Parę dni temu mój redakcyjny kolega, Radek Czarnecki, napisał tekst „Miasto białych kart” w pewnym stopniu pochwalający oddawanie nieważnych głosów w trakcie wyborów. Jako, że od dłuższego już czasu namawiam do głosowania moich rodaków, czuję się zobowiązany do napisania polemiki. Jednocześnie chciałbym już na wstępie podziękować Radkowi za to, że swoim polemicznym tekstem dał mi okazję do własnej „kontrpolemiki”. Mam nadzieję, że nie zrazi go mój publicystyczny temperament i zechce zapoznać się z moim tekstem i odnieść się do niego.
Pisze Radek:
„Oddanie w wyborach białej kartki to ważny głos, ale wyrażający krytykę wobec wszystkich kandydatów – głosuję, bo takie jest moje prawo, ale że nie mam na kogo, głosuję przeciw wszystkim.”
Moim zdaniem taki pusty głos to przerzucanie własnej „winy” na innych. Jeśli ktoś czuje, że nie ma na kogo głosować, oznacza to, iż nie dołożył starań, aby powołać/wesprzeć siłę polityczną jemu odpowiadającą. Stawianie na równi wszystkich kandydatów też nie jest fair. Zawsze są lepsi i gorsi kandydaci. Tylko wybierając tych lepszych można się doczekać jeszcze lepszych. Wydaje mi się, że w tak ostrej i zrównującej krytyce wszystkich kandydatów drzemie chęć rewolucji. Zamiast budować i wspierać demokrację wybiera się nadzieję na drogę nagłego przewrotu. W mniej drastycznej formie to zjawisko doprowadza do wyboru gorszych kandydatów i liczenia na to, że gdy będzie już skrajnie źle, wtedy „stanie na naszym”. Jest to dość egoistyczne, bo nie każdy chce przechodzić taki czyściec, zamiast ewolucyjnie i demokratycznie iść w stronę lepszego.
Pisze Radek:
W kontekście zbliżającego się referendum w sprawie tak zasadniczej dla przyszłego ustroju Polski – dotyczy to przede wszystkim tzw. Jednomandatowych Okręgów Wyborczych mogących w gruntowny sposób zmienić charakter nadwiślańskiego parlamentaryzmu, a przez to i demokracji – przychodzi mi na myśl znakomita powieść Jose Saramago (1922 – 2010), portugalskiego noblisty z dziedziny literatury (1998) pt. Miasto białych kart (nota bene – komunisty do końca swych dni życia wiernego tym ideom oraz przekonaniom). Warto jest przytoczyć fragment uzasadnienia Akademii Szwedzkiej (czyli – Komitetu Noblowskiego) przyznającej Saramago ową zaszczytną nagrodę, który brzmi następująco: „za dzieło, które przypowieściami, podtrzymywanymi przez wyobraźnię, współczucie i ironię, stale umożliwia pojmowanie iluzorycznej rzeczywistości”. Czy my w Polsce mamy racjonalne poczucie własnego istnienia w przedmiocie działalności rodzimych elit politycznych i tzw. mainstreamu (oceniając to wszystko en bloc) w perspektywie właśnie owej „iluzorycznej rzeczywistości” ? I dotyczy to także tych, którzy wyrośli nagle z owej iluzorycznej rzeczywistości kreując się na tzw. anty-systemowców i bojowników o inną, lepszą w ich mniemaniu, Polskę.
Nie wiem, czy ta uwaga o „wiernym do końca komuniście” jest na marginesie, czy też ma jakieś znaczenie konstrukcyjne dla wniosków Radka. Systemy komunistyczne okazały się ludobójcze i antydemokratyczne, zatem prokomunistyczna wierność Saramago w moich oczach odbiera mu autorytet dotyczący ocen funkcjonowania demokracji. W każdym bądź razie elity polityczne w Polsce zostały wybrane przez Polaków i w każdych wyborach mogą być zastąpione. Jeśli jest tu miejsce na ironię, to raczej na autoironię, jeśli ktoś uważa, że wybrał złe elity. Jeśli z kolei obywatel kraju został przegłosowany w trakcie wyborów przez innych rodaków, permanentna ironia nie jest zbyt merytoryczną formą działania w opozycji do panującej opcji politycznej.
