To była bodajże pierwsza niedziela tej wiosny. Jak to już bywa nie tylko wiosną, wraz ze sporą grupą wrocławskich melomanów wszedłem do wehikułu czasu i znalazłem się w Sali Głównej NFM. A tam Wrocławska Orkiestra Barokowa wraz z Dresdner Kammerchor pod batutą Jarosława Thiela wystawili Pasję wg św. Łukasza TWV 5:29 (1744) Georga Philippa Telemanna (1681–1767).
Telemann był jednym z najpłodniejszych kompozytorów w dziejach muzyki, wyróżniał się nawet na tle innych gwiazd późnego baroku – Jana Sebastiana Bacha i Haendla. Samych pasji napisał około czterdziestu, z czego zachowała się połowa. Do dziś jednak w sercach melomanów dominuje jego muzyka kameralna – cudownie pogodna a jednocześnie doskonała w swoim kunszcie. Ta doskonałość czyni z beztroskich dzieł Telemanna swego rodzaju muzyczny odpowiednik filozofii Sokratesa. Ze z pozoru niezobowiązującej rozmowy, jaką jest muzyka kameralna pełna przeważnie uśmiechających się swym nosowym brzmieniem obojów i fagotów wychodzi u Telemanna jakaś słoneczna, pogodna filozofia trwania, dialogu, łagodnego paradoksu. Być może zatem nieprzypadkowo wśród dziesiątków oper Telemanna znajdziemy także i taką, która nosi tytuł „Cierpliwość Sokratesa”.
Isabel Schicketanz / fot. archiwum artystki
Tym razem jednak bohaterem nie był Sokrates, ale sam Jezus, którego rola w pasji Telemanna jest bardziej rozbudowana niż ta znana nam najlepiej z pasji Bachowych. Jednocześnie nie ma u Telemanna tylu chórów, a zwłaszcza partii chorałowych. Ilość arii również jest ograniczona. Dominują te sopranu, eleganckie i rokokowe, skupione na rzeczach zwykłych, takich jak codzienne zdrady czy wyrzuty sumienia. Arie te są też lekko dydaktyczne w dość świecki jak na pasję sposób. Choć Bach jawi się przy tej pasji Telemanna jak mroczny i groźny mistyk, to jednak i u Telemanna nie brakuje emocji i katharsis. Gdzie Bach skupia się na cierpieniu, tam Telemann woli wybrać nadzieję i przeczucie zwycięstwa nad przeciwnościami losu. Jednocześnie barokowa moc zawarta w oratoryjnej muzyce Telemanna jest inna niż u Haendla, który też, w przeciwieństwie do Bacha, wolał raczej epikę od poezji mistycznej.
Muzyczne podróże w czasie często polegają na tym, że wraca się do wybranych miejsc i widzi się w nich więcej i więcej za każdym razem. Pomagają w tym oczywiście dobre wykonania muzyki, a to tym razem zaserwowane nam w NFM nie było tylko dobre. Było doskonałe. Wspaniały chór, doskonała, żywa i barwna orkiestra, momentami wręcz szalona jak najlepsze zespoły włoskie gdy grają Vivaldiego. Jednocześnie został oddany hołd kunsztownemu wykorzystaniu smyczków przez Telemanna, z różnymi ich dialogami, echami i barwowymi detalami. Basso continuo też nie miało sobie wielu równych w koncertach i na płytach – wspaniały pozytyw, doskonały klawesyn i przepysznie brzmiąca arcylutnia. Obój i flety też grały bezbłędnie, doskonale wpasowując się w wyrafinowane plany dźwiękowe budowane przez smyczki. Pomyślałem sobie, że Telemann to taki Ryszard Strauss doby baroku – czyli absolutny mistrz instrumentacji i wykorzystania barw instrumentów, ich rozmaitych planów oraz ich faktury. Dzięki WOB i Drezdeńskiemu Chórowi Kameralnemu zrozumiałem lepiej Telemanna. I bardziej go jeszcze doceniłem. Przed usłyszeniem tego wykonania miałbym jeszcze problem z opisaniem cech, które wyróżniają Telemanna na tle swojej epoki. Wiadomo, że był genialny. Lecz nie umiałem określić tego co telemannowskie, tak jak od dawna umiem opisać elementy stricte bachowskie czy haendlowskie. Teraz już umiem – kongenialna interpretacja tej muzyki wbiła mi prawdy o muzyce tego miłośnika polonezów prosto do głowy. Na razie powtórzę raz jeszcze, że wiem już iż Telemann był barokowym Ryszardem Straussem – mistrzem muzycznej barwy i ekspresji, celowo nie posuwającym się do krwawych ostateczności jak to się niekiedy zdarzało jego przyjacielowi Janowi Sebastianowi Bachowi.
