryną i nie posiada katechizmu. Etyka niezależna, jaką znajdujemy już w filozofii greckiej, jest starsza od Nowego Testamentu. W dyskusjach o moralności nie ma potrzeby odwoływania się do Boga. To, co wzbudza obawy wierzących, to fakt, że o moralności mogą dyskutować wszyscy, a nie tylko teolodzy czy posiadacze święceń kapłańskich. Ateizm jako taki nie dostarcza gotowych norm moralnych, te płyną po części z biologii (ewolucyjne pochodzenie moralności), tradycji prawnej, refleksji filozoficznej, ale również tradycji religijnej.
Mity o ateistach, podobnie jak mity o innych grupach, bazują na niedostatecznej znajomości tej grupy i wynikają z nazbyt szerokich uogólnień. Tego typu pochopne uogólnienia są typowe dla naszego gatunku. Takie mity prowadzą do stereotypów i przesądów, które nieodmiennie dają nam fałszywy obraz rzeczywistości i nieodmiennie ograniczają możliwości spotkań z ciekawymi i sympatycznymi ludźmi ( a spotkania z ciekawymi i sympatycznymi ludźmi dostarczają sporo sensu życia).
Dla mnie osobiście wzorem człowieka porządnego jest katolik Władysław Bartoszewski, a człowiekiem budzącym wyjątkowe obrzydzenie jest ateusz Bronisław Wildstein. Może to i dobrze, że świat nie jest czarno-biały, bo nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że czasem jesteśmy daltonistami.
Próba zdementowania mitów o ateistach spotkała się również z ciekawą (a zarazem dość typową) reakcją obronną jednego internautów:
Czytając temu podobne teksty żygać się chce. Mity mitami, a i tak ateiści są najinteligentniejsi, najmoralniejsi, najhumanitarniejsi i… długo, naprawdę długo by wymieniać. Poza tym mają monopol na naukę a to w dzisiejszych czasach pozwala manipulować i "oświecać" ciemnogród wzdłuż i wszerz (sic!) Afreudysta
Wydaje się, że część mitów o ateistach wymienionych przez Sama Harrisa, ma swoje źródło nie tylko w bardzo ograniczonej wiedzy, ale i w lęku, przed poddaniem swoich wartości krytycznemu spojrzeniu. No cóż, chciałoby sie powiedzieć: nie lękajcie się, bo strach może prowokować odruchy wymiotne i inne dolegliwości.
Jedno pewne – ateizm nie przeszkadza w cieszeniu się życiem, a religia potrafi, i to jak.
Podstawowe nieporozumienie (mit? przesąd?) związane z relacją ateizm-religia jest takie, że oto religia daje ludziom sens życia, a ateizm nie. Otóż jeśli ateizm nie daje ludziom sensu życia, to religia również tego nie czyni. No bo jaki ma być ten religijny sens życia? Że się będzie dalej żyło (w niebie czy też w piekle)? A jakiż jest sens tego wiecznego życia? No chyba dokładnie taki sam, jak życia ziemskiego (tylko bardziej) – tutaj religia nie wymyśliła niczego lepszego, niż ateiści.
Czy zadowolenie z życia także nie powoduje że człowiek przestaje zadawać pytania i szukać prawdy?
Krzysztof Szymanek – długo zastanawiałem się jaki sens życia daje religia, wiarę w pozbawioną dowodów szansę życia wiecznego, nadzieję na nieustanne buczenie hymnów w chórku aniołków? Dziękuję wolę sens życia w postaci humanizmu. Oczywiście może sens życia Pana Krzysztofa to mordowanie niewiernych, bo w ostatnich czasach pierwsze przykazanie wraca do łask i filaru sensu życia kochających właściwego boga. Właśnie setki tysięcy ludzi ginie ponownie w imię tego sensu życia.
Bernard – czy zna pan bardziej zadowolonych z siebie i unikających jakichkolwiek pytań niż biskupi?
