Kilkakrotnie już na tym forum pisano o ziemskim i doczesnym, nader często utylitarnym, pojmowaniu świętości czyli sacrum, przez Kościół katolicki i wyznawców tej religii. Praktyka (i historia) przyznają co chwila rację zwolennikom laicyzacji i sekularyzacji, entuzjastom prywatyzacji religii i oddzielenia jej w sposób absolutny od przestrzeni publicznej (jako zjawiska niepotrzebnego i szkodliwego w tej mierze, gdyż wzmagającego namiętności i afekty, a ponadto mistyfikującego niepotrzebnie rzeczywistość), a także racjonalistom będącym pryncypialnymi w tej mierze czyli wszystkim tym którzy uważają religie za twór człowieczy, ziemski, doczesny i społeczny. Jako twór będący odzwierciedleniem stosunków społecznych jak również pozostającym echem mitów, fantazmatów, lęków, fobii, dawno zapomnianych tradycji, minionych narracji, przekazów z dawnych epok i pospolitych memów.
Tylko Bóg tworzy świętych. Kościół
jedynie wskazuje ich od czasu do czasu
kilkoro z nich do naśladowania.
Kenneth L. Woodward („Fabryka świętych”)
A więc czy bóg może się pomylić ? Czy bóg może zapomnieć lub przeoczyć to i owo w swej przenikliwości i mądrości ? Czy Kościół rzymski w swym jestestwie będącym pieczęcią owego boga na ziemskim padole podlega doczesnemu przemijaniu i zmienności – jak wszystko na ziemi co ogłosił już 500 lat przed Jezusem Heraklit z Efezu („panta rhei”) – czyli musi być tym samym typowo ludzką, ziemską konstrukcją, egzemplifikującą w sposób instytucjonalny jedno z wierzeń religijnych jakich tysiące powstały w dziejach naszego gatunku ? Nie mówimy już o papieżu stojącym na czele tej instytucji, który zgodnie z dogmatem soboru Watykańskiego I podejmując decyzje i przemawiając ex cathedra nigdy się nie myli bo jest namiestnikiem tegoż boga na ziemi.
Praktyka wykazuje po raz kolejny, że tak nie jest. Ale o tym za chwilę. Meritum i rozwinięcie tej sprawy o której będzie w tym tekście, zaprezentowano w materiale stanowiącym element niniejszej serii (Bóg a nowoczesność, część VI czyli o kategoryzacji śmierci za wiarę) opublikowanym na naszym portalu w dn. 24.10.2014.
Otóż salwadorski abp Oscar Romero, zastrzelony w 1980 r. przez ultraprawicowy szwadron śmierci założony przez salwadorskiego wojskowego, majora R.D’Aubissona, zostanie jednak błogosławionym Kościoła rzymskiego. Beatyfikacja odbędzie się 23 maja w San Salwadorze, stolicy kraju – poinformował postulator sprawy kanonizacyjnej, abp Vincenzo Paglia. Romero był biskupem od 1970 r. W czasie wojny domowej w Salwadorze – podczas rosnącego terroru ultra-prawicowych bojówek (sponsorowanych i uzbrajanych przez Stany Zjednoczone jako przeciwwaga dla rosnących w siłę ugrupowań lewicowych) które dokonywały masowych mordów i siały w interiorze salwadorskim pospolity terror – z umiarkowanego hierarchy stał się pod wpływem praktyki wstrzemięźliwym adherentem teologii wyzwolenia. Wyzwolenia w sensie wolności pojmowanej na socjaldemokratyczną, nowoczesną i europejską modłę. Oczywiście, u podstaw wielu koncepcji uznawanych za teologie wyzwolenia (liczba mnoga jest tu adekwatna gdyż tak należy pojmować ten ruch społeczny i system intelektualno-teologiczny) leżała filozofia marksistowska traktowana jednak przez wielu czołowych koryfeuszy owych koncepcji teologiczno-filozoficznych jako narzędzie opisu rzeczywistości latynoamerykańskiej w ówczesnym czasie, a nie jako ideologia. Oscar Romero gromadził dokumentację na temat zbrodni reżimu salwadorskiego, które to świadectwa przedstawiał Janowi Pawłowi II celem wyjaśnień sytuacji w Salwadorze. Niestety, Jan Paweł II był niechętny arcybiskupowi San Salwador czemu wielokrotnie dawał publicznie wyrazy, uważając go za sympatyka i poplecznika marksizmu. Miał mu także za złe jego antyamerykańskie filipiki i listy kierowane do Białego Domu celem powstrzymania pomocy amerykańskiej dla wspomnianych szwadronów śmierci. Mówią o tym zarówno hierarchowie watykańscy jak i najbliżsi współpracownicy Romero.
