Wiele krajów kojarzyć się może z muzyką późnego romantyzmu, ale rzadko znajdujemy wśród nich Portugalię. Choć w XVI wieku Portugalia była jedną z głównych światowych potęg, hojnie łożącą na kulturę, to jednak obecnie nawet muzykę jej Złotego Wieku odkrywa się powoli. Ślady Portugalczyków znajdujemy na całym świecie, to oni nadali korzenie takim miejscom jak Bombaj, czy stolica Sri Lanki Kolombo. Historia ostatnich dwóch wieków zmarginalizowała ten kraj w oczach innych nacji i nawet wytrawnemu melomanowi ciężko wymienić XIX i XX wiecznych portugalskich kompozytorów. 15 lutego 2018 roku Narodowe Forum Muzyki gościło portugalski Guimarães String Quartet, który ukazał że późnoromantyczna muzyka z „Bram Galii” jest zupełnie niesłusznie tak mało znana na świecie.
Guimarães String Quartet / fot. Jaime Machado
Zacznijmy od samego zespołu. To nowa formacja, założona w roku 2016. Od tego czasu zrobiło się o nich dość głośno, występowali nawet w Macao International Music Festival, co zresztą pokazuje, że Portugalia stworzyła jednak szczególne dla samej siebie szlaki kulturowych powiązań. Chińskie Makau, podobnie jak indyjskie Goa były ważnymi faktoriami Imperium Portugalskiego. Portugalscy poszukiwacze przygód i misjonarze zostawiali swoje kulturowe ślady na całym świecie – w Indiach, w Chinach, w Japonii. Nazwa Guimarães String Quartet wywodzi się od zabytkowej miejscowości gdzie powstał i działa zespół. Składają się na niego młode osoby – Emanuel Salvador grający na pierwszych skrzypcach, Álvaro Pereira grający na drugich skrzypcach, Emilia Goch Salvador dzierżąca pieczę nad altówką i Catarina Mota pochylona nad swoją wiolonczelą. Od samego początku uderzyło mnie bardzo precyzyjne i pełne pasji, ale też melancholii brzmienie tego kwartetu. Dźwięk prymariusza kwartetu był pełen przestrzeni i niemal czuć w nim było zapach morza. Zachwycała jedwabista, topiąca się w srebrzystych cieniach wiolonczela, czy pięknie, mocno brzmiąca altówka. Sądzę, że ten zespół ma przed sobą wspaniałą przyszłość na scenie muzyki kameralnej.
Pierwszym zaprezentowanym dziełem był jedyny Kwartet smyczkowy Luísa de Freitas Branco (1890–1955). Kompozytor jest słusznie uważany przez Portugalczyków za czołowego późnego romantyka i modernistę. Jego kwartet pochodzi jeszcze z okresu studiów, czyli z roku 1911, słychać w nim wpływy Césara Francka, którego romantyzm niósł w sobie jakieś zadatki impresjonizmu i muzycznego symbolizmu. Kwartet ma w sobie wiele nostalgii i falującego oceanu. Słychać w nim tęsknotę, podobną do tej z galicyjskich Cantigas de Amigo. Język muzyczny jest bardzo oryginalny i nie znajduje odpowiedników wśród dzieł innych późnych romantyków żyjących bardziej na wschód od Portugalii. Słychać w tym dziele też lekkie archaizacje, zwłaszcza w finale. Absolutnie urzekająca jest część III Lento, gdzie nastrój zadumy i tęsknoty, niezwykle śpiewnych, topi się w migoczących falach. Luís de Freitas Branco był związany pokrewieństwem z portugalską rodziną królewską, badał też jej dzieje poświęcając swe badawcze talenty kulturalnej spuściźnie Jana IV Szczęśliwego, co zaowocowało monografią dzieł muzycznych tego władcy.
