W czwartkowy wieczór (6.02.2020) mieliśmy we wrocławskim NFM skrzypcową ucztę. Przed nami na estradzie pojawiły się dwie osoby złączone nie tylko muzyką, ale i historią sławnego poznańskiego Konkursu Wieniawskiego. W 2016 roku, na 15 edycji festiwalu Richard Lin zdobył piątą nagrodę. Michał Francuz na tym festiwalu wspierał młodych skrzypków swoim znakomitym pianistycznym kunsztem. W czwartek we Wrocławiu mógł zaprezentować się jako partner dojrzałego już artysty i wyszło znakomicie.
Richard Lin urodził się w Phoenix w Arizonie i wychował na Tajwanie. Naukę gry na skrzypcach rozpoczął w wieku czterech lat. Zadebiutował publicznie w wieku jedenastu lat, wykonując Koncert skrzypcowy nr. 3 Saint-Saënsa z Taipei Symphony Orchestra. W wieku szesnastu lat przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, aby podążać za swoim nauczycielem dr Gregory Lee, który został niedawno mianowany na wydział skrzypiec na Uniwersytecie Oklahomy. W tym samym roku Richard został przyjęty do Curtis Institute of Music i studiował u szanowanego pedagoga Aarona Rosanda. Później otrzymał stopień magistra w The Juilliard School pod kierunkiem znanego profesora Lewisa Kaplana.
Intrygujące jest połączenie Tajwanu i USA w biografii młodego skrzypka. Mam nadzieję, że do głosu dochodzić będzie coraz więcej amerykańsko – tajwańskich ludzi kultury, gdyż niepodległość tej małej wysepki, słynącej choćby ze znakomitych komputerów (na jednym z nich teraz piszę), jest zagrożona przez komunistycznego giganta za miedzą. Polska, podobnie jak większość krajów na świecie, nie uznaje niepodległości Tajwanu i aby załatwić wizę dłuższą niż 90 dni i inną niż turystyczna, nie idzie się do ambasady, lecz do placówki handlowej, a konkretnie do Biura Kulturalno-Gospodarczego Tajpej . Jak podaje z kolei polskie MSZ, „za opiekę konsularną i zagadnienia ekonomiczne odpowiada Warszawskie Biuro Handlowe w Tajpej”. Ostatnie wybory na Tajwanie wygrała proniepodległościową prezydent Tsai Ing-wen i trzymam kciuki za powodzenie jej frakcji. Jeśli chodzi o wątek amerykański, prezydent Donald Trump już na początku swego urzędowania zadeklarował wsparcie dla Tajwańczyków i mam nadzieję, że słowa dotrzyma, zwłaszcza, że dostrzega zagrożenia ze strony Chin Ludowych. Tajwan, choć posiada potężną armię, istnieje głównie dzięki amerykańskiej przewadze na morzach świata.
Tajwan nie ma zatem ambasady, ale ma takich ambasadorów, jak choćby twórcy laptopa pod moimi palcami i jak skrzypek Richard Lin. Wcale nieźle, nieprawdaż? Piszę na ASUSie.
Koncert zaczął się od IV Sonaty a-moll na skrzypce i fortepian op. 23 Beethovena. Często będę pisał o tym moich ulubionym kompozytorze, bo mamy BTHVN 2020, czyli 250 rocznicę urodzin twórcy romantyzmu w muzyce. Nie wiem, czemu BTHVN. Tak zapisuje się na przykład nazwisko Beethovena w językach semickich, po arabsku i hebrajsku. Nie sądzę, aby BTHVN trzeba było dodatkowo promować w Izraelu, ale jeśli za BTHVN stoi też chęć promocji muzyki Beethovena w Maroku, arabskojęzycznej Somalii czy Katarze, to super. Sądzę jednak, że twórcy logo nie zastanawiali się nad tym, że istnieją na świecie języki, w których zapisie pomija się samogłoski.
