Minął trzeci dzień Akademii Mendelssohnowskiej (24.02.2017). Po muzyce kameralnej i chóralnej przyszedł czas na symfonikę. Mendelssohn zmarł jeszcze przed początkiem apogeum awantury o muzykę absolutną, czyli, między innymi sporu zwolenników Wagnera i Brahmsa o to, co jest lepsze – abstrakcyjna muzyka instrumentalna, czy też muzyka oparta również na słowach i znaczeniach.
Spór, choć nieco dziwaczny, świadczył o wyjątkowym rozwoju muzyki europejskiej. Można bowiem zauważyć, że systemy muzyczne mniej rozwiniętych kultur muzycznych nad wszystkie instrumenty przedkładają bezwarunkowo głos. Dopiero umiejętność tworzenia wielkich orkiestr (i języka muzycznego do ich wykorzystania) pozwala na zaistnienie ludziom, którzy twierdzą – „co tam śpiew, muzyka to abstrakcja, niech żyją instrumentaliści!”. Ale i u nas w XVIII wieku mało kto by tak stwierdził… Nic dziwnego – dopiero w XVI wieku zaczęły się pojawiać na szerszą skalę utwory czysto instrumentalne. Ale również wtedy, obok muzyki wokalnej zaczęła władać królestwem europejskiej muzyki opera.
Alban Berg jako pierwszy z kompozytorów muzyki odchodzącej czasami radykalnie od języka tonalnego przekonał wielu melomanów, że to może być bardzo poruszająca i piękna muzyka. Oczywiście złośliwcy twierdzą, iż Berg był dodekafonistą na siłę i lepiej by się czuł rozwijając dalej estetykę późnego romantyzmu. Mniej złośliwy uważają zaś, że w Bergowskim dylemacie tkwi siła talentu tego kompozytora.
Na potwierdzenie tej tezy mieliśmy okazję posłuchać Koncertu skrzypcowego Pamięci Anioła, w którym kompozytor osłabił ostrze dodekafonicznego pazura między innymi cytatami z genialnego chorału Bacha "Est ist genug". Koncert był dedykowany zmarłej córce Almy Mahler i Gropiusa – Manon. Muzyka też w ten sposób tworzy swoje mity, gdyż miłośnicy muzyki Gustawa Mahlera nie bez podstaw twierdzą, iż kapryśna Alma była prawdziwą nemezis tego kompozytora końca wieku. Z kolei ona miała żal do Gustawa, że tak uporczywie uśmiercał dzieci w swoich utworach (odnosił się do zbiorów mrocznych ballad tego typu), że jej dzieci zaczęły podążać tą mroczną drogą. Córka Almy Manon była za to powszechnie lubiana i nie tylko rodzice odczuwali głęboki żal po jej śmierci. Bergowi nie pozostało zatem nic innego, jak wyrazić refleksję nad śmiercią językiem muzyki absolutnej.
Cały wieczór odbywał się pod batutą dyrygenta Rubena Gazariana. Nie tak dawno pisałem o nim przy okazji wykonania Romeo i Julii Prokofiewa i Czajkowskiego, jak i Obrazków z wystawy Musorgskiego. Tamten koncert był dobry, ale jednak „nie zerwał mi z czapki z głowy”. Była owacja na stojąco, ja klaskałem z przyjemnością, ale jednak siedziałem. Tym razem było odwrotnie – chciałem wstać, ale inni siedzieli. Ruben Gazarian poprowadził koncert Berga w bardzo ciekawy sposób. W jego artystycznej wizji cały koncert był bardzo jasny i przejrzysty. Druga część nie wpadała w mrok, tak bardzo kuszący w tematyce śmierci. Berg ukazał się w ten sposób jako zadeklarowany abstrakcjonista, o ile można nazwać abstrakcją w muzyce odchodzenie od łatwych do zanucenia motywów melodycznych. Był oczywiście chorał Bacha, ale on szybko uległ dekonstrukcji i swoistemu „świetlistemu rozkładowi”. Skrzypek Linus Roth grał doskonale technicznie, zachowując przy tym delikatność linii i obiektywizm brzmienia. Ten obiektywizm bardzo pasował do wizji dyrygenta. Podobała mi się ta spójność i usłyszałem sławny koncert w Berga w inny sposób. Orkiestra NFM Filharmonia Wrocławska posłusznie poddała się wizji dyrygenta i grała bardzo dobrze. Ruben Gazarian nie oczekuje od orkiestr fajerwerków, ale solidnego kreowania muzycznego świata. Wrocławscy Filharmonicy sprostali tym wymaganiom.
