Sądzę, iż każdy z nas zetknął się z metaforą życia jako snu. Pojawia się ona często w dziełach Szekspira, jak i w innych utworach doby baroku. Hiszpan Calderon, inny mistrz barokowego dramatu, zatytułował nawet jedno ze swoich dzieł — „Życie jest snem”.
O co chodzi z tym snem? Odpowiedź jest prosta. W obrębie religii chrześcijańskiej, której główny nacisk położony jest na transcendencję, a dokładniej — na życie po śmierci w zarządzanych przez Jezusa zaświatach, życie doczesne jest czymś gorszym, niewielkim i nieistotnym. To — zdaniem teologii chrześcijańskiej — tylko sen przed właściwym życiem, które nastąpi po rozkładzie ciała i po Sądzie Ostatecznym. Już sam termin „życie doczesne” jest tendencyjny — tak naprawdę istnieje tylko życie, nie ma kontrastu — życie doczesne przeciw życiu wiecznemu. Tymczasem jedyne prawdziwe życie obdarza się często epitetem związanym przez skontrastowanie rzeczywiście istniejącego z religijnym urojeniem.
To myślano 300 i więcej lat temu. Rzeźbiarze mieli wtedy pełne ręce roboty. Kościoły pokrywali kośćmi i czaszkami, mającymi przypominać o śmierci, czyli „właściwym życiu”. Nagrobki możnych przedstawiały ich częstokroć jako śpiących. Dopiero anielska pobudka miała im naprawdę otworzyć zawsze do tej pory śniące oczy. Jak myśli się dzisiaj? Czy barokowa metafora straciła na znaczeniu?
Nie trudno odkryć, iż owa przenośnia ma się dziś niemal równie dobrze jak w czasach Szekspira. Materialna rzeczywistość jawi się wielu ludziom jako nudna, mniej wartościowa od „świata duchowego”. Ów świat duchowy nie kończy się i nie zaczyna na materialnym ciele. Jako, że żyjemy w świecie zglobalizowanym, nie wszyscy przedstawiciele kultury Zachodu są purystycznie wierni ideom, które prowadziły dłuta siedemnastowiecznych rzeźbiarzy. Niektórzy z nich doprawiają te barokowe danie elementami orientalnymi — na przykład reinkarnacją z Indii, czy równowagą siły męskiej i żeńskiej z Chin, wielce atrakcyjny jest też buddyzm, który często w naszym wydaniu zawiera w sobie taką samą barokową drogę, jaka śniła się malarzom kaplic na Jasnej Górze. Cel nadal pozostaje ten sam — jest nim marginalizowanie tego co jest, czyli „nudnej i przemijającej materialności” na rzecz wizji, urojeń i marzeń.
Owe marzenia nie zawsze są pierwszej świeżości. Zazwyczaj są one zlepkiem schematów zaczerpniętych z różnych religii, które dawno i po wielokroć nie zdały egzaminu prawdziwości. Owe marzenia nie są też bezinteresowne. Chęć życia po życiu zaszczepiła w wielu ludziach przekonanie, iż życie, które ma skończoną długość jest nic nie warte wobec wieczności. „Marzenia” (cudzysłów wziął się stąd, iż są interesowne i nieświeże, nie chcę obrażać prawdziwych marzeń) pozwalają zatem przywrócić „sens egzystencji”, bowiem skończona egzystencja dla ludzi wiernych barokowym wizjom nie jest do przyjęcia.
Czasem do neobarokowych marzeń dosypuje się też nieco kwantów. Skoro nie można bowiem jakoś uzasadnić zaświatów w makroskali, to przecież nadal pozostaje mikroskala, do tego tajemnicza, bo działająca zgodnie z mało intuicyjną mechaniką kwantową. Neobarok zmieszany z pseudonaukowym sosem staje się nad wyraz atrakcyjny.
Czy naiwna i trudna do podważenia wiara w zaświaty jest groźna dla ludzkiej kultury? Na to pytanie staram się odpowiedzieć w kolejnym filmiku z cyklu „Bezbożna pogadanka”.
Ateiści 18 wieku twierdzili że śmierć jest snem, tj. Nie jest ani rozkoszą niebiańską ani męką piekielną. To byla rewolucja. Robespierre deista uwazal ze jest to propozycja niewychowawcza hehe
Ja w młodości miałem traumatyczne przeżycie w czasie pogrzebu, załamanie, kiedy w kostnicy było ostatnie pożegnanie ze zmarłym rodzina strasznie rozpaczała, dla mnie to było wstrząs, bo wiara mówiła, że pośmiertnie udajemy się do lepszego miejsca, a w końcu wszyscy się spotkamy. To mocno zachwiało moją wiarą, pojawiło się odczucie, że wiara w życie pozagrobowe to największe oszustwo, moje myślenie zaczęło podążać w kierunku ateizmu.
