Bizantyjski Jemen, mroczna kołysanka i Parsifal

   Wczoraj mieliśmy ostatni dzień tegorocznej, sześćdziesiątej edycji festiwalu Wratislavia Cantans (14.09.2025). Dzięki temu, że festiwal trwał pełnie dziesięć dni, dzień po dniu, bez przerwy nawet na poniedziałek, zamieszkałem w tej muzycznej rzeczywistości i ciężko mi się z nią rozstawać. Dlatego i ta recenzja przychodzi mi z trudem, bo przecież jak postawię kropkę nad ostatnim zdaniem pożegnam się z tegoroczną Wratislavią. A jednak trzeba to zrobić.

   W niedzielę, dzień finałowy, mieliśmy dwa koncerty. Najpierw była to muzyka wczesnego baroku i jemeńska z Tehilą Nini Goldstein i Luise Enzian, następnie zaś III akt wagnerowskiego Parsifala, którego gwiazdą był sławny bas René Pape.

   Tehila urodziła się w Nowym Jorku, z jemeńskiej izraelskiej matki i z amerykańskiego ojca. Jednak lata młodości i muzycznej formacji spędziła mieszkając w Izraelu, w małej wiosce w górach Judy.

   Jak pisze o sobie na swojej stronie śpiewaczka:

„Urodziłam się w pełnej życia i energii rodzinie, więc miałam szczęście, że muzyka i sztuka otaczały mnie zewsząd. Moja matka, wyjątkowa artystka żydowska, nauczyła nas dbałości o szczegóły oraz doceniania piękna i natury. Moja kuzynka Noa (dla nas Achinoam) szybko stała się międzynarodową supergwiazdą, a ja, jako dziecko, byłam jej największym fanem. Śpiewanie jej piosenek i niezliczone razy oglądanie jej jako promiennej artystki, którą była (i nadal jest) – były dla mnie ogromną inspiracją i lekcją życia.”

  „Moja babcia ze strony matki śpiewała na każdym etapie życia: gotując, robiąc na drutach, przeżywając żałobę… a moja babcia ze strony ojca była w rzeczywistości klasycznie wykształconą śpiewaczką, która porzuciła marzenia o wychowaniu dzieci. Inspiracja i muzyka były wszechobecne. Jedynym problemem było to, że byłam nieśmiały jak krab pustelnik w najgorszy dzień w życiu.”

  Przytoczę jeszcze więcej wspomnień Tehili Nini Goldstein, bowiem obok aspektu muzycznego warto też zacytować wspomnienia osoby zamieszkałej w Izraelu, zwłaszcza, że jej śpiew na 60. Wratislavii Cantans był bardzo interesujący. Pisze więc dalej nasz „krab pustelnik”:

   „Chór był więc naturalnym krokiem dla nieśmiałego melomana, który potrzebuje śpiewać, ale nie znosi być widzianym ani słyszanym. Chór Ankor w Jerozolimie wprowadził mnie w świat muzyki klasycznej w jej najgłębszej istocie. Śpiewanie w harmonii. Łączenie głosów. WOW! Co za świat zaczęłam odkrywać… wydarzenia takie jak śpiewanie w chórze dziewczęcym w Turandot z izraelską orkiestrą Filharmoniczną i Zubinem Mehtą, czy wyjazd do Berlina w 1992 roku, zaraz po upadku muru berlińskiego, aby zaśpiewać z orkiestrą Filharmoniczną i Claudio Abbado utwór Luciana Beria!!! Widzicie, dla mnie to było jak fantastyczna wycieczka klasowa. Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z Gigantów, których spotykałam po drodze. Tyle legend i wspaniałej muzyki – byłam uzależniona na całe życie.

Skończył się chór i liceum, zaczęła się armia. Po krótkim pobycie na granicy z Libanem i nauczeniu się wielu rzeczy o życiu (co robić, gdy cię bombardują, albo jak sprawdzić, czy w zwiniętych pitach nie ma broni lub narkotyków?), przeszłam szkolenie na nauczyciela/dowódcę i powierzono mi zadanie nauczania historii i angielskiego żołnierzy wracających do cywila. Nieśmiałość nie pomagała… Ale mój głos zaczął się zmieniać. Odkryłam moc głosu. Mój pierwszy solowy występ miał miejsce w mundurze. Bez muzyki. Tylko obecność, oczy, współczucie, inspiracja i czasownik „być”.

