Całkiem niedawno zachwycałem się występem doskonałego portugalskiego Guimarães String Quartet, który oczarował mnie zwłaszcza przepięknym kwartetem Luísa de Freitas Branco, „portugalskiego Szymanowskiego”, gdy oto ponownie wieczór w NFM wypełnił portugalski artysta, choć ze sporym wsparciem polskich muzyków.
17 lutego 2018 roku NFM gościło João de Sousa, który prezentował nam swoje kompozycje oparte na fado, jazzie i popularnej muzyce polskiej, z Komedą i Osiecką w tle. Artysta prezentował swoje utwory z barwnym humorem i po polsku, co przychodziło mu bez trudu, gdyż w naszym kraju spędził wiele lat, w tym 10 we Wrocławiu. Jeden z utworów był nawet wyrazem „bohemienia” we Wrocławiu, czegokolwiek moglibyśmy się pod tym określeniem domyślać.
João de Sousa / fot. materiały artysty
Na koncercie pojawiały się zatem różne formy muzyczne, lecz technika wokalna zaczerpnięta z fado pojawiała się nawet w polskich utworach śpiewanych w naszym języku, co było ogromnie ciekawe. Z fado jest nieco podobnie jak z flamenco, czyli tego, czym ono jest nie da się opisać. Światem fado rządzi niewyrażalna emocja zwana saudade Jest to stan nostalgii, zawieszenia pomiędzy różnymi odcieniami niespełnienia – „jeszcze nie” a „już nie”. To smutek pełen rozkoszy, niosący w sobie stare pokłady portugalskości, choć samo fado powstało gdy już Portugalia była całkiem stara, bo w XIX wieku. Ciężko jednak nie dosłyszeć w fado trwających już od średniowiecza przygód portugalskich żeglarzy, których męstwo ostatecznie zostało obrócone w niwecz przez nieszczęsne losy ich kraju. Elementy saudade starsze niż fado pozostały w wielu portach Azji, Brazylii i Afryki.
Saudade João de Sousa wspomagane było wspaniałą grą Orkiestry Leopoldinum, jak i fantazyjną trąbką Dominika Gawrońskiego. Pewnej surowości wszystkiemu nadawała ziemista i jakby nieco senna (zgodnie z saudade, jak sądzę) perkusja Sebastiana Skrzypka wspomagana przez gitarę basową Marcina Spera.
Nie będą przytaczał wszystkich utworów, po części już nagranych na płytach przez João de Sousa. W pamięć wpisały mi się sugestywne obrazy, którymi artysta przybliżał nam swoje utwory, pisane od podstaw i te nawiązujące do portugalskiej lub polskiej tradycji muzyki popularnej. Układanie puzzli składających się w większości z błękitnego nieba, naga oszalała artystka fado biegająca po Lizbonie po tym jak zniknęła na 10 lat i tego typu historie…
Kilka zaprezentowanych utworów najmocniej ciążyło w stronę fado. Ale nie było to fado z którym borykałem się przez moje lata spędzone we Francji, gdzie każdego Portugalczyka zadręczałem prośbami o jego nagrania fado. Większość Portugalczyków, których spotykałem, patrzyło się na mnie tak, jak patrzyłby na przybysza przeciętny Polak, spytany z nieznoszącą sprzeciwu pewnością o to, jakie nagrania zespołu „Mazowsze” najbardziej ceni…
João de Sousa prezentował fado w nowoczesnej odmianie. Grał bardzo stylowo na zwykłej gitarze akustycznej (bardzo tradycyjne fado ma swój własny typ gitary), zaś aranżacje były bogate i ciążyły raz w stronę jazzu, innym razem w stronę popu, wreszcie też w stronę brzmień bardziej klasycznych dzięki wspaniałym smyczkom Orkiestry Leopoldinum (z której skrzypaczka wspomogła zresztą wokalnie koncert). Mimo to pozostawała niewzruszenie specyficzna wrażliwość wokalna artysty, pełna egzotycznych niemal ozdobników i urywającej się przestrzeni, gdzie kończy się brzeg i zaczyna saudade…