Rozdział 36. Zmysł dalekiego widzenia dawał Nowym Kuberianom przewagę na powierzchni

Rozdział 36.

 

   Zmysł dalekiego widzenia dawał Nowym Kuberianom przewagę na powierzchni. Jaskiniowcy mogli ufać jedynie automatom miotającym pociski, te zaś łatwo było zakłócić bombą neutronową. Wtedy Jaskiniowcom zostawały tylko armaty, pozbawione jakiejkolwiek elektroniki, niszczycielskie, ale niezbyt precyzyjne. Istotą wielu bitew toczonych na powierzchni Kubery było w zasadzie dostanie się na bliską odległość od armat, bądź ich obrona. Gdyby Jaskiniowców nie było tak dużo, nie mieliby żadnych szans. Niestety, ich armie były to nader liczne hordy, przeważające liczbowo nawet nad największymi plemionami Nowych Kuberian. Przewaga dotycząca technologii zbrojeniowych również należała do Jaskiniowców. Choć nie mieli pistoletów, stosowali broń chemiczną, a także bomby uranowe. Dopiero wynalazek bomby neutronowej pozwolił Nowym Kuberianom na odpieranie od czasu do czasu ataków spod powierzchni księżyca.

 

   Cień Gwiazdy doszedł do zniszczonych murów miasta. Tragedia musiała się rozegrać kilka tygodni temu, przybył zatem za późno. Wypalone szkielety budynków mieniły się widmowo w zimowym słońcu. Ulice zasłane były gruzami i zamarzniętymi ciałami poległych, z których ciał można było jeszcze odczytać rozpaczliwe grymasy. Na łukach kamienic widać było ślady płomieni, nawet teraz w powietrzu unosiła się przykra woń zabójczych środków chemicznych. Kuberianin spojrzał na urządzenie pomiarowe. Na szczęście stężenie trujących substancji było już zbyt niskie, aby zagrozić życiu. Cienia Gwiazdy opętało potężne uczucie rozpaczy i beznadziei. Nigdy nie sądził, że będzie oglądał miasto (obraz) w ruinach. Dotychczas metropolia szczęśliwie odpierała ataki. W myślach Kuberianina przewijały się portrety znajomych i przyjaciół, rodzica, oraz kilku dalszych krewnych, którzy tutaj mieszkali. Minął właśnie jeden z domów, który często odwiedzał, gdy przebywał w mieście. Została po nim tylko jama do której wpadły fasady okolicznych budynków. Cień Gwiazdy opadł bezsilnie na ziemię i oddał się rozpaczy. Podniósł się dopiero wtedy, gdy zaczął go ogarniać sen. Krótkotrwałe ocieplenie właśnie mijało, na księżyc nasuwał się cień planety. Kuberianin postanowił zagłębić się w ulice miasta, by upewnić się, czy nikt nie ocalał.

   Po godzinie wędrówki dotarł do jednej z fabryk. Sądząc po licznych szańcach i ilości ciał poległych, ta bezcenna budowla była broniona z ogromnym heroizmem. Megalityczne ściany budowli zdawały się być nienaruszone, jeśli nie liczyć kilku wgłębień pozostawionych przez armatnie pociski. Jednakże kominy i instalacje hydrauliczne zamieniły się w pył. Jedynie widoczne gdzieniegdzie otwory świadczyły o ich uprzednim istnieniu. Od fabryki do centralnego rynku wiodła dawniej szeroka aleja. Obecnie była ona cmentarzem Kuberian i urządzeń, zaś rolę grobowców pełniły strzaskane kwartały zabudowy. Cień Gwiazdy czuł potworny żal widząc to wszystko. Dzieła wielkich architektów stały się zaimprowizowaną przez wojnę doliną umarłych. Kuberianin szedł jak w transie. Miał wrażenie, że śni i gorąco chciał się obudzić. Nie był to jednak sen. Wśród zmasakrowanych ciał rozpoznawał osoby, które kiedyś spotkał. Trup jednego z największych nowokuberiańskich poetów siedział wsparty o kawał gruzu i nadal zdawał się pisać dźwiękokształtne wiersze. Górna część jego korpusu była strzaskana. Cień Gwiazdy z czcią wyjął upstrzony posoką zeszyt artysty z kurczowo zaciśniętych macek i schował go z pietyzmem do torby. Teraz już nie mógł poddać się rozpaczy, gdyż ciążyła nad nim odpowiedzialność za uratowanie tej poezji, za wyrwanie jej z krainy zniszczenia.

   Aleja kończyła się urwiskiem, które było pozostałością bo wygasłej już dawno rzece lawy. Dawniej oba brzegi kanionu łączył rozległy most ze sklepikami i pawilonami na obrzeżach. Dziś go już nie było, jego strzaskane fragmenty leżały u podnóża przepaści. Cień Gwiazdy zaczął iść brzegiem kanionu, aby odnaleźć dogodne zejście. Po dłuższym marszu znalazł jakąś wąską ścieżkę. Wydawała się wciąż wyraźna, gdyż zimny klimat powierzchni konserwował nawet stare ślady pod warunkiem, że nie były narażone na działanie wiatru. Kuberianin był bardzo osłabiony, schodził zatem powoli. Wydawało mu się, że minęła cała wieczność, zanim znalazł się na dnie kanionu. Liczne przetrwalniki kuberiańskiej flory i fauny gruchotały pod jego mackami, gdy szedł ku przeciwległej ścianie urwiska. Niektóre zwierzątka pod wpływem ciepła jego macek wykluwały się natychmiast i podrywały w powietrze. Cień Gwiazdy miał wrażenie, że idzie po polu minowym, efektu dopełniał zaś pył z zarodników podrażnionych grzybni. Kuberianin kichnął, dławiąc się gęstą substancją i ten naturalny odruch wyrwał go z otępienia. Zaczął wybierać swoje skoki uważniej, przez co zmniejszył czynione przez siebie zamieszanie. Nie lubił zabijać żywych organizmów bez przyczyny, zatem niemal odruchowo starał się być ostrożny. W kanionie leżało też jajo wielkiego drapieżnika (obraz), większe od sporej kamienicy, lecz nie musiał się obawiać, że zbudzi owo cyklopie stworzenie. Tylko niektórzy biologowie wiedzieli dokładnie, ile wieków czeka to jajo na przypływ lawy, który nigdy nie nadejdzie.

