Bardzo ucieszył mnie pięknie i mądrze napisany artykuł w obronie postmodernizmu napisany przez dr Marcina Bogusławskiego w ramach polemiki z krytyką postmodernizmu często podejmowaną w komentarzach i artykułach na RacjonalistaTV.
- Rozpocznę od żartu, który opowiadam studentom. Mówię im mianowicie, że mnie nie ma, gdyż jestem bytem sprzecznym. Przylgnęła do mnie bowiem łatka postmodernisty, a uważam, że postmodernizm nie istnieje.
Moim zdaniem pewne sprzeczności zawarte w naszym postrzeganiu rzeczywistości najlepiej wyjaśnia psychologia ewolucyjna, która nie byłaby w ogóle możliwa, gdyby światem nauki rządzili radykalni przedstawiciele postmodernizmu. Psychologia ewolucyjna opiera się na założeniu, iż materialna rzeczywistość stoi ponad narracjami kulturowymi, oraz na tym, że biologiczne ramy, w których istnieje Homo sapiens są absolutnie nadrzędne wobec idei kulturowych. O wpływie ewolucji na błędy naszej percepcji i niespójne aspekty naszego umysłu pisałem i mówiłem już niejednokrotnie, na RacjonalistaTV zabierają też głos w tej sprawie wybitni naukowcy i humaniści, nie będę zatem, póki co, rozwijał w mojej polemice tego wątku.
Od kiedy stykam się z postmodernizmem, jednym z jego głównych haseł jest „postmodernizm nie istnieje!”. Jest to dość wygodna broń polemiczna, bo polemista broniący postmodernizmu zawsze może zrobić unik polegający na tym, iż „to nie na temat, gdyż postmodernizm nie istnieje”.
Chcę w ten sposób zwrócić uwagę na to, że „postmodernizm” nie jest klarownym pojęciem. Stanowi raczej – a w Polsce przede wszystkim – epitet, stosowany głównie po to, by coś lub kogoś zdyskredytować.
Ja nigdy tak nie stosuję słowa „postmodernizm” jako epitetu, natomiast rzeczywiście, zainteresowany jestem przede wszystkim tym, jak postmodernizm działa na postrzeganie „zwykłych” humanistów, częste na wielu zachodnich uczelniach. Z tej perspektywy postmodernizm głównych kodyfikatorów ideologii postmodernistycznej jest dla mnie znacząco mniej istotny. Choć oczywiście w ramach ewentualnej kontynuacji naszej polemiki, mogę go omówić. Na razie teb tekst w odpowiedzi i tak będzie długi…
Jestem przeciwnikiem ideowym postmodernizmu, czyli modernistą, „oświeceniowcem”. Nie zgadzam się na uznawanie iż kultura (narracja kulturowa) stoi ponad biologią i każdym innym aspektem materialnej rzeczywistości. Nie zgadzam się też z radykalnym relatywizmem kulturowym, który z całym przekonaniem wiążę z myślą postmodernistyczną. Moje poglądy są czerwoną płachtą na (umiejącego znikać) postmodernistycznego byka, zatem łatwo mógłbym dowieść, że w stosunku do mnie postmoderniści stosują masę zwykłych słów obróconych w epitety – najzabawniejszym epitetem jest chyba biologizm, gdyż rzeczywiście uważam, iż biologia stoi ponad każdą narracją kulturową i formatuje u swych źródeł większość zjawisk kulturowych. Dodam pod kątem relatywizmu kulturowego, że powstałe w obrębie cywilizacji euro – amerykańskiej medycyna, biologia, nauki przyrodnicze, są prawdziwe w przeciwieństwie do indyjskiej ayurvedy i wszelkich innych mitów na temat zdrowia, genezy człowieka i genezy różnych chorób.