Pisze dalej Radek:
W Polsce został ukształtowany
jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów
społeczno-gospodarczych okresu powojennego.
prof. Tadeusz KOWALIK
Ta diagnoza jednego z gigantów intelektualnych polskiej ekonomii, autora teoretycznych analiz i rozważań nad transformację jakiej podlega nasz kraj, myśliciela i intelektualisty, w jakimś sensie uzasadnia ową anty-systemowość. Zwłaszcza, że w świecie (i Europie) poczyna wiać coraz silniejszy wiatr zmian, starający się wymazać to co zepsuł, naknocił, zdeprecjonował i namieszał w głowach system (i związana z nim koncepcja człowieka) zwany ogólnie neoliberalizmem.
Z pewnością były bardziej niesprawiedliwe systemy po wojnie. Stalinowska Rosja, frankistowska Hiszpania, Grecja, Portugalia, Rumunia, no i PRL. A to tylko Europa… Wiatr zmian na świecie i w Europie to między innymi Front Narodowy we Francji, ISIS w Iraku, Złoty Świt i Syriza w Grecji etc. Nawet najbardziej zajadły europejski neoliberalizm (czyli ten z Wielkiej Brytanii) jest bardzo humanistyczny przy tych wiatrach zmian. Jak jednak rozumiem, nie przeczę w tym momencie ogólnej tezie Radka, który pisze też o nietrafionej antysystemowości.
Radek:
Chodzi o negację i zniszczenie trendu widzącego clou życia ludzkiego tylko w doraźnym sukcesie materialnym, w potrzebie gromadzenia dóbr i apanaży (także dotyczy to zajmowanie niezliczonej ilości posad w różnego rodzaju radach nadzorczych, zespołach konsultacyjnych spółek i koncernów etc.), w pospolitym zakupizmie i pracoholizmie.
Nie jestem jakimś skrajny materialistą w tym względzie, robię bowiem masę rzeczy ideowych i niepraktycznych finansowo, jestem poetą, muzykiem, działaczem społecznym, humanistą, ale potrzeba gromadzenia dóbr i zakupizm są bardzo dawne. Nie wymyślono ich wczoraj. Potrzeba gromadzenia dóbr i chęć robienia zakupów ma też twórczy aspekt – skłania przemysł do rozwoju, a przy bardziej wyrafinowanych gustach rozwija kulturę. Po upadku PRL większość Polaków była całkowicie barbarzyńska jeśli chodzi o podziwianie dóbr materialnych. Teraz, po ćwierćwieczu, gusta stają się znacznie bardziej wyrafinowane i kulturotwórcze. To też droga „stara jak świat”. Wspomnijmy choćby kulturę minojską i kulturę mykeńską, ta druga wpierw barbarzyńska uczyła się od pierwszej. Zresztą, podobna była relacja rodzącej się kultury greckiej, kolebki naszej cywilizacji, do kultur perskiej i egipskiej.
Radek:
Dotyczy to przeważnie wąskiej grupy uprzywilejowanych, ponadnarodowej i ponad klasowej elity elit posiadającej oraz zarządzającej tym co zwie się kapitałem (który stale w postępie geometrycznym przyrasta). Ich postawa i narracja usłużnych mediów ukazująca wzorzec osobowy jedynie w takim właśnie wymiarze, wywierają tym samym wpływ na mentalność i świadomość społeczną ugruntowując szkodliwe podejście do życia i tzw. Innego. To synonim egoizmu, egotyzmu, arogancji, nachalnej pewności siebie, kompletnej alienacji od spraw codziennego życia tzw. ludu, połączonych z pogardą dla tych którym się nie udało, braku empatii i zrozumienia z równoczesnym hołdowaniem konserwatyzmowi obyczajowemu (gdyż jak wykazują dzieje wraz z materialnym dobrobytem nielicznych postępuje zawsze rygoryzm obyczajowy promowany przez tych nielicznych dla licznej i ubożejącej reszty).
Smartfony, wakacje za granicę, samochody posiada nie tylko wąska grupa uprzywilejowanych. Dawniej też elity zarządzały kapitałem, nawet bardziej niż teraz. Tak było w feudalizmie, tak było w PRL, gdzie Partia miała dostęp do środków całkowicie niedostępnych dla ludzi do niej nie należących. Feudałowie i elity PZPR były bardzo często aroganckie, pewne siebie, wyalienowane od spraw codziennego życia. Faktem jest, że polskie elity promują konserwatyzm (ale w różnym stopniu!), ale faktem jest również, że wyborcy dają po nosie siłom politycznym, które są jawnie i otwarcie antykonserwatywne. Nie jest zatem zasadna teza, że elity polityczne celowo wdrażają konserwatyzm w umysły ludu. Równie dobrze można by bronić przeciwnej tezy – „zostałeś politykiem? Więc lud zmusi cię, abyś był bardziej konserwatywny”.
