Kontynuując (po krótkiej przerwie) nasze rozważania nad zależnościami pojęcia bóstwa i nowoczesności – to będzie już IX część naszych rozważań – zajmiemy się dziś dość kontrowersyjnym, bo dla wielu polskich religiantów może to tak wyglądać, zagadnieniem jakim są relacje religii i rynku. Albo inaczej – spróbujmy pokazać, że religie i instytucje je reprezentujące zachowują się zgodnie z zasadami komercji: podaż – popyt – zysk (do tego dochodzi jeszcze reklama promująca dany produkt w oczach potencjalnego konsumenta).
W erze powszechnej komercjalizacji i ekonomizacji wszystkiego wokoło nas jakbyśmy zapomnieli o instytucjach religijnych i samych wierzeniach, nadal próbując je umiejscowić w sferze transcendentnej, mistycznej, poza-ziemskiej i nie podlegającej ludzkiej aktywności. Te elementy człowieczego jestestwa (jakim bez wątpienia są wierzenia religijne i potrzeba sacrum) zachowują się bowiem tak samo jak wszystkie inne podmioty na rynku. Tu – na rynku religijnych dóbr, rynku proponującym ludziom (dotychczasowym wiernym i potencjalnym nowym konsumentom czyli konwertytom bądź nowo-nawróconym) zbawienie, tzw. życie wieczne, Eden i raj. Działają one – wystarczy popatrzeć trochę inaczej na owe zagadnienie (nie przez pryzmat wiary religijnej lub najszerzej rozumianego sacrum) – jak podmioty gry rynkowej, stosujące reklamę, marketing, najzwyklejszy PR przyciągając klienta do proponowanych przez siebie produktów (czyli określonych dóbr).
Dwaj amerykańscy socjologowie religii, Wiliam S. Bainbridge i Rodney Stark, opracowali w końcu XX wieku teorię, w której opisują i tłumaczą funkcjonowanie wierzeń religijnych (a tym samym – instytucji z nimi związanych) na zasadzie zwykłej gry sił rynkowych ([w]: R.Stark / W.S.Bainbridge, Teoria religii, Kraków 2000). Warto pokrótce tylko zapoznać się z tymi tezami, gdyż w Polsce takie spojrzenie na religię i wszystko co z nią związane jest kompletnie zafałszowane i zmitologizowane, a ta interesująca teoria naukowa pozostaje zupełnie nieznaną (albo inaczej – przemilczaną jako, iż jest to na rękę obowiązującej poprawności politycznej oraz sklerykalizowanemu polskiemu mainstreamowi).
Nasze wartości nie są tylko amery-
kańskie. Powierzył nam je sam Bóg.
prezydent Georg W. BUSH jr.
Teoria Starka / Bainbridge’a przyjmuje – jak wspomniano wcześniej – iż przestrzeń sakralną najszerzej pojętą (czyli wszystko co z nią się wiąże w sensie duchowym, instytucjonalnym, kulturowym czy politycznym) należy rozpatrywać i opisywać w kategoriach rynku. Religie są więc wedle tej koncepcji – wobec unifikacji i standaryzacji współcześnie globalizującego się świata i jako część doczesnej, ziemskiej rzeczywistości – poddawane tym samym procesom co inne sfery ludzkiego bytu. Muszą więc zachowywać się jak podmioty ekonomiczne rywalizujące ze sobą na rynku idei (religii) o klienta. Analogiczna sytuacja dotyczy – a może przede wszystkim – instytucji religijnych będących emanacją owych wierzeń (i potrzeb wiernych) jak i materializacją oraz hierarchizacją sprawowanego kultu.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że już w latach 60 i 70. zwracano uwagę w religioznawczych i socjologicznych rozważaniach, iż wierzenia religijne należy traktować jako swoisty towar, a tym samym jest to element podlegający personalnemu wyborowi tak jak inne składnik gry rynkowej. Tym samym duchowni i kapłani poszczególnych instytucji religijnych jawić się muszą jako akwizytorzy pana Boga, agenci firm zajmujących się dystrybucją religijnych utensyliów, pracownicy struktur udzielających nagrody i kary (poddawanych w swoistej retoryce i oprawie – liturgia, ryt), funkcjonariusze korporacji władający i egzekwujący określony porządek etyczno-moralny (oparty o wymieniony system nagród i kar).