Autorami sukcesu wykonania Pasji Telemanna obok WOB i Dresdner Kammerchor i ich znakomitego dyrygenta Jarosława Thiela byli też oczywiście śpiewacy. Ewangelista Tobias Hunger był obiektywny jak dziennikarz, elegancki jak dworski poeta, a gdy trzeba pełen manierycznej energii wzbudzającej emocje w sposób rokokowo amorficzny, bardzo stylowy i sugestywny. Śpiewak ma duże doświadczenie w muzyce oratoryjnej z dobrymi zespołami, wykonywał też i nagrywał niejednokrotnie dzieła Telemanna. Urzekająca była sopranistka Isabel Schicketanz. Telemann dla sopranu w tej pasji przeznaczył wyjątkowo piękne i jednocześnie bardzo operowe arie, zaś Schiketanz błyszczała w nich jak diament, jednocześnie ukazując wspaniałą strukturę tej muzyki. Martin Schicketanz, baryton który studiował u legendarnego Olafa Bära, jednego z największych głosów znanych polskim melomanom w średnim wieku z płyt enerdowskiej Eterny, realizował partię Jezusa z ogromną charyzmą i świetnie poruszał się po ozdobnym arioso, jakim uczynił Telemann tę przewijającą się przez cały utwór (w przeciwieństwie do Jezusa u Bacha) rolę. Piękna była nieoczekiwana (w stosunku do Bachowskich przyzwyczajeń) aria Jezusa, w której obnażał on swoją prawdziwą władczą naturę przed oprawcami. Arie tenorowe śpiewał Hans Jörg Mammel, też bardzo dobrze I stylowo. Oprócz tego pomniejsze role w tym misteryjnym dramacie odegrali soliści z chóru, pokazując ogromną samodzielność wokalną. Dresdner Kammerchor to jeden z najlepszych chórów na świecie do muzyki barokowej, ale w porównaniu do innych najlepszych zespołów tego typu ta pewność prowadzenia głosów w solowych partiach i tak robiła wrażenie.
Gdy wysiadałem z maszyny czasu po długich, niekończących się i w pełni zasłużonych oklaskach i owacjach, byłem zaskoczony. Spodziewałem się wiele dobrego po tych zespołach. WOB już wielokrotnie uniósł mnie na skrzydłach muzyki doskonałymi wykonaniami, muzyki Schütza z z Dresdner Kammerchor słucham z CD na okrągło, ale jednak ten telemannowski wieczór to było naprawdę coś. Dzięki rewelacyjnej interpretacji poznałem Telemanna lepiej niż kiedykolwiek i mam wreszcie klucz do pełniejszego rozumienia jego muzyki. W tym miejscu mogę już tylko gorąco podziękować muzykom za to wspaniałe doświadczenie!
Telemann jest wspaniały. Od Bacha i Haendla odróżnia go progresywizm światopoglądu i artyzmu. A także nieboski lecz bardzo ludzki codziennych uśmiechnięty wymiar jego muzyki. W sympatii do rodzaju ludzkiego przypomina Haydna. Obaj mieli bardzo dobry przystępny charakter jako ludzie i dużo zrozumienia dla ludzkich słabości i to słychać w muzyce. Taki pozbawiony kolców charakter to wśród kompozytorów raczej rzadkość zwłaszcza tych najgenialniejszych
Rzeczywiście ukazanie w muzyce pogody ducha jest jednym z najtrudniejszych wyzwań dla kompozytorów. "Cierpliwość Sokratesa" to właśnie o wyrozumiałości dla rodzaju ludzkiego na wesoło. Bardzo dobra opera i dłuuuga, jak na barok przystało.