Filipiny – Oto jak „działa” demokracja bez liberalizmu

Ostatnio rozmawiałem na Facebooku z Filipinką, która poskarżyła mi się, że biuro w jej kraju znalazło jej pracę stewardessy w Arabii Saudyjskiej, a po doleceniu na miejsce okazało się, że kontrakt będzie jednak dotyczył pracy w domu dla bogatych Arabów, za darmo (no wyżywienie ma). Coś potwornego. Wtopiła jako niewolnik na rok. Ciekawe kto załatwia takie „kontrakty” na Filipinach. No nic przynajmniej ma co opowiadać…

Filipinom poświęcił sporo miejsca anglo-holenderski liberalny pisarz Ian Buruma w swoim zbiorze esejów o Wschodzie i Zachodzie: „Misjonarz i libertyn. Eros i dyplomacja. Polityka na Wschodzie i Zachodzie” (wyd. Oryg. 1996, polskie w tłumaczeniu Piotra Rosne, Universitas Kraków 2005), w którym odczarowuje wzajemne mityzacje obu części świata i polemizuje z idiotyczną huntingtonowską wizją nieuniknionej wojny cywilizacji.

Najpierw Buruma pisze o dwóch kobietach-ikonach: Imeldzie Marcos i Corze Aquino. Obie nawiązywały do palabas – tradycji ostentacyjnego pokazu, melodramatu. Imelda to typowy kopciuszek, zrobiła loda organizatorowi miss Filipin, by zyskać 1 miejsce, po czym posiadł ją senator Fernando Marcos. Cora to etatowa skromna „święta”, taki Gandhi w spódnicy, tylko z niższym IQ. Imelda budowała świątynię dla bachorka Jezus, i ściany którymi zasłaniała dzielnice slumsów, w których sama mieszkała (s. 133). Na jej parties bawili król Hassan z Maroka, Kurt Waldheim z SS.. pardon z Austrii, ludzie kochali jednak cały ten kicz (s. 134). Na dworze Marcosów gadało się o MacArthurze, komunistach, Hollywood i pięknie. Nonoy Aquino krytykował rozrzutność, ale biedota kazała mu zamilknąć, oni kochali Imeldę za to, że była rozrzutna – zapewne leczyło to ich komplesy, na zasadzie: po kolonistach, mamy „własnych” bogaczy. W 1986 roku motłoch poparł jednak konkurencyjny melodramat, paplającej tylko o Matce Boskiej – Cory Aquino. A do tego Ninoy zmarł, wdowa, jakieś to romantyczne! Boże jacy głupi ci Filipińczycy byli! Cora podczas wieców spirytualistycznie „rozmawiała” ze zmarłym mężem, a co. Jej doradczyni Cecilia Munoz Palma radziła przewietrzyć instytucje konstytucyjne, ale je zachować, Cora wolała je usunąć, bo „lud” (czyli te melodramatyczne głuptasy) tego chce. Dzięki nieistniejącemu bogu! Mieszkam na innej półkuli!!!!!

Symbolem filipin w historiografii i tradycji, jest według Burumy, dziewczyna-prostytutka robiąca loda, a to zakonnikowi z Hiszpanii, a to oficerowi z USA (s. 138). Filipińczycy czują się screwed przez większość czasu, ale jednocześnie pragną pana, tak jak pragną Jezusa. Tylko grupka nacjonalistów pamięta Lapu Lapu, wodza który zabił Magellana. W 1898 roku Filipniny były na chwilę niepodległe, gdy USA spuściły manto Hiszpanom (nawet ich ilustrados napisali bardzo nowoczesną konstytucję, ale nie mieli poparcia ludu (idea narodowa była słabiutka), a lud zapragnął pana – a ponieważ to Amerykanie ich oswobodzili, zapragnęli ich. Arthur MacArthur i Theodore Roosevelt przekonali prezydenta McKinleya, który długo prosił Boga o radę co zrobić z przypadkowo zdobytą kolonią (s. 141). Filipińczycy w większości byli zachwyceni; Teodoros stawali się Teddys. Tych, którzy nie byli, przekonano siłą. Ale juz jako okupanci, Amerykanie byli lepsi od Europejczyków. Nie mieli obsesji rasowej, grali miłe marsze, podnosili mieszkańców na duchu, starali się być misjonarzami bardziej niż złodziejami. Sergio Osmena, który wrócił z MacArthurem do Filipin w 1944 roku twierdził, że Filipińczycy marzą o niepodległości tylko gdy jest ona nieosiągalna, gdy zaczyna się zbliżać uciekają od niej (s. 145). Teść Cory wysługiwał się Japończykom, a potem Amerykanom i nie widział w tym nic uwłaczającego lub niewłaściwego. MacArthura na wyspach kochano i miano mu za złe, że pojechał do Tokio. Ramon Magsaysay został w 1953 roku prezydentem z nadania CIA, a lud się cieszył właśnie dlatego, że z nadania CIA, bo dowodziło to, że USA nadal się nimi opiekują. W roku 1957 Ramon Magsaysay zginął w katastrofie lotniczej, a nowym prezydentem został karierowicz Marcos, który powoli tworzył lokalną kopię systemu kolonialnego (s. 147). Ludzie cieszyli się, że nowa rodzima władza zachowuje się jak kolonialna. Tylko nieliczni jak Franky Jose lamentowali, że na Filipinach wszyscy uważają się jedynie za agentów USA, lub komunistów. Niektórzy miłośnicy autorytarnego kapitalizmu w stylu chińskim jak James Fallows, ukazują Filipiny jako kraj któremu zaszkodził „nadmiar demokracji”, choć trudno uznać za demokratę Marcosa., zauważa Ian Buruma.. (s. 250). Filipiny jednak mają po trosze demokratycznego ducha, na przykład głośno protestują, gdy Singapur w lewych procesach skazuje zwykle filipińskich służących, bo traktuje ich jak łatwy łup i kozły ofiarne (s. 256).

Pozostaje mi życzyć Filipińczykom jak najlepiej. Więcej racjonalizmu i liberalnego konstytucjonalizmu, a mniej katolicyzmu i uwielbienia dla łzawych melodramatów…

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

2 Odpowiedzi na “Filipiny – Oto jak „działa” demokracja bez liberalizmu”

  1. Jak religia wpływa na mentalność narodową i jak bardzo rozwój gospodarczy jest zależny od kultury widać na przykładzie Filipin. Drugi najbardziej katolicki kraj w Azji (zaraz po East Timor, więc nazwanie go pierwszym nie byłoby przesadzone). Pomimo, całej swojej odmienności emigracja filipińska w USA ma wiele cech podobnych do Polonii: tworzenie gett etnicznych naokoło swoich kościołów, konserwatyzm, bardzo wolna asymilacja (czasem wręcz żadna) i produkcja emigrantów na masową skalę. Efektem tego są równie „zawrotne” kariery Filipińczyków w USA co Polonusów. Filipińską specjalnością numer 1 jest w USA obsługa szpitali (pielęgniarstwo), co z uwagi na tamtejsze stawki i warunki pracy i tak jest dużo lepszą alternatywą niż specjalności Greenpointu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

15 + ten =