24 marca 1980 podczas odprawiania mszy został zastrzelony przez takie właśnie komando. Podczas jego pogrzebu, na który przybyło ponad milion osób, siły bezpieczeństwa Salwadoru zabiły ponad 40 cywilów (przede wszystkim Indian i Metysów).
Proces beatyfikacyjny abpa Oscara Romero na szczeblu diecezjalnym przeprowadzono w latach 1993-1997. . Po przeanalizowaniu życia, działalności społecznej i eklezjalnej, pism i kazań Romero oraz po dokonaniu wstępnej oceny heroiczności jego cnót, w 1997 r. zebraną dokumentację przekazano do Rzymu celem rozpoczęcia oficjalnego procesu beatyfikacyjno-kanonizacyjnego. Podstawową pracę administracyjno-dokumentacyjną w macierzystej diecezji kandydata na świętego wykonano gdy następcą O.Romero był bp A.Rivera y Dimas (do 1994), jego przyjaciel i współpracownik. Kolejnym arcypasterzem San Salwador (decyzją Jana Pawła II, która w tym kontekście jest wyborem znamiennym) został Hiszpan, członek Opus Dei F.Saenz-Lacalle, znany ze swego wrogiego i nieprzejednanego stosunku zarówno do teologii wyzwolenia jak i do jej zwolenników, który swymi kontaktami w Rzymie (a przede wszystkim dzięki wpływom Opus Dei w Watykanie) zablokował dalszy bieg i postępy w procesie beatyfikacyjnym. Także Jana Paweł II i Benedykt XVI (z wiadomych, personalnych poglądów oraz osobistych przekonań i uprzedzeń) odłożyli akta beatyfikacyjno-kanonizacyjne ad calendas graecas.
Mimo czci jaką Karol Wojtyła oddawał męczennikowi Romero – dwukrotnie modlił się przy jego grobie w katedrze w San Salvador: w 1983 i 1990 r. – zawsze podkreślał (mimo trwania lokalnego kultu śmierci męczeńskiej arcybiskupa San Salwador, pielgrzymek do jego grobu, czuwań i procesji) kontrowersyjność i ambiwalentność działalności oraz postawy Oscara Romero. Prywatne uprzedzenia i polityczne poglądy dotykają nawet (a może przede wszystkim) papieży.
Można zadać w tym miejscu następujące pytanie; a gdzie w takim razie było słynne Santo subito – w tym wypadku gdzie była admiracja oraz poddawanie się przez Jana Pawła II urokowi masowej pobożności ludowej ? Czy ów kult ukazywany przez Jana Pawła II masowej i manifestacyjnej zarazem religijności nie był również czystą grą podyktowaną politycznym zapotrzebowaniem i lokalnymi warunkami w zależności od potrzeb ?
Decyzja Franciszka jest zrozumiała z kilku powodów. Jasnym jest, iż ona zaprzecza temu co czynili i mówili w tej sprawie jego poprzednicy. Zaprzecza i potwierdza po raz któryś z rzędu ziemskości i polityczności instytucji Kościoła rzymskiego. Nawet w tak najintymniejszym i zdawałoby się najbardziej wysublimowanym aspekcie jakim jest świętość oraz wartości niesione przez heroiczność postaw poszczególnych osób wyniesionych na ołtarze (które to osoby mają stanowić wzór postępowania dla wiernych Kościoła). Wartości i ich znaczenie dla instytucji niesione w sferę polityki, do zagadnień społecznych, a także względy wizerunkowego zapotrzebowania są jednak zasadniczym detalem tych decyzji.
Dziś jest zapotrzebowanie na solidarność z ludźmi upokorzonym, wykluczonymi, czującymi, iż są poza nurtami procesów które kształtują współczesność, a przez to nie mają oni nic do powiedzenia, nikt się z nimi nie liczy, nikt nie słyszy ich głosu i żalów. Jest zapotrzebowanie na współczucie i dialog z tymi których dotyka przemoc, także symboliczna ze strony możnych tego świata i niedookreślonych wirtualnych sił medialno-korporacyjnych (możnych sił nie do końca spersonifikowanych i dlatego owa opresja jest tak powszechnie odczuwana). Takich ludzi, którzy tak czują i tak się określają, przybywa na całym świecie z racji zwycięstwa neoliberalnych koncepcji gospodarczych i idących za nimi rozwiązań w sferze kultury, zagadnień społecznych, mediów etc. I jest to tym powszechniejsze, iż coraz bardziej widomym jest postęp i rozwój ludzkości w różnych dziedzinach, a kreatywność człowieka i osiągnięcia naszej cywilizacji wspięły się na niespotykane do tej pory wyżyny.