Dalej Radek:
Chodzi o to, by była nadzieja, że sprawiedliwość (to jedno ze sztandarowych pojęć Oświecenia w której dziś mieścimy ówczesne egalite i fraternite) przynajmniej teoretycznie może kiedyś zaistnieć. Bo bieda jest niesprawiedliwością. Cokolwiek by o tym powiedzieć, skoro „wokoło tyle pieniędzy” (Richard Rorty). To jest paliwo do życia dla tych licznych o których była wcześniej mowa. Właśnie takie stwierdzenie, wypowiedziane z dezynwolturą w sprawie „nieusuwalności biedy” (czyli nowoczesna forma niewolnictwa, gdyż rodząc się nie-wolnym takim nie-wolnym masz pozostać do końca życia) kojarzone przez społeczny odbiór z postawą liberałów jest przejawem tej bezduszności, egotyzmu i pogardy (by nie rzec – arogancji) dla levinasowego Innego. Innego bo gorszego, któremu się nie udaje.
Zawsze byli biedni ludzie. Ich ilość w liberalnej Europie zmalała w stosunku do wielu innych miejsc na świecie. Obecnie następuje pewne zubożenie części Europejczyków, ale wśród wielu przyczyn należy też wymienić konkurencję z Chinami, Japonią, Koreą, a nawet Indiami, Indonezją i Ameryką Łacińską. Następuje wyrównywanie szans na świecie – Chińczyk już nie jest pariasem przy Niemcu czy mieszkańcu Warszawy, jak to było w XIX wieku. Miliony ludzi w Azji powoli wychodzą z nędzy. A my, bogacze, mamy trudniej. Piszę „my bogacze”, bo przy naprawdę ubogim mieszkańcu Delhi czy Kalkuty nawet polski czy czeski bezdomny jest bogaczem. Pogarda ludzi bogatych do biednych ma stare korzenie, istniała też w państwach komunistycznych. Gdy o bogactwie nie świadczy żywa gotówka, świadczą o nim możliwości, znajomości, „dojścia”, towarzystwo, w którym dana osoba się obraca, tzw. „salony”. Salony istniały zarówno w Warszawie lat dwudziestych, jak i sześćdziesiątych, jak i istnieją teraz.
Dalej Radek pisze:
Umberto Eco zauważa, że niezwykle groźną zawsze jest „nietolerancja ubogich, pierwszych wszak ofiar różnicy. Wśród bogatych nie ma rasizmu. Bogaci co najwyżej stworzyli doktryny rasistowskie; ubodzy tworzą ich praktykę”
Umberto Eco jak zwykle jest efektowny, ale ja osobiście sądzę, że nietolerancja istnieje i wśród biednych i wśród bogatych. Przyczyną nietolerancji u biednych i u bogaczy nie zawsze jest stan majątkowy. Często jest to po prostu wychowanie, lub złe geny. Nazistowski inżynier projektujący komory gazowe nie był biedny.
Radek:
I tu widzieć wypada owe zagrożenia nie tylko ze strony populizmu – który jest w polityce immanencją (nie oceniam czy to dobrze czy źle, tak po prostu jest i z racjonalnego i realistycznego sposobu patrzenia na świat tak to trzeba widzieć) – co przede wszystkim z przewidywanych zachowań i postaw o których wspomina włoski intelektualista ze strony tzw. anty-systemowców. Gdy nie ma spójnego programu to najłatwiej jest pchnąć tych „biednych” (cokolwiek to znaczy) o których mówi Eco przeciwko Innemu. Znajdzie się go w praktyce, w działaniu, w krzyku ulicy i ludowych sądach.
Zgadzam się ze zwrotem: „Biednych” cokolwiek to znaczy. Czy Niemcy tuż przed dojściem do władzy Hitlera byli biedni? Czy współcześni Europejczycy są na tyle biedni w rzeczywistym tego słowa znaczeniu, aby pragnąć rewolucji? Gdyby tak było, większość państw na świecie nurzałaby się w krwawym chaosie, bo przecież żyją tam ludzie biedniejsi od przeciętnego Europejczyka czy Polaka. Tymczasem Chiny czy Indie nie są opętane przez krwawych rewolucjonistów, podobnie jak większość państw Ameryki Łacińskiej.