Po zakończeniu służby wojskowej nadeszła chwila prawdy i musiałem nauczyć się korzystać z tego instrumentu, wybrać ścieżkę i stało się jasne, że muzyka to jedyna droga.

Na uniwersytecie w Tel Awiwie studiowałam u nieżyjącej już Miry Zakai (niech spoczywa w pokoju), która nauczyła mnie, jak być Mentsch i wiernie oddać się swojej sztuce. Efrat Ben Nun nauczył mnie pierwszych kroków w posługiwaniu się głosem. Następny przystanek – Nowy Jork, gdzie poznałam przerażającą guru głosu i duszy, Patricię McCaffrey. Złamała mnie i poskładała na nowo. Byłam prawie gotowa, żeby zacząć…

Następny krok – Berlin! Abbie Furmansky pomogła mi połączyć wszystkie kropki, John Norris rzucił nowe światło na pełne zrozumienie ciała śpiewaka, William Christie jakimś cudem dał mi pierwszy wielki przełom i oto jesteśmy, Berlin, mój dom od 15 lat.

Obecnie dzielę życie i rodzinę z genialnym barytonem Tomášem Králem i dokładamy wszelkich starań, aby z miłością i radością wychowywać dwie kule energii o imionach Uriel i Lavie. Nasze najcenniejsze dzieła, nasze miłości…”

   Niezwykłe, zastanawiałem się czy tłumaczyć to wszystko, ale jednak to przecież niezwykłe, że sopranistka Tehila Nini Goldstein zaczęła na serio swoją karierę muzyczną zaraz po demobilizacji! Przy okazji dowiedziałem się, że jest ona małżonką znanego nam świetnie we Wrocławiu barytona Tomáša Krála, który wraz z Maestro Andrzejem Kosendiakiem i Wrocław Baroque Ensemble przywraca świetność muzycznym skarbom polskiego baroku.

   Program koncertu Tehili Nini Goldstein oraz harfistki Luise Enzian, który odbył się w ratuszu, wyglądał następująco:

Giovanni Girolamo Kapsperger Toccata arpeggiata
Orazio Michi dell’Arpa Spera mi disse amore
Mi nishakani – jemeńska pieśń ludowa
Emina – bośniacka pieśń ludowa Sevdah
Luigi Rossi Lamento di Zaida Turca
Johann Jakob Froberger Méditation faite sur ma mort future, laquelle se joue lentement avec discretion z Suity D-dur FbWV 620
Y’umma wa y’abba – jemeńska pieśń ludowa
Tarquinio Merula Canzonetta spirituale sopra alla nanna
Lucas Ruis de Ribayaz Tarantella (oprac. L. Enzian)
Barbara Strozzi Amor dormiglioneL’Eraclito amoroso ze zbioru Cantate, ariette, e duetti op. 2
Bellerofonte Castaldi Chi vidde più lieto e felice di me?

   Izraelska artystka dysponowała mocnym sopranem, bardzo egzotycznym i głębokim w niskich rejestrach, masywnym w górze i średnicy. Wydaje mi się, że proponowała swoją własną drogę do wczesnego baroku. Ciężki głos uniemożliwiał finezyjne stosowanie ozdobników, ale też sprzyjał emocjom. Jednocześnie z zadowoleniem stwierdzałem, że Goldstein rozumie finezję zawartą w wyrafinowaniu muzyki wczesnego baroku. Choć jej nieco zbyt długie objaśnienia na to nie wskazywały, dzięki wrażliwości i kunsztowi wykonawczemu sopranistki słychać było, że wzburzone barokowe afekty nie służą tylko wiernemu ilustrowaniu uczuć przedstawianych w muzyce postaci, ale też są grą formą i kontrastami, często bardzo ekscentryczną.