Ów proces upodabnia się bardzo do wypierania w odległej przeszłości historii naszego gatunku mitu przez religię sensu stricte (jako formy nadrzędnej wobec owego mitu) ze wspomnianej przestrzeni sakralnej. Mitu traktowanego w sensie przedmiotowym jako udramatyzowane opowiadanie, najczęściej symbolicznego, wyrażające ludzkie doświadczenie świata jako rzeczywistości sakralnej, objawiającego modele wszelkich obrzędów i ludzkiej działalności, w których doznaje się religijnego (lub quasi-religijnego) doświadczenia świata. Mit to jak wiemy synonim fikcji tego co nie prawdziwe, nierealne, irracjonalne. Współczesny filozof hiszpański Fernando Savater zauważa, że kiedy „…..mówimy językiem mitu opowiadamy rzeczy, ale nie zastanawiamy się nad nimi”. Dodać wypada w takim razie, iż wówczas pozbawiamy się autentycznej ciekawości poznawczej procesów zmieniających strukturę wszechrzeczy i nas samych. Dlatego możemy stwierdzić za Giennadijem Burbulisem, że społeczeństwa „….które popadają w irracjonalizm mobilizują się głównie wokoło mitów” i nie jest to na pewno korzystne dla nich rozwiązanie. Te procesy – wypieranie czy zastępowanie mitu przez religie – wyjaśniają doskonale w klasycznych dziełach z gatunku religioznawstwa, antropologii, socjologii religii, etnologii czy kulturoznawstwa Frazer, Eliade, Freud, Malinowski, Cox, Stomma czy Burszta. I wielu innych autorów.
Stark i Bainbridge zwracają uwagę na ciekawy problem. Otóż sam proces sekularyzacji (w takim ujęciu wierzenia religijnego) jest indywidualnym poszukiwaniem jednostki źródeł zaspokojenia swych potrzeb duchowych, poza-materialnych, transcendentnych. Stąd bierze się w dzisiejszej dobie – jako egzemplifikacja indywidualizacji, rozproszenia, pluralizmu i chaosu – takie mnóstwo sekt, nowych związków wyznaniowych, religii i quasi-religii. Dlatego m.in. obserwujemy masowy wysyp charyzmatycznych guru i mesjaszów, przewodników duchowych i reformatorów religijnych w kościołach tradycyjnych jak i w pozainstytucjonalnej sferze sacrum (bardzo często będących pospolitymi oszustami działającymi na rzecz łatwego i szybkiego zysku co dodatkowo potwierdza teorię Starka / Bainbridge’a o rynkowej proweniencji wiary religijnej i instytucji je egzemplifikujących). Bezrefleksyjne i bezkrytyczne mass-media bez wątpienia sprzyjają takiej sytuacji prezentując owe wynaturzenia i irracjonalne harce jako newsy, igraszki bądź ciekawostki. A bez pogłębionej analizy zachodzących w tej materii procesów, bez wnikliwych obserwacji tego co dzieje się na rynku religijnych idei i rywalizujących między sobą podmiotów (tu instytucji religijnych) walczących o ten rynek niczego tak naprawdę nie zrozumiemy. A to chyba jest podstawą racjonalnego, rozumowego opisu świata nas otaczającego.
Owo rozproszenie i chaos współczesności, brak oparcia i przewidywalności (co niesie zawsze ze sobą niepokój, neurozę, zagubienie i alienację) sprzyjać mogą – jak to było w historii wielokrotnie – ucieczce do sfery sacrum, gdzie czekają już akwizytorzy zapewniający spokój dusz, wyciszenie, wizję Edenu i raju, świetlaną przyszłość. Trzeba tylko nabyć określony produkt, na wzór tabletki na potencję, lekarstwa na przywrócenie pamięci, nowy model telewizora czy smartfona, bądź szykowne (choć z przeceny) wdzianko. Pogłębia ten proces karnawalizacja rzeczywistości, która sprawia wrażenia, iż byt nasz jest ciągiem kolejnych i następujących po sobie zabaw i konsumpcji. Bo człowiek dzisiejszy jest „głodny konsumpcji” ([za]: Erich Fromm, Zdrowe społeczeństwo, Warszawa 1996). Religia wpisać się więc musi w ten powszechny trend, dostosowując się jedynie do panujących warunków. Tak odbierany porządek świata – możemy go z dużą dozą prawdziwości nazwać postmodernistycznym – jest absolutnie sprzeczny z racjonalistyczną wizją cywilizacji wg Maxa Webera i klasyków Oświecenia. Nie może więc dziwić popularność i ofensywa różnego rodzaju irracjonalizmów, mitologii, pospolitego szamaństwa, nie wspominając o religiach i instytucjach z nimi związanych, a zakorzenionych w cywilizacji Zachodu od stuleci (osłabionych w dwóch ostatnich wiekach dzięki Oświeceniu i jego dorobkowi) próbujących odrobić stracone pozycje na rynku religijnych produktów i idei.