Niezbyt często na naszym podwórku odróżnia się od siebie postmodernizm w muzyce (można do niego zaliczyć Krzysztofa Pendereckiego, dość powszechnie, choć nie przeze mnie, uznawanego za najwybitniejszego żyjącego polskiego kompozytora) od postmodernizmu w literaturze czy architekturze. W odniesieniu do filozofii, czy szerzej – do nauk humanistyczno-społecznych wrzuca się do jednego worka poststrukturalizm, dekonstrukcję, koncepcje płynnej nowoczesności, drugiej nowoczesności, nadnowoczesności, hipernowoczesności itd. itp., tworząc z nich pojęciowy produkt urabiany na ogół z powodów ideologicznych.
To prawda, że stojący na gruncie modernistycznym krytycy postmodernizmu nie są najczęściej zainteresowani wewnętrznymi szkołami postmodernizmu, bo najważniejszym problemem jest sprowadzenie nauki do roli „jednej z wielu kulturowych narracji, równorzędnej z innymi”. Jeśli jakiś odłam postmodernizmu nie jest tak stanowczy w tym procederze, automatycznie schodzi z celownika krytyki. Samo pojęcie nowoczesności, którą „da się przeskoczyć”, lub która „objawia się obecnie we wzmożony sposób” jest błędne. Za 100 lat dzisiejsza „hipernowoczesność” będzie zwykłą historią. Zdarzają się oczywiście tarcia między techniką, wiedzą naukową a mózgiem Homo sapiens, ale znacząco lepiej wyjaśnia je psychologia ewolucyjna rozważając świat, do którego wyewoluowały nasze mózgi. Tym światem była prawdopodobnie sawanna i plemię zbieracko – łowieckie. Już nawet rolnictwo to dla biologicznej natury naszych umysłów „hipernowoczesność”. Kultura pomaga nam od dwóch dziesiątków tysięcy lat zasypywać tę przepaść, wiele tez filozofów postmodernistycznych świadczy o całkowitym braku zrozumienia dla naszej rzeczywiście niespójnej genezy i roli kultury wobec owej materialnej, biologicznej i genetycznej niespójności. Oczywiście bardzo chętnie będę pisał tę polemikę dalej, ale na ten moment nie mam zamiaru przedstawiać dokładnego omówienia też głównych filozofów postmodernizmu. Na razie przedstawiam zastrzeżenia wobec tego, co przedstawia sobą postmodernizm w jego powszechnej recepcji.
Jeśli chodzi o sztukę, to moim zdaniem jest pozytywny postmodernizm. W naukach humanistycznych i społecznych postmodernizm uważam za dość niebezpieczny z uwagi na budowanie dystansu wobec modernizmu i utopijne postulaty kładące kulturę ponad biologią i materialnym światem. Krzysztof Penderecki na swoim obecnym etapie twórczości jest nowym neoromantykiem a nie postmodernistą. Najwybitniejszym przedstawicielem postmodernizmu w muzyce polskiej jest najpewniej Paweł Szymański. Wielu krytyków i muzykologów ceni Pendereckiego za jego wczesny, modernistyczny okres w twórczości. Dzieła najnowsze uważane są za kicz na granicy muzyki filmowej, łatwej i tonalnej, pełnej prostych tricków „pod publiczkę”. Ja osobiście nie zgadzam się z tak surową krytyką Pendereckiego, uważając, że nurt „nowej prostoty” też ma swój potencjał i swoje miejsce na estetycznej mapie (ale miejsce nie mające wiele wspólnego z postmodernizmem!). Z przyjemnością słucham jego nowych utworów uważając większość z nich za estetycznie udane, czasem tylko się krzywiąc na zbytnią prostotę i naiwność. Jeśli jednak szukamy wśród polskich kompozytorów postmodernisty, to będzie nim w wielu swoich utworach Paweł Szymański.