Radek:
O czym mówi powieść pt. Miasto białych kart wspomnianego Jose Saramago. W nienazwanym kraju, w nienazwanej stolicy podczas odbywanych demokratycznych wyborów dochodzi do dramatycznej i niecodziennej sytuacji. Nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego akurat do niej doszło. Podczas gdy reszta kraju głosowała tak jak zwykle, na konkretne partie mieszkańcy stolicy wrzucają do urn białe karty. Politycy i serwilistyczne media próbują poruszyć sumienie głosujących, tak by w kolejnym głosowaniu zwrócili się w stronę konkretnej partii. I tym większe jest ich zaskoczenie, gdy w powtórzonych wyborach liczba białych kart nawet się zwiększa – 83 procent mieszkańców stolicy postanawia wyrazić swoje niezadowolenie. Działa efekt kuli śnieżnej. Rząd opuszcza stolicę….
I zamiast demokracji przychodzi czas dyktatury. Pytanie jednak, czy mieszkańcy wymyślonego przez Saramago kraju wrzucają białe karty, bo są biedni, czy dlatego, że w sąsiednim kraju zarabia się jeszcze więcej? A może po prostu są znudzeni i chcą się zabawić kosztem „złych polityków”, bo nie potrafią się przyznać do własnych wyborów i własnej odpowiedzialności?
Radek:
Sytuacja dla mnie jest analogiczna z tą jaką mieliśmy do czynienia w Polsce przed wyborami prezydenckimi AD maj 2015. Naciski na Innego, nie chcącego głosować lub zapowiadającego kreślenie wszystkich kandydatów były wywieraniem niedopuszczalnej (i haniebnej często z racji retoryki) presji. Szczególnie żenującym było używanie knajackich określeń, nie czyniąc refleksji nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Dobro i zło, my jesteśmy dobrem. Alternatywnych rozwiązań nie przyjmujemy.
Kto wywierał presję? Nie spotkałem się z hasłami typu „jak nie zagłosujesz, jesteś idiotą”. Politycy mieli prawo mocno zachęcać do głosowania na siebie. Inni wyborcy mieli prawo krytykować swoich niegłosujących sąsiadów. Stwierdzenie „knajackie określenia” przypomina mi, że jeśli ktoś był agresywny, to raczej ci niegłosujący, brutalnie naśmiewający się z osób zdających sobie sprawę z tego, że demokracja to umiejętność wyboru lepszego rozwiązania, bo idealnych nie ma i nie będzie. Każdy rządzący, czyli każdy wyborca, ma swój gust i światopogląd. Wybierane partie są wypadkową tych światopoglądów, ich uśrednieniem. Więc mało kto doszuka się w tym swojego ideału.
Radek:
Takie stawianie sprawy antagonizuje często ludzi i popycha ich właśnie do irracjonalnych, wprost mówiąc – na złość, przekornych i idących pod prąd – zachowań przy urnie.
I tu tylko warto podkreślić, że ta złośliwość jest nieuświadomioną niechęcią do samych siebie. Wyborca, który traktuje swój głos idiotycznie, szkodzi przede wszystkim sobie. To taka „magia” demokracji. To on, wyborca, jest „systemem”.
Radek:
Książka Saramago, której wielkie fragmenty otwierają oczy czytelnika na absurdy otaczającego nas współczesnego świata, w którym demokratyczny gest, będący pokojowym wyrazem niezadowolenia z działalności struktur rządzących, oznacza niemy sprzeciw wobec dziś realnego i zarazem początek czegoś nowego. Choć na razie nie wiadomo czego.
Demokratycznym gestem wobec rządzących jest na przykład poparcie istniejącej partii opozycyjnej, lub stworzenie własnej. Absurdem jest nie głosowanie, bo jest to atak nie na żadną partię, ale na samą demokrację. Chyba, że ktoś uczciwie sobie myśli „niech inni głosują za mnie” i nie przejawia potem wobec ich wyborów agresji.
Radek:
Przynajmniej jest to przyśpieszenie zmian.