Wizja Starka / Bainbridge’a prezentuje z jednej strony problem ekonomizacji i komercjalizacji współczesnego życia codziennego, a z drugiej – poddaje pod rozwagę prosty przykład na demitologizację samego pojęcia religii. Zastosowanie kategorii rynkowej działalności dla opisu funkcjonowania religii i struktur z nimi związanych jest kapitalnym przykładem kolejnego sprowadzenia wierzeń religijnych na ziemię. Na ziemię, do przestrzeni zainteresowań i aktywności ludzkiej. Wierzenia religijne stają się normalnym towarem podlegającym prawom rynku (i wynaturzeniom z nim związanym), zaś sama religijność jednostki sprowadza się tym samym do zachowania konsumenckiego. Instytucja religijna tym samym jest zwyczajnym przedsiębiorstwem działającym w oparciu o zasady podaży i popytu, gdzie produktem finalnym jest konkretny zysk w formie nowego członka wspólnoty.
Trzeba dodać, że koncepcja tu pokrótce prezentowana wypływa bezpośrednio z behawioralnych teorii funkcjonowania społeczeństwa.
Religia jest więc towarem jak każdy inny element rynku, będącym na równi z innymi tego typu akcesoriami życia społecznego. Instytucje religijne – jako korporacje czy ponadnarodowe przedsiębiorstwa – dążą zgodnie z zasadami rynku do eliminacji lub osłabienia (przynajmniej) konkurencji na rynku religijnych idei. Ideałem tu jest monopol (patrząc z pozycji formy). Ale w pluralistycznej, multi-religijnej przestrzeni, w świecie zdecentralizowanym i rozproszonym takim jak dziś, monopol może w tej mierze zapewnić owej strukturze (o ile nie jest ona zasadniczą częścią sprawowania władzy – jak w teokracji) jednie państwo.
„W utrzymaniu monopolu religijnego pomocne, a nawet niezbędne jest państwo, które jako szczególny rodzaj monopolisty może ingerować także w sferę sacrum” ([za]: E.Stachowska, Mc świat a religia, [w]: Przegląd Religioznawczy nr 3/205/2002). W zamian za sakralizację (dziś jest to już inaczej prezentowane i uzasadniane niźli w czasach gdy władza króla pochodziła bezpośrednio od boga, a instytucja religijna niejako sankcjonowała ten stan namaszczając władcę symbolicznymi atrybutami boskości) i w jakimś stopniu legitymizacją – mimo demokracji i wolnych wyborów – swej pozycji jako władzy elita rządząca danym państwem przekazuje dostęp instytucji religijnej do kulturowych środków „przymusu potrzebnych do zdławienia konkurencyjnych firm” ([za] E.Stachowska, dz. cyt.). Państwo wchodząc w przymierze z firmą religijną uzyskuje wspomnianą już sakralizację i duchową legitymizację dla swoich poczynań, zwłaszcza w sferze utrzymywania ładu społecznego, który nota bene wynika często z nauk wpajanych rządzonej zbiorowości przez doktrynę religijną narzuconą (czy obowiązującą) siłą i autorytetem państwa. Instytucja religijna jest tym samym pozbawiana konkurencji, a rynek dóbr sakralno-religijnych przypomina w dużym stopniu monopolistyczne praktyki w gospodarce krajów realnego socjalizmu (do 1989 roku).