- W kształtowaniu polskiego obrazu postmodernizmu niebagatelny wpływ miały środowiska katolickie. Doskonale pamiętam wykłady w jednym z kościołów, które mijam w drodze do pracy. Straszono tam postmodernizmem jako grzesznym nihilizmem. Postmodernizm ma bowiem tę właściwość, że niszczy wszelkie wartości, odrzuca skale aksjologicznych miar, stosuje socjolingwistyczną manipulację czy kapituluje przed pluralizmem światopoglądowym twierdząc, że wszystko, a więc także barbarzyństwo, jest równie dobre. Opinie tego typu wciąż przeczytać można na stronach Radia Maryja.
Oczywiście krytyka ze strony Kościoła jest dość naiwna i bardzo interesowna. Ale faktem jest, że postmodernizm neguje rzeczywistość, gdy stawia narracje kulturowe ponad badającą rzeczywistość nauką. Zarzutu katolickie mają po części podobny charakter – katolicka narracja kulturowa zostaje bowiem zrównana z innymi narracjami kulturowymi, a katolicy uważają oczywiście, że ich narracja jest „prawdą” inne zaś „nieprawdą”. Moderniści mają po części analogiczny problem, z tym, że laptop na którym w tej chwili piszę jest koronnym dowodem na to, że moderniści mają rację. Gdyby rzeczywiście nie było różnić jakościowych między narracjami kulturowymi, laptop byłby tylko kartonem z narysowanymi literkami, w którego działanie się jedynie wierzy. Jak wiemy, laptopy rzeczywiście działają w przeciwieństwie do latających garnków i dywanów z innych narracji kulturowych.
Niszczenie wartości prawdy naukowej na rzecz zrównywania narracji kulturowych jest groźne. Przykładem niech będzie moja rozmowa o obrzezaniu kobiet w Północnej Afryce. Postmodernista i relatywista kulturowy, z którym na ten temat polemizowałem, wyjaśniał mi z zapałem, że obrzezanie kobiet przynależy po prostu do innej narracji kulturowej i nie mam prawa oceniać go z perspektywy mojej narracji, która nadała kobiecej łechtaczce takie, a nie inne znaczenie. Przepraszam, przykro mi, ale biologia i medycyna tworzą „prawdę o łechtaczce” stojącą wyżej od „prawd o łechtaczce” Północnej Afryki i obiektywnie rzecz biorąc ucięcie kobiecie łechtaczki to brutalne okaleczenie tej kobiety.
- Z obsesją godną lepszej sprawy postmodernizmem jako socjalizmem (w sumie w tym dyskursie za jednym i drugim stoi… Kartezjusz!) promuje Henryk Kiereś z KUL i Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Na listach postmodernistów znaleźć można Lyotarda, Foucaulta, Derridę pod rękę z Habermasem (mimo jego wyraźnej krytyki ponowoczesności), Bataille’em, Fishem, Rortym czy Applem. A więc wszystko to, co komu niemiłe. Bo – w dużym skrócie – próbujące uniknąć fundamentalizmu.
Stawianie nauki ponad narracjami kulturowymi jest odbierane przez wielu postmodernistów jako fundamentalizm. W tym sensie jestem dumnym fundementalistą, który uważa, że są lepsze i gorsze narracje kulturowe, a wszystkie są tylko wzorami na kartach rzeczywistości, którą odkrywa nauka, a nie joga czy szamanizm. Rzeczywiście jednak zbiór postmodernistów jest płynny, choćby z uwagi na to, że postmodernizm szczyci się swoją zdolnością kamuflażu (zakrzyknięcie „postmodernizm nie istnieje!” lub „postmodernizm już był” obecne w nim od samego początku). Oczywiście, zbiór postmodernistów bywa używany jako narzędzie deprecjacji, jak każdy inny zbiór ideowy.
