Cieszę się, gdy za muzykę klasyczną, tę, której kolebką była Europa, biorą się mieszkańcy miast i państw należących do innych cywilizacji. O ile pojedynczy wirtuozi mogą być po prostu mieszkańcami świata niezależnie od miejsca przyjścia na świat, o tyle całe orkiestry przynależą znacznie bardziej do swoich miejsc natalnych. Mamy zatem świetne orkiestry w Tokio i Singapurze. Tych australijskich i nowozelandzkich nie liczę, gdyż są one wyrazem gustów większościowych grup mieszkańców, które są potomkami Europejczyków. Nie miałem okazji słyszeć orkiestry symfonicznej z Mumbaju (dawniej Bombaju) w repertuarze innym niż filmowy, ale jej dyrygencka tradycja zaowocowała jednym z najwybitniejszych dyrygentów naszych czasów – Zubinem Mehtą (to Hindus, zatem nie jest on „Mejtą” ale po prostu „Mehtą”). Orkiestrowe tradycje rozwijają też Chiny i jednej z nich poświęcę swoją recenzję, jako, że w wybitnie już wiosenny czwartek (04.04.19) Ningbo Symphony Orchestra przybyła do wrocławskiego NFM (któremu surrealistyczny w błędnych decyzjach urząd marszałkowski chce właśnie odmówić dotacji korzystnych dla kultury, wizerunku i – co za tym idzie – biznesu całego województwa).
Zachodnie koneksje Szanghaju są powszechnie znane. Shanghai Symphony Orchestra też jest jednym z najciekawszych zespołów symfonicznych spoza euroamerykańskiego świata. Nieco na południe od Szanghaju znajduje się inna duża metropolia – Ningbo, mogące poszczycić się jednym z największych portów świata (być może komputer na którym piszę płynął z tego portu?). Ningbo Symphony Orchestra nie jest starym zespołem – powstała w 2015 roku, ale w materiałach promocyjnych rzuca śmiało wyzwanie wszystkim orkiestrom w regionie. Szefem Filharmoników z Ningbo jest były dyrektor artystyczny Chińskiej Opery Narodowej Yu Feng, starannie wykształcony w Chinach, ale też w Berlinie. Dawno nie widziałem już dyrygenta tak dokładnie i z niemal maszynową szybkością pokazującego muzykom taktowanie.
Ningbo Symphony Orchestra / fot. archiwum zespołu
Ningboscy Filharmonicy zaczęli swój koncert od Małej uwertury na orkiestrę kameralną Stefana Kisielewskiego (1911–1991). Kisielewski, znany pod przezwiskiem Kisiel, słynął ze swej ironii, politycznego nosa i z tego, że próbował chwycić wiele srok, a raczej muz, za ogon. Dlatego nie spełnił się w pełni ani jako kompozytor, ani jako pisarz. Nawet w jego ojczystym kraju przywracanie jego twórczości innej niż przepyszne eseje idzie jak po grudzie. A jednak Chińczycy z Ningbo przyjechali do nas z Kisielem i co ciekawsze zagrali Małą uwerturę świetnie, pokazując bardzo ciekawe elementy jej neoklasycznej konstrukcji. Pod maską dźwięków cyrkowej parady, jakże pasującej do ironicznego charakteru Kisielewskiego, odnaleźli całkiem progresywne elementy kolorystyczne i ekspresyjne. Brzmienie mieli bardzo dobre i muszę przyznać, że byłem zaskoczony zarówno ich dobrą muzyczną formą (młoda orkiestra w cieniu Szanghaju…) jak i bardzo dobrym utworem Kisielewskiego, który jednakże w przeciętnym wykonaniu mógłby stać się męczarnią (czasem w radiu lecą takie nieudane przywracania Kisiela – kompozytora).
Drugim punktem koncertowego menu była Yellow River – koncert fortepianowy na podstawie kantaty Yellow River Xiana Xinghaia (1905–1945) mający kilku współtwórców – Yin Chengzong (*1941), Chu Wanghua (*1941), Sheng Lihong (*1926), Liu Zhuang (1932–2011). To kompozycja zawierająca zarówno elementy późnoromantyczne jak i neoklasyczne. Oparta jest tematycznie na chińskich tematach ludowych, ale w mniejszym stopniu na muzyce dworskiej, którą moglibyśmy określić klasyczną, gdybyśmy byli z Tajwanu, a nie z Chin Ludowych. W Chinach Ludowych ludowe są zarówno wyrafinowane arcydzieła mandarynów na cytrę qin, pieśni przy zbiorach ryżu, jak i hymny chińskiej armii Mao. Żółta Rzeka może razić eklektyzmem i sporą dozą socrealizmu, ale ma też mocne strony – zręczne niekiedy połączenie chińskości z zachodniością (ale tą raczej moskiewską), jak i wirtuozowską partię fortepianu. Odegrał ją Krzysztof Książek, młody pianista, który stał się znany dzięki sukcesom na konkursach chopinowskich, zarówno tych na współczesny fortepian jak i na fortepian historyczny. Książek zaimponował mi sporą, choć nie pozbawioną drobnych potknięć, wirtuozerią w neolisztowskich pasażach koncertu. Wyrazowo podkreślił romantyczny biegun Żółtej Rzeki, zniwelował natomiast prawie całą ewentualną egzotyczność partii fortepianu, przez co tkwiła ona bardziej w orkiestrze. A orkiestra zagrała ten znany chiński utwór z filmowym rozmachem, dodając w niektórych momentach chińską zupełnie artykulację – niekiedy flety poprzeczne brzmiały jak flety chińskie dizi, zaś skrzypce jak chińskie smyczkowe erhu.
