2001:Odyseja kosmiczna i wrocławscy muzycy

 

W piątek (17.05.19) rozpoczęła się kolejna edycja wrocławskiego festiwalu Musica Electronica Nova. Tym razem hasłem przewodnim jest słowo „znaki”. Pierwszy znak festiwalu był wyjątkowo spektakularny, gdyż autorzy programu festiwalowego sięgnęli po słynny monolit z filmu „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka. Film został wyemitowany z muzyką na żywo, którą wykonywali Wrocławscy Filharmonicy i Chór NFM pod batutą Adriana Prabavy. Chór przygotował znakomicie do wykonywania wyrafinowanych dzieł Ligetiego Artur Koza.

 

Gdy tylko odezwały się pierwsze dźwięki Ligetiego poruszyło mnie piękno muzyki wielkiego Węgra, nowoczesnej, bezkompromisowej, a jednocześnie po manierystycznemu wyrafinowanej, subtelnej, pełnej upajających zmysły mikrodetali. „Ligeti był bez wątpienia jednym z czołowych kompozytorów XX wieku, bez dwóch zdań” – pomyślałem. Obok tej refleksji pojawiła się u mnie inna. Przecież nie jedna osoba w latach 70ych XX wieku mogła przypuszczać, że w roku 2019 (sic!) podobny koncert odbędzie się pewnie na… Marsie. A tu nic – ludzie polecieli na Księżyc (w czasach powstawania Odysei kosmicznej) i dali sobie spokój… Przyjemności oglądania jednego z najlepszych filmów science fiction towarzyszyła zatem u mnie nostalgia za czasami, gdy ludzie wierzyli w cywilizację i jej rozwój. Nie wiem, o czym rozmyślał Ligeti komponując swoje użyte w filmie  Requiem, Atmospherès i Lux Aeterna. Zapewne nie o kosmosie. Jednakże wyrafinowane i wyabstrahowane faktury jego dzieł, zwłaszcza gdy odzywa się chór, kojarzą się z czymś odległym, obcym i nieziemskim. Kojarzą się pięknie i niepokojąco. Chór NFM doskonale wpisał się w ten nastrój, podobnie Wrocławscy Filharmonicy. Dyrygent, Adrian Prabava, zaskoczył mnie wyjątkowo świadomą kontrolą formy i dynamiki, zarówno w dziełach Ligetiego, jak i Ryszarda Straussa czy Chaczaturiana. Prabava asystował u największych dyrygentów ostatnich dekad – u Kurta Masura i Bernarda Haitinka. Na bazie zaprezentowanego w NFM dyrygenckiego rzemiosła mogę przypuszczać, że Słowacki maestro idzie w ich ślady, traktując muzykę całościowo i poważnie, z solidnym brzmieniem i niechęcią do rozbijania wewnętrznej równowagi dzieł niepotrzebnym efekciarstwem czy nadmiarem emocji.

 

 

Co ciekawe, gdy myślę o Masurze i Haitinku, widzę dwie odrębne muzyczne drogi. Masur był głównym dyrygentem NRD. Gdy Wschodnie Niemcy wpłynęły do RFN, Masur został obsypany wszelkimi zaszczytami, jednakże jego nagrania utraciły świeżość znaną z płyt Eterny. Odwrotnie Holender Haitink. Przez wiele lat traktowałem go jako świetnego dyrygenta, ale jednak będącego w tyle za największymi gwiazdami. Często mnie nudził, mimo perfekcyjnego rzemiosła, podobnie jak późny Masur. Dopiero krytyk muzyczny Jakub Puchalski zaalarmował mnie sugerując, że wybiera się na koncert Haitinka. Był wyraźnie zaaferowany i rzeczywiście, po wysłuchaniu kilku najnowszych płyt, musiałem przyznać, że Haitink rozkwitł na starość i warto go śledzić i tropić. Może jest nawet największym z obecnie żyjących dyrygentów? A Prabava zdaje się iść w jego ślady, o ile mogę to ocenić po tak krótkiej prezentacji umiejętności, do tego wspomaganej nagłośnieniem, bo scaleniu ścieżki dźwiękowej filmu z grającą na żywo orkiestrą i śpiewającym chórem służyło także nagłośnienie.

 

Nie byłoby Odysei kosmicznej bez Straussów – bez Richarda Straussa i wstępnego „Świtu” z poematu symfonicznego Tako rzecze Zaratustra op. 30, oraz bez Nad pięknym modrym Dunajem – walca op. 314 Johanna Straussa syna. Orkiestra zagrała te utwory w tajemniczy, kosmiczny sposób, bardziej jeszcze niż na filmie, gdzie wykorzystano znakomite nagrania Karajana. Czuło się przestrzeń, filozoficzny chłód, zagadkowość nagłych zawieszeń narracji. Dekady obcowania z arcydziełem filmowym Kubricka nauczyły współczesnych muzyków naprawdę wiele.

 

Nawiązanie do Nietzschego w Odysei kosmicznej jest oczywiste. Tajemniczy monolit zmienia losy gatunku Homo sapiens i jego protoplastów. Kontakt z pozostawionym przez kosmitów artefaktem przenosi świadomość hominidów na wyższy poziom. Powstaje Nietzscheański nadczłowiek – wpierw jakiś Homo erectus po raz pierwszy chwytający za narzędzia, później Homo sapiens, który po pokonaniu złowróżbnej sztucznej inteligencji Hala dociera w końcu do monolitu na orbicie Jowisza i doznaje tajemniczego przeobrażenia. Film Kubricka pełen jest subtelnych znaczeń, niedopowiedzeń, sugestii. Na przykład dlaczego Hal się zbuntował? Czy się zepsuł, czy też domyślił się, że rywalizuje z Homo sapiens o stanie się nadświadomością? Jeśli tak, to pięknym, humanistycznym przesłaniem jest współczucie, jakie okazuje Halowi ludzki bohater walcząc o własne życie. Tego współczucia nie wykazuje raczej „pierwszy dzierżyciel narzędzia – kości”, czyli natchniony Homo erectus wykorzystujący nową wiedzę, czy w ogóle nowo nabytą zdolność poznania (kolejna zagadka) do wybicia rywali.

 

To nic, że obecnie psychologia ewolucyjna pokazuje nam nieco inne drogi relacji „hominidy – narzędzia”. Być może nigdy nie było istoty, która pierwsza świadomie chwyciła za narzędzie. Może nasze pierwsze otoczaki były jak muszle ślimaków dla krabów, użytkowane przez setki tysięcy lat nieświadomie, na bazie genetycznego fenotypu behawioralnego. Możliwe, że świadomość posiadania narzędzi ewoluowała powoli, płynnie, jak świadomości innych spraw i rzeczy. To jednak nic, że Kubrick nie do końca trafia w obecne przypuszczenia dotyczące dróg ewolucji hominidów, ważne, że stawia ważne, filozoficzne pytania. Dlaczego nikt nas jeszcze nie odwiedził i co by było, gdyby tak się stało? Ludzkość techniczna ma dopiero 200 lat. Jak zachowują się i co czynią, i czym są inteligentne istoty po tysiącu lat ewolucji technicznej, albo i po milionie? Możliwe, że nigdy się nie dowiemy, zważywszy na to, że po czasach Odysei kosmicznej daliśmy sobie spokój z podróżami ludzi poza najbliższe orbity Ziemi.

 

Festiwal otworzyli Andrzej Kosendiak i nowy szef artystyczny Musica Electronica Nova, francuski kompozytor Pierre Jodlowski. Związki Jodlowskiego z Polską nie sprowadzają się tylko do nazwiska, nasz kraj jest też jego drugi domem. Artysta urodził się w Tuluzie w 1971 roku, kształcił się zaś w Lyonie. Ciekaw jestem, czy festiwal pójdzie pod jego przewodnictwem w stronę modernizmu czy postmodernizmu. Oba zjawiska w sztuce są fascynujące i rodzą piękne owoce, ja jednak ideologicznie stawiam na modernizm, który może w końcu zapewni nam nie tylko filmowe Odyseje kosmiczne. Otwarcie tegorocznego MEN uważam za świetne, za sprawą doskonałego przygotowania wrocławskich zespołów.  

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

One Reply to “2001:Odyseja kosmiczna i wrocławscy muzycy”

  1. «Odyseja kosmiczna 2001» to jeden z najciekawszych filmów. Wszystkie efekty specjalne robione ręcznie, nie jakieś komputerowe wodotryski. Ale co najciekawsze to treść filmu. Jeden z niewielu amerykańskich filmów, który ma jakąś treść. Film długi, ale warto go zobaczyć – tylko i wyłącznie na wielkim ekranie, żadne telewizory, czy tablety. A tak nawiasem mówiąc: film był powodem, dla którego jedna ze światowych firm nie dostała patentu na tablet w USA. Argument sędziego: to nic nowego, było w filmie z lat 60. : – ) I rzeczywiście w OK2001 jest scena, gdy przy świadaniu jeden z kosmonautów korzysta z tabletu (efekt specjalny robiony ręcznie!).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

14 − dwa =