- Jeśli – na rzecz polemiki – mam posłużyć się słowem postmodernizm, to w sensie „oświeconej nowoczesności”, czy oświeconego oświecenia. Refleksję skojarzoną z postmodernizmem uważam bowiem za samoświadomość nowoczesności, próbę uchwycenia założeń, stojących w tle racjonalizmu, demokratyzacji, idei praw człowieka, laicyzacji, współczesnej postaci nauki itd.
Jest to bardzo piękne spojrzenie na postmodernizm, ale moim zdaniem relatywizując nauki ścisłe i przyrodnicze postmodernizm jest głównym wrogiem nowoczesności, a nie jej odbiciem. Fantazyjne i subiektywne spojrzenie postmodernizmu od wewnątrz jest natomiast cenne w sztuce.
- A także jako namysł nad regułami budowania konsensu w społeczeństwach, które nie mogą już z dawną pewnością odwoływać się do absolutów, czy będzie to Bóg czy uniwersalne, niezależne od kontekstu i dziejów prawo moralne czy niezmienna, raz na zawsze rozpoznana Prawda. Sądzę przy tym, że nie chodzi tu o relatywizowanie czegokolwiek. Zgadzam się z Agnes Heller, że „o <relatywnym> ktoś może mówić tylko wtedy, jeśli już wcześniej uznał Absolut. […] Detotalizowanie” – Heller mówi o prawdzie, ale sądzę, że można odnieść to do detotalizowania po prostu – „podważa jednak to, co względne, wraz z tym, co absolutne”.
Podważanie metody naukowej nie jest podważaniem „prawdy”, ale najlepszej metodologicznie drogi dochodzenia do prawdy. Jest to moim zdaniem bardzo szkodliwe, bo silnie obecne w powszechnym dyskursie humanistycznym. Zatem ja, jako modernista, nie bronię „Absolutu”, ale zdecydowanie najlepszej drogi odkrywania świata. Bronię też tezy, że to świat – materia i biologia, doprowadził do powstania kultury, a nie odwrotnie.
Od myślicieli wiązanych z postmodernizmem Zachód otrzymał bardzo cenne lekcje.
Po pierwsze, zostaliśmy zmuszeni do refleksji nad warunkami brzegowymi naszej kultury, w tym także demokracji liberalnej.
To po części prawda. Ta refleksja zaszła jednak za daleko, stając się czasami nihilistyczna i antynaukowa.
Po drugie, nauczyliśmy się diagnozować tzw. wielkie narracje, czy systemy, które pretendują do całościowego wyjaśniania świata i układania nam życia.
Wręcz przeciwnie. Metoda naukowa została zrównana z baśnią szamana. Gdyby choć postmoderniści zrezygnowali z technologii, w tym z latania samolotami na swoje konferencje… Samolot jest dowodem na to, że wielka narracja nauki i techniki jest prawdziwą drogą, a nie „narracją”.
Po trzecie, odkryliśmy głosy wykluczonych – ludów skolonizowanych, wykluczanych mniejszości itp., dzięki którym lepiej można było zrozumieć znaczenie praw człowieka i zobaczyć negatywne skutki euroazjatyckiej ekspansji (i nie tylko jej).
To prawda, ale też w pewnym momencie zabrakło hamulców. Pojawiły się koncepcje, że „inny” jest transcendentny, boski. Zapomniano, że wewnątrz innych kultur też są tyranii i czasem białym człowiek wyzwalał skolonizowanych od znacznie gorszych opresji ich rodzimego chowu. Świetnym przykładem jest choćby indyjski zwyczaj sati, palenia żywcem wdów na stosie. Brytyjscy kolonialiści zwalczyli ten okrutny proceder, co – moim zdaniem – rzeczywiście dało im pewien mandat etyczny do rządzenia Indiami. Zdaniem wielu naukowców zwyczaj sati był powszechny, spotykał być może co trzecią – co czwartą hinduistkę. Inne przykłady to wyrwanie danego kraju z rąk tyranii przez kolonialistów. Poletkiem doświadczalnym zaś może być porównanie w XIX wieku doli mieszkańców niezależnego Nepalu z dolą mieszkańców zależnych Indii.
