Ulica Józefa Elsnera we Wrocławiu jest bardzo krótka przy swoich sąsiadkach, również poświęconych kompozytorom ulicach Paderewskiego czy Karłowicza. Znajduje się ona kilkaset metrów na północ od romantycznego Parku Szczytnickiego, na willowym osiedlu noszącym wdzięczną nazwę Zalesie. Niewielki format uliczki Elsnera każe nam niemal zapomnieć o tym, że kompozytor związany był w swoich muzycznych początkach z Dolnym Śląskiem i Wrocławiem, po czym wylądował w Polsce, aby dokonać rzeczy niezwykłej i niezapomnianej – stał się nauczycielem Chopina.
Miałem już przyjemność pisać o koncertach z muzyką Elsnera pod patronatem Narodowego Forum Muzyki. Najbardziej monograficzny koncert, jaki pamiętam, miał miejsce nie w NFM, ale w Oratorium Marianum, gdzie zapewne zdarzało się Elsnerowi wykonywać swoją i nie tylko swoją muzykę. Były to utwory kameralne, które zaciekawiały, ale jednak nie rzucały na kolana. Tym razem NFM zaprezentował melomanom formę znacznie bardziej okazałą, a mianowicie Mszę solenną C-dur op. 51 „Koronacyjna”. Była ona wykonana na koronację króla Polski, którego nie znamy z naszych współczesnych banknotów czy z pocztu Matejki (to w dużej mierze podobna sprawa zresztą…). Uroczystość miała miejsce w 1829 roku, zaś kilka lat później część uczestników tej uroczystości dokładała wielu starań, aby uwolnić się od króla Polski i jednocześnie cara Rosji. Wykonanie zaangażowało armię 300 muzyków, wśród nich był wielki skrzypek i kompozytor Karol Lipiński (którego ulica we Wrocławiu też jest dłuższa od uliczki Elsnera), a w chórze śpiewał być może młody Chopin. Mimo, że Elsner był zaangażowanym w budowanie polskiej kultury polskim patriotą z wyboru dzieło wyszło mu bardzo dobrze. Ogromną uwagę przyciąga niezwykła relacja chóru i solistów, bardzo oryginalna i nowatorska, jak i wielka melodyjność tej uroczystej mszy, zestawiona z niemieckim kunsztem budowania form oratoryjnych. O ile kameralistyka Elsnera raczej nie przyciągnie większej uwagi osoby zasłuchanej w Schubercie, o tyle Msza Koronacyjna warszawsko – wrocławskiego kompozytora powinna być wielką atrakcją dla każdego miłośnika mszy wczesnoromantycznych, czy pochodzących z przełomu klasycyzmu (nie „klasyzmu” czy „klasyki”) oraz romantyzmu. Wrażliwość melodyczna Elsnera, lekkość i ulotność, pewna belcantowość jego melodii, wywarły z pewnością wpływ na Chopinie, o którego inspiracjach Bellinim czy Rossinim często się zapomina, a one są i to silne. Możliwe, że wrażliwość melodyczna Elsnera była tu pewnego rodzaju pośrednikiem i to słychać w tej mszy.
Mszę wykonano w NFM w sposób historycznie poinformowany, na jelitowych strunach i z instrumentami z epoki. Wrocławska Orkiestra Barokowa przyczyniła się do odsłonięcia oryginalności tego utworu, oraz do zawartych w nim być może Chopinowskich tropów. WOBem dyrygował jego szef artystyczny – Jarosław Thiel. Bardzo ważne w mszy Elsnera są oczywiście chóry i Chór NFM był 28 października 2018 roku, w deszczową niedzielę, naprawdę w formie. Nie inaczej się mieli świetni soliści: Bożena Bujnicka – sopran, Wanda Franek – alt, Karol Kozłowski – tenor i Jarosław Bręk – bas. Koncertmistrz WOBu znakomicie wcielił się swoją solówką w legendę Karola Lipińskiego, który zresztą czy to pod wpływem spotkania z Mikołajem I, czy również tam obecnym Paganinim, porzucił po tym wydarzeniu karierę skrzypka – wirtuoza na rzecz komponowania i uczenia.
W pierwszej połowie koncertu usłyszeliśmy natomiast nie bardzo już związanego z Chopinem Stanisława Moniuszkę w jego Bajce. Uwerturze symfonicznej. Pierwszy raz słyszałem ten utwór grany na historycznych instrumentach i bardzo dobrze mu to zrobiło. Moniuszko był stylistycznie zapatrzony w przeszłość i nie zawsze sprzyja jego czysto instrumentalnej muzyce współczesna orkiestra symfoniczna. Jeszcze większe wrażenie iż Bajka zrobiła na mnie II Symfonia „Charakterystyczna” Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego, kolegi Chopina ze studiów u Elsnera. Pierwsza część symfonii zabrzmiała tak dobrze, że można by sobie wyobrazić, że tak być może tworzyłby młody, przedparyski Chopin, gdyby chwycił się za symfonikę. Odczuwalna była tu podobna wrażliwość melodyczna, instrumentacja nie była zaś znacząco inna od tej w koncertach Chopina.
W kolejnych częściach II Symfonii Dobrzyńskiego silniej do głosu doszły nawiązania do muzyki ludowej, nie tak pięknie przetwarzanej jak to czynił Chopin, zbyt przywiązanej do klasycyzmu jeszcze, przez co tracącej cechy charakterystyczne, nie wygrywającej ich. Tym niemniej nie było to takie złe i symfonika Dobrzyńskiego zasługuje z pewnością na większą uwagę, zaś tym razem mieliśmy jej przedstawienie niemal wzorcowe.