Jakkolwiek by nie było, Richard Lin mógłby promować Beethovena nie tylko w Rijadzie, ale także we Wiedniu. Jego wizja przełomowej IV sonaty była fascynująca. Artysta grał bardzo eleganckim i delikatnym jak jedwab dźwiękiem. Jednocześnie nie miał on w sobie powietrza, był jak promień światła świtu. W tej sonacie następuje pierwszy Beethovenowski przełom z klasycyzmu do romantyzmu. Spokojna forma zostaje przełamana iście rewolucyjnym zapałem. Legendarni skrzypkowie, tacy jak Dawid Ojstrach czy Szigeti, potrafili owe burzliwe momenty dosłownie wyryć na strunach i rowkach płyt. A Richard Lin posłużył się delikatną i elegancką linią, tak jakby był to kosmiczny, wszechświatowy Beethoven. I bardzo dobrze to brzmiało. Michał Francuz nie pozostawał w tle, ale pokazywał swoją wizję Beethovenowskiego świata, bardzo dojrzałą i kunsztowną, współgrającą ze skrzypkiem, nie stojącą w opozycji. Pianista niedawno zabłysnął projektem wykonania wszystkich koncertów Beethovena. Nie słyszałem tych wykonań, ale sądząc po grze artysty w sonacie, musiało być to godne uwagi przedsięwzięcie.
Richard Lin / fot. Sophie Zhai
Poza Beethovenem, program koncertu Richarda Lina miał wyraźnie amerykańskie akcenty. Usłyszeliśmy neoklasyczną Sonatę na skrzypce i fortepian Johna Corigliano (*1938). W książeczce programowej Artur Bielecki, z który pogadam również o tym w niedzielę, dopatrzył się pewnych wpływów Szostakowicza na ten utwór. Rzeczywiście są one słyszalne w środkowych częściach sonaty, zwłaszcza w elegijnej kadencji solowych skrzypiec. Lecz moim zdaniem nad sonatą dominuje wykraczający poza neoklasycyzm duch budowania równoległych planów muzycznych, być może niebezpośrednio zainspirowany wielką twórczością Ivesa. Jakkolwiek by z tymi wpływami nie było, artyści zagrali ten ciekawy utwór doskonale, wzbudzając we mnie apetyt na Corigliano, którego nazwisko widuję głównie na okładkach amerykańskich płyt. To ciekawa muzyka, choć ostatnia część sonaty było trochę zbyt przegadana, co raczej nie zdarzyłoby się ani Ivesowi ani Szostakowiczowi.
Na początku drugiej części koncertu usłyszeliśmy II Sonatę G-dur na skrzypce i fortepian Maurice’a Ravela. Tu trochę zawiodła smyczkowa kaligrafia Richarda Lina. W pierwszej części zabrakło impresjonizmu, wąska smuga dźwięku nie była w stanie rozplatać się w tęcze. Natomiast blusowe stylizacje w części drugiej sonaty były już znakomite. Michał Francuz natomiast dowiódł, że nie tylko Beethoven jest mu bliski, bo kolorystyczne i brzmieniowe smaczki w pierwszej części sonaty zrealizował znakomicie i z wielką wyobraźnią.
Na koniec artyści zaprezentowali Concert Fantasy on Themes from G. Gershwin’s „Porgy and Bess” op. 19 Igora Frolova. Tu blusowa część wyobraźni muzycznej Lina rozkołysała się jeszcze mocniej niż w środkowej części sonaty Ravela i idiom muzyki Gershwina rozbrzmiał całą swoją oryginalną pełnią. Na bis był jeden z nokturnów Chopina, gdzie partia prawej ręki została zamieniona na partię skrzypiec. Lin zrealizował kapryśną linię melodyczną Mistrza z Żelazowej Woli w zachwycający sposób, choć oczywiście ciężko oderwać utwory Chopina od fortepianu. Chyba najbardziej fortunne są aranżacje na… organy.
Podsumowując – to był świetny koncert. Zwłaszcza oryginalny i śmiały Beethoven na długo pozostanie w mojej pamięci. Czekam na komplet sonat!