I tak funkcjonuje – wg Starka / Bainbridge’a – symbioza państwa i kościołów (zwłaszcza w mocno tradycjonalistycznych, nie zmodernizowanych w sferze świadomości, krajach i społeczeństwach). Jest to często symbioza nieformalna, poza konstytucyjna co jest dodatkowo frustrujące i destrukcyjnie wpływa na poziom demokracji i swobód osobistych. W każdej dziedzinie życia monopol prędzej czy później prowadzi bowiem do głębokich wynaturzeń.
Na kanwie tej teorii i rozważań wokół niej należy jeszcze podkreślić, iż próby powiązania rozwoju technologicznego ze zmianami w dziedzinie sekularyzacji czy w przestrzeni laicyzacji życia (jak próbują to czynić niektórzy postmoderniści np. Derrida, czy post-oświeceniowcy jak Habermas lub Rorty) na przykładzie Polski (a i świata poza-zachodniego także) absolutnie się nie sprawdzają: sakralizacja i irracjonalizacja rzeczywistości może doskonale postępować za pomocą technopolu, (pojęcie użyte wedle koncepcji Neila Postmana) co czynią właśnie zachowujące się rynkowo instytucje religijne.
Przy ogólnym rozczarowanie polityką i jej deprecjacji oraz współcześnie działającymi politykami (en bloc – co widać doskonale w przestrzeni publicznej zachodnich demokracji) religie zyskują dodatkowy bodziec dla agresywnego prozelityzmu odpowiadającemu właśnie natarczywej ofensywie rynkowej. Bo „….odwoływanie się do religii ma stać się lekarstwem na głębokie rozczarowanie polityką zrodzone z poczucia egzystencjalnej i tożsamościowej pustki, tym dotkliwiej dziś odczuwanej iż dewaluują się systemy kształtowania nowoczesnej tożsamości narodowej wznoszącej się ponad etniczność i specyfikę religijną” ([za]: G.Corm, Religia i polityka w XXI wieku, Warszawa 2007).
Ale i Kościół katolicki, choć pośrednio, przyznawał wielokrotnie rację tezie Starka / Bainbridge’a. Ot choćby wypowiedź kard. Franza Koeniga z czasów Vaticanum II: „Kościół będzie egzystował w każdej formie społeczeństwa, nawet z każdą z tych form będzie do pewnego stopnia współpracował ale tylko do pewnego stopnia. Nie jest naczelnym zadaniem Kościoła powodować zmiany stosunków społecznych. Ale nie jest również jego zadaniem przeciwstawiać się takim zmianom. Kościół powstał w absolutnym cesarstwie antycznym. Rozprzestrzeniał się i przyjął w państwach i rzeszach germańskiego feudalizmu. Żył i działał w republikach miejskich kończącego się średniowiecza i początków ery nowożytnej, szukał swego miejsca w absolutystycznych państwach książąt XVII i XVIII wieku, walczył o swą przestrzeń życiową w liberalizmie. Żyje do dziś z demokracją i w demokracjach. Ale tak samo żyje on – musi tak samo żyć – w krajach komunizmu. Kościołowi w środowisku kapitalistycznym nie pozostaje nic innego jak żyć w formach obowiązujących w tym czasie i w tym środowisku. Kościół w feudalizmie żył w sposób feudalny, w wieku masowego społeczeństwa przemysłowego żyje w formach które będą dla owych wieków odpowiednie” ([za]: R.S.Czarnecki, Projekcja osoby ludzkiej we współczesnej filozofii katolickiej, Krotoszyn 2001).
Wielce znamienna to wypowiedź. Potwierdzająca nie tylko po raz nie wiadomo który ziemską i doczesną proweniencję tej instytucji (zresztą – każdej instytucji religijnej), ale uznająca również zasadnicze zręby rynkowej teorii religii Starka / Bainbridge’a.
Na zakończenie trzeba dodać jeszcze, że wg Autorów tej teorii sekularyzacja wcale nie oznacza końca potrzeb religijnych jednostki. Wygląda więc na to, iż rację mieliby ci którzy określają człowieka jako homo religiosus. W takim ujęciu nie-wiara , agnostycyzm czy ateizm byłyby również jakąś formą wierzeń religijnych (co jest oczywistym błędem i intelektualnym humbugiem). Stark i Bainbridge’a sądzą, iż sekularyzacja przesuwa potrzeby religijne człowieka w sferę subiektywizmu i jednostkowego wyboru co oznacza iż sekularyzacja wspiera tym samym tzw. prywatyzację religii.
