Czym jest racjonalizm (echa uczestnictwa w poznańskim Festiwalu Okupacyjnym)

          W dn. 28.10.2014 roku podczas debaty panelowej odnośnie racjonalizmu, odbywanej w ramach poznańskiego Festiwalu Okupacyjnego organizowanego przez Ewę Wójciak, wieloletnią szefową i animatorkę przedsięwzięcia znanego w naszym kraju i poza jego granicami jako Teatr Dnia Ósmego,  pokrótce przedstawiłem (jako jeden z panelistów) swój sąd w przedmiocie  zadań racjonalizmu  i całego ruchu odwołującego się do jego jestestwa. Teraz chciałbym rozszerzając swą wypowiedź w tej kwestii i  zwrócić dodatkowo uwagę na kilka pominiętych – z racji szczupłości czasu  i dynamiki owego panelu animowanego przez Prezesa Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów Jacka Tabisza – aspektów tego zagadnienia.  

Mali ludzie starają się mieć  zazwyczaj

samochody dużych gabarytów. To raczej sposób

rekompensaty jakichś (rzeczywistych bądź wydumanych)

 niedostatków  osobowości  niźli  dążenie do  komfortu.

Człowiek racjonalny (Radosław S. CZARNECKI)

          Szczególnie jest mi bliską tradycja Oświecenia, zwłaszcza francuskiego, gdzie człowiek i jego dobro, szczęście i zadowolenie, gdzie człowiek jako parmenidesowa miara wszechrzeczy stoi na czele wszystkich ludzkich zabiegów, wysiłków, idei, przedsięwzięć, zamiarów jako alfa i omega.  Człowiek dążący do wolności, swobody, mający ciągle nadzieję na lepszą przyszłość, wierzący w postęp naszego gatunku i jego rozwój, a równocześnie sam ewoluujący poprzez swoją kulturę ku Dobru. Człowiek traktujący jednak ową wolność nie jako indywidualistyczny i samolubny paradygmat, ale jak coś co powinno zatrzymać się zawsze pół kroku przed wolnością drugiego człowieka. Człowiek będący wytworem określonych procesów społecznych, przyrodniczych, kulturowo-cywilizacyjnych. Człowiek nie będący wyalienowaną, egoistyczną i egotyczną jednostką, ale aktywnym, samoświadomym, solidarnym członkiem tego co zwiemy zbiorowością, wspólnotą, społeczeństwem (w wymiarach mikro-, makro- i gatunkowym). Stąd obarczenie i zdeterminowanie mojego spojrzenia na racjonalizm i racjonalność określonymi stygmatami proweniencji ideowej, historycznej, społeczno-politycznej, empirycznej itd.

Niezwykle ważnym elementem – w moim rozumieniu racjonalizmu (i wszystkiego co z nim się wiąże i z niego wynika) – jest dorobek prof. Tadeusza Kotarbińskiego, bodajże największego myśliciela polskiego w XX stuleciu, dziś zupełnie zapomnianego i pomijanego w publicznym dyskursie (i to jest też kolejny przykład na to, iż racjonalizm jest aktualnie w naszym kraju passe).  Jak wspomniałem podczas swego wystąpienia panelowego myśl prof. Kotarbińskiego – w przedmiocie racjonalizmu, racjonalności, realizmu i pragmatyzmu myślenia – zawiera się w trzech podstawowych aspektach, niezwykle istotnych dla omawianego zagadnienia.  Są to: pojęcie opiekuna spolegliwego, zasady realizmu praktycznego działania oraz kanony etyki niezależnej (etyki niezależnej od jakichkolwiek przekonań religijnych). Ponadto niezwykle istotnym elementem tych dywagacji – rozciągającym się na wszystkie wspomniane wcześniej aspekty myśli Tadeusza Kotarbińskiego – jest stosunek nieszczęścia do szczęścia (w ujęciu zbiorowym). Kotarbiński określał ową relację jako dychotomię etyki litości i zasad utylitaryzmu. Moim zdaniem jest to raczej wybór między racjami humanizmu, które są nierozłączne z tradycją Oświecenia (a tym samym rudymentem tego co zwiemy racjonalizmem), człowieczeństwa (w sensie ogólnym) i solidarności gatunkowej, a etyką zbudowaną  w oparciu o religijne (bądź quasi-religijne) wartości i zasady, o metafizykę i irracjonalne pojmowanie świata. Skrajny utylitaryzm bowiem – egzemplifikujący się współcześnie w polityce neoliberalnej i zarazem neokonserwatywnej, libertarianizmie, egoistyczno-egotycznym indywidualizmie czy konsumpcjonizmie – ma wiele cech doktryny religijnej z kultem, dogmatami, liturgią, quasi-religijnymi rytami itd.

Wszystkie te trzy elementy (pochodzące z dorobku T.Kotarbińskiego) są ze sobą niezwykle silnie związane, kompatybilne, zawierają i niosą te same (lub nader podobne) przesłania.

