Tytuł recenzji nieprzypadkowy, bo tak właśnie było. Ligeti znalazł się na końcu koncertu i zachwycił. Ale zacznijmy, jak często, od początku. W piątek (10.09.21) na Wratislavii Cantans zagościła Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą swojego szefa artystycznego Lawrence’a Fostera. NOSPR to legenda, w różnych okresach zdecydowanie najlepsza z polskich orkiestr. Gdy włączymy Radiową Dwójkę, też często trafiamy na brzmienie tego zespołu, związanego przecież organicznie z Polskim Radiem. Od jakiegoś czasu jednakże mój radiowy kontakt z NOSPR-em wzbudza we mnie mieszane odczucia. Brzmienie jest piękne, a jakże, jednak czasami bywa nieco zbyt sennie i monotonnie.
Uśmiechnąłem się zatem, gdy zobaczyłem, że wrocławski koncert zaczyna się od Preludium do „Popołudnia fauna” Claude’a Debussy’ego. „No tak” – pomyślałem, – „to podstęp, przecież ten utwór jest celowo senny…”. Popołudnie fauna jest senne, jednakże nie brakuje w nim fantastycznych kolorystycznych napięć, które w tak rewelacyjny sposób odsłaniał w swoich nagraniach Pierre Boulez. W katowickim wykonaniu tych napięć niestety nie było, za to cała orkiestra brzmiała bardzo dobrze, może smyczki w forte były nieco za mało elastyczne. Za to harfy były świetne, zaś główny flecista orkiestry był znakomitym faunem.
Po sennym popołudniu nadszedł czas Albana Berga. Wykonano jego „Sieben frühe Lieder na głos wysoki i orkiestrę”, śpiewała zaś sopranistka Joanna Freszel. Berg napisał je podczas budujących nowe światy muzyczne lekcji u Arnolda Schönberga jeszcze w trakcie Belle Epoque, czyli przed Pierwszą Wojną Światową. Kompozytor wykorzystał utwory następujących poetów: Carla Hauptmanna, Nikolausa Lenau, Theodora Storma, Rainera Marii Rilkego, Johannesa Schlafa, Ottona Ericha Hartlebena, Paula Hohenberga. Różni je nieco poziom artystyczny, łączy tematyka nocy, miłości i samotności oraz jej pokonania. Obok wspaniałych i niepokojących metafizycznych wizji wdziera się w ten cykl trochę biedermeierowskiego sentymentalizmu. Muzyka jednakże śledzi każdy tekst z ogromną uwagą i szacunkiem i jest piękna, łącząc ze sobą resztki świata neoromantyzmu Ryszarda Straussa, zapowiedź przyszłych rewolucji dodekafonistów i wiele modernizmu. NOSPR wykonał ten cykl bardzo pięknie, jedyne, co nie było w pełni doskonałe, to równowaga między forte a głosem solistki, która była momentami nieco zagłuszana, a szkoda, bo śpiewała bardzo pięknie. Słychać było też jej doświadczenie w muzyce nowej, która wyrasta przecież między innymi z dzieł Berga.
„Fünf Orchesterstücke op. 16” (wersja 1949) Arnolda Schönberga kazało mi pomyśleć „na to wreszcie czekałem”. Tym razem otrzymaliśmy wykonanie barwne, pełne kontrastów, świetnie oddające bogactwo Schönbergowego muzycznego abstrakcjonizmu. Z każdym kolejnym ogniwem cyklu mój zachwyt rósł. Słychać, że NOSPR i jego szef artystyczny stawiają w tych dniach na muzykę współczesną.
Dlatego „Koncert podwójny na flet, obój i orkiestrę” György Ligetiego po prostu zrzucił mnie z krzesła. Raz, że sama kompozycja znakomita, jak większość dzieł Węgra. Dwa, że zagrane to było przepięknie, mimo, że Foster początkowo pomylił się i musiał zacząć wykonywać utwór od nowa. W utworze słychać zupełnie wyjątkowy stosunek Ligetiego do muzycznej czasoprzestrzeni, gdzie jego doświadczenia z posługiwania się elektroniką mieszają się z tradycją koncertu jaką taką i całym wielkim muzeum muzycznej wyobraźni, które Boulez chciał spalić, a Ligeti ocalił (Boulez z pewnością przyznał mu później rację). Świetni w koncercie byli soliści, znany świetnie wrocławianom i nie tylko Jan Krzeszowiec, grający na flecie i Maksymilian Lipień grający na oboju.
Koncert NOSPR-u na tegorocznej Wratislavii, dzięki utworom Schönberga i Ligetiego okazał się ważnym i pięknym elementem festiwalu. Jednocześnie pomyślałem o Wrocławskich Filharmonikach, obecnych zresztą na scenie w postaci Jana Krzeszowca i mogę z lokalną dumą stwierdzić, że należą bez wątpienia do grona trzech najlepszych orkiestr w Polsce. Przez wiele lat między NOSPR-em a Wrocławskimi Filharmonikami istniała przepaść, jeśli chodzi o poziom gry i interpretacji. Obecnie słychać, że Wrocław dogonił Katowice i melomani z obydwu miast mogą się nawzajem odwiedzać bez wstydu i przykrości. Lecz jeśli chodzi o „Popołudnie fauna” to ten utwór nadal czeka w Polsce na godne siebie wykonanie, wymagające niebywałej pracy nad dźwiękiem i ekspresją.