Początek listopada przynosi w Polsce refleksję związaną ze śmiercią i śmiertelnością. Ta refleksja wiąże się też (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) z życiem koncertowym. Do tego stopnia, że jeden z najbarwniejszych polskich krytyków muzycznych czasów powojennych, Jerzy Waldorff, zainicjował nawet swego czasu akcję zbierania datków na utrzymanie cmentarza na Powązkach. Tyle Warszawa. Na progu listopada 2017 roku muzykalni wrocławianie też nie mieli powodu, żeby narzekać.
A stało się tak za sprawą porywającego koncertu, jaki odbył się w Narodowym Forum Muzyki dnia 4 listopada. Wrocławska Orkiestra Barokowa, Chór NFM i Chór Chłopięcy NFM pod batutą Andrzeja Kosendiaka zaprezentowały dwa arcydzieła z różnych epok (dzieli je ponad sto lat!) – Stabat Mater Giovanniego Battisty Pergolesiego i Requiem Gabriela Faurégo. Oczywiście sto lat między połową XVIII wieku a drugą połową XIX wieku to w muzyce przestwór ogromny – rewolucja przemysłowa zmieniła europejskie społeczeństwa, rozwinęły się miasta, sale koncertowe, instrumenty ewoluowały w gorączkowym tempie, podobnie estetyka i formy muzyczne. Mimo to istnieje pewna łączność między Stabat Mater Pergolesiego i Requiem Faurégo. Oba te arcydzieła są nieco obok głównego nurtu kompozytorów i utworów, wyłaniają się (Fauré zwłaszcza poza Francją) z zagadkowej dla melomanów przestrzeni i nie ciągną za sobą mody na inne utwory ich twórców, w obu wypadkach niesprawiedliwie.
Wrocławska Orkiestra Barokowa / fot. Łukasz Rajchert
Koncert rozpoczęło sławne Stabat Mater Pergolesiego, kompozytora żyjącego niezwykle krótko, bo tylko 26 lat – Pergolesi urodził się 4 stycznia 1710 w Jesi, zmarł zaś 16 marca 1736 w Pozzuoli. Uczył się w konserwatorium w Neapolu, gdzie ważną postacią był w tym czasie Francesco Durante. Talent Pergolesiego był tak lśniący, że zdołał nawet rozpętać pośmiertną wojnę estetyczną na dużą skalę i to w czasach, kiedy zazwyczaj o parę razy wykonanym dziele na bieżąco zapominano. Wystawiona w Paryżu w 1752 roku opera La serva padrona rozpętała sławną „wojnę buffonistów z antybuffonistami”. Ten Armagedon zaważył na dalszych torach rozwoju muzyki operowej i ogólnie klasycznej.
Stabat Mater skomponował Pergolesi tuż przed śmiercią, gdy zamknął się w klasztorze w Pozzuoli i powoli konał na gruźlicę. Być może stąd wzięła się niezwykła ekspresyjność tego utworu, gdzie szarpiące czas i przestrzeń smyczki towarzyszą ekspresyjnym głosom sopranu i altu, które też swoją estetyką przekraczają muzyczny ład późnego baroku i tworzą jakiś swój własny świat – na pograniczu surowego, nie wolnego od grozy ekspresjonizmu i metafizycznej rezygnacji, która momentami przypomina jakiś szaleńczy uśmiech, z pozoru nie pasując do brutalnych pasyjnych słów mówiących o matce obserwującej kaźń własnego syna i o wczuwaniu się w tę tragedię wiernych.
Andrzej Kosendiak wybrał bardzo ciekawą i nietypową drogę do ukazania Stabat Mater. Nie uległ pokusie jaka jest częsta u włoskich zespołów wykonujących ten utwór i nie doprowadził do skrajności ekspresjonizmu Stabat Mater. Zaufał pięknej strukturze tego dzieła i skupił się na wspaniałych barwach znakomicie grającej Wrocławskiej Orkiestry Barokowej. Oczywiście dobre wykonanie arcydzieła Pergolesiego nie byłoby możliwe bez świetnych głosów. Były na miejscu! Anna Mikołajczyk śpiewała sopranem, zaś Ewa Marciniec altem. Obie śpiewaczki swoimi pięknymi, pełnymi głosami doskonale dopasowały się do całościowej koncepcji estetycznej dyrygenta, podkreślając ton zadumy i pewnej prostoty tkwiącej za niebywałym wyrafinowaniem Pergolesiego.
Faure, zdjęcie sławnego Nadara
Requiem Faurégo (1845–1924) wykonane było jeszcze bardziej porywająco. Kosendiak rewelacyjnie ukazał światło w tym dziele, niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju, nietypowe. Takiej barwy muzycznych witraży nie ma chyba żadne inne dzieło muzyki klasycznej, poza innymi świetnymi dziełami francuskiego kompozytora, które poza Francją są praktycznie nieznane, bardzo niesłusznie. Pamiętacie – niedawno pisałem o Adagietcie z Piątej Symfonii Mahlera – jeśli się podoba, trzeba sięgnąć po wszystkie symfonie wiedeńczyka. Podobnie jest z Fauré – jeśli podoba wam się Requiem, następnym logicznym krokiem jest sięgnięcie po inne utwory francuskiego romantyka. Niestety, najpierw trzeba zmusić Sony, Deccę, Deutsche Grammophon etc. aby łaskawie zechciały tę muzykę wydawać!
