Petycje, walka w sądzie, listy, informacje w mediach, ludzie przed ambasadą. Dwuletni Alfi Evans zmarł dzisiaj w nocy. Co jednak stało się przed jego śmiercią? Czy żyjemy faktycznie w „cywilizacji śmierci” i „eugeniczna eutanazja” jest sposobem na rozwiązywanie problemów? Czy już mamy się bać?
Przyjrzyjmy się paru faktom: chłopiec chorował na nieznaną chorobę neurodegradacyjną. W szpitalu spędził większość swojego krótkiego życia. Miał wprawdzie odruch ssania, oddychał, uśmiechał się, ale jego mózg był cały czas degradowany przez chorobę. Nie był w stanie funkcjonować samodzielnie poza aparaturą, ani rozwijać się prawidłowo. Alfi Evans umierał i to w cierpieniu. Decyzja lekarzy o przerwaniu leczenia i sądu o odłączeniu dziecka od aparatury podtrzymującej życie była związana z tymi prostymi faktami – dziecko im dłużej będzie sztucznie podtrzymywane przy życiu tym bardziej będzie się męczyć.
Do tego dochodzą emocje: rodziców, którzy zaraz po porodzie myśleli, że mają zdrowe dziecko (przez pierwsze miesiące choroba rozwijała się w ukryciu), którzy przeżyli szok z powodu diagnozy i rozpacz z powodu braku możliwości medycznych. Te emocje dodatkowo zostały rozbudzone przez naszą współczesną kulturę posiadania i działania. Rozwój technologii, medycyny spowodował, że współczesny człowiek oczekuje lekarstwa na wszystko i rozwiązania problemu w każdym momencie. Tymczasem ciągle pozostajemy bezradni wobec niektórych schorzeń, ciągle śmierć jest jak naturalnym tak i nie uniknionym faktem. Zrozpaczonych rodziców, szukających terapii za wszelką cenę trzeba zrozumieć, tak jak ich ogromny ból i nieszczęście. Trzeba też jednak zrozumieć, że my wszyscy za bardzo uwierzyliśmy w postęp, zaczęliśmy dość naiwnie zakładać, że diagnoza da nam możliwość leczenia i wyleczenia. Wiara w postęp prowadzi do tragedii, którą mogliśmy oglądać: wiara w postęp daje zgubną nadzieję na przezwyciężenie niemożliwego.
Emocje społeczeństwa, uczynienie ze śmierci małego chłopca sprawy medialnej, o ile nie politycznej, to kolejna konsekwencja naszych czasów. Przerażające jest to, że nikt dziecku nie pozwolił umrzeć spokojnie. Ciągle fotografowany, nagrywany, odarty z intymności, stał się fetyszem polityków, tak zwanych obrońców życia, którzy ochoczo zaczęli krzyczeć o zgrozie eutanazji. Nikt kto mówił czy pisał o ohydzie „eugenicznej eutanazji” (swoją drogą nie ma czegoś takiego, to termin ideologiczny), nikt kto zajmował się Alfim jako fetyszem politycznym, nie wspomniał o cierpieniu dziecka spowodowanym degradacją neurologiczną jego mózgu. Decyzja sądu o przerwaniu terapii i odłączeniu dziecka od aparatury podtrzymującej życie została odebrana jako wyrok śmierci. Tymczasem samo ciało małego Alfiego przestało funkcjonować. Obrońcy życia Alfiego chcieli pozbawić go prawa do życia w godności, do życia bez cierpienia.
Polityka z Alfim Evansem postąpiła wyjątkowo niegodnie. Mały Alfi przestał być dwuletnim, umierającym człowiekiem, a stał się zabawką polityków. Co kuriozalne polscy politycy ruszyli z odsieczą, proponując pieniądze czy prawne wsparcie. Deklaracje walki o życie byłej Pani Minister, wypowiedzi polityków PIS pełne były oskarżeń cywilizacji śmierci, pełne były walki ze „zgniłym” liberalnym systemem. Polityczny kabaret był o tyle przerażający, że małe, bezbronne, umierające dziecko, jego zrozpaczeni rodzice, zostali potraktowani przedmiotowo. Partia rządząca zaczęła na Alfim formułować swoje argumenty i swój wizerunek – wybawców i obrońców zwykłych ludzi. Piękne słowa o wartości życia nie konweniowały z nonszalanckim uprzedmiotowieniem małego dziecka i jego rodziców. Gdzie w tym wszystkim był Alfi? Był już tylko bólem, a politycy chcieli mu zafundować w imię wymyślonych przez siebie wartości, w imię urojenia pojęć takich jak „dobro człowieka” czy „świętość życia” – chcieli mu zafundować przedłużenie tego cierpienia. Dla obrońców życia raz jeszcze zniknęło samo życie. Alfi miał żyć, żeby tylko ich zadowolić, że wygrali, że nie pozwolili „zabić”, a to że jego życie stawało się koszmarem nikogo już nie obchodziło.
W całej historii Alfiego Evansa uderzające jest jeszcze jedno: w tym samym czasie zrozpaczone matki i opiekunowie dorosłych z niepełnosprawnością osób protestują pod sejmem. Obrońcy życia jakoś jednak nie interesują się rodzinami osób chorych czy nimi samymi. Ważne by donosić ciążę, urodzić, ważne by podtrzymywać życie w nieskończoność – a to czy człowiek cierpi, pozostaje sam ze swoją niepełnosprawnością, fakt, że każdy dzień może być torturą, walką o godność, walką z cierpieniem, walką o przeżycie za głodowe zasiłki – to już wielkich obrońców życia nie interesuje. Po jednej stronie mamy małego Alfiego, którego zdjęcia pod aparaturą medyczną można publikować i nie przejmować się jego godnością, którego prawo do godnej śmierci zostaje naruszone dla samej idei „świętości życia”. Z drugiej strony mamy Kubę Hartwicha, 21 letniego mężczyznę cierpiącego na dziecięce porażenie mózgowe i jego mamę, która przez całe jego życie walczy o normalność. Obrońcy życia milczą. Politycy wyjechali na długi weekend.
obca baba z internetu oraz sędzia-pedał stwierdzają, że dziecko cierpi /nieważne, że może przyczyną były szczepionki/, dziecko trzeba więc zabić, i jest to "dobre i słuszne"
ale nazwać to (anty)cywilizacją śmierci …
oooo, co to to nie, a jakże !!
szkoda słow dalej,
żałosny wpis, ale bardziej żałosne jest to, że są "lduzie", którzy tak "myślą" jak autorka