Jednocześnie de Freitas Branco budował od podstaw życie muzyczne swojego kraju, pisząc symfonie po to, by powstała portugalska orkiestra symfoniczna (zazwyczaj robi się odwrotnie). Guimarães String Quartet grał kwartet Luísa de Freitas Branco z zadziwiającą pasją i precyzją. Dawno już nie słyszałem tak zaangażowanych muzyków. Widać to też było po ich spojrzeniach, skupionych całkowicie na śledzeniu gestów partnerów, aby dać muzyce odpowiednią spójność. Ucieszyłem się z tego, że debiutancka płyta Guimarães String Quartet poświęcona jest dziełom Luísa de Freitas Branco. Wykonanie jego utworu przez Guimarães należało moim zdaniem do tych chwil w życiu muzycznym Wrocławia, które wpisują się na stałe do historii i odmieniają estetyczne przekonania wrażliwych ludzi. Mam nadzieję, że na sali był ktoś z członków naszych zespołów kameralnych i zachęcił się do sięgnięcia po twórczość Luísa de Freitas Branco.
Następnie mieliśmy okazję zapoznać się z ogromie interesującą twórczością ucznia de Freitasa Branco Joly Braga Santosa. Podobnie jak jego mistrz słynął on z dzieł symfonicznych nie mając jednak czego się wstydzić jeśli chodzi o kameralistykę. II Kwartet smyczkowy a-moll op. 27 okazał się być dziełem bardzo interesującym – pełnym archaizacji w stylu neorenesansowym, nawiązań do muzyki ludowej i porywającej motoryki. Jednocześnie oplatał go podobny, oceaniczny nastrój, pełen tęsknoty żeglarzy i snów odkrywców. Patrząc na niezwykle utalentowanych muzyków z Guimarães String Quartet zastanawiałem się, czy zarzucanie takiej na przykład Lizbonie zbiorowej senności nie jest li tylko stereotypem. Dawno nie widziałem kameralistów tak bezgranicznie zaangażowanych w prezentowaną muzykę. A ponownie było w co się angażować. Choć jako miłośnik muzyki staram się słuchać również kompozycji mało znanych twórców i wiem, że czekają tam czasem nie lada niespodzianki, to i tak poczułem się zawstydzony. Zdecydowanie za mało wiem o muzyce portugalskiej, zwłaszcza tej powstającej już w XIX i XX wiekach…
Druga część koncertu odrywała się od dzieł portugalskich i składała się z krótkiego The Dresden Quartet serbskiego kompozytora Aleksandara Simića (*1973) oraz ze sławnego, niepokojącego VI Kwartetu smyczkowego f-moll op. 80 Felixa Mendelssohna Bartholdy. Sądziłem, że Simić, urodzony niedawno, oderwie nas (może brutalnie) od śpiewnej atmosfery portugalskich arcydzieł. Okazało się jednak inaczej – utwór był stylizacją również sięgającą po brzmienia ni to chorałowe, ni to renesansowe. Wdzięcznie przechodząc z formy w formę, z wariacji w wariację był swego rodzaju interludium tego koncertu. Felix Mendelssohn Bartholdy w swoim VI Kwartecie starał się wyrazić śmierć swojej ukochanej i wybitnie uzdolnionej siostry Fanny. Sięgnął po asymetryczne tematy a la późny Beethoven i stworzył dzieło pełne buntu, niepokoju, prometejskiego ognia który tragicznie gaśnie. Interpretacja Guimarães String Quartet zadziwiła mnie. Była piękna, ale zupełnie nietypowa. Brzmienie oderwane zostało od kolorytu typowego dla niemieckiego romantyzmu i stało się bardziej jaskrawe, podobne do błękitu oceanu czy ceramicznych turkusowych płytek lubianych jako element dekoracji architektonicznej przez mieszkańców Portugalii. Zamiast żarzących się węgli na zimowym pustkowiu, które dość trafnie kojarzą się z rozpaczą u Schuberta czy Mendelssohna, otrzymaliśmy jakby coś epicko mykeńskiego, śmierć zeszkloną w bezmiarze stale powracających fal, upiorną poprzez swoje podniebne „ufreskowienie” i oceaniczną bezczasowość.
Podsumowując – z niecierpliwością czekam na kolejną wizytę Guimarães String Quartet we Wrocławiu, mam też nadzieję, że nasze zespoły sięgną po niezwykle ciekawą i piękną twórczość Luísa de Freitas Branco.