Etyka niezależna zdaniem Kotarbińskiego musi obracać się w środowisku pojęć całkowicie laickich. Stwierdza autorytatywnie, iż tworząc zręby owej etyki „…..Ani w sformułowaniach, ani w uzasadnieniach nie odwoływaliśmy się do żadnych założeń religijnych choć zalecenia i przestrogi etyki dobrego opiekuństwa harmonizują bardzo a bardzo z emocjonalnym i praktycznym meritum wskazań etycznych religii dominującej u nas, a chcącej być – w interpretacji jej wyznawców – religią miłości bliźniego”. Bo życzliwość, odwaga, prawość, dzielność, opanowanie, godność własna (i poszanowanie godności Innego),  uczciwość i inne, temu podobne cnoty zasługują na szacunek nie dlatego, że tego wymaga od nas bóg, opatrzność czy jakaś poza-ziemska siła wyższa. Te wartości przejawiają się w naczelnych pouczeniach i dezyderatach przekazywanych wiernym przez Absolut (bez względu na jego usytuowanie, nazwę, sposób oddawania mu czci itd.) za pośrednictwem stanu kapłańskiego jako prawdy objawione potrzebne do zbawienia. Przekazywane są wiernym (czyli wtajemniczonym) właśnie z racji drogi do zbawienia i boskich przykazań, a nie z tytułu walorów ich czcigodności, dobroci, odwagi cywilnej, dzielności, rzetelności, spolegliwości etc. W etyce opartej o zasady religijne te cnoty muszą być funkcją wiary religijnej i przystąpienia do wspólnoty. Nie są więc uznawane za czcigodne z racji swoich uniwersalnych, ogólnoludzkich, humanistycznych wartości i zasad. Jest to wiec rodzaj ekskluzywizmu, wybrania czy elitarności (z jednoczesnym sztafażem wyniosłości, hieratyzmu i majestatyczności).

Jak konkluduje Kotarbiński musimy  postępować tak „….by w społeczeństwie przez nas kształtowanym wzbudzać, rozwijać i utrwalać motywację, charakterystyczną dla opiekuna spolegliwego (…). Trzeba  materializm uetycznić”. Uetycznić to znaczy w sposób fizykalny i naukowy, uniwersalny i humanistyczny osadzać te wartości w naszej codzienności, nie uznając jednocześnie takich obiektów jak bóg, mesjasz, dusze niecielesne, opatrzność, duch święty etc. za demiurgów i kreatorów otaczającej nas rzeczywistości, za naszych nauczycieli w materii aksjologii. W każdej materii. Bo to człowiek „jako produkt samodzielnej ewolucji materii zaczął złudnie domniemywać się istnienia Boga”. To w niej, z permanentnie postępującej we wszystkich przestrzeniach ewolucji, a nie z transcendentalnie objaśnianej (czyli de facto: irracjonalnej) genezy tzw. głosu sumienia, dopatruje się racjonalizm pochodzenia człowieka (i wszystkiego co się z nim wiąże). I odrzuca jednocześnie wszelkie notorycznie przytaczane  fantazmaty o jego (człowieka i wszystkiego co z nim związane) nadprzyrodzonym pochodzeniu.     

Etyka niezależna jest niezwykle kompatybilną z pojęciem opiekuna spolegliwego. To osoba charakteryzująca się cechami już wspomnianymi w niniejszym materiale. Racjonalizm jest z racji swego pro-osobowego, agnostycznego (w sensie emocjonalno-empirycznego) i bez-przymiotnikowego stosunku do człowieka w tym względzie przestrzenią dla rozkwitu owych przymiotów. I znów odwołajmy się do słów Tadeusza Kotarbińskiego: „Opiekun wtedy jest spolegliwy kiedy można słusznie zaufać jego opiece, że nie zawiedzie, że zrobi wszystko co do niego należy, że dotrzyma placu w niebezpieczeństwie i w ogóle będzie pewnym oparciem w trudnych okolicznościach”. Ze swej strony pragnąłbym tylko dodać, że taki opiekun nie będzie w żaden sposób wywierał presji – jakiejkolwiek – na światopogląd i przekonania (wszelakie) osoby, którą się opiekuje, nad którą roztacza pieczę i troszczy się o nią, którą wspiera i pomaga, która zawierzyła mu swe jestestwo, że nie będzie jej indoktrynował i nawracał. Czyli – nie będzie prozelitą w jakiejkolwiek formie, wykorzystującym niecnie opisaną sytuację. To właśnie jest powiązanie pojęć opiekuna spolegliwego z zasadami etyki niezależnej.

