Wielki Rekonstruktor i Wrocławscy Filharmonicy

 

Na pierwszy czerwcowy koncert w NFM jechałem naokoło, choć dzień był wyjątkowo ciepły. Musiałem coś załatwić koło lotniska, a lotniska są zwykle daleko od centrum. Termometr na rowerze wskazywał 36 stopni, choć w cieniu było z pewnością nieco chłodniej. Mijając wzdłuż Kanału Żeglugowego liczne wrocławskie mosty rozmyślałem w Wielkim Rekonstruktorze, czyli Paulu McCreeshu. Jest on dla mnie autentycznym muzycznym bohaterem. Pamiętam radość, z jaką chwytałem się za jego pierwsze Wielkie Rekonstrukcje, ze wielobarwne święta doży Wenecji jakby nagrane u progu XVII wieku, czy mroczną ceremonię pogrzebową dla Filipa II Hiszpańskiego.

 

Paul McCreesh z materiałów NFM

 

 

 

Później nastał okres wrocławski McCreesh oznaczający jego niezwykły wpływ na Wratislavię Cantans, gdzie z pomocą muzyki angielskiej i brytyjskiej dodał jeszcze więcej głębi i artyzmu festiwalowym koncertom, choć przecież wcześniej mało kto w Polsce miał szczególnie dobre zdanie o muzyce Wysp, jeśli nie liczyć Händla. Owocem wrocławskich lat McCreesha były intrygujące podróże w czasie na historyczne wykonania Requiem Berlioza, Eljasza Medelssohna czy Pór roku Haydna. Tu siły wykonawcze Gabrieli Consort&Players złączyły się z zespołami obecnego NFM, zaś krytyka światowa bardzo dobrze oceniła ten muzyczny sojusz. Jednocześnie McCreesh coraz bardziej odchodził od muzyki dawnej i barokowej. Zwiastunem tego zjawiska były dostępne w Polsce antologie chóralne McCreesha zawierające często dzieła współczesne i utwory z doby romantyzmu oraz wczesnego modernizmu.

 

Jednakże koncert, który miał się odbyć 1 czerwca, był dla mnie dodatkową niespodzianką. Oto usłyszę sztukę McCreesha zupełnie bez chóru, za to z orkiestrą symfoniczną. Na Spotify znajdziemy jedno z takich nagrań z Orquestra Gubelkian – Le Pré aux Clercs, operę komiczną Harolda. Koncertów tego typu McCreesh zrealizował oczywiście więcej, ja jednak nie zetknąłem się jeszcze z McCreeshem w roli dyrygenta orkiestry symfonicznej bez żadnego chóru i byłem zaintrygowany.

 

 

Koncert zaczął się od XIII Serenada G-dur KV 525 „Eine kleine Nachtmusik”  Wolfganga Amadeusza Mozarta. Nie tak często można zobaczyć Wrocławskich Filharmoników w tak zredukowanym do smyczkowej orkiestry kameralnej składzie. Zwykle tę funkcję spełnia w doskonały sposób w NFM Orkiestra Leopoldinum. A jednak Wrocławscy Filharmonicy dali sobie świetnie radę. Interpretacja McCreesha była bardzo ciekawa. Nazwałbym ją rokokowo – neopalladiańską, bardzo brytyjską w swym charakterze. Dźwięki Serenady dochodziły do nas jakby z oddali i z jakiejś nieco melancholijnej, a z pewnością nokturnowej przestrzeni. Nie było tu modnego obecnie postbaROCKowego łupania gwałtownymi kontrastami, nie było rustykalnego pląsu, który często „Małej Nocnej Muzyce” towarzyszy. Wykonanie podobało mi się bardzo, szczególnie zaś staranne profilowanie każdej frazy, możliwe właśnie dzięki odejściu od dynamicznego efekciarstwa.

Następnie na scenę wkroczyła jedna z największych żyjących obecnie pianistek Elisabeth Leonskaja. Miło było posłuchać Mozarta innego, niż ten nowoczesny, bardzo rytmiczny, bardzo neobarokowy, grany jasnym staccato. Leonskaja słynie między innymi ze swojego nagrania ze Światosławem Richterem, lecz to ona jest w dużym stopniu bardziej romantycznie tradycyjna od starego, zmarłego już niestety całkiem dawno tytana fortepianu. Richter uwielbiał grać Haydna z dymiącym jak kałasznikow Prokofiewowskim silnikiem w rękach. Do Mozarta nie znalazł drogi, co przyznawał bez wstydu. Leonskaja poszła przez Koncert fortepianowy A-dur nr 23, KV 488 ścieżką wydeptaną przez jej poprzedniczki, wielkie mozartowskie pianistki, umiejące odnaleźć w tej genialnej muzyce światło i wdzięk, niebywałą jasność i enigmatyczną głębię, gdy niekiedy nad tą jasnością gromadzą się  chmury. Owe chmury niesie w tym koncercie zwłaszcza wolna część środkowa, momentami rzeczywiście tragiczna, mimo radosnego charakteru części skrajnych. Wrocławscy Filharmonicy towarzyszyli Leonskajej doskonale, imponując pełnymi kolorytu solówkami drewna i pięknym brzmieniem smyczków. Pianistka z lubością tonęła w ich dźwięku, nie starając się wychodzić na plan pierwszy, gdy nie było to absolutnie konieczne. Był to bardzo eteryczny, perlisty i kobiecy Mozart.

 

Na koniec Wrocławscy Filharmonicy wykonali z McCreeshem II Symfonię Es-dur op. 63 Edwarda Elgara (1857–1934). To właśnie McCreesh przekonał mnie do muzyki brytyjskiej tego okresu, zatem po przerwie rozsiadłem się wygodnie w fotelu czekając na miłe i odkrywcze chwile. Gdy zaczęto grać, od razu stwierdziłem, że Wrocławscy Filharmonicy grają naprawdę świetnie, zaś McCreesh robi wszystko, aby przybliżyć nam strukturę tej muzyki, logikę płynących w niej emocji etc. Niestety, pierwsza część II Symfonii to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Muzyka w niej stoi, różne gęste obrazy nie płynę do przodu niemal o milimetr. Wśród tej połyskliwej orkiestrowej smoły wyłaniają się też jakieś struktury symboliczne, jak u Holsta, choć mniej niż u Holsta dla mnie zrozumiałe. No i nie wprawione w ruch…. Następne części II Symfonii były już niczego sobie, zwłaszcza pochodząca z wcześniejszych jeszcze pomysłów muzycznych część II – Larghetto. Tu marsz pogrzebowy przeradza się w jakąś apoteozę, być może Imperium Brytyjskiego i wspaniały przepych tej muzyki, wyrastający z żałoby, zachwyca. Ale niestety, pierwsza część, wprowadzenie do symfonicznego świata, wymaga naprawdę jakiegoś dziadka do orzechów, aby to rozgryźć.

 

Tym niemniej koncert był ważnym momentem w życiu muzycznym Wrocławia. McCreesh jak zwykle dał nam coś cennego, nowego i skłaniającego do rozmyślań. Wrocławscy Filharmonicy pokazali klasę i zrozumienie dla brytyjskości w muzyce. Leonskaja przeniosła nas w świat wielkich wykonawczyń Mozarta bez odniesień do baroku, parawokalnych konceptów i bez tłoków i trybów w strzelającym szybko staccato. To był preromantyczny, sentymentalny, rokokowy Mozart w najlepszym wydaniu – i bardzo dobrze, bo taki Mozart też jest potrzebny.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sześć + 20 =