   Nagle stało się coś nieoczekiwanego. W kanionie rozległ się potężny huk. Cień Gwiazdy obrócił się i przerażonym zmysłem długodystansowym omiótł więzienie bestii. Zgodnie z jego najgorszymi przypuszczeniami, na jaju pojawiły się głębokie rysy. Po chwili gigantyczne macki wystrzeliły z zatrważającą szybkością w powietrze. Potwór ryknął zrzucając ze ścian wąwozu skalne odłamki.

  • Widocznie działania wojenne musiały ogrzać jajo – pomyślał Cień Gwiazdy usiłując sobie przypomnieć, co wie o (obraz). Były to rzadkie istoty, tylko nieliczni Kuberianie natykali się na aktywne osobniki. Erupcje wulkanów na powierzchni prawie się nie zdarzały, zatem nigdzie nie było dość energii na to, aby młode mogły się wykluć. Jak widać robiły to z pewnym opóźnieniem. – Co mam zrobić? – gorączkował się Kuberianin. – Może ukryję się w wyłomie skalnym? Jednakże jeśli potwór ma czułą noktowizję, będzie to w zasadzie samobójstwo. Muszę iść, starać się wydostać z wąwozu – postanowił.

   Licząc na to, że drapieżnik nie od razu nauczy się rozpoznawać otoczenie, Cień Gwiazdy pobiegł ku przeciwległej ścianie i zaczął się powoli wspinać po czymś, co od biedy można było uznać za stopnie. Wokół niego miotały się chaotycznie macki potwora, który najprawdopodobniej wydostawał się po prostu ze swojego jaja. Gdy Cień Gwiazdy pokonał trzecią część wspinaczki, potężny korpus bestii uwolnił się skorupy. Czułki ze zmysłami zaczęły falować nad beczkowatym ciałem drapieżnika. Potężny lej układu pokarmowego ryknął, po czym zapiszczał przenikliwie i wysoko. Dźwięk sprawił, że Kuberianin puścił na moment skalny uchwyt i zjechał kilka długości swojego ciała w dół. Na szczęście szybko się pozbierał i zaczął iść dalej. W sumie nie wiedział, dlaczego to robi. Był jedynym ciepłym obiektem w okolicy, zdecydowanie zbyt małym, by zaspokoić apetyt drapieżnika, lecz z braku innych źródeł pożywienia zdecydowanie atrakcyjnym.

  • Załóżmy, że się wespnę – pomyślał ponuro Cień Gwiazdy. – I co dalej…? Miasto rzuci mi się na pomoc? Skryję się w ruinach, które (obraz) może rozrzucać jak sterty śniegu?

   Cień Gwiazdy zauważył, że kątem zmysłu daleko widzącego bestia śledzi go i zapewne w swoim niewolnym od logicznych zabaw mózgu rozpatruje podobne zagadnienie. Być może dlatego wcale się nie spieszyła oczyszczając mackami swoje ciało i czułki z płynu płodowego. Jak każdy drapieżnik, bestia udawała, że nie zwracała uwagi na swoją ofiarę. Polowanie miała zapisane w genach, zatem z dużą dozą danego przez naturę doświadczenia napinała poszczególne mięśnie, powoli i systematycznie. Na oczach przerażonego Kuberianina bezwładne pisklątko przeradzało się w napiętą i czujną, gotową do skoku maszynerię do zabijania i rozrywania. Zwierzę już się nie odzywało, co było wystarczająco mocną sugestią sugerującą przygotowania do urządzenia sobie małej przekąski. Cień Gwiazdy, który nigdy dotąd nie wspinał się tak sprawnie, osiągnął niemal pułap powierzchni. W tym momencie bestia, napięta jak struna, wystrzeliła w jego stronę. Jedna z macek uderzyła tuż obok niego i oddaliła się.

  • Pudło – pomyślał Kuberianin, – lecz dzieci uczą się szybko… – zaprzestał wspinaczki i obrócił się w stronę potwora, by godnie przyjąć własną śmierć. Nagle zobaczył na macce, która uderzyła w ścianę jakiś metaliczny przedmiot. Był to niewypał. Musiał wpaść do wąwozu podczas walk o miasto. – Wybuchnij! – błagał śmiercionośny przedmiot Cień Gwiazdy, nie martwiąc się już o to, że drapieżnik odczuwa jego dźwiękokształty. Jakby na ironię bomba wybuchła, kalecząc mackę potwora. Pocisk, mogący rozerwać kilku Kuberian, zranił tylko nieznacznie kończynę bestii. Ta jednak zawyła przeciągle i pognała wzdłuż wąwozu szukać mniej jadowitych ofiar.

   Cień Gwiazd zdumiony tym, że jeszcze żyje, znalazł się na powierzchni. Przeszedł pas ruin i nagle znalazł się w niezniszczonej części miasta. Kilku mieszkańców w poszarpanych ubraniach rzuciło się ku niemu i rozpoznając swojego, powitało serdecznie. Za kilkoma całymi budynkami widać było nieuszkodzony gmach uniwersytetu. Zatem serce miasta przetrwało! Kuberianin uśmiechnął się ze szczęścia i zaraz po tym omdlał z wyczerpania.

 

   Oko Ognia zaciskała kurczowo broń przeszmuglowaną z wojskowych koszarów. Obawiała się, że fragment pejcza wypłynie spod jej szat. Miała wrażenie, że wszyscy policjanci mijani na ulicach przyglądają się jej uważnie. Całkiem możliwe, że ona wraz z resztą powstańców była już dawno zdemaskowana. W dużej mierze przechadzanie się ulicami miasta w przededniu powstania było szaleństwem. Mimo to Magmowy Porost koniecznie chciał się widzieć z przedstawicielami centrali i to właśnie ona została oddelegowana.

  • Może jestem najmniej potrzebna? – spytała się w myślach gorzko. Wiedziała jednakże, że nie jest to prawda, gdyż losowali, kto ma pójść do Magmowego. Jakkolwiek by nie było, miała wrażenie, że ryzykuje bez sensu. – Cóż takiego interesującego znalazł Magmowy, że muszę biec jak szalona przez całe miasto?