Człowiek skolonizowany to nie był tylko chłop. Ale też brutalny tyran… O tym postmodernizm bardzo często zapomina. Natomiast uświadomienie sobie praw osób skolonizowanych było oczywiście ważne, choć ważniejsze tu były inne, mniej zideologizowane i nierzeczywiste źródła niż postmodernizm.
Po czwarte, odkryliśmy, jak zwodniczy jest urok opozycji. Świat nie jest biało-czarny, a najwięcej zagrożeń leży między jednym członek opozycji a drugim.
Po piąte, staliśmy się świadomi zarazem pozytywów, jak i negatywów globalizacji. Wystarczy wspomnieć choćby o pracach Arjuna Appaduraia.
Nie wiem, czy się staliśmy świadomi. Ja wciąż czekam na naprawdę dobry dyskurs o globalizacji.
Jeśli miałbym jednak dyskutować z oponentami, to nie o postmodernizmie w ogóle, ale o Welschu, Lyotardzie, Derridzie, Rortym. Zmiksowanie ich w figurę Postmodernisty jest zwyczajnie nieuczciwe.
Nie jest nieuczciwe, bo taki postmodernizm najbardziej nam, modernistom doskwiera. Nie przeszkadzają mi prace Derridy. Wiele koncepcji postmodernistycznych ma ciekawe aspekty, byleby nie pożerać ich w całości i nie wdrażać w życie, lub nie przekształcać z entuzjazmem w nauczanie na uniwersytetach na zasadzie najfajniejszego punktu odniesienia (a nie tylko jednego z wielu). Zmiksowana figura Postmodernisty powstała z ogromnej popularności tej ideologii wśród Zachodnich studentów i ich wykładowców. Postulaty zmiksowanej figury Postmodernisty są bardzo obecne w życiu społecznym i politycznym. Moim zdaniem zwłaszcza deprecjacja nauki i zbytni idealizm wobec „innego” są ogromnie szkodliwe. Możemy oczywiście rozłożyć tę zmiksowaną figurę Postmodernisty na elementy składowe, ale ja bym wolał nie eksponować elementów składowych takich jak Derrida, Eco, czy Szymański, ale raczej przedstawić poglądy studentów i wykładowców podążających za myślą postmodernistyczną. A może również działaczy społecznych…
Brak absolutności – rozumu, prawdy czy Boga – nie powoduje, że wszystko wolno. Pozwala za to dostrzec społeczne uwarunkowanie norm i wartości, a więc odsłonić odpowiedzialność ludzi za sposób stanowienia przestrzeni normatywnej, za jej kształt i zasady wprowadzania norm. Wspomnę tu choćby o prawach człowieka, które, o ile nie wiszą zawieszone w jakimś absolutnym boskim świecie, muszą być przedmiotem naszej troski i odpowiedzialności.
Mówiąc inaczej – jeśli odeślemy je w zaświaty jako byty idealne, ale nie będziemy ich realizować, strzec i poszerzać, pozostaną martwe. Z takiej perspektywy nie da się choćby uzasadnić łamania praw człowieka w imię „zanoszenia ich pod strzechy”. Jednym z nurtów wyliczanych w ramach postmodernizmu znajduje się choćby etnocentryzm. Pozwala on bronić rozwiązań demokratyczno-liberalnych jako najlepszych, ale nie pozwala uznawać świata Zachodu za twór idealny, zaświatowo/uniwersalnie najlepszy, funkcjonujący poza kontekstem, który winien być misyjnie (często zbrojnie) propagowany.
Prawa człowieka są oparte na nowoczesnej nauce. Powinny być oparte na niej mocniej. Jeśli z uwagi na szacunek dla „narracji kulturowych” będziemy wzbraniać się przed walką z zabijaniem gejów i ateistów przez wiele form szariatu, czy przed obrzędami typu sati, pogwałcimy sens praw człowieka. Człowiek i jego szczęście są ważniejsze od jego przynależności państwowej i kulturowej.
