Koncertem, który odbył się 26 sierpnia 2017 roku we wrocławskim Oratorium Marianum, zakończył się festiwal Forum Musicum, mający w tym roku zdecydowanie kobiecy charakter. Tym razem na scenę wyszli goście z zagranicy, a konkretnie włoski zespół Contrasto Armonico prowadzony przez znanego klawesynistę Marco Vitale. Osoba śledząca Forum Musicum i moje recenzje zwróci uwagę, że przecież otwarciem festiwalu był występ sławnego już w świecie Ensemble Peregrina pochodzącego z Bazylei. Tym niemniej szefową i założycielką tego zespołu jest Agnieszka Budzińska-Bennett, zaś jedna z najsławniejszych jego płyt poświęcona jest Gnieznu i zawiera między innymi bardzo nietypowe wykonanie Bogurodzicy.
Można więc zaryzykować tezę, że zespół Contrasto Armonico był najbardziej zagranicznym gościem festiwalu, choć oczywiście w sztuce muzycznej Europa jednoczy nam się piękniej niż w wielu innych swoich aspektach i coraz trudniej przypisywać zespoły do konkretnych krajów. Gdy jeszcze dodać powszechną obecność muzyków o korzeniach azjatyckich w wielu świetnych zespołach muzyki dawnej bazujących w Europie, można by honorowo dodać do muzycznej Unii Europejskiej co najmniej jeszcze Japonię, Tajwan i Koreę.
Marco Vitale jest znany wielu melomanom jako klawesynista grający continuo w zespole ‘Le Concert des Nations’ Jordi Savalla. Jordi Savall jest bez wątpienia estetą dźwięku i piękne, zmysłowe i pełne brzmienie klawesynu Marco Vitale było jednym z największych atutów niniejszego koncertu. Dobra gra na klawesynie wymaga przede wszystkim starannej i przemyślanej artykulacji, ta zaś w wydaniu Marco Vitale była wręcz urzekająca. Porównując klawesyn z fortepianem możemy przytoczyć przykład grafiki i malarstwa. Klawesyn nie pozwala na różnicowanie dynamiczne (poza ewentualną zmianą manuałów, która jednak nie pozwala na ten zabieg na pojedynczych dźwiękach). Fortepian, jak sama nazwa wskazuje, może w każdej chwili szeptać i krzyczeć. Gdy zatem potraktować różnice dynamiczne jako kolor, to w dobrej, jednobarwnej grafice widzimy, wbrew wszystkiemu, całą ferię barw. Ich wrażenie jest wywoływane odpowiednim porządkiem linii, ich zagęszczaniem i odpowiednimi wzorami ich nakładania się na większych płaszczyznach. Na klawesynie większość tego, co świadczy o bogactwie brzmienia, o jego zróżnicowaniu, uzyskuje się za pomocą przemyślanej i starannej artykulacji. Mistrzem Marco Vitale był legendarny Ton Koopman, który moim zdaniem stworzył nieprześcignione wzorce pięknej, klawesynowej artykulacji w ramach ruchu wykonawstwa muzyki dawnej.
Plany Marco Vitale, gdy czytam o nim w sieci, są ambitne. Jest nie tylko współzałożycielem zespołu Contrasto Armonico, ale też założycielem wytwórni płytowej Ayros. W tych ramach Marco Vitale chce zrealizować monumentalne przedsięwzięcie wydania kompletu włoskich kantat Handla, który rozpoczął w znanej wytwórni Brillant.
Tym razem zespół Contrasto Armonico wystąpił w składzie: Beatrice Palumbo – sopran;, Enrique Gómez-Cabrero Fernández – skrzypce barokowe, Darius Stabinskas – viola da gamba, Michele Carreca – teorba i Marco Vitale – klawesyn, pozytyw, kierownictwo artystyczne. Obok głosu Beatrice Palumbo w partiach solowych dominowały skrzypce Cabrero Fernándeza, który z uwagi na brak klimatyzacji w zapełnionej słuchaczami Sali Oratorium Marianum miał czasem problem ze strojem, ale grał ciekawym, mięsistym, nieco matowym dźwiękiem. W jednym tylko utworze nie byłem do końca pewien poziomu jego wykonawstwa, ale sądzę, że zawiniła tu bardziej kompozytorka Isabella Leonarda niż sam wykonawca. Bardzo pięknym dźwiękiem odznaczała się teorba Michele Carreca, który przeważnie był wciśnięty w reżim basso continuo, ale na szczęście nie zawsze. Darius Stabinskas grał na violi da gambie mocnym, basowym dźwiękiem, zmysłowym i bardzo plastycznym. Ogólnie basso continuo zespołu brzmiało świetnie, choć były momenty braku dyscypliny, lekkie rozjeżdżanie się poszczególnych jego części składowych.
