W piękne piątkowe popołudnie, ciepłe i słoneczne, zostaliśmy zaproszeni na wyprawę śladami Zaratustry. Nie Zaratustry, którego wyznawcy żyją jeszcze, głównie w Mumbaju, ale Zaratustry dwóch filozofów – Fryderyka Nietzschego i Ryszarda Straussa. W tę fascynującą podróż poprowadził nas jeden z najbardziej znanych polskich dyrygentów, od lat działający głównie za granicą, Krzysztof Urbański.
Wpierw jednak usłyszeliśmy Atmosphères György’ego Ligetiego, ikoniczne dzieło muzyki nowej, które wydarł światu Stanley Kubrick, używając go do kreślenia kosmicznych pejzaży w Odysei Kosmicznej 2001. Sam kompozytor był ponoć tym oburzony, choć z pewnością niesłusznie, gdyż jego arcydzieło spotkało się z arcydziełem sztuki filmowej. Ligeti użył w Atmosphères mas dźwiękowych, sprawiając, że orkiestra przemieniła się w jakąś niezwykłą, niemal elektroniczną maszynę. Czasem, słuchając muzyki nowej (tej, która nie jest neoklasycystyczna czy neoromantyczna) możemy się zastanawiać, czy to nadal jest muzyka, czy raczej teatr swoistych dźwięko – kształtów. U węgierskiego kompozytora mamy do czynienia ze wspaniałą, epicką muzyką, która posługując się zupełnie nowym językiem nie zapomina o samej sobie. Krzysztof Urbański wraz z Wrocławskimi Filharmonikami stworzył doskonałą interpretację, nie ustępującą dokonaniom wielkiego ambasadora współczesności, nieodżałowanego Pierre’a Bouleza. Na scenie pojawiła się przestrzeń, subtelność muzycznych faktur, zagadkowość, do której sam Ligeti przyznał się pod koniec życia, stając się troszeczkę neoromantykiem. Może zatem w Atmosphères chodziło jednak o kosmos i Kubrick wcale się nie pomylił?
Po Ligetim usłyszeliśmy Symfonia koncertująca Es-dur na skrzypce i altówkę KV 364 Wolfganga Amadeusza Mozarta. To jeden z najpiękniejszych utworów Mozarta, niezwykle kochany przez takich mistrzów, jak skrzypek David Ojstrach i wielu, wielu innych. Dzieło to jest też bez wątpienia znacznie głębsze w wyrazie od koncertów na same skrzypce Mozarta. Solistami we Wrocławiu byli – skrzypek Janusz Wawrowski i altowiolista Lech Antonio Uszynski. Miałem okazję już słyszeć Wawrowskiego w NFM, gdy wykonywał na świeżo zyskanym Stradivariusie utwory Paganiniego. Był to wspaniały i niezapomniany koncert. Od jakiegoś już czasu skrzypka nagrywa Warner Classics, będący po nabyciu EMI jednym z największych wydawców nagrań muzyki klasycznej. Lech Antonio Uszynski ze swoją altówką podczas koncertu nie ustępował skrzypkowi, zachwycając mnie elegancją frazy i wielką wrażliwością muzyczną. Artysta ten urodził się w Padwie, w pochodzącej z Polski rodzinie. Wśród wielu swoich muzycznych aktywności szczególnie ceni muzykę kameralną grając w znakomitym Stradivari Quartet. Oczywiście dyrygent, po tak znakomitych „atmosferach”, nie mógł nie zachwycić w Mozarcie. Towarzyszył solistom z ogromną uwagą, nigdy ich nie zagłuszając i bardzo płynnie, barwnie wchodząc z większą dynamiką, gdy partytura wskazywała na wejścia orkiestry bez solistów. Jeśli zaś chodzi o samych solistów, to podobało mi się jak grali, natomiast nie jestem do końca przekonany co do ich wizji artystycznej tego utworu. Było ciekawie, bardzo nowocześnie (wydaje się, że to skrzypek, a nie altowiolista mknął ku nowemu odczytaniu Mozarta), ale jednak zabrakło mi swoistego ciepła i zapamiętania tak charakterystycznego dla Symfonii koncertującej. W zamian otrzymałem znacznie bardziej otwarte linie melodyczne i dialog prowadzony na zupełnie nowych zasadach. Było to bardzo ciekawe, ale w przypadku tego utworu pozostaję konserwatystą. Choć jak to dzieło widział sam Mozart, oczywiście nie wiemy… Ale nie było to złe wykonanie. Wręcz przeciwnie. Smyczkowcy czuli się swobodnie w materii muzycznej, nie brakowało im wirtuozerii. Myślę, że proponowanie nowego spojrzenia na bardzo znane dzieło jest odważnym i cennym przedsięwzięciem.