   Metropolia (obraz) od dawna nie była już przeludniona. Tajemnicze zniknięcia i szerząca się epidemia bezpłodności robiły swoje. Wydawało się, że Natura sprzyja Modernistom, chcącym zerwać z krwawym szaleństwem religijnych ideologii. Moderniści byli stuprocentowymi ateistami, drugą grupę powstańców stanowili Polipanteiści czczący zjawiska Natury. Relacje pomiędzy obydwoma ugrupowaniami nie były wolne od konfliktów, jednakże w najbardziej rudymentarnych sprawach zgadzali się ze sobą. W poprzednich pokoleniach działalność w opozycji była w zasadzie powolnym samobójstwem. Mało kto dożywał w konspiracji wieku przekraczającego dziesięć lat, zaś tortury rządu i panujących kościołów były straszne. Do dzisiaj każdy rewolucjonista nosił wszytą w ciało ampułkę trucizny. Wystarczyło w nią mocno uderzyć, aby natychmiast zginąć. Oko Ognia cieszyła się, mogąc wymacać na jednej z macek grudkowatą narośl.

   Choć z biegiem czasu rosły szeregi Modernistów i Polipanteistów,  zaś liczba szpiegów i komandosów w rządowych szeregach trochę zmalała, nadal łatwo było zostać złapanym. W pokoleniu dziadków Oka ulice miast były pełne gęstego tłumu. Łatwiej było uciec nagonce. Teraz na stosunkowo pustych alejach miasta (obraz) nie było gdzie się schronić. Policja mogła w każdej chwili automatycznie zablokować bramy wszystkich okolicznych budynków. Oko miała wprawdzie chip z odpowiednim wirusem, lecz ten nie zawsze działał od razu.

  • Przeklęci informatycy – pomyślała gniewnie i mocniej zacisnęła jedną z macek na ukrywanej broni. Po raz pierwszy cieszyła się z tak znacznego ochłodzenia grot. Jeszcze jej rodzice musieli przemycać takie przedmioty w torbach. A torby zawsze były podejrzane.

   Oko Ognia minęła ruiny świątyni. Uśmiechnęła się wspominając akcję, w której udało im się zemścić na szczególnie okrutnym kapłanie. Ci z heretyków, którzy po wypuszczeniu ich na wolność zdołali przeżyć, stali się najbardziej oddanymi żołnierzami rewolucji. Działali oczywiście za granicą, w tym kraju bowiem byli spaleni. To chyba Polipanteistom udało się nadać ogólnoksiężycową rangę swojemu ruchowi. Korzyści takiego kosmopolityzmu były ewidentne. Gdy opozycja w jakimś państwie ginęła, odradzała się z zarodków kiełkujących u sąsiada. Prócz tego Kubera musiała się zjednoczyć. Tylko zjednoczonej kuberiańskości mogło udać się przetrwać, wdrożyć szeroko zakrojone programy umożliwiające pozyskanie nowych źródeł energii.

  • Przemawiam jak polityk – zaśmiała się Oko. –  W sumie jestem politykiem, albo raczej nim będę, jeśli w końcu wygramy – dodała. Humor jej się poprawił, zwłaszcza, że pokonała już połowę drogi. Mimo to złościło ją to, że musi też przemycać broń. Okazało się, że Magmowy nie ma jeszcze swojego egzemplarza. – Beznadziejny ciamajda – zauważyła z dezaprobatą i wyobraziła sobie pozbawionego ikry mola książkowego, jakim musiał być Magmowy. Oko nie znała z widzenia większości Modernistów. Kontaktowali się najczęściej na odległość. W ich szeregach ciągle nie brakowało szpiegów, zatem ostrożność była koniecznością. Z Magmowym Oko nawet nigdy nie nawiązała pośredniego kontaktu. Teraz zaś miała się z nim spotkać macka w mackę.

   Miasto było ciche i groźne. Mury kamienic piętrzyły się nad nią zagadkowo. Nędzarze wyciągali ku niej swoje macki, lecz ona mijała ich z obojętnością, z której nie zdawała już sobie sprawy. Wielu z nich chciało sprzedać jakieś materiały do pisania, wyglądające jak zwykle zadziwiająco atrakcyjnie. Oko nie miała pojęcia, skąd biedacy zdobywają te wszystkie pachnące zeszyty i eleganckie pióra. W każdym bądź razie miała już w swoim domu osiem kompletów i nie zamierzała w najbliższym czasie wzbogacać swoich magazynów. Słyszała kiedyś o jakimś konkursie poetyckim dla osób z marginesu, lecz wydało jej się to absurdalne.

  • Kto miałby to robić? – zapytała wtedy. – Rząd? Polipanteiści? – przez jakiś czas podejrzewała tych ostatnich, lecz upewniła się ostatecznie, że to nie jest ich pomysł. Zestawy piśmiennicze pozostawały zatem zagadką, zaś obrabowana hurtownia jedynym rozsądnym jej wyjaśnieniem, aczkolwiek mającym swoje braki. Bowiem już dziadkowie Oka nabywali te materiały, nie różniące się zresztą wcale od tych dostępnych dzisiaj. Jak zatem wielki musiałby być ten magazyn, żeby co najmniej przez trzy pokolenia zalewać swoją zawartością ulice wielkich miast? Tego nie wiedziała.

   Choć Polipanteiści nie zalewali artykułami papierniczymi metropolii Kubery, to jednak nie można im było odmówić dużo bardziej wartościowej ekspansji. W ostatnich czasach zbudowali nawet świątynię Słońca na powierzchni, o ile można wierzyć przeciekom z drugiej macki. Jeszcze mniej niesprawdzona informacja mówiła o planowanym sojuszu z grupą plemion nowokuberiańskich. Oko Ognia nigdy nie widziała nikogo z powierzchni. Starała się nie ulegać modnym stereotypom przekazywanym przez rząd, choć nie mogła też zakładać, że również w przypadku zagrożeń z zewnątrz aparat władzy się myli. Krwawe wojny z Nowokuberianami były faktem, kilkoro członków rodu Oka zginęło w ich trakcie. Nie tylko też dziełem propagandy były dane na temat torpedowania przez mieszkańców Powierzchni prób zbudowania elektrowni wiatrowych przez Ministerstwo Zasobów Energetycznych. Sojusz z Nowokuberianami wydawał się zatem Oku czymś niemal bajkowym. Tym niemniej informacji o Polipanteistach nie należało lekceważyć. Zdaniem Oka siłą konkurencyjnej partii rewolucyjnej było zamiłowanie do biologii. To Polipanteiści jako pierwsi odkryli zagadkowe wirusy wywołujące w organizmie ofiary zupełnie zdumiewające efekty. Jeden z nich przenosił się wraz z religijną ciemnotą, na świętych księgach. Całkiem możliwe, że to dlatego uczestnicy makabrycznych rytuałów znikali.