Pragnę jedynie zauważyć, iż indywidualne poszukiwania możliwości zaspokajania tych potrzeb stając się dzięki nauce i naszemu poznaniu szerszymi i dogłębniejszymi prowokują i wzmagają agresywność prozelityzmu ze strony instytucji religijnych tak jak to się dzieje z firmami tracącymi w wyniku konkurencji udziały w rynku (i przez to wzmacniają zasięg i ofensywność swojej reklamy).
Nie do końca rozumiem. Czy to źle że się traktuje religie jako produkt. Czy nie bylo tak zawsze? Wszak opium to produkt 🙂 czy uważasz że przez to nie doceniamy niebezpieczeństw radykalizmu?
Ja prezentuję tylko teorię – nie oceniam. Dlaczego Ty Piotrze we wszystkim musisz widzieć „zajmowanie” stanowiska – ZA lub PRZECIW. Dlaczego nie można „tak po prostu” być indyferentnym ? Taka postawa – ciągle ZA lub PRZECIW – niepotrzebnie „podgrzewa emocje”, pali „pod piecem” subiektywnego „ego”, niweluje chłodne i zdystansowane stanbowisko wobec jakichkolwiek problemów etc. Czy nie masz Piotrze z tym problemu ? Bo mnie się wydaje że takie ciągłe zajmowanie jednoznacznego stanowiska i bycie ZA lub PRZECIW – komuś, czemuś, jakimś ważnym (lub całkiem lichym) problemom wzmaga tylko konflikty (często zupełnie niepotrzebnie) i powoduje zbęden utarczki słowne. A potem – nabzdyczenie i obrazy. Po co ?
Mnie osobiście najbardziej „pasuje” postawa i myślenie Petroniusza z „Quo vadis”. Radykalizm (o który pytasz) się m.in. zwieksza ……… w tekście jest zwrócona na to uwaga: dlaczego !
Pozdrawiam. I nie muszę być ani ZA ani PRZECIW. Bo nie chcę !!!!!
Petroniusz prawdziwy, a nie Sienkiewiczowski zajmował stanowisko, byl republikaninem i liberałem obyczajowym. Nie wiadomo w jakiej zyl epoce, ale jego poglądy są znane z Satyryk to świetnia lektura, nieporównywalnie lepsza od Sienkiewiczowskich ramot.
Nie chodzi mi o za i przeciw lecz o wniosek naukowca z obserwowanej rzeczywistości. Skąd ten gniew? Jest wiele spraw w których waham się zająć stanowisko, choć faktycznie dążę di tego by móc je zająć. Szanuje Twoją rezerwę, więc wykrzykniki są niepotrzebne i nawet trochę nieprzyjemne. Nie dla mnie jednak sztuka dla sztuki, zbyt to nudne. Moim celem jest naprawa rzeczywistości.
Petroniusz jest symbolem właśnie zdystansowania, chłodu i rezerwy – dla mnie to przede wszystkim stoicyzm. I on jest w prezentowaniu jakiegokolwiek stanowiska (ze względu na owo zdystansowanie) cennym walorem każdego dyskursu. Dlatego go przywołuję w sensie „powszechnie znanym”. A jak wiesz iż „vox populi vox dei” ……
Co do zmiany świata – czyżbyś Piotrze pozował na Mesjasza ? Proroka lub (nie daj boże lub diable) Wielkiego Ideologa czy Poruszyciela ? Zmiany następują bez „naszej chęci” – one są immanentne człowiekowi, a my naszymi wystąpieniami, publicystyką, narracją możemy im nadać taki (lub inny) kierunek. Podkreślać naszą chęć owych zmian za każdym razem (a tym jest zajmowanie jednoznacznego stanowiska i mówienie – TO JEST PRAWDA bo ja tak uważam) jest dla mnie – wybacz (bez wykrzynika – choć ten znak interpunkcyjny nie ma jakiejkolwiek konotacji aksjologicznej, jeśli Cię to uraża: pardon, izwienitie, entschuldigung itd.) – infantylizmem oraz małostkowowścią.