Uderzanie pustymi głosami w demokrację i nie zdawanie sobie sprawy z własnej odpowiedzialności nie jest przyspieszaniem zmian. To cofanie się do innych, starszych, systemów politycznych – dyktatury, oligarchii, feudalizmu etc. Z początkiem XIX wieku w Europie dominowały feudalizmy i oligarchie. Cofanie się do okolic roku 1820 ciężko nazwać „przyspieszaniem zmian”.
Radek:
Czy nas, Polaków stać jest na to aby rozpocząć wreszcie proces oczyszczania sfery publicznej, politycznej i przestrzeni przeznaczonej dla rzeczywistych elit – mających być reprezentantami tego społeczeństwa – w demokratyczny i najbardziej chyba świadomy sposób z różnego rodzaju kabotynów, pospolitych durniów, oszustów, jurgieltników, drobnych macherów i zarazem zwyczajnych kłamców i hipokrytów odwołujących się do moralności, religii czy tzw. wartości ? Filistrów i kołtunów, demagogów i zwyczajnych warchołów.
Nie stać nas, dopóki nie zrozumiemy, że walkę z filistrami, kołtunami, demagogami i warchołami należy zacząć od nas samych. My jesteśmy wyborcami i to nasze warcholstwo sprawia, że bywa w sejmie nieciekawie. Duma z pustych głosów, albo głosowanie na złość (komu?), tylko pogłębia to zjawisko.
Radek:
Może na koniec warto przytoczyć jeszcze cytat z innej powieści portugalskiego noblisty (Miasto ślepców), gdzie mówi on, iż „Największym ślepcem jest ten, kto nie chce przejrzeć”.
W pełni się zgadzam z tym cytatem, choć z pewnością rozumiem go inaczej niż portugalski autor. W moim rozumieniu owo „przejrzeć” znaczy – „chcesz zmieniać świat? – zacznij od siebie”.
Radek:
Ale ponieważ tego procesu oczyszczania chcą dokonywać dziś pod przypadkowymi sztandarami i logo kojarzonymi z patriotyzmem, narodem, wzniosłością i wolnością (bo to nośne hasła i wartości hołubione przez po ipn-owsku i kościelnie wyedukowanych tzw. „wkurzonych”) drugo- lub trzecio-rzutowi, systemowi jak najbardziej (ale kreujący się na anty-systemowców) jurgieltnicy, kabotyni, oszuści, cwaniacy, pospolite durnie, drobni krętacze z gminno-powiatowych układów czy zwyczajni hochsztaplerzy zgody na takie rozpoczęcie owego procesu być nie może.
Oczywiście, dlatego warto zachować status quo.
Radek:
Wobec wezwania do referendum w sprawie tzw. JOW-ów należy pójść za przykładem Jose Saramago – biała karta to w polskim, wrześniowym przypadku oznaczać winna odmowę uczestniczenia w tym głosowaniu.
Referendum to coś innego niż wybory posłów i posłanek. Można nie być zainteresowanym problematyką danego referendum. Dlatego referendum działa, gdy jest odpowiednia frekwencja. Jeśli jest za niska, oznacza to, że większość nie jest danym tematem zainteresowana i pozostawia to nadal w gestii demokracji pośredniej, czyli w gestii rządu i parlamentu. Zasada ta nie dotyczy wyborów parlamentarnych – tu puste kartki oznaczają po prostu pogardę dla demokracji, a nie do danych partii politycznych, bo zawsze jakaś jest lepszym wyborem. Za pustką kartkę winić nie należy jedynie tych, którzy naprawdę uważają, że sąsiedzi wybiorą za nich lepiej i są później grzeczni – szanują wybór sąsiadów, jaki by nie był. Bo oddali im swój głos.
Jeszcze raz dziękuję Radkowi za artykuł, który pobudził mnie do myślenia. Mam nadzieję, że dyskusja toczyć się będzie nadal. Jak widzicie, w dużej mierze nie zgadzam się z tezami komentowanego przeze mnie artykułu i jak każdy ambitny dyskutant mam nadzieję, że uda mi się kogoś przekonać do swoich racji, ale oczywiście wiem, że nie jestem nieomylny i ja sam też mogę zostać przekonany i zmienić zdanie. Ale na razie mam je właśnie takie, jak je powyżej, w mojej polemice wyraziłem. Dodam jeszcze, że przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich naprawdę spotkałem się z przesadną agresją wymierzoną przez niegłosujących na tych co głosują…
Dobra polemika. Lewicę i feudałów łączy antykapitalizm i autorytarne skłonności. Socjaliści lubią demokrację tylko jak jest prorewolucyjna i uważa że biedak ma zawsze rację.
cyt”Czy Niemcy tuż przed dojściem do władzy Hitlera byli biedni?”