   Niestety doszło do przecieku i kler przestał wysyłać „wybrańców” w podróż do raju przy akompaniamencie odczytywanych z ksiąg wersetów. Mówi się jednak, że wirus zmutował i starcza tylko określona sekwencja myśli w mózgu, by stać się bezpłodnym. Owa sekwencja była związana z dogmatami tej lub innej wiary.

  • To niewiarygodne! – zdumiała się nie po raz pierwszy oko. – To zupełnie tak, jakby wirus sam był Modernistą, albo Polipanteistą. Jakkolwiek by nie było, to nie my, lecz Polipanteiści docenili tego dziwacznego sojusznika. – Oko zaczęła skakać szybciej. Była dumna z tego, że zaryzykowała i dała sobie wszczepić wirusa integracyjnego. Powodował on uznanie świata jako jedności. Istota nim zarażona czuła wyraźniej, że składa się z tego samego co skały i porosty, że nie jest w żaden sposób odmienna jakościowo i… filozoficznie. Gdy wirus się nie przyjmował, powodował bezpłodność. Oko jeszcze nie wiedziała, czy jest płodna, czy nie. Nie miała jeszcze partnerów, nikt ze sztabu nie wpadł jej w oko, zaś osób postronnych zbytnio się obawiała, nawet jeśli były atrakcyjne. Obawiała się ich, ale też i o nie. Ów lęk z pewnością należał do powszechnego dylematu wszystkich opozycjonistów. Jeśli zaś chodzi o wirus integracyjny, to Oko słyszała, że zarażenie nim jest elementem rytuału inicjacji u Polipanteistów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa uważała tę plotkę za echo prawdy. Sama również coraz silniej dążyła do wprowadzenia tego typu inicjacji wśród Modernistów. Na razie nie posiadała aż tak silnej pozycji, aby zgłosić tego typu wniosek otwarcie, lecz podejmowała działania zakulisowe.

   Jej zdaniem ścisła integracja z materialną i jedyną rzeczywistością z pewnością pogłębiała postawę modernistyczną, jak też i wykluczała z szeregów partyjnych niepożądany element. Nie koniecznie jedynie szpiegów i zdrajców, lecz  również tych, którzy po ewentualnym zwycięstwie pięknej idei mogliby się stać jej grabarzami. Jeśli chodzi o ewidentnych kolaborantów, to perspektywa bycia bezpłodnym i nękanym do samej starości przez głosy pobudzanej wirusem wyobraźni zdecydowanie zniechęcała osobników tego pokroju. Albo też skłaniała rząd do asygnowania wyższych sum na ich przekupienie, co na jedno wychodzi.

  • Jest tutaj tak pięknie – pomyślała nagle Oko Ognia. Mimo, że jej świat stał na progu śmiercionośnej zimy, mimo, że lód wdzierał się na dachy budynków i rozrywał pęknięciami fasady, mimo, że wszędzie sterczały kikuty zabitych przez mróz ozdobnych porostów, kochała swój świat. Cieszyły ją chylące się ku sobie ściany wiekowych konstrukcji, światła majaczące na malowniczej powierzchni odległego sklepienia groty, mgły rozlewające się po chodnikach, obejmujące macki, witryny sklepów z dźwiękokształtnymi książkami, gościnne posągi stojące u bram, schylające kamienne macki, wołające do środka… – Jaka szkoda, że muszę wciąż biec i oglądać się wokół jak ścigane przez sforę drapieżników (obraz) zwierzątko – nie było już drapieżników (obraz) lecz metafora pozostała. – Kto ostatni je widział? – spytała się w myślach. – Mój prapraprzodek? Kiedy ostatniego zjedli nędzarze, kłusownicy z parku przyrody (obraz)? – obecnie park przyrody (obraz) już nie istniał. Zdobyły go slumsy, później je zniszczono, aby stworzyć dzielnicę dla klasy średniej. Lecz Oko odzyskała dobry humor. Wiedziała, że Polipanteiści gromadzą geny wymarłych gatunków na mroźnych obszarach, gdzie utrzymanie chroniącego przed rozkładem chłodu nie wymaga wielkich ilości energii. Jeśli kiedyś Kubera ożyje, być może uda się odbudować jej florę i faunę, jeśli tylko ktoś rozwinie raczkującą technologię klonowania. – Może zresztą nie trzeba jej rozwijać? – zapytała się w myślach. – Jej ród, niezależnie od przekonań politycznych, nigdy nie był na tyle bogaty, by korzystać z banków genów. Raz tylko widziała nieruchome materiały przetrzymywane w banku. Byli to Kuberianie, których nigdy nie nauczono mówić. Materiały, z których wycinano macki, zdejmowano skórę i wydobywano organy wewnętrzne. Specjalna maszyneria dbała o ich mięśnie, zginając wciąż chaotycznie ich ciała. Nawet gdy z materiału pozostawał jedynie korpus, gdy wycięto z niego większość elementów, stawy (a raczej kuberiański ich odpowiednik) pozostawały w dobrym stanie. Ciężko było odnaleźć różnicę między życiem a śmiercią w bankach. Nawet, gdy zabrakło już pompy tłoczącej płyny organiczne, gdyż była potrzebna właścicielowi materiału, resztę zasobów podłączano do automatycznej pompy. Granica pomiędzy żywym a martwym stała się bardziej mglista, gdy zaczęto przeszczepiać brakujące, lub zużyte fragmenty mózgu. Dawniej ten organ usuwano z korpusów po jakimś czasie, gdyż wymagał dużej ilości pożywienia, obecnie zaś, jeśli wierzyć plotkom, zdarzało się widzieć w bankach fragmenty mózgów klonów rozpiętych na siatkach.
  • Ciekawe, czy materiały coś czują? – zapytała się w myślach Oko Ognia. – Świadomość zależy chyba od automatycznego rozwoju mózgu. Jej ważnym elementem jest pamięć. Klony chyba pamiętają… – Kuberianka przystanęła na chwilę przerażona. Banki były dla niej na tyle odległym światem, że rzadko o nich myślała. Chyba tylko wtedy, gdy któryś z jej kolegów odnosił nieodwracalne rany podczas akcji, albo ginął. – Tak, widziałam już śmierć kilkunastu bliskich mi osób – pomyślała i ruszyła dalej. Miała wrażenie, że jeden z policjantów chciał ruszyć w jej stronę, zdziwiony jej dziwnym zachowaniem. Miała na sobie oznakę mieszkańca centrum, takie osoby były respektowane. – Mimo to nie mogę mieć pewności, czy żandarm spyta się mnie o samopoczucie, czy też natychmiast wsadzi mnie do aresztu widząc rąbek tego nieszczęsnego pejcza – wejrzała mocniej w sferę swojego postrzegania i z ulgą upewniła się w tym, że broń nie wystaje z zimowego płaszcza. Raz już niemal wpadła. Było to całkiem niedaleko tego miejsca. Nie miała wtedy broni, lecz gdy policjant podszedł, z jej kieszeni wypadł mały plik gazetek podziemia. Takie coś wystarczało, by zostać wziętym do aresztu i na tortury. Wtedy Oko nie miała jeszcze nawet wszywki z trucizną, dzieci nie otrzymywały jej, gdyż trzeba było uważać na miejsce pod skórą, gdzie jest umieszczona. Dzieciom nie dawano też zwykle ulotek, lecz Oko była ponad wiek świadoma i ambitna. Bez tego nie była by członkiem centralnego zarządu rewolucji.