W zasadzie argumentacja spójna i trudno się nie zgodzić, że urojone mniemania o „wieczności” mogą niejednokrotnie deprecjonować tzw. „doczesność” i działać tym samym szkodliwie. Tkwienie we własnej imaginacji poza realiami, oczywiście jest stratą potencjału w rozwoju szeroko pojętego „człowieka co brzmi dumnie”, tracącego czas i energię na bajki. Wszelako, wyobraziłem sobie okoliczności, gdzie zawieszam powyższy sąd i usprawiedliwiam ludzi, którzy ulegli tym błędnym mniemaniom, ba wręcz popieram ich wybór. Jakie to okoliczności ? Otóż nie dawno obejrzałem, któryś raz z rzędu, kapitalny film „Imię róży”, jest tam scena gdzie relatywnie sympatyczny heretyk płonie na inkwizycyjnym stosie – jest wierzący, strasznie cierpi w płomieniach, licząc, że Chrystus, oczywiście ten prawdziwy, nie kościelny, wynagrodzi mu jego okropne ostatnie chwile. Myślę, że w tych okolicznościach, to jego prawo do jakiejkolwiek pociechy, nawet jeżeli to ersatz – niech sobie wierzy nawet w jednorożca. Zważmy ile w dziejach ludzkiej cywilizacji było ludzi: torturowanych w najstraszliwszy, okrutny sposób, eksterminowanych, mordowanych, były też wśród tych nieszczęśników kobiety i dzieci, byli mordowani czasem na masową skalę – aż na tę myśl się serce kraje. Ja akurat w podobnej granicznej sytuacji chyba nie robiłbym sobie złudnych nadziei, ale chętnie, gdybym mógł, golnąłbym sobie coś mocniejszego, wspomagając adrenalinę produkowaną wówczas przez organizm. Jeżeli ktoś chciałby wówczas innego narkotyku w postaci myśli o „wieczności” nie krytykowałbym takiego. Niech każdy sobie radzi jak może w sytuacjach „gdzie ludzie ludziom gotują taki los”
To prawda, masz sporo racji. Ale pamiętaj, że wiara w zaświaty była jednym z bodźców dla nietolerancji i torturowania ludzi. Więc stanowiąc „pocieszenie” jest też pożywką dla katów.
Wiara w zaświaty nie była nigdy bodźcem do nietolerancji i torturowania ludzi. Człowiek ma wrodzony pęd do agresji skierowanej na członków innego klanu. Gdyby nie było chrześcijaństwa Amerykę Południową też by podbijano. Tylko podbudowa ideologiczna byłaby inna. Celem nie była chrystianizacja tylko złoto. Każda wojna była, poza nielicznymi wyjątkami, wojną o korzyści ekonomiczne. Tak było z wyprawami krzyżowymi i nie inaczej było z Katarami. Bush napadł na Irak nie z inspiracji boskiej jak twierdził, tylko z innych powodów. Na stosach ginęli też wierzący. „Co dała heretykom ich wiara”? Torturowano również w więzieniach państw z ateizmem państwowym. Nie wiara w niebiosy tylko fizyczne unicestwienie przeciwników panującej władzy było zawsze motywacją. Starożytny Rzym też miał swoją Via Appia. Gdyby procesy inkwizycyjne nie pociągały za sobą w przypadku skazania przepadku mienia na rzecz Kościoła, Dominikanów oraz panującego, liczbę procesów można by policzyć na palcach. Dziwnym trafem często grunta czarownicy przylegały do gruntów biskupich lub opactwa.
Zwalczanie religii jest mało skuteczne, bardziej celowe wydaje się objaśniać jej mechanizmy. Państwo nie wymaga odreligijnienia tylko odkościelnienia. Większość ateistów wybiera jako cel swoich ataków wiernych, bo jest to najsłabsze ogniwo. Zamiast zwalczać niebo w które ateista nie wierzy, powinien on zwalczać warunki społeczne które powodują że ludzie chcą wierzyć. Rażące niesprawiedliwości społeczne, rozwarstwienie ekonomiczne, powodują że ludzie delegują sprawiedliwość w zaświaty, nie znajdując jej na tym padole łez.
Na dobrą wolę polityków mocno bym nie liczył.
1. Politycy i kler żyją z cudzych pieniędzy.
2. Politycy i kler żyją z fałszywych obietnic.
3.Politycy i kler żyją z gigantycznej głupoty ludzkiej.(1,2,3 – Wissen bloggt)
Mroczna wizja piekła i nagroda dla zbawionych, że będą mogli oglądać tych na dole jak cierpią i odczuwać satysfakcję, to jest rzecz która zatruwa ziemskie życie.
Dlaczego świat zdominowały wierzenia, w którym bóg jest okrutnym i mściwym despotą, karzącego za najmniejsze odstępstwa od prawa?
Religijne ludobójstwo jest napędzane przez obietnicę nagrody w życiu pozagrobowym, dzisiaj oglądamy przerażające egzekucje w nowo powstałym państwie islamskim (ISIL), gdzie są realizowane religijne urojenia.
Urodziłem się ateistą, będąc dzieckiem odczuwałem ciekawość, potrzebę zrozumienia świata, nie przychodziło mi do głowy aby zjawiska przyrodnicze tłumaczyć działaniem tajemniczej siły z poza światów. Były to moje szczęśliwe lata. Lekcje religii wywołały mroczny strach przed bogiem. Mocno w pamięci utkwiła historia rzeźi pierworodnych, kiedy Żydzi uciekali z Egiptu. Dzisiaj staram się uwolnić z religijnych urojeń, jest to niezwykle trudne, bo system religijnych wartości był w rdzeniu mojej osobowości, kontrolował moje myśli i emocje, zniewalał. Jakie to wspaniałe uczucie – zrzucanie ciężaru religijnych urojeń!
Niewątpliwie – parszywie to zadziałało niczym „sprzężenie zwrotne”