W coraz bardziej deszczowy, piątkowy wieczór, dnia 16 czerwca 2017 roku w Narodowym Forum Muzyki zagrał dla nas Wynton Marsalis wraz ze swoim zespołem Jazz at Lincoln Center Orchestra. Był to ostatni koncert w sezonie koncertowym z serii Wielka Improwizacja, oraz kolejny muzyczny krok na drodze współpracy jazzowej części programowej NFM z Wyntonem Marsalisem.
Dzięki tej współpracy udało się przenieść część sławnego festiwalu Jazztopad do Nowego Jorku, gdzie w ramach tego wydarzenia prezentowani są polscy jazzmani. Wróćmy jednak do jednego z najsłynniejszych jazzowych trębaczy i do jego zespołu.
Wynton Marsalis należy do jazzmanów zapatrzonych w tradycję muzyki klasycznej i przenoszącym ją na pole jazzowe, dzięki czemu można mówić o prezentowaniu przez niego jazzu jako klasycznej muzyki USA. Przygotowane przez niego i członków jego zespołu aranżacje są w większości grane z nut. Są one też świetnie zinstrumentowane, i w te instrumentacje wdarły się techniki znane z muzyki symfonicznej. Nie wszystkim miłośnikom jazzu to się podoba, ale taki jazz też od bardzo dawna istnieje.
Wynton Marsalis, podobnie jak choćby Keith Jarret, nie ucieka od wykonawstwa muzyki klasycznej. Wciąż bardzo popularna jest na rynku jego płyta z wykonaniem koncertów Leopolda Mozarta, Hummela i Józefa Haydna. Płyta ta stale znajduje się w katalogu Sony. Marsalis gra te koncerty rewelacyjnie, choć słychać momentami, że ma inne od typowych klasycznych trębaczy, bardziej zmysłowe i nieco mniej stylowe podejście do dźwięku.
Swoją pierwszą płytę Wynton Marsalis wydał w roku 1981, album nosił prosty tytuł „Wynton Marsalis”. Urodził się 10 lat wcześniej w Nowym Orleanie, kolebce jazzu, co do której istnieje spór między Francuzami a Anglosasami o to, czy jest to francuska kolebka czy też jednak anglosaska. W 1978 roku przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie studiował w sławnej Juilliard School, uczącej muzyków perfekcyjnych i czasem – zdaniem krytyków – wręcz zbyt perfekcyjnych. To dzięki tej edukacji i klasycznym zamiłowaniem Wyntona Marsalisa rozpoczął się wielki spór w świecie miłośników jazzu. Czy można podchodzić do jazzu tak jak Marsalis? Czy można zamiast improwizować komponować jazz? Spór był o tyle istotny, gdyż dotyczył jednego z największych trębaczy w historii jazzu.
We Wrocławiu publiczność była zachwycona. Solówki Marsalisa i członków jego zespołu były zwieńczane gromkimi brawami. Na koniec koncertu artystów spotkała długa owacja na stojąco przeplatana okrzykami zachwytu. Oklaski i bisy trwały naprawdę długo. W czasie koncertu zaś zapewne jakiś miłośnik freejazzu zapewne wrzasnął wulgarnie, iż „to jest […] a nie jazz”. Zwróciło to moją uwagę, gdyż rzadko w NFM mają miejsce oznaki aż tak wielkiej dezaprobaty.
Cały koncert Marsalisa był tym razem poświęcony aranżacjom kompozycji Theloniousa Monka, legendarnego pianisty jazzowego i kompozytora, szokującego swoich współczesnych pewną dozą szaleństwa w codziennym życiu i w samej muzyce. Theloniousa Monka ja sam cenię za niezwykłą melodykę jego utworów i improwizacji, odwołującą się również do muzyki atonalnej, stawiającą przebieg muzyczny zupełnie na głowie, melodykę paradoksalną, a jednak przyjemną dla osób nie zatopionych w dziełach Schoenberga czy Weberna. Z pewnością Thelonious Monk dał jazzowi cały komplet „muzycznych pazurów”, dzięki którym paleta jazzowej ekspresji znacząco się poszerzyła.