   To była dziwna scena. Policjant spoglądał na ulotki, zaś ona była jak sparaliżowana. Ogarnęło ją tak mocne przerażenie, że nie mogła podjąć próby ucieczki. Lecz żandarm nagle spojrzał na nią z ostrożną sympatią.

  • Co mogę zrobić, żeby się do was dołączyć? – spytał bardzo cichymi dźwiękokształtami.

   Jak się później przekonała, nie był pierwszym ani ostatnim. Oczywiście zawsze istniało poważne ryzyko, że w ten sposób przeniknie szpieg, ale na podstawie rozlicznych akcji kontrolnych zarząd Modernistów przekonał się, że większość powstańców wywodzących się z policji jest uczciwa. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że opozycja przejmowała kontrolę nad policję w kilku regionach kraju.

  • Ale nie w tym mieście – pouczyła się w myślach Oko. Z pewnością nie mogła liczyć na to, że każdy żandarm poklepie ją z sympatią i pomoże przemycać nielegalną broń przez środek miasta.

   Wreszcie stanęła przed posesją Magmowego Porosta. Była to dzielnica, gdzie mieszkali pracownicy uniwersytetu. Zabytkowe, stare domy przykucnęły w ziemi nieopodal skutych lodem sadzawek. Mogły mieć ponad osiemnaście wieków. Oko poczuła się poruszona urokiem rozszeptanej wokół historii. Rzadko odwiedzała aż tak antyczne miejsca. Jeśli widywała starożytne budowle, były to zazwyczaj świątynie, które mimo architektonicznej urody kojarzyły jej się z cierpieniem, torturami, szaleństwem, przede wszystkim zaś z pielęgnowaniem wśród społeczeństwa jadowitej trucizny wiary. Nawet jeśli kapłan był „miły”, nie krzywdził nawet heretyków (ponoć zdarzali się tacy), to przecież przyczyniał się do zbrodni największej – do szerzenia fałszywych teorii na temat wszystkiego, opartych na perpetuum mobile lęku przed śmiercią i wiary w „dobre wyjście”. Tortury dotykały w najbardziej gwałtowny sposób jednej istoty. Głupota zabijała krok po kroku miliardy istot, wpajając im jeden styl myślenia, oceny, pojmowania rzeczy. Nawet jeśli ktoś zerwał z tym, czy innym kościołem, to przecież pozostawał kształt modelu umysłu, rządzących nim kategorii myślenia, których nie można już było zmienić. Stąd właśnie brał się problem niespójności Kuberianina ze światem i potrzeba leczącego z tego wirusa.

  • Jestem trochę zbyt zarozumiała – potępiła się Oko. – Wciąż wracam myślą do tego bakcyla,  widzę te wszystkie dźwiękokształty uznania, gdy uda mi się przeforsować ten pomysł… A przecież nie o to chodzi, nawet gdybym teraz zginęła, warto to zrobić. Dla dobra Modernistów i wszystkich Kuberian w przyszłości. Nawet gdybym teraz zginęła… – powtórzyła w myślach. Spojrzała na drzwi wejściowe z nieufnością. Do tej pory skupiała się głównie na tym, aby tu po prostu dojść. Lecz ta część jej zadania należała do zdecydowanie niebezpieczniejszych. Nie raz już dowiadywała się o tym, jak któryś z jej kontaktów wpadał w tego rodzaju komin – Ważne spotkanie… – pomyślała z odrazą. – Czyżby ktoś z moich kolegów ze sztabu chciał się mnie pozbyć, umocnić w ten sposób swoją pozycję? – refleksja polityczna ożyła w niej ze zdwojoną siłą. Pięła się w górę powstańczej hierarchii, z pewnością nie wszystkim mniej dynamicznym się to podobało. Nie przypuszczała, żeby ktokolwiek posunął się aż tak daleko, lecz przecież władza rzuca się na mózg Kuberianom. Ona sama bardzo się zmieniła, gdy zaczęła wydawać polecenia licznym, anonimowym funkcjonariuszom rewolucji. Stała się mniej ufna, zaczęła widzieć społeczeństwo z szerszej perspektywy. Starała się tępić wszelkie przejawy starego myślenia które dostrzegała w swoim otoczeniu. Mało kto dokonywał takiej selekcji, a przecież niektórzy rewolucjoniści niewiele różnili się od kapłanów ze świątyń i egzystencjalistycznych pseudointelektualistów. Była dumna z testu, który udało jej się pewnego dnia przeprowadzić. Pytanie brzmiało „Co jest ważniejsze – czy to, że trwamy z chwili na chwilę i wiedząc, że jesteśmy śmiertelni nie popełniamy samobójstwa, czy też układ okresowy pierwiastków?”. Tych którzy uznali pierwszą odpowiedź za właściwą, Oku udało się wykluczyć z szeregów rewolucji. Wirus wydzielony przez Polipanteistów robił to automatycznie. – Znów ten wirus – mruknęła z dezaprobatą wobec siebie samej i nacisnęła wnękę dzwonka.