Po przerwie przyszedł czas na III Symfonię Beethovena, czyli Eroicę. Nie było to wykonanie pozbawione wad. Niektóre moje ulubione detale tej symfonii nie wybrzmiały, choćby pojawiający się motyw opadających liści (muzycznych oczywiście), który Beethoven zastosował też w 7 Sonacie fortepianowej. Tempo momentami było trafione w punkt, innym razem nie do końca uzasadnione. Cieszę się, że symfonia nie była zagoniona, co się coraz częściej zdarza, bo niestety sam Beethoven, w przypływie złości chyba, powiązał niektóre swoje utwory z karkołomnie ustawionym pionierskim metronomem. Przypominam, że kompozytorzy wcale nie zawsze są najlepszymi adwokatami wykonawstwa swoich utworów, nawet jeśli poznali metronom już w dzieciństwie… Ningboscy Filharmonicy zaskoczyli mnie w Eroice również pozytywnie. Choć orkiestra nie była jeszcze idealnie zgrana, brzmienie smyczków było bardzo ciekawe – z jednej strony cienkie jak jedwab, z drugiej mocno osadzone w przestrzeni i srebrzyste. Z tak ładnym i wypracowanym brzmieniem ta orkiestra, jeśli dalej będzie się dobrze rozwijać, ma szansę zadziwić jeszcze świat. Również część pomysłów interpretacyjnych, jak i ich realizacja, były intrygujące. Orkiestra z Ningbo potwierdziła, że pracowici i wrażliwi muzycy z zupełnie innego świata niż XIX-wieczny Wiedeń mogą całkiem inaczej spojrzeć na ograne przez wszystkie niemal orkiestry arcydzieło. Podkreślenie w niektórych momentach roli kontrabasów (które zresztą Beethoven jako pierwszy włączył na tę skalę do orkiestry), przypisanie innych temp i podział części wolnej – to wszystko odsłaniało nieodkryte jeszcze zaułki Eroici. Było to bardzo cenne i sądzę, że kreatywne odkrywanie europejskiej symfoniki będzie przez Ningbo Symphony Orchestra kontynuowane. To zupełnie inna postawa niż wielu chińskich pianistów, którzy naśladują czasem w skali jeden do jeden interpretacje europejskie. Ogólnie zatem III Symfonia została pokazana przez chińską orkiestrę w sposób świeży, ciekawy brzmieniowo i była to wartościowa interpretacja.
Na bis muzycy zagrali znaną chińską melodię zamieniając artykulację skrzypiec i altówek na tę znaną ze smyczkowych erhu. Efekt był fantastyczny i świadczył doskonale o umiejętnościach muzyków. Sama zaś melodia pięknie ukazała bogactwo muzyczne starych Chin. W tym sezonie NFM gości rekordową ilość orkiestr z całego świata. Obok trzech najlepszych orkiestr jakie grają na naszej skromnej planecie, mieliśmy też choćby zespoły z Lwowa i z Brna. Będą Gruzini, będą też Drezdeńczycy należący do ścisłej czołówki najlepszych orkiestr. Cieszę się, że w tym gronie mogliśmy też posłuchać młodej chińskiej orkiestry, która bardzo dobrze rokuje na przyszłość. Gdyby Europejczycy przestali troszczyć się o własną kulturę, tak jak to dzieje się już z włoską operą i jak urząd marszałkowski próbuje potraktować kulturę muzyczną Wrocławia, to i tak Beethoven i Mozart będą świetnie grani w Japonii, Singapurze i Chinach. Przydałoby się, w ramach wdzięczności i wzajemności, aby i europejscy muzycy doszli do mistrzostwa w graniu chińskiej muzyki klasycznej (czy też dworskiej) na chińskich instrumentach. Jak na razie mamy w Europie, głównie we Francji, dobrych muzyków klasycznych indyjskich i – na przykład – orkiestry indonezyjskie w Kanadzie, Australii i Warszawie. Niektóre hiszpańskie zespoły muzyki dawnej pod wodzą Savalla i Paniaguy dobrze sobie radzą z klasyczną muzyką arabską a nawet turecką. Z Turkami od księcia Kantemira współpracują doskonale kolończycy. Jednak co z Chinami?
Na koniec zachęcam Was do podpisania petycji przeciwko wstrzymaniu dotacji dla NFM przez urząd marszałkowski. Tu link. Nie wiem, co będzie następnym pomysłem władz województwa. Rozbiórka wrocławskiego ratusza aby zaoszczędzić na cegły do willi radnych sejmiku?