Aranżacje Wyntona Marsalisa były moim zdaniem znakomite. Przeplatanie się trąbek, puzonów, saksofonów (czasem ze szczyptą fletu i klarnetu) pozostawiało mocne wrażenia ekspresyjne i barwowe. Solówki poszczególnych muzyków z Jazz at Lincoln Center Orchestra były imponujące i bardzo przemyślane. Nie wiem, czy wszystkie były dokładnie przygotowane i zapisane w nutach, czy też po części jednak improwizowane. Wynton Marsalis skupiał się na prowadzeniu swojego zespołu, ale też uraczył nas rozległymi solówkami na trąbce, nie wybijając się jednak w ilości solówek ponad kolegów z zespołu. Gra Wyntona Marsalisa na trąbce jak zwykle zapierała dech w piersi, z tak znakomitą wirtuozerią nie często dane jest obcować krytykowi muzycznemu. Nie oczekując od Wyntona Marsalisa i jego zespołu wielkiej improwizacji wyszedłem z koncertu oczarowany świetną grą i znakomitymi aranżacjami jednych z lepszych kompozycji jazzowych.
Jazz at Lincoln Center Orchestra powstała w 1988 roku przy okazji letnich festiwali prowadzonych w Lincoln Center. W 1991 roku została stałym rezydentem Lincoln Center, w miejscu nie byle jakim, bo w samym centrum Nowego Jorku, na Manhattanie. W skład orkiestry wchodzą wybitni muzycy, co też było słychać podczas wrocławskiego koncertu.
Choć w JLCO dominują instrumenty dęte, to oczywiście w aranżacjach utworów Theloniousa Monka ważny był jednak pianista. W JLCO pianistą był Dan Nimmer. Świetne były puzony – Elliot Mason, Chris Crenshaw, Vincent Gardner. Saksofony i klarnety były również niczego sobie –Sherman Irby, Walter Blanding, Victor Goines i Paul Nedzela. Muzycy tej sekcji orkiestry chwytali też czasem za flety poprzeczne, aby dodać smaczku niektórym aranżacjom. Trąbki też były oczywiście ważną częścią zespołu, nadając treść najbardziej śmiałym pomysłom aranżacyjnym. W tej sekcji zasiadał oczywiście sam Wynton Marsalis, a obok niego grali Greg Gisbert, Marcus Printup i Kenny Rampton. W trakcie koncertu nie brakło solówek pozostałych trębaczy, którzy, choć grali świetnie, nie przyćmili mistrza.
Obok fortepianu, w sekcji rytmicznej grali Carlos Henriquez na kontrabasie i Marion Felder na instrumentach perkusyjnych. Rytm był realizowany znakomicie, choć z uwagi na granie muzyki z nut przez cały zespół był też trochę obok, przypominając bardzo mocno realizację basso continuo w muzyce barokowej. To z pewnością mogło drażnić osoby przekonane, iż jazz to przede wszystkim improwizacja. Mnie taka metoda na bc w jazzie raczej się podobała, zaś Carlos Henriquez miał naprawdę świetne solówki na kontrabasie.
Wynton Marsalis zapowiadał w ciekawy sposób poszczególne utwory. W pewnym momencie zachwycił się Salą Główną NFM i stwierdził, iż Wrocławianie powinni być dumni z tak rewelacyjnego miejsca dla muzyki. W związku z tym nagłośnienie instrumentów orkiestry było bardzo subtelne i w dużej mierze muzycy korzystali z naturalnej akustyki forum. To też mnie bardzo ucieszyło. Był to bardzo udany wieczór, pełen muzyki która mogła zainspirować również osoby nie słuchające na co dzień jazzu.