Musimy też pamiętać, że filozofia czy humanistyka z naukami społecznymi znajdują się dziś już poza postmodernizmem. Traktując serio wiele rozpoznać dokonanych przez osoby z postmodernizmem wiązane proponuje się inne perspektywy badawcze i sposoby konceptualizowania świata (ANT, szeroko rozumiany posthumanizm, refleksja zmagająca się z materialnością rzeczy itd.).
Nie wiem. Postmodernizm już tyle razy odchodził, że nie wierzę w jego znikanie ze sceny. W dyskursie społeczno – politycznym i kulturowym postmodernizm jest niestety nadal mocno obecny.
4. Dlaczego nie jestem (neo)liberałem?
Powodów można wymieniać wiele. Tutaj wspomnę tylko (nomen omen) o jednym.
Appadurai zauważa: „Z pewnego punktu widzenia dla teorii liberalnej najważniejszą liczbą jest liczna jeden , która stanowi liczbowe oznaczenie jednostki. Ponieważ jednostka stanowi normatywne centrum liberalizmu, wspólny grunt nawet dla liberalizmów wobec siebie konkurencyjnych, liczba <jeden> jest najmniejszą liczbą ważną dla liberalizmu. […] myśl liberalna, w zakresie teorii reprezentacji, dobra zbiorowego i nauki społecznej, prezentuje zbiorowości jednostek jako twory powstałe przez sumowanie dużych zbiorów liczby jeden. Inaczej rzecz ujmując, pojawienie się zbiorowości jest w głównych tradycjach myśli liberalnej kwestią agregacji interesów jednostkowych i aktorów, poszukujących rozwiązania w sytuacji, w której muszą oni wchodzić ze sobą nawzajem w interakcje”.
Mam wiele teoretycznych wątpliwości, czy społeczeństwa resp. wspólnoty daje się uznać za agregaty złożone z wyidealizowanych jednostek. Ów element wyidealizowania, widoczny choćby w założeniu o racjonalności jednostkowych wyborów i decyzji, (na czym przejechała się ekonomia) sprawia, że perspektywa neoliberalna wymaga dla mnie korekty.
Jak ktoś chce nas w imię naszej kultury pozbawić łechtaczki, to owo „jeden” jest naprawdę ogromnie ważne. Człowiek stoi ponad kulturą, nie stoi ponad biologią. Ból to ból, okaleczenie to okaleczenie. Poza tym laptop działa, latający dywan natomiast nie działa. Łechtaczka jest ważniejsza od islamu w wersji północnoafrykańskiej…
Bez względu na to bycie liberałem nie uprawnia, w moim odczuciu, choćby do takiej uwagi poczynionej przez Jacka Tabisza: „Zastanawiałem się właśnie, czy pisać o Rwandzie, ale stwierdziłem, że nie. Jaki jest procent chrześcijan mieszkających w Rwandzie w stosunku do wszystkich chrześcijan i jaki jest procent muzułmanów popierających penalizację kobiet za kontakty z obcymi mężczyznami w stosunku do wszystkich muzułmanów? Na tym się skupmy”. Źródłowa dla liberalizmu wartość jednostki, jej normotwórczy charakter i godność nie pozwalają na bawienie się w takie statystyki. Nie umiem – z punktu widzenia praw człowieka i przekonania o wyjątkowym charakterze jednostki ludzkiej – ważyć, czy gorsze jest religijnie motywowane pozbawianie kobiet praw czy wymordowanie ludzi w imię religijnych przekonań. Jedno i drugie zasługuje na taką samą, zdecydowaną krytykę.