Wracając jednak do barwy. Oczywiście Fauré żył długo, był wpływowym mistrzem dla wielu kompozytorów i jego niezwykłe kolory dalekim echem lśnią i u Messiaena i u Bouleza. Bardzo nowoczesny i wykraczający poza epokę romantyzmu jest elegijny, pełen słonecznej rezygnacji, jakiejś cichej i oddalonej stoickiej pogody ducha nastrój tego dzieła. To nietypowa wizja śmierci jak na Requiem, choć kompozytor trzymał się tekstu liturgicznego, to podkreślił elementy nadziei, zaś zmarginalizował (na ile mógł!) wszelkie sądy i „dni grozy”. Gdy słucham tego dzieła mam wrażenie, że Fauré chciał przede wszystkim dać pocieszenie osobom, które straciły bliską osobę, nie chcąc podkreślać żadnych dogmatów.
Jeśli chodzi o wykonanie, nadal nie mogę się otrząsnąć z zachwytu, jaki mnie ogarnął, gdy po ostatniej, kroczącej w świetlistą dal części tego dzieła cała publiczność długo milczała, zaś maestro Andrzej Kosendiak również zamarł, aby nasycić się tą ciszą. Jego dyrygentura ukazała bardzo ciekawe detale w dziele Faurégo i ujrzałem je w nowym świetle. Jednocześnie podkreślona była ścisła logika rozwoju pięknych, elegijnych tematów. Wrocławska Orkiestra Barokowa brzmiała wybornie, smyczki mieniły się barwami, dęte docierały z jakiejś tajemniczej dali, kojarząc mi się paradoksalnie z późnoromantyczną modą romantyków na Starożytny Egipt. Było w tym coś bardzo archaicznego, i nawet lekko niepokojącego mimo słońca w tej muzyce i łagodnej elegijności. Ale przecież Fauré trafnie jak mało który kompozytor pociesza tych co opłakują zmarłych, ale też przy tym nie kłamie – odejście bliskiej osoby, być może na zawsze (z pewnością kompozytor nie jest triumfalnie pewien zmartwychwstania jak choćby barokowy Biber), to ból, który trzeba złagodzić, ale którego nie można usunąć. Gdy odchodzi ktoś naprawdę bliski, cała nasza rzeczywistość kompletnie się zmienia, największe dzielnice naszych wewnętrznych miast, ogrody uczuć i wspomnień, stają w ogniu, którego nie można ugasić, lecz można tylko patrzeć, co nie zostanie tylko popiołem. Śmierć łączy ludzi niezależnie od czasu – i my dziś i choćby starożytni Egipcjanie mieliśmy i mamy podobny egzystencjalny problem. W łagodnej elegijności Faurégo jest jednak coś bardzo mocnego, jeśli chodzi o skłonienie do refleksji na temat naszej śmiertelności…
Chór NFM w tym wykonaniu przeszedł wszelkie granice. Cóż za piękne tenory unisono! Jakie jasne, potężne i czyste crescenda sopranów i altów! Barwy, ekspresja, konstrukcja – to wszystko było na najwyższym możliwym poziomie. Agnieszka Franków-Żelazny, szefowa Chóru NFM, która jak zwykle przygotowała zespół, zgarnęła wielkie, zasłużone owacje. Oczywiście tu muszę też wspomnieć Jarosława Thiela, kierownika artystycznego Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, oraz Małgorzatę Podzielny, która przygotowała Chór Chłopięcy NFM sprawiając, że ostatnia część Requiem brzmiała naprawdę nieziemsko. Była zresztą powtórzona na bis.
Anna Mikołajczyk zrealizowała partię sopranową Requiem znakomicie. Jej piękny, czysty sopran znakomicie pasował do elegijnego charakteru dzieła, zaś siła ukryta w tym głosie umożliwiła rozwinięcie dyrygentowi Kosendiakowi w pełni skrzydeł. Ciężko byłoby manipulować muzycznym czasem i muzyczną przestrzenią bez tak dobrej solistki. A te niezwykłe eksperymenty z czasem to kolejna ciekawa rzecz w dziele Faurégo, trudna do opisania, a jednocześnie bardzo mocno działająca na wyobraźnię przy dobrym wykonaniu dzieła. Marcin Bronikowski, baryton, zaśpiewał swoją partię inaczej, niż czynią to śpiewacy francuscy. Brakowało mu tej charakterystycznej jasności w głosie, częstej u dobrych śpiewaków z ojczyzny Faurégo. Jednocześnie parę razy było pusto w dole i głos był nieco zbyt rozedrgany. Poza tym jednak interpretacja Marcina Bronikowskiego była bardzo staranna i przemyślana.
Wokół muzyków zgromadzone były liczne mikrofony i kamery, zatem na pewno usłyszycie i zobaczycie te wspaniałe interpretacje. Polecam!
Ps.: Dwie refleksje jeszcze na koniec. Po pierwsze, sądzę, że na niezwykłą wyobraźnię Faurégo musiała mieć wpływ niezwykła architektura paryskiej Marii Magdaleny, gdzie muzycznie pracował, sami zobaczcie:
Po drugie w Pergolesim okazało się po raz kolejny, że nawet bardzo kameralny, barokowy skład orkiestry brzmi dobrze w Sali Głównej.