Wolność – m.in. słowa i przekazu – polega nie na wskazywaniu konsumentowi (czyli odbiorcy naszych produktów intelektualnych) PRAWDY objawionej (bo to nasza PRAWDA) bo wtedy to jest „religia”, ale traktujac go poważnie, po obywatelsku, po oświeceniowemu (bo człowiek to brzmi dumnie), po republikańsku właśnie, winniśmy zachowywać balans pogladów i stanowisk. To trudne, wiem – ale to jest wg. mnie ideał medialny „XXI wieku”. Niech ten człowiek, konsument, obywatel, jednostka sam sobie wyrabia zdanie i poglądy na dane tematy. To poważne podejście do interlokutora, do odbiorcy, do konsumenta …… Nie można go bowiem traktować jak „idioty”, „przygłupa” i osobnika któremu należy wszystko „wkładać łopatą do głowy”, a przede wszystkim – i za każdym razem – mówić mu: ja tak sądzę i dlatego tak jest. Bo to trąci przede wszystkim narcyzmem.
I jeszcze jedno – wyjść zawsze trzeba z sokratejskiego: wiem, że nic nie wiem. Autokrytycyzm stoi w poprzek z mesjańskim, prozelickim, misyjnym „JA WIEM, tak jest, wierzcie mi”. Bo taka chęć (nachalna) zmiana świata osiąga przeważnie odwrotny skutek. Zwłaszcza dziś.
Tyle moich tez – jeśli wykrzykniki Cię uraziły – jeszcze raz przepraszam.
Ad 1. Pertoniusz Sienkiewicza niewiele mnie obchodzi, ten historyczny owszem. Robienie symbolu z postaci właściwie fikcyjnej to strata czasu. W ogóle wymysły literackie są zanadto cenione, np. Kraszewski napisął tyle łgarstw o Sasach, że normalnie cenzurowałbym te brednie.
Ad 2. Proroka? nie Raczej nauczyciela ludzkości, na miarę oczywiście mozliwości, to bardzo oświeceniowa postawa. Stoicy jak Fryderyk II nie do końca kumali oświecenie. Dla stoików wolność to panowanie nad emocjami, dla liberałów stan społeczny. Autokrytycyzm nie powinien oznaczać bierności. Obowiązkiem intelektualistów jest pomaganie w zrozumieniu świata, i rozwiązaniu problemów.
Ad 3. Dziękuję za odniesienie się do wykrzykników, pozdrawiam.
Nie rozumiem, czemu te raczej banalne stwierdzenia miałyby być kontrowersyjne? I to akurat dla „religiantów”.
To oczywiste, że religie podlegają zasadom rynkowym, podobnie jak wszelkie inne idee. Ateizm też (co może być kontrowersyjne dla „ateuszów”).
Dla sporej grupoy wierzących (i nie tylko) religia jest sprawą (bądź – rzeczą ?) nie-ziemską, nad- przyrodzoną, boską. Spotkałem się wielokrotnie z taka interpretacją wierzeń. Dlatego m.in. chciałem w krótkiej i skondensowanej formie przedstawić zasadnicze tezy ciekawej teori (myślę iz u nas nie znanej szerzej) Starka/Bainbridge’a. Co do kontrowersyjności – jej banalność jak pisze Tomek Światkwoski nie oznacza, że wielu tzw. „religiantów” nie oburza takie akurat, racjonalne i pragmatyczne (codzienne również) podejście do ICH wierzenia. Dla wielu z nich owa „rynkowość” jest profanacją (z racji owe , wspomnianej wcześniej, boskości i nad-przyrodzoności).
Podoba mi się tekst. Choć z prawie wszystkimi tezami nie zgadzam się 🙂 – jedynie z też rynkową; religie są systemami memetycznymi, rywalizującymi na rynku. Kościoły to fabryki i hurtownie tych memów. Problemem jest jednak to, dlaczego ludzie kupują te memy. Nikt na to pytanie dotychczas nie odpowiedział, tak aby nie imały się takiej odpowiedzi łatwe zarzuty. Znaczy to więc,że temat i problem są piekielnie trudne – zastnawiam się nad tym pytaniem już prawie 25 lat i nie umiem odpowiedzieć. Co takiego jest w semantyce tych memów,że ludzie je kupują?