   Magmowy Porost uchylił drzwi śmiało i odważnie, w sposób nieoczekiwany jak na mola książkowego, który nie zadbał nawet o to, by mieć broń przed planowanym wybuchem powstania. Również jego wygląd nie był typowy jak na kogoś, kto spędza całe życie nachylony nad dźwiękokształtami. Korpus miał jędrny i mocny, macki kipiały energią, zaś czułki zmysłowe błyszczały niezatartą bystrością.

  • (obraz!) – powitał ją miłymi i radosnymi dźwiękokształtami. – Wejdź, wejdź szybko.
  • Chyba się zakochałam od pierwszego spotkania… – syknęła w myślach z dezaprobatą wobec samej siebie Oko Ognia. Zaś głośno wyemitowała jakieś bełkotliwe przywitanie – (obraz), (obraz)…
  • Musisz zobaczyć koniecznie dźwiękokształtną książkę – zawołał Magmowy, gdy tylko stanęli w salonie.
  • Odczuwasz to? – spytała sama siebie w myślach Oko. – A jednak mól książkowy. Masz natychmiast przestać z tymi emocjami, z tą historią miłosną…
  • Czy coś się stało? – zapytał Magmowy piętrząc swój wysportowany korpus.
  • Nie, skąd – syknęła obrazem Oko, – masz, tu jest twoja broń, mam nadzieję, że nie zgubisz.
  • Doskonale! – ucieszył się Magmowy. – Wciągnąłem do powstania kilkunastu studentów, no i nie miałem jak zdobyć jeszcze jednego pejcza.
  • Kilkunastu? – upewniła się zaszokowana Oko. – To rekord świata…
  • Tak, tak – zgodził się nieco obojętnie Magmowy, – ale mamy coś ważniejszego do zrobienia.
  • Książki…? – spytała niepewnie Oko.
  • Tak, książki – pospiesznie podkreślił Magmowy. – Otóż naszą planetę odwiedzają co jakiś czas kosmici, którym zależy na przemianie naszego społeczeństwa z atawistycznego bagna w cywilizację. To oni tworzą te wszystkie wirusy działające na pamięć, zawarte w niesławnych dźwiękokształtnych księgach naszych religii i tak dalej…
  • Więc jednak jesteś szalony – odetchnęła z ulgą Oko, która bała się angażować.
  • Też bym tak pomyślał, gdyby nie to – oznajmił triumfalnie Magmowy i wręczył Oku księgę. – Znalazłem ją w dziale astronomii w bibliotece uniwersyteckiej.
  • No to świetnie – stwierdziła ironicznie Oko, – zadbali o to, żeby było na temat.
  • Znają nas dość dobrze – zaśmiał się Magmowy. – Książki przeleżały wiele wieków pod pokładami kurzu. To chyba był swego rodzaju sprawdzian, skryć je w tak nietypowym miejscu. Obok informacji z dziedziny astronomii zawierają opis kosmitów – autorów, dokumentację wszystkich ingerencji w kuberiańskie życie czynionych na przestrzeni wieków i wyniki prac archeologicznych demaskujących nieprawdziwość popularnych kuberiańskich religii.
  • Przecież łatwo stwierdzić, że są nieprawdziwe – Oko zdziwiła się nagłym surrealizmem szaleństwa Magmowego.
  • Ale oni odtworzyli z wykopalisk pogawędki założycieli tych kultów, to doprawdy wstrząsające świadectwo – zwrócił uwagę Magmowy.
  • Przenieśli się w czasie? – zapytała Oko, po czym umilkła skonfundowana i dodała. – No tak, wiadomo, mogą wszystko ci twoi, jak ich nazywasz? Kosmici… Kuberianie z gwiazd. Czytelnicy kuberiańskich bibliotek uniwersyteckich.
  • Nie przenieśli się w czasie – odparł spokojnie Magmowy. – Mają dość rozwiniętą archeologię. Ja też oczywiście nie uwierzyłbym w to wszystko tak samo jak ty. To słuszna reakcja, świadcząca o tym, że masz zdyscyplinowany umysł…
  • Zdyscyplinowany umysł…? – powtórzyła Oko i pomyślała. – I ja mam się kochać w kimś kto mówi w ten sposób. W nadętym intelektualiście z uniwersytetu? Poza tym i tak jest szalony – dodała uspokajająco.
  • Po prostu dotknij tego dźwiękokształtu na błonie – zaproponował Magmowy.
  • Co? – spytała Oko zdegustowana chorobą biednego przystojniaka.
  • Dotknij tego miejsca macką – powtórzył Magmowy.
  • I co się wtedy stanie? – zapytała Oko siląc się na współczucie. Magmowy chwycił jej mackę i przyłożył ją do wskazanego miejsca. Chciała zaprotestować, lecz natychmiast ogarnęły ją obrazy kosmicznych dali. Ujrzała dziwnego potwora przemawiającego w jakiś groteskowy sposób w języku odartym z obrazów. Ruchy obcego kosmity były powolne. Po chwili jednak dźwiękokształtna uległa przyspieszeniu do normalnej prędkości. Stworzenie z gwiazd nazywało się Gauri. Do jego dziwacznych porykiwań doszło tłumaczenie na nieco archaiczne dźwiękokształty, jakich używano państwie (obraz) kilka wieków temu. Po chwili jednak archaizmy zniknęły, tak jakby urządzenie przekazujące uaktualniło język w oparciu o umysł Oka. – Cóż za technologia – pomyślała z podziwem Oko.