Nie inaczej było w utworach Mendelssohna. Na początek jednak muszę wyjaśnić, dlaczego koncert Berga połączono z Mendelssohnem, mistrzem barw i pięknych melodii, twórcą nie stroniącym od odniesień literackich. Naprawdę nie sądzę, aby Mendelssohn powiesił sobie na ścianie obraz Mondriana, gdyby przeniósł się w czasie do czasów Berga, zaś Berg pewnie chętnie by to zrobił (a przynajmniej powinien się tak zachować)… Otóż mamy obecnie pięćsetlecie reformacji, które stanowi też jeden z punktów odniesienia dla Akademii Mendelssohnowskiej. Zatem cytat z chorału Bacha i odniesienie do jego nutowego anagramu zawarte w koncercie Berga odnosi się do kompozytora, którego wielu protestantów nazywa piątym Ewangelistą. Bach bez rewolucji Lutra byłby kimś zupełnie innym, Mendelssohn zresztą też. Moja ulubiona krytyczka muzyczna Dorota Kozińska (czyli Upiór w Operze) pisała wprawdzie w swojej recenzji koncertów z Akademii Mendelssohnowskiej, że przesadą jest przypisywanie Mendelssohnowi wskrzeszenia pamięci o Bachu, ale i to jest trop łączący Mendelssohna z kompozycją Berga. Mendelssohn ukazał swoim współczesnym wielką muzykę oratoryjną Bacha (ta klawiszowa była im dobrze znana), zaś Berg wprowadził Bacha do języka muzyki nowoczesnej. Oczywiście też nie on jeden, ale było to wprowadzenie powszechnie lubiane i spektakularne.
Koncert zaczęła uwertura koncertowa Hebrydy op. 26 Mendelssohna. Brahms, który był spadkobiercą duchowym Mendelssohna przez Schumanna, stwierdził, że chętnie oddałby wszystkie swoje dzieła za możliwość skomponowania utworu równie wspaniałego jak Hebrydy. Coś w tym jest, Hebrydy to uwertura śmiało mogąca rywalizować ze znacznie późniejszymi uwerturami Brahmsa, ale jednak prosiłbym go (znów po jakiejś podróży w czasie), aby jednak swojej muzyki kameralnej nie oddawał! Gazarian poprowadził Hebrydy w fantastyczny i bardzo piękny sposób. Powracający w orkiestrze motyw morza miał w sobie tak ważną u Mendelssohna tajemniczość, ale pozbawioną przygnębienia, grozy, co zdarzało się późniejszym romantykom. Dzięki bardzo uważnemu ukazaniu wszystkich detali, odkryłem w Hebrydach kilka elementów melodycznych, które z pewnością zainspirowały Wagnera, co mnie nieco zaskoczyło, bo Wagner, choć bardzo przeze mnie ceniony, był strasznym antysemitą. Jak widać muzyczne inspiracje potrafią przechodzić ponad uprzedzeniami, być może nieświadomie.
Drugim dziełem zaprezentowanym tego wieczoru była znacznie bardziej okazała od Hebrydów V Symfonia D-dur op. 107 „Reformacyjna”. Mendelssohn uczcił w niej Lutra i można ją dodać do innych wielkich pomników protestantyzmu wzniesionych przez wywodzącego się ze znaczącego żydowskiego rodu kompozytora. Do innych monumentów należy na przykład oratorium „Paulus”, opowiadające o św. Pawle, bardzo istotnym dla doktryny łaski głoszonej przez Lutra i odróżniającej teologię katolicką (gdzie dominuje wola) od protestanckiej. Mieliśmy zatem w Symfonii Reformacyjnej piękne odniesienia do chorałów Lutra, a także okazały, triumfalny finał mówiący o zwycięstwie protestantów. O ile w doskonale wykonanych Hebrydach można było się doszukać pewnych rozbieżności w szybkich partiach sekcji smyczkowej orkiestry, o tyle w Symfonii Reformacyjnej smyczki brzmiały bardzo czysto, dobrze ukazując zmienne nastroje tej epickiej muzycznej opowieści.
Był to bez wątpienia udany dzień Akademii Mendelssohnowskiej. A zaczął się minutą ciszy na cześć zmarłego bardzo niedawno wielkiego polskiego dyrygenta Skrowaczewskiego, który szczególnie gustował w dziełach Brucknera i odegrał ważną rolę również w formowaniu się życia muzycznego we Wrocławiu. Skrowaczewski zmarł 21 lutego 2017 w St. Louis Park, zaś w 1946 roku został dyrygentem Filharmonii Wrocławskiej. Najważniejszym epizodem dla rozwoju jego kariery były lata 1960–1979 w których był dyrektorem artystycznym Minneapolis Symphony Orchestra (od 1970 zwanej Minnesota Orchestra). Kariera Skrowaczewskiego, liczącego się na świecie mistrza batuty, to mocne ostrzeżenie dla polskich krytyków muzycznych, którzy nie zauważyli go dostatecznie dobrze, gdy działał jeszcze w Polsce. A poza tym był lwowiakiem, jak wielu wielkich Wrocławian z pierwszych dekad po II Wojnie Światowej…
O romantyzujących inklinacjach A. Berga świadczy "Siedem wczesnych pieśni". Oto "Słowik" z tego zbioru: https://youtu.be/h8hNxAGivMc
.
Bardzo ciekawą kompozycją są moim zdaniem również "Trzy utwory orkiestrowe" Część pierwsza: https://youtu.be/VI505lycQmg
To prawda. Dziękuję za linki 🙂