   Najlepszym przykładem na to jest zaskakująca kołysanka Tarquinio Merula, w której Maria porównuje małego Jezusa do Jezusa Ukrzyżowanego. Znamy legendarne wykonanie tego arcydzieła przez Montserrat Figueras, która wczuła się w ból i rozpacz niemal do granic tego, co można zaśpiewać. Swoją drogą ona też doszła do muzyki barokowej dzięki nietypowemu głosowi i nietypowym technikom śpiewu. U Goldstein więcej było barokowego konceptu, co potwierdziło się też w wykonaniu Lamentu Zaidy Luigiego Rossiego. Pieśni jemeńskie i pieśń bośniacka zrodziły we mnie masę pytań. Wykonanie ich było wciągające i naprawdę piękne, jednak towarzyszyły im bizantyjskie ozdobniki znane też w wersji ludowej na przykład z muzyki bułgarskiej, z której wyrasta sławna newageowa wokalistka Lisa Gerard. Zacząłem się zastanawiać, skąd w Jemenie taki mroczny i głęboki, postbizantyjski zaśpiew? Może jemeńska wspólnota żydowska, z której po części wywodzi się Goldstein przybyła do Jemenu z okolic Syrii, gdzie mamy postbizantyjskie tradycje syriackie i melchickie, które znakomicie przedstawiła światu siostra Maria Keyrouz (płyty Harmonii Mundi i Virgin)? Ogólnie muzyka jemeńska to odrębny świat. Jemeńczycy i ich kultura są boczną odnogą żywiołu arabskiego, która na długo przed narodzinami islamu tworzyła własną, odrębną cywilizację. Ich tradycyjna muzyka, z tego co wiem, nie ma wiele wspólnego z żywiołem postbizantyjskim. Lecz mogę się mylić, zwłaszcza dzisiaj ciężko jest pogłębiać swoją wiedzę o kulturze muzycznej Jemenu.

   Harfistka Luise Enzian grała doskonale na swojej barokowej harfie. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy byli na progu jej wielkiej kariery. Wspaniały, niemal śpiewny dźwięk, ogromna precyzja, siła wyrazu połączona z pewnego rodzaju słodką łagodnością. Wszystko to było fascynujące.  Luize urodziła się w Bad Mergentheim, a dorastała w Holandii. Już jako dziecko rozpoczęła naukę gry na harfie, a dwa pierwsze miejsca w konkursie „Jugend Musiziert” otworzyły jej drogę do dalszej kariery. Studiowała harfę koncertową w Hochschule für Musik Trossingen u prof. Renie Yamahaty, kończąc z wyróżnieniem w 2014 roku. Równolegle rozpoczęła studia gry na harfie barokowej w klasie lutni prof. Rolfa Lislevanda, a później kontynuowała je u Margret Köll w Hochschule für Musik Hanns Eisler w Berlinie. Uczestniczyła w produkcjach płytowych SWR oraz występowała na żywo w ARD, Deutschlandfunk i MDR Figaro. Z kolei nagrania Tehili Nini Goldstein znajdziemy w wytwórni Hänssler Classic.

  Oczywiście ostatniego dnia 60. Wratislavii Cantans wszyscy czekali na wykonanie III aktu Wagnerowskiego Parsifala. To arcydzieło było wykonywane w Polsce bardzo rzadko, choć dla wielu osób dotkniętych tajemniczą chorobą wagneritis jest ono szczytowym osiągnięciem kompozytora. Ja osobiście wolę Pierścień Nibelungów z jego mityczno – nihilistycznym przesłaniem. Parsifal to dla mnie szalony amalgamat chrześcijańskiego mistycyzmu, opowieści o Graalu i Schopenhauerowskiego buddyzmu. Nie do końca udane uwolnienie się od omylnych bogów, jakie ukazuje Pierścień niesie dla mnie znacznie głębszą filozofię niż buddyjsko – mistyczny taniec wokół rycerzy i Graala. Lecz faktem jest oczywiście to, że muzyka Parsifala wspina się na absolutne wyżyny. Podczas wrocławskiego koncertu miało być kilka gwiazd, lecz jednej zabrakło. Dyrygent Christoph Eschenbach i szef artystyczny Wrocławskich Filharmoników musiał poprosić o zastępstwo i dzieło poprowadził Robertas Šervenikas odpowiedzialny za kierownictwo artystyczne Kauno Valstybinis Choras, który wraz z naszą orkiestrą zabrzmiał wspaniale.

   Byłem zaskoczony, jak dobrze w tej niecodziennej i trudnej sytuacji poradzili sobie Wrocławski Filharmonicy i ich świeżo mianowany łotewski dyrygent. Słychać było koncepcję Maestro Eschenbacha polegającą na czystości poszczególnych wątków muzycznych i starannej gradacji brzmienia. Smyczki były doskonałe, blacha momentami nieco się spóźniała, ale nie było kiksów, sądzę, że gdyby koncert potoczył się całkowicie wedle planu, byłoby doskonale.