Moim zdaniem zdarza się większe zło i mniejsze zło. Proponuję kolejny model myślowy. Przyjmujemy 1000 losowo wybranych imigrantów wyznania chrześcijańskiego i 1000 wyznania muzułmańskiego. Następnie jakaś gazeta wydaje obraźliwy rysunek z Jezusem. Jaka jest szansa, że ktoś z tego 1000 chrześcijańskich emigrantów wpadnie do redakcji tej gazety i ją wymorduje? Następnie wydajemy obraźliwy obrazek Mahometa i też myślimy nad tym, jaka jest szansa, że ktoś z 1000 imigrantów muzułmanów krwawo rozprawi się z redakcją bluźnierczej gazety. Uważam, że jest tu różnica i jej zacieranie graniczy z niedbałością o życie redaktorów gazet. A to przecież też są żywi i czujący ludzie, którzy mają matki, dzieci, żony i siostry. Ich życie też ma wartość. Nie wolno o tym zapominać na rzecz ubóstwienia „innego” i dyskursu postmodernistycznego.
5. Liberalizm ma u swych fundamentów nie tylko przekonanie o wyjątkowej roli jednostek, ale także ideę wolności religijnej. Z tej perspektywy wyrasta przekonanie, że państwo winno być świeckie, a do praw człowieka należy swoboda w wyznawaniu lub niewyznawaniu religii. Można by więc argumentować, że liberalizm jest stanowiskiem neutralnym względem religii, o ile jej wyznawanie nie koliduje z prawem i nie narusza wolności innych osób. Nie sądzę zatem, żeby liberalizmem dało się motywować ateizm, a już na pewno nie ateizm misyjny. Argumentacja liberalna sprzyja raczej pluralizmowi, skoro stawia na normatywność odmiennych od siebie jednostek szukających konsensu. Nakłada to na liberałów obowiązek oddzielenia krytyki religii od religiofobii. A więc – jakbym chciał to rozumieć – precyzyjne nazywanie problemów, ważenie racji i niepozbawianie innych do religijnego lub niereligijnego samostanowienia w ramach państwa prawa. Za religiofobią, tak samo jak za dyskryminacją ateizmu (ateizmofobią) stoją przekonania absolutystyczne. Ich praktyczna realizacja prowadzi do zniesienia społecznego pluralizmu i zapanowania jednej słusznej ideologii.
Pascal mawiał, że les extremes se touchent.
Absolutyzm religijny używa podobnych argumentów antypostmodernistycznych, jak absolutyzm racjonalistyczny. Tak samo jest w przypadku krytyki religii. Na naszym polskim podwórku widać to na przykładzie islamu. Jeśli uznany, że prawa człowieka możemy łamać po to, by gdzieś je wprowadzić, jesteśmy sojusznikami Sławomira Cenckiewicza, który mówi, że prawa człowieka przesłaniają nam zagrożenie islamskie. Jeśli przyjmiemy cytowaną wyżej „logikę statystyki” (muzułmanie vs Rwanda), usprawiedliwimy każdą zbrodnię. Dla mnie jednakowo naganna jest masakra w Srebrenicy, w Gujaracie, Rwandzie czy rzezie tzw. Państwa Islamskiego. Pamiętam przy tym, że islamiści z PI są bezlitośni w stosunku do muzułmanów „innego nurtu”. Nie oznacza to jednak dla mnie, że wszyscy muzułmanie są zbrodniarzami, tak, jak nie każdy ksiądz katolicki do pedofil, a nie każdy ateista to osoba moralnie nienaganna. Mogą śmieszyć mnie religijne rytuały, ale chcę żyć w kraju, w którym można je celebrować. O tyle, o ile religia nie pożre świeckiej przestrzeni państwa i nie będzie dyktować politykom i obywatelom jedynej słusznej perspektywy aksjologicznej. Nie chcę także żyć w kraju, w którym takie warunki dyktować będzie ateizm – Albania stanowi tu dla mnie wymowny przykład niegodziwości zadawanej w imię ateizmu państwowego. Nie chcę w końcu usprawiedliwiać kolonizatorów twierdząc, że nieśli ze sobą tę absolutnie pożądaną kulturę.
