Teatr Polski we Wrocławiu, w ostatnich latach, zaliczano do ścisłej czołówki krajowej. Święcił także sukcesy za granicą. Zarazem dyrektor Mieszkowski był ciągle upominany przez urzędników Urzędu Marszałkowskiego za to, że notorycznie przekracza budżet i zadłuża teatr. Sam dyrektor nie brał sobie tego do serca i dalej robił swoje.
Ponieważ teatr wystawił kilka sztuk, które zaściankowej prawicy bardzo się nie podobały to obrońcy moralności protestowali przed teatrem. Nie wiedzieli przeciwko czemu protestują, bo o twórczości, np. austriackiej pisarki i noblistki Elfriede Jelinek nie mieli pojęcia. Padła dyrektywa z ambony więc przyszli z chorągwiami.
Spór pomiędzy urzędnikami, a dyrektorem trwał lata, teatr wystawiał głośnie sztuki, a znani ludzie przyjeżdżali na nie z Warszawy, co sam widziałem. By uciąć tlący się konflikt urzędnicy postanowili rozpisać nowy konkurs na stanowisko dyrektora. Mieszkowski nie ma wyższego wykształcenia więc nie spełniał kryteriów. Po zmianie władzy w Warszawie także tamtejsi urzędnicy znielubili Mieszkowskiego i mogli zatrzymać sporą, ministerialną dotację. Część aktorów i jeden związek stał murem za dyrektorem. Druga część, w tym duża grupa pracowników technicznych, wraz z innym związkiem, nie darzyła Mieszkowskiego sympatią. Ponadto Mieszkowski został posłem i wielu powiadało, że powinien dać sobie spokój z dyrektorowaniem.
Mieszkowski do konkursu nie stanął, a wygrał go aktor Morawski. Wśród aktorów, stronników byłego dyrektora, zawrzało, wśród fanów teatru wg Mieszkowskiego także. Rozpoczęły się protesty widzów i aktorów oraz zwolnienia tych ostatnich. Niedawna sława teatru odeszła do historii. I nie wiadomo jaką drogą teatr pójdzie. To ostatnie jest jednak łatwe do przewidzenia. Lepiej na pewno nie będzie i o dawnej sławie należy zapomnieć na lata.
Pora na podsumowanie. Kto z tej awantury wyszedł wygrany, a kto przegrał?
Przede wszystkim przegrali widzowie. Ci, którzy chodzili do tego teatru przestaną chodzić, bo wizja artystyczna proponowana przez dyrektora Morawskiego im nie odpowiada. Nowych widzów raczej nie będzie, bo ci którzy protestowali przeciwko sztukom wystawianym przez Mieszkowskiego do teatru raczej nie chodzili i chodzić nie będą.
Przegrał dyrektor Mieszkowski, bo okazało się, że windując teatr na szczyty popularności nie umiał sprawnie zarządzać finansowo teatrem i dogadywać się z całą załogą.
Przegrał sam teatr, bo trawiony konfliktami pogrążył się w chaosie.
Przegrał Wrocław i region, bo konflikt jest powszechnie opisywany i komentowany.
Na starcie przegrał dyrektor Morawski, bo nie potrafił zapanować nad teatrem.
Przegrały związki zawodowe, które zamiast szukać kompromisu, stały się stronami konfliktu.
Przegrał Urząd Marszałkowski, bo jemu teatr ten podlega.
Przegrali aktorzy, którzy odeszli z teatru i szukają sobie nowego zajęcia.
Czy jest jakąś nadzieja dla teatru? Marna, ale jakaś jest. Tylko Urząd Marszałkowski może rozwiązać ten konflikt. Nikt inny. Nie mam zamiaru podpowiadać jak, bo to nie moje kompetencje. Wiadomo natomiast, że teatr bez dobrych aktorów, którzy odeszli, nie jest w stanie wrócić do poprzedniego poziomu. Pomysł z powołaniem dyrektora artystycznego jest jakimś, połowicznym wyjściem. Środowisko aktorskie też nie mówi nie.
Kilka lat temu wicemarszałek Mołoń z SLD zaproponował takie rozwiązanie. Sam dyrektor Mieszkowski, aktorzy i dziennikarze do spółki odsądzili go od czci i wiary. Teraz okazuje się, że to może mogło uratować teatr od finansowej zapaści i wszystkiego tego, co ostatnio teatr spotkało.
Czy ktoś wygrał w tym sporze? Ja nikogo takiego nie widzę.
Czesław Cyrul
Od Redakcji: Przypominamy naszą rozmowę z Mieszkowskim, gdy był jeszcze dyrektorem Teatru Polskiego i zamierzał zaangażować się w politykę. Na tle innych posłów Nowoczesnej Krzysztof Mieszkowski ma bardzo lewicowe poglądy: