Wyobraźmy sobie, że anglikanie zachowują się tak samo jak przedstawiciele pewnej innej religii, bardzo cenionej na świecie. Popularniejszej od anglikanizmu, choć niekoniecznie od całego chrześcijaństwa. Ale skupmy się na anglikanach.
Wyobraźmy sobie zatem, że anglikanizm wygląda nieco inaczej niż rzeczywiście wygląda. W tej fikcyjnej sytuacji, ma on swoich Ojców Kościoła, którzy nie są żadnymi uczonymi w piśmie, ale zdobywcami. To dzięki tym fikcyjnym Ojcom Kościoła Anglicy skolonizowali Indie, sporą część Afryki, Australię i Kanadę. Ci Ojcowie Kościoła, czyli kolonialni zdobywcy, są oczywiście święci. Ich czyny należy naśladować. Portrety tych zdobywców są eksponowane w każdym anglikańskim kościele, zaraz obok krucyfiksu z Jezusem. Ojcowie Kościoła, kolonialni zdobywcy, są ojcami duchowymi, zatem ich czyny należy naśladować. Niedopuszczalne jest też, aby ziemie zdobyte przez tychże Ojców nie były we władzy anglikanów.
Wyobraźmy sobie jednak, że tak jak w prawdziwym świecie, tak i w naszym fikcyjnym modelu, gdzie anglikanie czczą zdobywców kolonialnych, Imperium Brytyjskie upada. W tej political fiction Anglicy zatem wysadzają się w Delhi i w Kairze oburzeni tym, że „Ziemie Anglikanizmu”, zdobyte przez świętych Ojców Kościoła, przez kolonialistów, nie są we władzy anglikanizmu. Tworzą nawet w Indiach nowy naród, na bazie Anglików, którzy tam pozostają. Ten nowy naród zwie się Samsonitami i dzięki sile oddziaływania sojuszy Zjednoczonego Królestwa ma specjalny dział w ONZ. Samsonici, których wygnano z Indii, są na przykład uchodźcami na całe pokolenia, zaś wierni uczą ich jak walczyć i kupują im broń. Całe światowe media piszą o rasistowskich Hindusach, którzy nie chcą pozwolić utworzyć Samsonitom niezależnego państwa ze stolicą w Bombaju (anglikańscy Samsonici nie zgadzają się oczywiście na hinduską nazwę Mumbaj). Choć niektórzy przywódcy Samsonitów udają, że nie mają nic wspólnego z anglikanizmem dążącym do odzyskania ziem podbitych przez Ojców Kościoła, to dla swoich poddanych mówią otwarcie, w płomiennych przemówieniach – „cały Półwysep jest nasz”. I wysadzając się w powietrze wraz z przypadkowymi ludźmi, porywając autobusy i zabijając ich pasażerów (poza tymi, którzy wyznają anglikanizm) walczą o powrót całych Indii do łona anglikanizmu.
Niemożliwe – powiecie. A tymczasem mamy taką religię. Nie jest to jest to jednak anglikanizm, ale islam sunnicki. W każdym meczecie sunnickim (ponad 80% wszystkich muzułmanów) mamy plansze z imionami czterech tak zwanych Kalifów Sprawiedliwych, których główną zasługą był podbój całego niemal basenu Morza Śródziemnego oraz Iranu dla świata islamu. Ziemie przez nich podbite noszą specjalną nazwę i są dla muzułmanów święte. Pobożny muzułmanin (a takich jest większość) nie powinien spać spokojnie, dopóki islam nie odzyska wszystkich swoich ziem świętych. A jedną z tych ziem świętych jest Izrael, którego asertywna polityka budzi ostatnio szok i ostrą krytykę wśród większości obserwatorów.

Niedawno rozmawiałem z Zenonem Kalafaticzem, który prowadzi ciekawy kanał ateistyczny, nie bojący się krytyki islamu. Zenka znam od lat, ale od niedawna imponuje mi rozwój jego przedsięwzięcia YouTubowego. W naszej rozmowie zwróciliśmy uwagę, że nie ma symetrii pomiędzy poszczególnymi religiami. Oczywiście każda z nich ma swoje grzechy i każda skłania swoją trzódkę do wyboru dogmatu kosztem racjonalnego myślenia. Jednak tylko islam ma za swojego założyciela zbrojnego rebelianta, który oszustwem, okrucieństwem, ludobójstwem i podbojem budował świat islamu. Budda taki nie był, Jezus taki nie był, a Hindusi wierzą z grubsza w postaci całkowicie mityczne i fantazyjne, tak ja Rzymianie, którzy wierzyli w Jowisza i Herę. Jowisz był z pewnością bardziej przemocowy od Buddy, ale jednak nie prowadził jednego ludu przeciwko innym ludom.
Tymczasem podczas dyskusji o religiach wielu z was, gdy pojawi się krytyka islamu, dodaje jak mantrę: „ale chrześcijaństwo jest tak samo złe”. Otóż nieprawda. Na początku tego krótkiego eseju pokazałem wam, jakie powinno być chrześcijaństwo (w tym wypadku anglikanizm), aby dorównać islamowi. Jednak w rzeczywistym świecie nie mamy Brytyjczyków mordujących dzieci w szkolnych autobusach indyjskich, aby przywrócić Indie do „świata anglikanizmu”. Również buddyści, hinduiści, dżiniści, sikhowie oraz judaiści nie robią takich rzeczy. Nie grozi nam we Wrocławiu czy w Warszawie zamach hinduistów chcących aby wszyscy uznali Sziwę czy Wisznu. Natomiast prędzej czy później zdarzy się w naszych dużych miastach zamach dyktowany religią islamu.
Krytykujmy zatem wszystkie religie, bo im się to należy jak „psu buda”. Ale miejmy też świadomość skali. Religię, która rozwija się na drodze skrajnej przemocy krytykujmy najmocniej. Tą religią jest bez wątpienia islam.