W żadnym stopniu nie odpowiedział pan na moje pytanie ale wydaje mi się że pytanie które zadał pan mi, jest przesadnym uogólnieniem i także może prowadzić do powstawania mitów i obierania błędnego światopoglądu.
Bernard: Bo też Pana pytanie wydaje się tak mało rozsądne jak rzadko. Ateizm od czasów starożytności był wyborem filozofów, religia była „wyborem” ludzi, których pozbawiono dostępu do wiedzy oraz tych, którzy uczynili z niej instrument zniewalania innych. Dziś struktura wykształcenia ateistów i wierzących przypomina wśród wierzących piramidę (im niższe wykształcenie tym większe masy), a wśród ateistów odwróconą piramidę (im wyższe wykształcenie tym więcej ateistów). Jeśli z tego obrazu wyprowadza Pan wniosek, że im wyższe wykształcenie, tym mniejsza skłonność do szukania prawdy i zadawania pytań, to gratuluję przywiązania do logiki alternatywnej.
(Tak, wyższe wykształcenie, to również wyższe zarobki i zazwyczaj wyższe zadowolenie z życia. Stąd Mistrz świata w ateizmie – Dania, ma również najwyższe wskaźniki zadowolenia z życia, ale proszę mi wierzyć, że głupie pytania spotykam znacznie częściej w Polsce niż w Danii. Poszukiwanie sensu życia w bezsensie daje inną wersję zadowolenia z siebie.)
Nie rozumiem czemu sądzi Pan że moje pytanie jest mało rozsądne. Ciekawi mnie jak Pana zdaniem wygląda zależność (o ile w ogóle widzi Pan taką) między szczęściem pojedynczej osoby a istnieniem prawdy. Zasugerował Pan że powinno się rozróżniać cel życia i sens życia jako dwa różne pojęcia. Mówił pan też o tym że ateista znajduje sobie cele w życiu które potem nadają mu sens. Bardzo chciałbym żeby rozwinął Pan ten temat.
Szczęście to zupełnie odrębny temat i nie ma sensu go do tego mieszać, ponieważ mamy tu do czynienia z poczuciem, które może być wyzwolone bardzo różnymi impulsami – miłością, nienawiścią, ulgą, że zagrożenie minęło, że robi się coś fascynującego. Starożytni czasem chwalili dążenie do szczęścia, ale bardzo trudno o tym rozsądnie rozmawiać. Sens życia, czyli pytanie, co może spowodować, żeby u jego kresu mieć poczucie, że dobrze wykorzystaliśmy okres swojego istnienia. Większość religii (prawdopodobnie wszystkie) w swoich naukach moralnych kładzie nacisk na życzliwość wobec innych (z wyjątkami dotyczącymi wierzących w innych bogów, których należy tępić). Arystoteles mówił, że jesteśmy zwierzętami społecznymi. Samotność jest dla większości piekłem, ale filozof powiedział również, że piekło to inni. Oba stwierdzenia są prawdziwe. Biologicznie jesteśmy zaprogramowani do posiadania dzieci, stąd czasem spotykamy twierdzenia o rodzinie jako całym sensie życia. Kultura systematycznie rozszerzała nasze związki z innymi i już w świecie zwierząt spotykamy fenomen poświęcenia własnego życia dla stada. Religia chrześcijańska obiecuje zbawienie wieczne za dobre uczynki wobec innych na ziemi, i oczywiście, za wiarę we właściwego boga. Czy muszę wierzyć w jakiegokolwiek boga, żeby lubić innych? Samo pytanie ukazuje absurd. Nasza potrzeba przyjaźni jest biologiczna, a nie religijna, religia została tu dopisana. Sens życia, to zaledwie wybór działań, które pozwolą, że będziemy z przyjemnością robili to, co przyda się innym. Nikt nie mówi: nuda jest całym moim sensem życia. Wybieramy sobie cele i swoimi działaniami nadajemy naszemu życiu jakiś sens.
