Heretycy na stos, heretycy pod nóż, śmierć wrogom ortodoksji. Jeśli sądzisz, że polityczna poprawność to wymysł XXI wieku, to jesteś w błędzie. Zjawisko stare jak świat, a ostracyzm jest karą najmniejszą. Wiele razy pisałem o książce Pawła Hulki Laskowskiego, Pięć wieków herezji. Autor z czeskiej, a na dodatek protestanckiej rodziny wychowując się w Łodzi znał dobrze od dziecka gorycz odrzucenia. Swoje prawo do polskości i swoją Polskę odnalazł w heretykach, w pismach autorów zapomnianych, przekłamanych, czasem sławionych pomnikami, z wielką troską, by nikt przypadkiem nie zaglądał do ich ksiąg. Jest w tej jego książce Jan Ostroróg i Kopernik, Kościuszko i Staszic i dziesiątki innych, ludzie, których pomniki zdobią nasze miasta, ale których myśli są starannie ukrywane i do których musisz się dokopywać grzebiąc w zakurzonych archiwach.
Skąd ta niechęć do heretyków? Biologia, czy kultura? Białe lwy w naturze są rzadkością, albo matka odsunie je natychmiast po urodzeniu, albo zagryzie je ojciec lub inne lwy. Włóż do kartonu z jednodniowymi kurczakami jednego z dziobkiem pomalowanym na niebiesko, a pozostałe natychmiast zaczną go dziobać. Ale my mamy kulturę, która biologiczną niechęć do innego podnosi do rangi świętości. Paweł Hulka Laskowski dobrze zapamiętał wierszyk, który w dzieciństwie słyszał wiele razy:
Niemcze, szwabie, kartoflarzu,
Gonisz dziwki po cmentarzu,
Pana Boga nie znasz,
Kopytem się żegnasz.
Jak takie wierszyki przedostają się do głów dzieci, razem z ich przesłaniem przyzwolenia na okrucieństwo? Babcia, matka, nauczyciel, starsi koledzy, a może ksiądz? Różnie, nie ma tu badań dobrze dokumentujących wprowadzenie dziecka do kultury odrzucania i aprobaty patologicznej niechęci, będącej pomostem do zbrodni. To, czego dorosłym nie wypada powiedzieć otwarcie, przenoszą rówieśnicy. Jak dokumentowała Judith Rich Harris, grupa rówieśnicza ma na dziecko większy wpływ niż rodzice i szkoła. Te grupy rówieśnicze są produktem kultury szerszej niż dom i szkoła, niosą narodowe dziedzictwo wraz z jego wszystkimi mętami.
Margines nie jest marginesem, a wzór jest obecny wszędzie, również w najbardziej wyrafinowanych środowiskach, również tych gloryfikujących tolerancję. Heretyk odstępujący od litery środowiskowej ortodoksji musi zostać napiętnowany, a przynajmniej skazany na wykluczenie. Staje się trędowaty, nie wolno o nim wspominać i to niezależnie o czym mówi lub pisze.
Zdawać by się mogło, że ten odwieczny i sprzężony z biologią obyczaj powinien tracić swoją siłę w miarę rozwoju nauki i coraz powszechniejszej wiedzy o metodach badania otaczającej nas rzeczywistości, sprawdzania hipotez, sporów o to, czego zmierzyć się nie da, a co możemy testować przy pomocy przemyślnych eksperymentów.
Nadzieja na to, że systematyczny rozwój nauki prowadzić będzie do wzrostu racjonalności w naszym życiu społecznym, okazała się płonna. Potrzeba wspólnoty jest silniejsza niż ciekawość i bardziej atrakcyjna niż duch prawdy. Codzienne obserwacje i dziesiątki eksperymentów psychologicznych nie pozostawiają wątpliwości, że nasze zmysły ochoczo poddają się presji środowiska i skłaniają do zbiorowego postrzegania obrazu rzeczywistości, skutecznie tłumiąc głos sceptycyzmu i odwagę zadawania pytań, które mogą spowodować uniesienie brwi środowiskowych wodzirejów.
Litera środowiskowej narracji jest Najwyższą Prawdą, więc duch prawdy domagający się testowania, podwójnie ślepych prób, sceptycyzmu, to wraża siła niszcząca wspólnotę i naruszająca świętości. Narodem wybranym jest każda wspólnota dostarczająca poczucia MY, które skutecznie wchłania „ja”. Włodzimierz Majakowski uchwycił to bodaj najlepiej:
Jednostka! Co komu po niej?!
Jednostki głosik cieńszy od pisku.
Do kogo dojdzie? – ledwie do żony!
I to, jeżeli pochyli się blisko.
Gardzimy motłochem i jakże często chcemy być częścią wyrafinowanego tłumku, szlachetnie bezmyślnych, wiernych, niepokalanych żadnym odstępstwem. MY obrasta tłuszczem domniemanej szlachetności, zbiorowej mądrości, niezaprzeczalnej racji. Śmierć wrogom naszej ortodoksji.
Wiek XXI, indywidualizm coraz częściej staje się wyzwiskiem, częściej zagrożeniem. Szkolne programy mają wychowywać w poczuciu wspólnoty, humanizm i empatia są tu raczej marginalne, a nawet instrumentalne. Wspólnoty lubią mieć monopol na dobroć, są niezwykle humanitarne, ale pod warunkiem przestrzegania środowiskowej ortodoksji. „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” nadal pozostaje konstytucją, łączącą w treści i dzielącą w formie. Z tą konstytucją zabijać się nie tylko wolno, ale wręcz należy, dobro ludzkości leży wszystkim na sercu.
Polityczna poprawność nie ma wyraźnych definicji, można z nią walczyć i domagać się jej przestrzegania równocześnie. Semantyka jest religią pustelników. Jaskinie ech są światami w sobie i dla siebie, wspólnota wzmacnia zakrzywienie światła, produkuje ciepło i miraże wraz z uduchowioną niechęcią do ducha prawdy. Ten duch prawdy to zaledwie pewność, że wszystkie nasze poglądy wspierają się na niepewnych informacjach i muszą być traktowane z najwyższą podejrzliwością.