Kulminacją koncertu był poemat symfoniczny Ryszarda Straussa „Tako rzecze Zaratustra”. Dyrygent Krzysztof Urbański poprzedził wykonanie krótkim wykładem, przytaczając fragmenty dzieła Nietzschego tłumaczące zawarte w muzyce Straussa obrazy. Widać było, że jest to dla niego ważne dzieło, nagrał je zresztą dla wytwórni Alpha, słynącej z dobierania na swoje płyty wyjątkowo inteligentnych i nietuzinkowych artystów. A Ryszard Strauss nie jest łatwy do interpretacji. Po pierwsze, to jeden z największych mistrzów orkiestry, jeden z największych jej wirtuozów. Po drugie, Strauss był bez wątpienia filozofem dźwięku, idącym zresztą bardzo pod prąd wszelakim modom. Z jednej strony zrozumiał Nietzschego lepiej, niż zdecydowana większość studentów filozofii, z drugiej strony – zrozumiał go przez pryzmat swoich własnych, głębokich, choć i pogodnych, myśli. Jednakże Urbański w swoim krótkim wykładzie zwrócił nam uwagę na zawartą w dziele Nietzschego rozmowę Zaratustry z ptakiem, który twierdzi, iż słowa są zbyt ciężkie i dlatego woli śpiew. To, może wbrew pozorom, bardzo głęboka refleksja. Sam też niejednokrotnie uznawałem, że filozofia zawarta w quasi-specjalistycznych terminach ustępuje sztuce (nie tylko muzycznej), która umie znaleźć niewyrażalne między słowami i poza słowami. Jednocześnie jestem przekonany, że bez tego, co niewyrażalne filozofia jest trochę oszustką. Mamy przecież matematykę i inne nauki ścisłe, a także biologiczne, które śmiało idą ku wciąż nowym odkryciom. Wzory matematyczne, czy też odkrycia dotyczące ewolucji, są niewyrażalne. Język musi się dla nich zmieniać, nie zawsze dając sobie z tym radę. Jeśli ktoś nie chce być naukowcem i chce być filozofem, musi także być artystą. Wróćmy jednak do muzyki i wrocławskiego koncertu. Interpretacja Tako rzecze Zaratustra była znakomita i odbiegała w pozytywny sposób od większości mi znanych. Urbański rzeczywiście zrozumiał zawarty u Nietzschego i tym bardziej u Straussa element wolności, oczarowania, swoistą ekstazę tańca. Orkiestra prowadzona była lekko, z rozmachem, bez grzęzawiska splątanych mas dźwiękowych, co bywa niekiedy efektowne, ale niezbyt w przypadku Straussa wiarygodne. Wrocławscy Filharmonicy wykazali się ogromną klasą, słychać było, ile mogą dokonać ze świetnym dyrygentem. Całości pomogły jeszcze świeże NFM-owe organy. O ileż przyjemniej i wspanialej brzmi „Tako rzecze Zaratustra” z wielkimi organami, mogącymi w każdej chwili przebić orkiestrę i nadającym jej potężną, ciemną, basową ramę, której jednakże Urbański nie nadużywał. Po koncercie natychmiast kupiłem dwie płyty Urbańskiego dla Alphy, w tym jedną z Tako rzecze Zaratustra. Dla tej holenderskiej obecnie firmy (przejętej od Francuzów) Urbański nagrywa z NDR Elbphilharmonie Orchestra, ale myślę, że naszych Wrocławskich Filharmoników też był zadowolony. Wspaniały koncert!