- Krytyka religii jest potrzebna, ale nie każda jest dobra. W głoszeniu antyislamskiego dżihadu przoduje u nas prawica. Myślę, że dokonując krytyki islamu z perspektywy ateizmu racjonalistycznego trzeba brać to pod uwagę, unikając stereotypów, nieostrożnego zbywania niewygodnych kwestii statystyką, dbając o szczegół. Od racjonalistów oczekuję dyskursu opartego na argumentach, a nie na erystyce i uproszczeniach (dlatego obce jest mi wyzywanie innych od sekciarzy i inne formy emocjonalnego rzucania rękawicy). I trzeba się zastanowić, czy misyjnie walczy się o ateizm czy o państwo demokratyczno-liberalne. Bo to nie to samo.
Oczywiście zgadzam się, że krytykę religii należy przeprowadzać mądrze. Nie należy jednak zapominać, że wolność słowa jest ogromnie ważna i że życie rysownika bluźnierczych obrazków, choć ten nie jest „innym”, też jest ważne.
Logika statystyki jest ważna – służy do robienia lekarstw, do ustalania norm sanitarnych, bezpieczeństwa na drogach etc. Jeśli dana grupa osób jest statystycznie znacznie bardziej niebezpieczna od innej grupy osób nie należy z politycznej poprawności chować tej wiedzy pod dywan, bo będą ofiary… Między innymi ów przykładowy rysownik.
Wedle wielu badań 30% muzułmanów mieszkających w Europie nie widzi nic zdrożnego w karaniu śmiercią osób, które „obraziły islam”. Czasem ten współczynnik w badaniach jest wyższy, czasem niższy, ale z pewnością jest to ogromna grupa osób. To jest poważny problem i postmodernistyczne podejście tylko go pogłębia.
Jednocześnie badam kultury muzułmańskie, niedługo będzie silnie obecny u nas cykl pokazujący lepszą twarz Afryki, w dużej mierze również tej muzułmańskiej. Ale nie należy stawiać utopii ponad rzeczywistym cierpieniem i rzeczywistą możliwością ofiar agresji. Zdaję sobie sprawę, że wielu muzułmanów to dobrzy i łagodni ludzie, ale fanatycy to wcale nie margines. Rzeczywiście dobrym muzułmaninem jest oczywiście tylko ten, który potępia karanie śmiercią (czy w ogóle jakiekolwiek karanie poza polemiką) za obrazę islamu.
Jeśli chodzi o to, że ekstrema się przyciągają, to prawda. Radykalna lewica ma choćby podobne gusta jak radykalna prawica. Jedną z wad postmodernizmu jest to, że jego zwolennicy nie wierzą w to, że sami mogą być radykałami. A mogą. Stawiając się ponad wszystkim narracjami kulturowymi jako ich „zrównywacz”, zwalczając wszelkie „metanarracje” niejeden myśliciel może poczuć się jak demiurg. Bo zrównując i dekonstruując wszystko pozostawia on siebie. To bardzo radykalne. Oczywiście niektórzy postmoderniści zauważyli tę pułapkę, chyba najlepiej artyści (z Umberto Eco na czele), ale poza sztuką nic z tym nie zrobiono. O ile Marcin Bogusławski jest wspaniałym rozmówcą i publicystą, o tyle znam postmodernistów tak radykalnych i fanatycznych, że aż boję się do nich podchodzić.
To proste – radykalny postmodernista to demiurg w świecie zrównywania i dekonstrukcji. Nawet jeśli człowiek chciałby dokonać autodekonstrukcji i zrównania swojej jaźni z innymi, będzie to tylko eksperyment myślowy, a nie prawdziwe odczucie i stała postawa. Biologia jest tu nie ubłagana.