.
Tak,byli. Hitler wybił się na kryzysie lat 30tych
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/772519,To-kryzys-gospodarczy-dal-Hitlerowi-wladze
.
Szczególnie polecam ten fragment :
cyt”Społeczeństwo niemieckie poszukiwało prostych odpowiedzi na trudne pytania, Hitler dawał proste recepty – wyjaśniał Niemcom, kto jest odpowiedzialny za słabość ich kraju i narodu mówi pisarz. Hitler zrzucał winę na kryzys ekonomiczny, ale też na inne grupy społeczne, według niego za „całe zło” odpowiedzialni byli Żydzi, komuniści i politycy Weimaru. Nagorski zwraca uwagę, iż nowy kanclerz przekonał część narodu niemieckiego, że jeżeli zostanie „zrobiony porządek”, to wszystko wróci do normy.
Nagorski tłumaczy, że współcześnie także istnieje zagrożenie, że skrajne poglądy zyskają niebezpieczną popularność. Zawsze jest niebezpieczeństwo, że społeczeństwo może pójść za jakimś demagogiem, a nauczka sprzed 80-ciu lat jest taka, że trzeba być świadomym tego zagrożenia.”
Sprawdź jak żyli Hindusi czy Chińczycy w latach 30ych i jeszcze raz się zastanówmy, czy Niemcy wtedy byli tak biedni, aby głosować na psychopatę – dyktatora? Proste pytanie – ilu Niemców umarło z głodu w 1930? Ilu było bezdomnych? Ilu było całkowicie odciętych od pomocy lekarskiej? Bo w innym razie „bieda” oznacza „nie bycie najbogatszym w historii swojego kraju”, a to jednak niczego nie tłumaczy i nie pozwala na usprawiedliwianie (wyjaśnianie?) „biedą”.
To nie jest argument że Hindusi czy Chińczycy ”mieli gorzej”. Chyba ze za biędę uwarzasz tylko tych co z głodu ”jedzą trawę”. Europa to inna kultura, inna tradycja i inne wymagania.. W Niemczech lat 30tych panowało OGROMNE bezrobocie, i bieda, Gdyby nie ona NIE BYŁO by Hitlera.
Kryzys był też w USA, a nie zaczęli mordować jakiejś swojej mniejszości i podbijać świata…
Bzdura Jacku
Niemcy spłacały ogromne reparacje wojenne (za IWŚ), W latach 20tych natomiast dotknęła ich jedna z największych inflacji w dziejach (30.000.000.000%.).
Z taczkę banknotów o nominale 100 mld marek można było kupić bochenek chleba.
Potem na chwilę przyszło polepszenie pod koniec lat 20tych, i potem znowu dobił ich kryzys lat 30tych. Bezrobocie wzrosło do 6 milionów- 30 procent. Do tego doszło jeszcze załamanie walutowe.
Hitler wcześniej był brany za szaleńca , ale gdy przyszedł kryzys to na tym popłynął. Zwalił wszystko na ”onych”, czyli Żydów, kapitalistów i komunistów.
Poza tym my nie dyskutujemy o tym co skłoniło później Niemcy do podbojów i mordów, a rozmawiamy o tym, co skłoniło Niemców że wybrali Hitlera na swojego przywódcę na początku lat 30tych.
I co miały wtedy zrobić normalne ugrupowania polityczne? Użyć czarów? Bo właśnie z tym u Radka polemizuję. Czy normalne partie polityczne w Niemczech były złe, bo był kryzys? A Hitler był „przynajmniej jakąś zmianą”? Dodam też, na inny temat, że Polska nie jest obecnie w sytuacji kryzysowej.
O jakich Ty znowu Jacku czarach opowiadasz ? Rozmawiaj proszę poważnie.