Podoba mi się to co Pan powiedział o wybieraniu celów. Zastanawia mnie jednak na jakiej zasadzie je Pan wybiera. Skoro stwierdził Pan że prawdą jest że dla człowieka piekłem jest samotność i równocześnie piekłem są inni ludzie to kto/co decyduje o tym że robi Pan coś co jest dobre tylko dla Pana lub to co jest dobre także (albo nawet tylko) dla innych?
"Czy muszę wierzyć w jakiegokolwiek boga, żeby lubić innych? Samo pytanie ukazuje absurd."
Bo jest niewłaściwie postawione. "Właściwy" Bóg nic takiego nigdy nie mówił.
Mówi za to, że musisz wierzyć w Boga, aby KOCHAĆ każdego, kto powziął plan, by cię wraz z wszystkimi, których "lubisz" zabić i jeszcze mu przebaczył w chwili, gdy to czyni.
To pokazał tylko "właściwy" Bóg.
Wśród filozofów toczy się spór o wolną wolę. Wielu twierdzi, że niczego takiego nie ma. Łańcuch przypadków spowodował, że zaistnieliśmy i łańcuch przypadków ukształtował naszą osobowość. Jest w tym wiele prawdy, Pytanie jak wykorzystujemy przypadki. Młoda kobieta, którą 12 lat temu poznałem jako 14-letnią dziewuszkę, nudzi, że bez nas nie została by biologiem, że nie miała by odwagi korespondowania ze sławami z całego świata. itp, itd. Zapewne mówi prawdę, bo pochodzi z rodziny, w której nie było książek, ale była miłość i poczucie humoru i inteligencja, której barbarzyńska kultura nie pozwoliła się rozwinąć. Więc zbieg okoliczności spotkania z domem pełnym książek mógł być wykorzystany dzięki wspaniałym rodzicom, który sami nie mieli szansy, ale dali genetyczny i kulturowy podkład do skorzystania z okazji.
Jak wybieramy nasze cele? Często instynktownie, ale czasem z próżności, chciałem być dziennikarzem, bo w szkole chwalili mnie za pisanie. Busola moralna, jest zazwyczaj dziedziczona, ale mamy i obserwacje i badania jak w tym samym środowisku rodzeństwo kieruje się odmiennymi busolami moralnymi. Moralizatorstwo nie działa, działają wzory osobowe, fascynacja innymi. W mojej młodości jednych fascynował Sartre, innych Camus. Nie miałem wątpliwości, że Sartre jest postacią odrzucającą, a Albert Camus wzorem.Czy to moja zasługa? Nie, o tej pewności zadecydowała podkładka w postaci moich rodziców, a potem polonistki, która była uczennicą Kotarbińskiego. Inni są sensem życia i są piekłem. To chyba nie jest trudne. Braterstwo i przyjaźń pozwala przetrwać, Łajdactwo, przemoc, pogarda, czyni życie koszmarem.
Właśnie, jestem ciekaw czy Pana zdaniem człowiek może wybierać w jaki sposób wykorzysta te przypadki czy raczej jest to już z góry przesądzone?
Albert Camus napisał kiedyś, że człowiek czterdziestoletni jest odpowiedzialny za swoją twarz. To piękne słowa, ale ja nadal nie wiem kim bym był, gdybym był kształtowany przez Hitlerjungen. Jest wiele rzeczy, na które nie znamy odpowiedzi, a niektórych odpowiedzi wolelibyśmy nie znać. „Armia Boga” porywa dzieci z wiosek i na początek każe im zabijać, albo rodziców, albo kolegów. Potem zabijają innych bez oporów. Rehabilitacja tych nieszczęsnych dzieci, kiedy udaje się je uwolnić jest trudna, na granicy z niemożliwością. Dzieci sadystów mają regularnie skłonności do sadyzmu. Margines naszej wolnej woli jest prawdopodobnie b. mały, ale jest i jest bardzo ważny.
Osobiście uważam że przykład który Pan podał jest raczej przykładem na to jak człowiek dzięki manipulacji może ograniczyć wolę innego człowieka ale pomimo tego chyba zgodzi się pan zemną że często ludzie pochodzący z dobrych rodzin zostają łajdakami, a inni którzy urodzili się w rodzinach patologicznych są ludźmi godnymi naśladowania.