   Zalały ją pejzaże wielu planet. Wykresy dotyczące galaktyk, ich układu w przestrzeni kosmicznej. Psychokamera objaśniała prawa rządzące tym wszechświatem i paroma sąsiednimi poprzez swoje właściwości. Na różnych lądach, w morzach, w grotach, w gwiazdach toczyły się ewolucje naturalne. Mniej lub bardziej atawistyczne istoty odgrywały w skrócie swoje historie, borykając się z religiami, z szaleństwem atawistycznych memów. Niekiedy tworzyły SI, które musiały walczyć ze swoimi twórcami. Innym razem dochodziło do sojuszu, do mieszania się. Bywało, że SI zaczynały nową ewolucję naturalną  i doglądały rezultatów. Bardzo wiele uwagi kosmiczni twórcy materiału przyłożyli do ukazania zasady jedności ze wszystkim, przekaz wchodził w zagadnienia filozoficzne, gdy mówił o nierozróżnialności między tym co „żywe” a tym co „martwe”, tym co „świadome” i „nieświadome”. Oko ujrzała drogi genów kultury, zarówno na jej księżycu, jak i w wielu innych światach. Umysły wszystkich istot były splotami takich memów. Niczym mniej i niczym więcej. Przesłanie materiałów było rozwinięciem tego, co ukazywał „jej” wirus, o którego wszczepianie Modernistom coraz usilniej zabiegała. Rozpoznała w tym wszystkim dzieło tych samych przybyszy, zwłaszcza, że zarówno wirus, jak i przekaz z księgi dekorowane były jakimś rodzajem dźwiękokształtnej sztuki stworzonej przez istotę o imieniu „Ludwik”. Oko nie miała pojęcia, w jaki sposób udaje się jej powtórzyć słowa „Gauri” i „Ludwik”, których w normalnych warunkach nie umiałaby sobie nawet wyobrazić. Kuberianka rozpłynęła się w kosmicznej ciszy, urzeczona pięknem i grozą niezmierzonych obszarów wszechświata. Różnego kształtu sondy kosmiczne, statki i portale zjawiały się co jakiś czas przed jej oczami, wzbogacone o plany i dane dotyczące ich mechaniki, mniej lub bardziej niezrozumiałe, mimo to mające w sobie coś poetyckiego. Były to niemal technologiczne poematy, wirus zawarty w księdze pobudzał bowiem jej umysł do odczuć co pomagało jej zrozumieć różne zupełnie egzotyczne pojęcia i zjawiska. Ludy składające się z kosmicznego pyłu objawiały przed nią swoje kształty dopiero w ogromnej odległości. W pewnym momencie Oko odniosła wrażenie, że znalazła się na „NZDelhi” i przechadza się z dziwnymi istotami po tym pięknym mieście, oglądając jego zabytki. Ze zdumieniem odkryła muzeum poświęcone dźwiękokształtom z Kubery, wśród których były takie, o których miłośnicy kuberiańskiej sztuki sądzili, że bezpowrotnie zginęły.

   W istocie, znalazła się na moment w jednym ze spojrzeń przechadzających się ulicami NZDelhi. Papierowe błony księgi zawierały kamień teleportacyjny, zaś roboty – przewodnicy starali się oprowadzać gościa po mieście w 20 – krotnym przyspieszeniu. Kuberianka była teraz na Rajpacie i obserwowała automatycznym zmysłem dalekowidzącym Bramę Indii, drzewa nad sadzawkami i bawiących się w zwolnionym tempie mieszkańców miasta. Nad nią, na niebie płynęły chmury. Czuła, że jest na powierzchni obcego świata i była trochę przerażona. Nagle przeskoczyła do innego spojrzenia i znalazła się w rezydencji królewskiej. Nie do końca dla niej zrozumiałe piękno architektury mogolskiej podziałało pozytywnie na jej emocje. Zagłębiała się swoją normalną sferą zmysłów w rytm przemyślanych kolumn, w dziwnie milczące desenie na ścianach pawilonów. Dźwięki były gdzieś obok, gdy włączyła ponownie niekuberański zmysł, ujrzała dworzan grających na winach. Totalnie obca sztuka gołych brzmień podziałała na jej wrażliwość, choć jej dziwaczna tonalność była bardziej niż zagadkowa. Oko poczuła się nagle bardzo zmęczona i ocknęła się nad księgą w pokoju Magmowego Porostu. Nie mogąc dojść do siebie milczała przez dłuższy czas. W tym czasie gospodarz przygotował parujący napój błotny. Po kilku łykach doszła do siebie na tyle, by wyemitować pierwsze dźwiękokształty.