  Na szczęście nic nie stanęło na przeszkodzie wielkiemu wagnerowskiemu basowi René Pape, który od dekad przeczy osobom uważającym, że „opera już była”. Wystąpił on w roli Gurnemanza i sądzę, że to właśnie pod niego zdecydowano się na akt III a nie inne akty opery. Przepraszam duchu Wagnera – chodziło oczywiście o inne akty dramatu muzycznego. Spora część III aktu to wielki niemal monolog Gurnemanza. Jak wielu melomanów, posiadam oczywiście trochę płyt ze wspaniałym kunsztem wokalnym René Pape. Lecz lata płyną, gdzieś tam mi mignęła recenzja dotycząca jakichś innych niedawnych występów René Pape „że było świetnie, ale jednak wiek robi swoje”. No cóż, w Sali Głównej NFM nie było słychać żadnych ograniczeń spowodowanych długą już obecnością René Pape na scenach operowych świata. Był to głos idealny, głęboki, poważny, ale też naturalny, swobodny i lekki w swoich zamierzeniach. Może nie tyle lekki, co zwinny, gdy zajdzie taka potrzeba. René Pape śpiewał tak pięknie, że całkowicie zapominało się o jakichkolwiek trudnościach technicznych i skupiało się wyłącznie na muzyce i postaci Gurnemanza.

   Na drugim miejscu wymieniłbym Tomasza Koniecznego jako Amfortasa. Bardzo przekonywująco odmalował on swoim bas-barytonem rolę wiecznie rannego strażnika Graala, jego głos był piękny i głęboki, jednak słychać było momentami siłowe podejście do emisji, co u René Pape w ogóle nie zachodziło. Nikolai Schukoff śpiewający Parsifala momentami pozostawał nieco bezsilny wobec potęgi brzmienia i wyobraźni Wagnera. Były też jednak momenty całkiem udane.

   Myślę, że bywalcy Wratislavii Cantans na zawsze zapamiętają wielkiego René Pape w arcydziele Wagnera. To były wielkie, niezapomniane chwile dla wrocławskiego festiwalu.

  René Pape – nazywany przez krytyków „czarnym diamentem basu” – jest jednym z tych śpiewaków, którzy potrafią połączyć monumentalną siłę głosu z subtelną, psychologiczną głębią interpretacji. Urodzony w Dreźnie w 1964 roku, wychował się w mieście o bogatej tradycji operowej, co odcisnęło wyraźne piętno na jego artystycznej drodze. Już jako młody śpiewak związał się z berlińską Staatsoper Unter den Linden, gdzie pod okiem Daniela Barenboima rozwijał swój repertuar – od Mozarta po Wagnera.

To właśnie muzyka Richarda Wagnera stała się jednym z filarów jego kariery. Pape stworzył niezapomniane kreacje m.in. jako Gurnemanz w Parsifalu, Marke w Tristanie i Izoldzie czy Pogner w Śpiewakach Norymberskich. Jego interpretacje wyróżniają się nie tylko potęgą brzmienia, ale też umiejętnością wydobycia z partii Wagnerowskich postaci ich duchowego wymiaru – mistycyzmu, melancholii, a czasem ironii.

W jednym z wywiadów artysta podkreślał, że Wagner wymaga od śpiewaka czegoś więcej niż tylko techniki: „Wagner to nie tylko muzyka – to światopogląd, filozofia, teatr idei. Śpiewając jego dzieła, trzeba wejść w ten świat całym sobą”. To zdanie dobrze oddaje jego podejście – dla Pape’a wykonanie Wagnera to akt pełnego zanurzenia się w dramaturgii i symbolice, a nie jedynie popis wokalny.

Jego album „Wagner” nagrany ze Staatskapelle Berlin pod batutą Barenboima jest tego najlepszym dowodem. Słychać w nim zarówno majestat „Abendstern” Wolframa z Tannhäusera, jak i kontemplacyjną głębię monologów Gurnemanza. Krytycy chwalą go za „aksamitną ciemność” głosu, który potrafi być jednocześnie monumentalny i intymny.

René Pape pozostaje jednym z najważniejszych basów swojego pokolenia – artystą, który w muzyce Wagnera odnalazł nie tylko repertuar, ale i duchowy język, dzięki któremu potrafi poruszyć zarówno serca, jak i umysły słuchaczy.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedemnaście + osiem =