Sopranistka Beatrice Palumbo był najważniejszą bohaterką koncertu, w jej ustach tkwiła bowiem główna odpowiedzialność za składający się w większości z utworów wokalnych program wydarzenia. Obok dużej kontroli nad szybkimi ozdobnikami, obok kontroli nad mającymi w sobie jeszcze echa manieryzmu gwałtownymi zwrotami muzycznej narracji, zwłaszcza w utworach Franceski Caccini, głos śpiewaczki był zbyt ściśnięty. Wysokie tony nie miały w sobie blasku, zaś średnica skali była zbyt słaba. Pojawiały się też zacierane ogólnie wysoką kontrolą nad głosem błędy intonacyjne. Beatrice Palumbo nie stosowała vibrato i daleka była od anachronicznej w tym wypadku techniki belcanto, czasem jednak, również w środku skali głosu, miała w głosie delikatny zaśpiew mogący się kojarzyć z techniką pop, co na samym początku koncertu skłoniło mnie do przypuszczenia, iż może pójdzie ze swoją sztuką wokalną w stronę Marco Baesleya, który dla wykonywania muzyki wczesnego baroku zaproponował emisję głosu po części inspirowaną tym, jak w naszych czasach śpiewa się popularne piosenki i ballady, zrobił to zresztą z wielkim powodzeniem. U Beatrice Palumbo ten balladowy zaśpiew pojawiał się jednak tylko czasem, w niektórych atakach na dźwięk w środku skali głosu. Nie było tragedii, ale nie było też świetnie, jeśli chodzi o głos głównej protagonistki koncertu. Co jednak ciekawe, w przeciwieństwie do innych, znakomitych koncertów Forum Musicum, kilkunastu słuchaczy chciało zgotować zespołowi stojącą owację.
Koncert zaczął się wdzięcznym Iubilate Deo Claudii Francesci Rusca ze zbioru Sacri concerti (Mediolan, 1630). Tu na „dobry początek” basso continuo zespołu miało ostry rozjazd, który na szczęście już się na taką skalę nie powtórzył. Kompozytorka żyła w latacg 1593 – 1676 w Mediolanie, gdzie była mniszką wspieraną na scenie muzycznej przez brata Antonia, który też był związany z Kościołem. Jej Iubilate Deo nie było bardzo wirtuozerskie i olśniewające, jak często zdarzało się to jej współczesnym kompozytorom, ale miało jasny przebieg muzyczny i duże walory estetyczne.
Następnie pojawiło się na scenie dzieło Isabelli Leonardy Iam diu dilecte mi Jesus – motet ze zbioru Motetti a voce sola, con instrumenti op. 20 (Bolonia, 1700), a nieco później w trakcie koncertu jej Sonata Duodecima a violino solo ze zbioru Sonate op. 16 (Bolonia, 1693). Isabella Leonarda urodziła się w Novarze w roku 1620. Była wielokrotnie przełożoną tamtejszego klasztoru urszulanek i ogólnie ważną osobistością w Novarze. Dbała o muzykę tam wykonywaną, być może jako pierwsza kobieta opublikowała sonaty przeznaczone na skład od jednego do czterech instrumentów z bc. Niestety, jej utwory przedstawione na koncercie sprawiały wrażenie bardzo chaotycznych i niepotrzebnie przegadanych. Dziwne poplątanie recytatywu z mikroariami w motecie, oraz mało atrakcyjna, kulawa partia skrzypiec w sonacie robiły przykre wrażenie. O Isabelli Leonardzie mówi wiele źródeł, pozostawiła po sobie wiele śladów i osoby starające się odnaleźć ślady kobiet w patriarchalnej kulturze dawnej Europy często na nią trafiają, Ale słabość zaprezentowanych tym razem utworów kompozytorki utwierdziła mnie w przekonaniu, że po nie wszystko, co było należy sięgać z czcią i pietyzmem, nawet jeśli służy to szlachetnej sprawie, jaką jest przywrócenie naszej pamięci kobiet kompozytorek, marginalizowanych uprzednio przez patriarchalne społeczeństwo.