Zależy od definicji „dobrych rodzin”. Prości ludzie są często naprawdę dobrzy, szlachetnie urodzeni b. często nieskończenie podli. Z patologią (alkoholizm, sadyzm, narkomania) sprawa gorsza. Tu odsetek dzieci, które potrafią się wydobyć jest niewielki i uzależniony od szczęśliwego przypadku spotkania odpowiedniej nauczycielki w pierwszej klasie, dobrej duszy w sąsiedztwie itp. Niestety przez najbliższe godziny nie będę tu zaglądał, bo muszę się skoncentrować na pracy.
Dziękuję w takim razie za poświęcony czas i rozmowę, była bardzo ciekawa.
Krzysztof Szymanek: Gorące i najgłębsze przeprosiny, dopiero teraz zwróciłem uwagę co niżej podpisany zrobił. Niedoczytał i zareagował jak skończony idiota. Przepraszam Pana. Nie ma wykrętów, są tylko przeprosiny. A prawda jest taka, że nienawidzę mrugających zawiadomień, że znowu gdzieś jest jakiś komentarz, Przerywam to co robię, zamiast zignorować to przeklęte mruganie i reaguję raczej na pierwsze słowa, niż na to, co ktoś chce powiedzieć. Efekt jak powyżej. Raz jeszcze proszę przyjąć moje przeprosiny. To nauczka, żeby raczej wyłączyć pocztę i nie widzieć, że coś przyszło niż odpowiadać gniewnie, na to czego uważnie nie przeczytałem do końca.
Proszę się nie gniewać na starego raptusa,
Serdeczne pozdrowienia
Andrzej Koraszewski
Kora Szewski – powiem Panu słowami prostego człowieka. Pierdolisz Pan. Co Pana zadowala? Wszytsko to uczucia i emocje. Jeśli jest się ateistą – sensu życia NIE MA. Dlaczego? A no po prostu, jaki Pan widzisz sens jeśli Pan zginiesz? Nie lepiej nie żyć i nie odczuwać NIC? Toż to abrozja winna być. Nie być, nie czuć, nie przyżywać NIC. Człowieka, choćby nie chciał, szargają emocje, uczucia i instynkty. Pytanie po co to? Dla przedłużenia gatunku? Co mi po tym jak tego nie będzie razem ze mną gdy zejdę z tego świata? Co mi po tym? Czy nie lepiej wyłączyć to życie? Co lepsze? Teraz Pan możesz mówić, żeś Pan zadowolny, a co jeśłi dopadnie głód, nędza cierpienie? Też Pan powie, że to zacne to przeżywać? Chybaś Pannigy tego nie czuł.
Szanowny Panie Mateuszu,
Są w przypadku takich komentarzy trzy opcje. Pierwsza (zalecana) zignorować. Druga (nie zalecana) odpowiedzieć, używając tego samego języka i na poziomie zrozumiałym dla delikwenta. Trzecia (pedagogiczna) założyć, że nie wszystkie synapsy są zaćwiekowane i próbować coś wyjaśnić. Nic o Panu nie wiem, więc wybór tej trzeciej opcji jest troszkę karkołomny. Jak z tego co Pan napisał wynika, jest Pan osobą wierzącą. Nie mamy jednak informacji w co i jak Pan wierzy, a jest tu ogromne spektrum. Może Pan wierzyć, że Bóg stworzył świat 6 tysięcy lat temu według biblijnego scenariusza, może Pan wierzyć, że nauka ma rację, świat powstał 14 miliardów lat temu, a życie powstało w drodze ewolucji, zaś Bóg w pewnym momencie podrzucił duszę, (tak sądził biskup Życiński, czy ksiądz Michał Heller, prawdopodobnie Jan Paweł II i wielu innych). Tak więc nie mając pojęcia jakiej rasy wierzącym Pan jest, musimy zakładać, że wierzy Pan w jakąś nieziemską inteligencję, która istniała zawsze. Przez