I wreszcie realizm praktyczny. To metoda działania i postępowania wynikająca a priori z podstawowych zasad racjonalizmu. To osobnik kierujący się chłodnym, beznamiętnym, realistycznym spojrzeniem na rzeczywistość (i tak też interpretującym procesy w niej zachodzące). Namiętności, afekty, uczucia – na pewno stany umysłu  wzniosłe, chlubne, wartościowe i szacowne – zachowajmy dla najbliższych, dla rodziny, przyjaciół, kręgu najbliższych i dalszych osób nam znajomych. Nie można jednak opisu świata budować, a stąd wynikają nasze przedsięwzięcia w materii jakiejkolwiek działalności publicznej, na tak zakreślonym systemie wartości i kierować się takimi drogowskazami. Te piękne uczucia, podniety, napięcia mogą też być bowiem źródłem uprzedzeń, fobii, stereotypów, urazów, lęków i innych tego typu emocjonalnych ograniczeń naszego psyche. To nikt inny jak poezja, ta najbardziej prominentna w tej materii sztuka ekspresji,  wielokrotnie prezentuje nam jak bliskim są sobie np. miłość i nienawiść. A jak słusznie zauważył Izydor z Peluzjum w liście do św. Cyryla z Aleksandrii (V w. n.e.) „Stronniczość nie ma bystrego wzroku, a niechęć zaś wcale nie widzi”.  Co samo z siebie wyklucza racjonalne spojrzenie na świat i człowieka.

Realizm praktyczny wymaga od racjonalisty – który z kolei winien być modelowym i klasycznym reprezentantem takiego stanowiska, takiej postawy, takiego rozumowania – bycia jak mówi Tadeusz Kotarbiński „człowiekiem zacnym”. Człowiek zacny to trzy w jednym: kieruje się bowiem w swej działalności i życiu realizmem praktycznym, jest opiekunem spolegliwym idącym drogą wytyczaną przez etykę niezależną. Realizm praktyczny Kotarbińskiego uczy umiejętności doceniania i poprzestawania na tym co się w danej sytuacji ma, a zryw trąci fantasmagorią”. Zwłaszcza w działalności publicznej osoba taka powinna ważyć stosunek szczęścia do nieszczęścia wynikających z tej działalności, z takich (czy innych) decyzji, z  takich (czy innych) przedsięwzięć,  a także z określonych i wypowiedzianych ex cathedra słów. Owa relacja szczęścia i nieszczęścia determinowanych naszą działalnością (o czym już była tu mowa) zamyka się w następującym wyborze: czy mamy tworzyć jak najszersze połacie szczęścia i indywidualnej szczęśliwości czy raczej – w obliczu wszechobecnego zła, niesprawiedliwości, wyzysku człowieka przez człowieka a przez to jego upodlenie, dehumanizację stosunków interpersonalnych, krzywd i  nieprawości (rozprzestrzeniających się dziś masowo, mimo postępów demokracji, wolności, swobód oraz postępu cywilizacyjnego) – skupić się na likwidacji przestrzeni generujących nieszczęście. Uważam ów drugi aspekt za immanencję tego co uznajemy za racjonalizm o proweniencji oświeceniowej. Czynienie życia Innych (i innych ludzi) bardziej godnym, bardziej humanistycznym, czynienie go bardziej ludzkim jest chyba zasadniczą drogą do satysfakcji człowieka racjonalnego. Tak jak to ma miejsce w profesji lekarza pomagającego choremu. Bo cóż lepiej „…. nie  uzasadnia w pełni wartości życia, jeżeli jest ono głównie poświecone trudom zmierzającym do usunięcia z oblicza ziemi wszelkich form niesprawiedliwości ?” pyta w Medytacjach o życiu godziwym prof. Tadeusz Kotarbiński. I ten dylemat jest nadal aktualnym. Zwłaszcza w rozważaniach nad istotą racjonalizmu.

Realizm praktyczny zdaniem Kotarbińskiego odrzucić musi traktowanie życia (i działalności publicznej we wszystkich wymiarach) na zasadzie „żyje się raz”, „hej użyjmy żywota”, maksymalizacji rozkoszy, konsumpcjonizmu (to dzisiejsze wyzwanie nie znane za czasów Profesora), sybarytyzmu, fanfaronady, pogardy dla Innego, ale także eliminować ryzykanctwo (gdy decydujemy o wspólnocie) zawsze lekceważące rachunek możliwości i dobro wspólne. Każdy czyn musi mieć racjonalny, realny i przewidujący efekty tego czynu (czyli wspominany dylemat: więcej szczęścia indywidualnego czy mniej nieszczęścia zbiorowego) wymiar.

W podsumowaniu tych krótkich rozważań, na kanwie dyskusji panelowej odbytej w Poznaniu, zauważyć pragnę, iż nasza działalność publiczna jeśli ma zwać się racjonalną i promować racjonalistyczny sposób widzenia świata musi wyzbywać się maksymalnie emocji, afektów, namiętności i uprzedzeń. Trzeba bowiem wiedzieć co się mówi, a nie mówić co się wie. To jedna – wg mnie – z podstawowych zasad racjonalizmu w każdej relacji człowiek – człowiek. Te bowiem stany emocjonalne (które kilkakrotnie wymieniano w tym materiale) ocierają się o to co nazywamy metafizyką, będącą jednym z zasadniczych źródeł  wierzeń religijnych (i quasi-religijnych).

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedemnaście − dziesięć =