Sibelius i chiński skrzypek

 

 

Kwiecień wreszcie stał się miesiącem pełnym słonecznej energii. Wrocław zawrzał od ludzi poruszających się na wszelkiego rodzaju kołach i kółkach – pojedynczych, podwójnych, hulajnogach i rowerach. Plac Wolności przed Narodowym Forum Muzyki rozbrzmiewał łoskotem deskorolkowców cierpliwie ćwiczących piruety w jasnym powietrzu. Wewnątrz NFM zabrzmiała za to muzyka i to nie byle jak wykonana. Dnia 27 kwietnia 2019 roku na scenie Sali Głównej zasiedli Wrocławscy Filharmonicy pod wodzą Giancarlo Guerrero.

 

Koncert zaczął się od romantycznego portretu rzeki, jednego z najbardziej znanych. Usłyszeliśmy Wałtawę Bedřicha Smetany (1824–1884), drugie ogniwo cyklu „Moja ojczyzna”. Giancarlo Guerrero poprowadził dzieło szybko, bez mielizn i zbytnich rozłożystości. W wielu wykonaniach Wełtawa czeskiego romantyka przypomina bardziej górny bieg Amazonki toczącej się leniwie przez zalaną słońcem tropikalną dżunglę i niosącej tłuste błota. Tu byliśmy rzeczywiście w Czechach, piękne motywy drewna otwierające ten poemat zabrzmiały wręcz wesoło. Później rzeka zabrała nas w upajającą podróż, z jej brzegów dawało się słyszeć echa ludowych zabaw, które tak lubił również Dvořak. Wełtawa Wrocławskich Filharmoników była pełna słońca i dumy. Na koniec dramatyczny epizod przypomniał nam, że Czechy leżą podobnie jak Polska w targanej licznymi wojnami Europie Środkowej. Było to piękne wykonanie, dość swobodne i impresjonistyczne jak na amerykański warsztat dyrygenta, który zazwyczaj wybiera bardziej zdyscyplinowane, konkretne brzmienie rodem z Bostonu czy Cleveland. Tym razem więcej było tu nurtu wykonawczo nowojorskiego.  

 

Drugim punktem programu był Koncert skrzypcowy d-moll op. 47 Jeana Sibeliusa (1865–1957). To jeden z najpiękniejszych koncertów skrzypcowych w literaturze i jeden z najbardziej popularnych. Nigdy nie przestał być grywany, mimo, że sam Sibelius zbierał tęgie baty od modernistów. Kompozytor twardo bowiem opowiadał się po stronie estetyki romantycznej, nie decydując się nawet na eksperymenty w stylu Ryszarda Straussa. Był równie zachowawczy jak Rachmaninow. Dziś, kiedy coraz więcej sławnych kompozytorów współczesności bez zażenowania sięga po estetykę romantyczną i muzykę tonalną, Sibelius nie tylko nie razi, ale urasta wręcz do rozmiarów prekursora muzyki klasycznej XXI wieku. Nic dziwnego – gdy wsłuchamy się bliżej w jego romantyzm, dostrzeżemy śmiałe posługiwanie się fakturą, zapętlone struktury zgodne z koncepcjami minimalistów, niezwykłą instrumentację oraz swego rodzaju postapokaliptyczną ekspresję. Sibelius tworząc swe dzieło w tym samym czasie, gdy Ryszard Strauss powoływał do istnienia swoje największe opery – Salome i Elektrę, gdy Elgar przedstawiał oczarowanym słuchaczom swój świetny „Sen Gerontinusa”, męczył się niebywale z nadmiarem swej cienistej od fińskich borów wyobraźni. Zdołał jednak nadać koncertowi jasny przebieg, niebywale wirtuozerski, ujęty w bardzo ciekawy i jedyny w swoim rodzaju akompaniament orkiestry, jakby mglistej i dalekiej, dopowiadającej szeptem lub zduszonym krzykiem jakąś niezbyt szczęśliwą skandynawską sagę.

Gwiazdą wieczoru stał się bez wątpienia skrzypek Ning Feng, urodzony w chińskim mieście Chengdu, uformowany muzycznie w Sichuan Conservatory of Music, następnie w Hanns Eisler School of Music (Berlin) w klasie Antje Weithaas i w Royal Academy of Music (London) w klasie Hu Kun. W 2006 roku skrzypek zdobył pierwszą nagrodę w International Paganini Competition. Jako solista wspierał orkiestrę symfoniczną z Hong Kongu, gra na skrzypcach Stradivariusa z 1721 zwanych „MacMillan”.

 

Ning Feng / fot. Felix Broede

 

Jeśli chodzi o arcyinstrumenty, to nie zawsze słychać, że muzyk dzierży artefakt z manufaktury Stradivariusa. Tym razem jednak wspaniałość skrzypiec nie ulegała wątpliwości. Nie tylko wysokie dźwięki brzmiały w tym wykonaniu pięknie i nośnie, ale również te ze średnicy skali, a nawet skrzypcowe doły. Wrocławscy Filharmonicy mogli roztoczyć pełną paletę barw towarzysząc soliście, gdyż nie musieli ściszać się do niesłyszalnego szeptu. Brzmienie Ning Fenga było mocne, plastyczne i pełne ciepła. Interpretacja koncertu była świetna, lecz nie tak lodowata jak na przykład u legendarnego Heifetza. Jeśli już, to chiński wirtuoz poszedł w stronę sławnej interpretacji Menuhina z Boultem. Ale przede wszystkim był sobą, pokazując obraz pogodnej samotności na której tle odmalowują się dramatyczne pejzaże Północy. Wirtuozeria tego wykonania robiła ogromne wrażenie nawet w tym, jakże obfitującym w rewelacyjne koncerty sezonie NFM!

 

Na koniec usłyszeliśmy najbardziej romantycznego i nieortodoksyjnego wśród amerykańskich minimalistów, czyli Johna Adamsa (*1947) i jego Harmonielehre, które oparte zostały na odwrocie od muzyki atonalnej Schönberga. Można więc śmiało stwierdzić, że Adams, podobnie jak niegdyś Sibelius, zbuntował się przeciwko odchodzeniu muzyki od wrodzonych „prawd słuchowych” na rzecz konstrukcji wykoncypowanych i nienaturalnych dla ucha. Jednocześnie amerykański kompozytor dał w swym dziele popis onirycznej wyobrażni. Pierwsza część to tankowiec unoszący się w powietrze nad mostem, druga to rany Amfortasa z legendy o Parsifalu z cyklu Świętego Grala. Do tej samej legendy nawiązał Wagner i mieliśmy minimal music oparte na frazach Wagnera. Końcowa część to Mistrz Eckhardt, średniowieczny mistyk z córką kompozytora. Muzyka tego utworu zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, podobało mi się śmiałe politonalne użycie drewna i ciekawe nakładanie się rozbudowanej partii perkusistów na wzburzoną, unoszącą się w zapętlających się sekwencjach fakturę smyczków. Giancarlo Guerrero przedstawił nam ten utwór błyskotliwie, ale też z dużym skupieniem na poszczególnych planach dynamicznych. Mam nadzieję, że więcej będzie Johna Adamsa w NFM, może też sceniczne wykonanie którejś z jego świetnych oper?

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

twelve + 17 =