niezliczoną ilość miliardów lat tkwiła sobie w absolutnej pustce, aż nagle znudziła się, i pomyślała, coś sobie k…. stworzę. Powiedziała zatem: Ja pierdolę. Powiedziała to po polsku, bo innego języka nie znała i wtedy pierdolnęło. Wyglądało to interesująco, bo nareszcie coś się działo, nadal jednak było dość nudno. Wtedy Pan Bóg postanowił sobie stworzyć programy przyrodnicze i stworzył życie. Bakterie stworzył z chemicznych paproszków, ale nie były specjalnie ciekawe. Więc kazał im ewoluować. Ewoluowały sobie bakterie, ale od czasu do czasu Bóg ingerował. Coś go korciło, żeby stworzyć istoty, które uprawiają seks. Okropnie śmiał się jak stworzył ślimaczka, który raz był samcem, raz samiczką. Nazwał go animula fornicata. Stworzył sobie Pan bóg mnóstwo programów przyrodniczych i boskie życie stało się ciekawsze. Miał jednak jakąś potrzebę programu interakcyjnego. Stworzył tedy z gliny misiaczka i tchnął w niego duszę. Będziesz miał sens życia, a twoim sensem życia będzie wiara we mnie i chwalenie mnie. I tak się stało. Otrzasnął się misiaczek, wstał, rozejrzał się i zaklął szpetnie (oczywiście po polsku, bo innego języka nie znał). Dziwił się Pan, że misiaczek tak przeklina, ale domyślił się, że seksu mu trzeba, więc stworzył mu kobietę, żeby się nie onanizował, bo zwierzęta się gorszyły. Misiaczek i jego kobieta gzili się w krzakach i wiedzieli, że jedynym sensem życia jest to, że jak umrą to dopiero będzie fajnie.
Drogi Panie Mateuszu, życie nie ma sensu, ale jest. Mucha ucieka przed ptakiem, bo chce żyć – to jest biologia. Zwierzę unika bólu i wszystkiego, co może zakończyć jego krótkie istnienie. Jesteśmy zwierzętami i głębszy sens temu naszemu trwaniu nadajemy sami. Warto porzucić bajeczki, które Pan słyszał od kołyski i zacząć się interesować. Jeśli już sięga Pan po teksty wykraczające poza te bajeczki, to warto pójść o krok dalej i probować zrozumieć ewolucję, prawa fizyki i inne takie rzeczy, które mogą Panu podpowiedzieć, że życie w charakterze religijnego głuptasa nie ma sensu. (Są nawet tacy wierzący, którzy są przekonani, iż po to mamy rozum, by go używać. Czemu zatem czyni Pan z siebie barana i wybiera Pan najdurniejszych pastuchów?
Super zabawna odpowiedź Andrzeju. A apropos sensu życia zawsze dziwi mnie założenie wielu osób, że aby coś miało sens musi być wieczne. Ja tymczasem słucham mazurków Szymanowskiego z płyty analogowej w wykonaniu Czerny Stefańskiej. Strona mojej płyty trwa jakieś 20 minut. Mazurki – parę, kilka minut. Jest ich kilka, są skończone. Szymanowski też umar – jeszcze przed wojną. Czy to oznacza, że muzyka Szymanowskiego nie ma sensu, bo kompozytor umarł, mazurki trwają raptem kilka minut jeden (kuda tam to wieczności takim mazurkom), ba – nawet strona płyty się kończy i to szybko…? Moim zdaniem mazurki Szymanowskiego jak najbardziej mają sens. Inna rzecz, że pożyłbym z kilkaset lat i chciałbym, aby i Szymanowski tyle żył, wtedy więcej by zdziałał. Może nauka pozwoli nam kiedyś żyć znacznie dłużej – co ma sens, bo już to nieraz zrobiła.