Wybrali Hitlera, bo Hitler ich mamił, że jak dojdzie do władzy to ”zrobi porządek”. Obiecywał wszystkim, wszystko. Że zlikwiduje biedę, że da wszystkim pracę, że rozliczy się z odpowiedzialnymi za kryzys (mityczni ”oni”), że ”zmaże hańbę Traktatu Wersalskiego”, który wymuszał ogromne odszkodowania co osłabiało gospodarkę Niemiec. Hitler był demagogiem, który wykorzystał moment. Ówczesna lewica niemiecka która mogła by dać jakiś opór była skłócona, bo Stalin zabronił komunistom niemieckim sojuszu z socjaldemokratami których nazywał ”socjozdrajcami”- co jest uznawane dziś za prezent Stalina dla Hitlera.
Zdaje się Jacku że ty nie rozumiesz że Hitler wybił się w okresie, gdy Niemcy nie były tak mocne jak są dziś. Że popłynął na kryzysie, i na biedzie która dotknęła wielu Niemców. Wśród najbliższych współpracowników Hitlera ukuło się wówczas takie powiedzenie ” komu kryzys zabrał ostatnią koszulę, ten może zawsze założyć brunatną koszule”.
Kiedy jest bieda i brak perspektyw, wtedy do głosu dochodzą ugrupowania skrajne i demagodzy. Zazwyczaj pojawiają się też wtedy mityczni ”oni”, na których się wszystko zwali.
Nadal mnie dziwi taka decyzja bez usprawiedliwienia rzeczywistym dramatyzmem sytuacji (vide Chiny lat 30ych XX wieku). Natomiast Radek, moim zdaniem, w swoim artykule całą winę zwala na tych, z którymi niemieccy komuniści nie chcieli wejść w koalicję. No i na „świat”. Że to „świat” wywołał kryzys, „źli” kapitaliści. Wszyscy są u Radka winni, tylko nie Ci wyborcy, którzy będąc w bardzo dobrej sytuacji jak na panoramę społeczną lat 30ych XX wieku (czy przeciętny Niemiec był wtedy biedniejszy od Polaka z Galicji?), wybrali psychopatycznego populistę. Moim zdaniem głównych czynnikiem wyboru większości Niemców nie była bieda, tylko silny autorytaryzm tego społeczeństwa.
——————————————————————-
PS: Cały czas odnoszę się do argumentów Radka z jego artykułu, gdzie wszyscy są winni, a najbardziej ci moim zdaniem niewinni (normalne ugrupowania polityczne), nie zaś sami wyborcy, którzy chcą być autorytarni, którzy nie chcą mieć szacunku do drugiego człowieka i do własnych wyborów. Przecież to jest absurd, że ktoś głosuje „na złość”, „dla beki”. To tak jakbyś „dla beki” nie zamknął swojego mieszkania, bo uważasz, że ma za niski sufit, albo „dla beki” zaparkował samochód na środku autostrady, bo uważasz, że opony są za drogie… I kto tu w tej metaforze jest winny? Wynalazca samochodów, czy producent kluczy?
Ale ja nie zaprzeczam Jacku i nie bronię Radka. Ja także nie odnoszę się do Twojej polemiki jako całości, tylko do tego małego, malucieńkiego fragmentu z Hitlerem. Oczywiście że Niemcy byli winni sami sobie, wybierając Adolfa. Jednak przyczyny wyboru były takie, jakie opisałem wcześniej.
.
pzdr
No to w takim razie pełna zgoda. Mnie najbardziej zależy na tym, aby nie cieszyć się „rewolucją”, „wolą ludu”, gdy ten lud jest po prostu autorytarny i łatwy dla populistów. Zależy mi też na tym, aby nie winić niewinnych. To nie osoby w miarę niepopulistyczne są winne autorytarnym ciągotom danego wyborcy. Ja, w przeciwieństwie do Radka, nie widzę tu żadnego podniecającego „wiatru zmian”, ale niebezpieczne i destrukcyjne warcholstwo części wyborców. Uważam, że nie należy temu warcholstwu schlebiać, ale należy je punktować, bo nie wszyscy, którzy są urzeczeni warcholstwem są niereformowalni. Ja z kolei z tym co piszę nie muszę się dobrze sprzedać warchołom, nie zależy mi na popularności w ich gronie, choć oczywiście wiadomo, że bardzo łatwo im schlebić i pozyskać duży poklask. Nie czuję się też oczywiście „znudzony” normalnością, nie marzy mi się eksperyment nieświadomie przeprowadzany przez warchołów i podziwiany przez ideologów – zwolenników rewolucji bez podstaw i rzeczywistych przesłanek.