Kolejna pozycja w koncertowym menu była nader smakowita, gdyż zespół wykonał Non so se quel sorriso ze zbioru Primo libro delle Musiche ad una e due voci (Florencja, 1618) świetnej Francesci Caccini. Nieco później Contrasto Armonico wykonał także Chi desia di saper che cosa è amore; Ch'amor sia nudo, e pur con l’ali al tergo ze zbioru Primo libro delle Musiche ad una e due voci (Florencja, 1618). Ja widzimy już po datach wydań zbiorów, znaleźliśmy się tu u źródeł opery, monodii akompaniowanej i muzycznego baroku. Po słabej Isabelli Leonardzie pojawiła się genialna Francesca Caccini, co sugeruje pewne wątpliwości wobec zestawiania koncertów po kluczu płci twórców i twórczyń. Przepaść z jakiej się wydostałem po muzycznym bełkocie Isabelli Leonardy do wzniosłych szczytów talentu Francesci Caccini spowodowała u mnie autentyczną zadyszkę. Francesca Caccini była zwana „la Cechiną”. Jej ojcem był sławny członek Cameraty florenckiej – Giulio Caccini. To on, razem z kilkoma kolegami, sformatował muzykę europejską na najbliższe 400 lat, a jego córka im w tym pomogła (i to nie bez polskiego akcentu, ale o tym zaraz). La Cechina stanęła na scenie już w wieku 13 lat, gdzie zaśpiewała w operze ojca Euridice. Ogólne motyw Orfeusza próbującego wydobyć z cieni Hadesu swoją ukochaną nimfę stanął na początku opery, również Monteverdii skomponował na ten temat genialną operę, na szczęście doskonale zachowaną i często także dziś grywaną. Medyceusze wraz z Cameratą florencką chcieli odrodzić dla nas antyczną sztukę teatru i muzyki, stąd nasza opera, której krakano w połowie XX wieku zmierzch, lecz właśnie wtedy wielu twórców powróciło do pierwotnych idei Cameraty florenckiej i Monteverdiego, przez co opera, ponownie stając się dramatem muzycznym, znów stała się aktualna i bliska naszym czasom. Był jeszcze oczywiście Wagner, który wrócił do dramatu muzycznego po swojemu, lecz mało kto z jego kontynuatorów rozumie jego muzykę i mitologię. Jeśli zaś chodzi o polski akcent w dziejach wielkiej Francesci Caccini, to jej dramat muzyczny La liberazione di Ruggiero dall’isola d’Alicna wystawiono w 1625 roku z okazji przyjazdu królewicza Władysława IV Wazy. Ów przeniósł to dzieło do Warszawy, gdzie wystawiono je w 1628 roku. Opera Francesci Caccini stała się najprawdopodobniej pierwszą operą wystawioną poza granicami Italii, zaś Warszawa pierwszym miastem poza Italią opanowanym przez żywioł operowy. Niestety, w 1641 roku Francesca Caccini opuściła dwór Medyceuszy i tu historia traci jej trop. A jakie są jej dzieła? Bardzo jeszcze manierystyczne w swoim wyrazie, pełne szalonych zwrotów akcji, ekstrawaganckie, ale jednocześnie świeże i przejmujące. Silny wpływ na jej estetykę miały szalone eksperymenty jej ojca (wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy są szalone, czy wszyscy później będą tak śpiewać), ale Francesca owo szaleństwo mocniej wtłoczyła w uspokajające fale linii melodycznych.
Następne minuty koncertu należały do Barbary Strozzi i jej dzieła Che si può fare ze zbioru Arie op. 8 (Wenecja, 1664), L'amante segreto ze zbioru Cantate, ariette, e duetti op. 2 (1651). Kompozytorka, urodzona w roku 1619 w Wenecji i zmarła w 1677 roku w Padwie, też odznaczała się niepospolitym talentem, choć należała już do dojrzałego, a nie wczesnego baroku, gdzie rządziła Francesca Caccini. Barbarę adoptował poeta Giulio Strozzi i bardzo pomógł w rozwoju jej kariery. Dał jej ważną rolę w swoim filozoficzno – muzycznym przedsięwzięciu, w założonej w 1637 roku Accademii degli Unisoni. Barbara Strozzi inicjowała tematy muzyczne w dyskusjach. Wybitny talent Barbary i jej kariera intelektualna ściągały na nią posądzenia o prostytucję. Dziś pozostały nam jej dzieła, bardzo udane w formie i wyrazie, doskonale rozplanowane, choć momentami nieco przegadane i rozchwiane, jeśli chodzi o rozwój tematów melodycznych.
Koncert zakończyła kompozycja Antonii Padoano Bembo Thriumphet astris ze zbioru Produzioni armoniche. Ciężko opisać tu burzliwe dzieje tej kompozytorki, zmarłej już w XVIII wieku, w roku 1720. Uciekła ona między innymi przed szlachetnie urodzonym mężem z Wenecji do Francji. Komponowała dzieła dla Ludwika XIV. Kontynuowała styl znakomitego Cavallego (który kontynuował styl Monteverdiego). Przedstawione na koncercie dzieło jej autorstwa posługiwało się już większą ilością dźwiękowej przestrzeni, osadzoną w ustalonej już konwencji śmiałą, architektoniczną konstrukcją i było bardzo dobre.
Na bis Contrasto Armonico wykonał Sì dolce è 'l tormento Claudio Monteverdiego (poniżej w innym wykonaniu), potwierdzając, iż jest to jeden z kilku absolutnie największych kompozytorów w dziejach muzyki europejskiej, nie mający sobie również równych wśród kompozytorek i kompozytorów w XVII wieku. Więc był to nieco brutalny bis. A wykonanie bardzo wdzięczne, choć śpiewaczka miała nadal zbyt ściśnięty głos, zaś basso continuo znów się trochę rozjechało. Ogólnie koncert był ciekawy, udany i dobry, ale włoski zespół powinien jednak jeszcze trochę popracować nad zgraniem się nawzajem, zaś sopranistka Beatrice Palumbo powinna jeszcze popracować nad otwarciem swojego głosu (chyba, że była to chwilowa niedyspozycja, o czym mogłaby świadczyć duża i godna podziwu precyzja w rozmaitych detalach wokalnych)
W późniejszym baroku też nie brakowało zdolnych dziewczyn. Warto wymienić zwłaszcza dwie: Elizabeth Jacquet de La Guerre i Camille da Rossi
Pisałem niedawno o de La Guerre. Zgadzam się, że była wybitną kompozytorką.