Nie wiem jaki sens ma odpowiadanie Panu Bartoszowi Sokołowi, ale spróbujmy. Jeden z nas nie ma racji całkowicie lub częściowo. Zacznijmy od pytania co to znaczy, że coś ma sens? Kilkadziesiąt lat temu moja pięcioletnia wówczas córka zachwycona nową zabawką zapytała: Tato, jak to działa? Mechanika działania tej akurat zabawki był bardzo prosta, mogłem w zrozumiały sposób pokazać gdzie i jak działa nacisk sznurka pociąganego jej rączką. Córka uruchomiła ponownie zabawkę i powiedziała "To ma sens". Oznaczało to, że jest teraz zrozumiałe. (Obecny przy tym znajomy, psycholog zajmujący się rozwojem dziecka, zapytał jakim cudem pięcioletnia dziewczynka używa takich pojęć. Odpowiedziałem, że nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, jeśli setki razy mówisz : pokażę ci jak to działa, dziecko będzie samo pytać jak to działa. Jeżeli wyjaśniając sprawdzasz czy to, co mówisz ma dla dziecka sens, czyli czy jest zrozumiałe, dziecko w pewny momencie bez pytania poinformuje, że "to ma sens", czyli jest zrozumiałe.
Co to znaczy, że życie ma sens? Życie jest, wyewolowało, pojawiliśmy się w efekcie miliardów przypadkowych zdarzeń. Nie wszystko zależy od nas, ale nasze decyzje wpywają na to, co zrobimy z naszym życiem, Mogliśmy się urodzić w rodzinie muzułmańskiej, buddyjskiej, katolickiej, w XX wieku, albo w X wieku. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Dla Pana Bartosza sens życia płynie z jego wiary. Wydaje się nie posiadać świadomości, że ta wiara religijna mogła go popychać do mordowania ludzi innej wiary niż jego, że gdyby urodził się muzułmaninem jego sensem życia byłoby mordowanie dla Allaha, a nagrodą 72 dziewice, że gdyby urodził się w XIII wieku w Hiszpanii jego sensem życia byłoby mordowanie Żydów i heretyków i ochoczo brałby udział w paleniu ludzi na stosach. Pan Bartosz wierzy w życie wieczne i stąd ta naiwna wiara w "sens życia" i bezmyślny stosunek do tego, jakie treści temu "sensowi życia" nadają różne religie, w tym jego własna. To nie jest tylko sprzeczne z nauką, jest to również bezgranicznie amoralne. A ponieważ Pan Bartosz dobrze się z tym czuje, więc prawdopodobnie rozumie dlaczego różni wierzący ochoczo uczestniczyli w ludobójstwach. Coż, panie Bartoszu, odpowiedzialoność za własne życie istotnie nadaje temu życiu jakiś sens, posłuszeństwo i przyzwolenie na to, żeby Pana istnienie zmieniono w nieludzką parodię skutecznie tego sensu Pana życie pozbawia. To Pański wybór (ale mało przemyślany). Pozwoli Pan, że będę nadal wybierał mój sens życia, tylko tego życia tu i teraz i bez tego, żeby mi jakiś dupek w sutannie w rodzaju ojca Rydzyka, czy jakiegoś biuskupa, prawił o sensie życia. Znajomy brytyjski muzułmanin, kiedy porzucił meczet, (nie porzucając religii), uświadomił sobie, że był gotów umierać za kłamstwo i postanowił samodzielnie nadawać sens swojemu życiu.
Tak, Panie Bartoszu, próba nadania swojemu przypadkowemuy życiu sensu, to trudna sztuka. Nie każdemu się chce, nie każdy umie się wyzwolić z dyktanda typów spod ciemnej gwiazdy. Niektórzy porzucają religię, ale nadal szukają swojego sensu życia u pasterzy oferujących im taką lub inną ideologiczną papkę. Wesołych całożyciowych świąt od samodzielnego myślenia. Życie samo w sobie nie ma sensu, na to trzeba popracować. (Czasami wzorami są również wyjątkowi ludzie wierzący, którzy umieli nadać swojemu życiu sens mimo wiary. Zazwyczaj nazywano ich heretykami.)