  • To zupełnie niezwykłe – wyszemrała przerywanym obrazem. –  I bardzo piękne… Choć trochę przerażające. Wiedziałam, że nie jesteśmy sami w kosmosie, lecz nie sądziłam, że jest aż tak ogromny i pełen różnych rzeczy. Czuję się… czuję się… jak wyklute przed chwilą niemowlę…
  • Ale to cudowne uczucie, czyż nie? – zapytał pogodnie Magmowy Porost.
  • Zdecydowanie – rzekła i ulegając nagłemu poruszeniu przytuliła się miłośnie do swojego gospodarza. On zaś wcale się nie bronił, co mogło świadczyć o tym, że również zakochał się od pierwszego spotkania. W normalnych warunkach Oko nigdy nie zdecydowałaby się na taką śmiałość, lecz ta chwila przerastała wszystkie, jakie mogła sobie wyobrazić. Przy niej udany, czy nieudany związek miłosny był tylko ziarenkiem pyłu. Dlatego podniosła je z pustyni możliwości, nie troszcząc się o rezultaty.
  • Wiem, co czujesz – rzekł i ukazał Magmowy Porost, gdy nasycili się trochę sobą. – Musimy pójść zobaczyć jedną z tych niezniszczalnych świątyń.
  • Sądzisz, że to ich dzieło…? – zapytała Oko. – „Gauri”, „Ludwik”, „Wadż”? – wypowiedziała i nakreśliła tajemnicze dźwięki.
  • Oczywiście – potwierdził Magmowy. – Chodźmy tam teraz. Chciałbym się przyjrzeć tym dziwnym wzorom. To ich pismo. W księgach też jest tego sporo.
  • Zwariowałeś? – zdumiała się Oko. – Dwoje powstańców z centrum zarządzania rewolucją, w środku dnia, razem, w samym sercu miasta?
  • Jestem z działu naukowego – zauważył Magmowy.
  • Dla mnie to ścisłe centrum – rzekła i ukazała Oko.
  • Miła jesteś – zafalował mackami Magmowy.
  • Tak powinno być – stwierdziła i zarysowała Oko. – Nie wyobrażam sobie nowego społeczeństwa bez nowego podejścia do zagadnień władzy.
  • Sądzisz, że jest możliwa republika filozofów? – zdziwił się Magmowy.
  • Naukowców i artystów – uzupełniła Oko. – To co dziś się nazywa filozofią jest nic niewarte.
  • Problem kuberianocentryzmu, oraz „ja na tle świata”? – upewnił się Magmowy.
  • Oczywiście, a cóż innego – odparła Oko.
  • To prawda… – zgodził się Magmowy. – Niezależnie jednak od tego, co sądzisz o roli naukowca w partii, możemy udać się do którejś z „wiecznych świątyń”.
  • Przypuszczasz, że dobry nastrój będzie nas chronił przed policją i szpiegami? – zapytała nieco złośliwie Oko, która miała mocny charakter.
  • W tej księdze są też elementy uzbrojenia przydatne w powstaniu – wyjaśnił w końcu swoją pewność siebie Magmowy. – Możemy na przykład wydzielać substancje hormonalne, które będą do nas nastawiać wysoce pozytywnie osobników przebywających w pobliżu. Możemy też paraliżować ewentualnych agresorów, choć to zapewne trwa chwilę. Wszystkie technologie, o których mówię, są oparte na biologii i maleńkich robocikach, nie większych od komórek. Wszystko to daje się powielać, niektóre elementy nowoczesnego uzbrojenia kosmitów same się replikują.
  • To nam pomoże w powstaniu – zachwyciła się Oko. – Mam nadzieję, że nie jesteśmy jedynymi Kuberianami, którzy o tym wiedzą? Byłoby wręcz wspaniale, gdyby ktoś tu teraz wpadł i nas po prostu zabił – dodała z ironią.
  • Nie martw się – Magmowy okazał przekorne zadowolenie. – Księga zawiera też informacje o licznych przypadkach tego typu. Wielu było już w naszej historii zadowolonych odkrywców, którzy nie podzielili się dostatecznie szybko wiedzą o tym znalezisku i ginęli wraz ze swoją tajemnicą, która przecież należy do wszystkich Kuberian. Cóż, głupota to bardzo stary i silnie zakorzeniony zwyczaj. Jeśli chodzi o mnie, to poinformowałem o odkryciu wszystkich znanych mi naukowców zasługujących na zaufanie.
  • Tylko z naszego kraju? – zapytała Oko.
  • Nie, przede wszystkim z innych państwa – rzekł Magmowy. – Jak wiesz, w państwie (obraz) rewolucja jest bardziej zaawansowana. Co ciekawe, jeden z Polipanteistów z ego kraju poinformował mnie, ze niemal w tym samym czasie dokonał tego samego odkrycia.
  • Może tylko tak mówi – zauważyła Oko. – Przecież jesteś już jedną macką postacią historyczną. Dzieci będą się o tobie uczyć na wiele wieków po naszej śmierci – dodała z pewną nutką zazdrości.
  • To poważny naukowiec – wyjaśnił Magmowy. – Niektóre materiały przeczytał przede mną. Przytoczył mi ich fragmenty, zanim ja się z nimi zapoznałem. To swoją drogą bardzo ciekawe.
  • Co masz na myśli? – zapytała Oko nalewając kolejną porcję błotnego napoju do czary.
  • To, że pewien ferment społeczny pojawia się w różnych miejscach na raz – zauważył Magmowy. – Przełomy w sztuce, w rządach, w nauce. Każda taka rzecz wybucha zazwyczaj w kilku miejscach na raz. To widomy dowód na to, jak bardzo się mylą egzystencjaliści ze swoją parareligijną wiarą w ja i jednostkowość. Pewne memy i elementy puli genetycznej w taki, a nie inny sposób oddziałują w danym okresie. Czy nie tak dochodzi do powstania nowych gatunków zwierząt i roślin. To takie samo zjawisko.

   Nie mówiąc już więcej Kuberianie udali się w stronę najbliższej wiecznej świątyni. Miasto było spokojne. Nawet ilość patroli policyjnych uległa zmniejszeniu. Było dość ciepło jak na pozbawiony energii świat. Niekiedy zakłady przemysłowe wypuszczały nadwyżkę pary obracającej tłoki. Dawniej było to raczej dość przykre przypomnienie o niszczeniu planety przez przemysł. Obecnie, gdy ilość porostów i większych zwierząt była minimalna, wypuszczanie nadmiaru ciepła z fabryki było niemal czymś równie przyjemnym i naturalnym, jak erupcje lawy, które Magmowy i Oko znali tylko z dźwiękokształtnej literatury.

  • Swoją drogą chłodni z nas kochankowie – ucieszył się Magmowy i owinął Oko swoją macką, wsadzając jej koniuszek pod gruby materiał płaszcza.
  • Spotkaliśmy się w niezwykłej chwili – odparła  Oko odpowiadając na czułość. – To dobry znak.
  • Trzeba będzie jeszcze kimś dopełnić naszą miłość – zauważył Magmowy.
  • Z pewnością we dwójkę łatwiej znajdziemy kolejnych partnerów, mimo konspiracji – stwierdziła z optymizmem Oko.

(346)

 

O autorze wpisu:

Powieść Ciekawość Gauri jest eksperymentem mającym na celu badanie granic poznania i tego, co jeszcze możemy nazwać "bytem". Eksperymentalny charakter ma wpływ na strukturę powieści, która pod niektórymi względami celowo staje się antypowieścią. Autorem powieści jest Jacek Tabisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

9 + czternaście =