Ruchy społecznego protestu, jakie targają całym światem, zwiastują burzę w tej mierze (nie na darmo amerykański miliarder Nick Hanauer napisał esej pod znamiennym tytułem: „Idą po nas z widłami !”).
Tak, Franciszek wyrastając z innej tradycji katolicyzmu, nie tylko katolicyzmu europejskiego – także z tradycji politycznej będącej immanencją latynoamerykańskiego kontynentu – może lepiej (a przede wszystkim – inaczej) odczytywać tzw. „znaki czasu” niźli jego poprzednicy wywodzący się z jądra tzw. Zachodu, uwiązani w tradycję zimnowojennego podziału Europy i zakorzenieni w europocentryczno-katolickim tyglu, ograniczeni rzymskością, europejskością oraz antykomunizmem i lewicowością najogólniej pojętą (bo to katolicyzm w Europie środkowej był jedyną znacząca i zorganizowaną siła sprzeciwiającą się radzieckiemu komunizmowi).
Nasi, rodzimi religianci i katoliccy fundamentaliści znad Odry i Wisły (czy – polscy talibowie) zawyli ze złości i sromoty na to dictum. Jakże to: bałwochwalczo czczony w naszym kraju Jan Paweł II nawet w centrum katolicyzmu, tego polskiego Edenu (jakim był to tej pory postrzegany Rzym i Watykan) zdaje się odchodzić już w niebyt wraz ze swymi naukami i doktryną. Nawet tam duch zmian, choćby nawet symbolicznie, choćby nawet retorycznie, sieje spustoszenie. Nawet tam dewojtyanizacji doktryny kościelnej postępuje nieuchronnie. Choć to pozory i drobne korekty polscy, średniowieczni i mentalnie hiper-zacofani talibowie nie mogą wyjść z miejscowego zaścianka. To racjonalistów może jedynie cieszyć z kilku powodów (ale to nie miejsce na rozważania w tym temacie).
Oto Sławomir Cenckiewicz w „Do Rzeczy” płacze, że „…Oscar Romero służył złej sprawie i niewątpliwie życia za wiarę katolicką nie oddał, nawet jeśli któryś z hierarchów w swojej niemądrej wypowiedzi postara się go przyrównać do świętych Stanisława Biskupa czy Tomasza Becketa, których oddanie wobec Kościoła i obrona wiary katolickiej zaowocowały wieńcem prawdziwego męczeństwa”. To potwierdza jedynie spostrzeżenia, iż polski katolicyzm sterować może wyraźnie w kierunku sekciarskim czy ultra-konserwatywnej schizmy (na kształt Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X).
Z podobną dezynwolturą wyrażali się ostatnio o Franciszku także Tomasz Terlikowski i Wojciech Cejrowski, znani ultra-konserwatyści katoliccy znad Wisły i Odry.
Nie jest zamiarem tego tekstu być panegirykiem dla Franciszka, jakich wiele ukazuje się w światowych mediach. I to zarówno w liberalnych jak i lewicujących. Zamiarem tego materiału jest po raz kolejny zwrócenie uwagi na rolę polityki i zagadnień społecznych jako mechanizmów powodujących działania Watykanu i hierarchii kościelnej. Bóg, wartości, moralność, wzorce osobowe czy etyka są jedynie tłem dla utylitarnych (politycznych) korzyści i perspektyw przyświecających państwu watykańskiemu. I nie zmienia tego sympatyczna twarz Bergoglio, serdeczne gesty czy jego pojednawcza retoryka. Zamiarem Autora materiału była kolejna próba demistyfikacji religii rzymskiej i jej tradycji, jako czegoś nadprzyrodzonego, jako zagadnienia spoza ziemskiej proweniencji, a instytucji ją egzemplifikującej – jako struktury boskiej, nie-ludzkiej i pozostającej poza naszym, ludzkim osądem i oceną.
„Panta rhei” – jak rzekł przywoływany już Heraklit z Efezu.
Jedyną sila jaka przeciwstawila sie komunizmowi nie jest ten śmieszny katolicyzm tylko nazizm III rzeszy a potem liberalizm NATO. To jedyna uwaga. Poza tym fajny tekst zw. To o tym gdzie się podziało santo subito…
Ludzie wierzyli że ZSRR upadnie bo Zachód ma większe zasoby i lepszy PR
Kościół jako przeciwwaga instytucjonalna „w środku” – tak to Piotrze pojmuję (choć nie do końca to jest prawdziwa teza, ale katolicy i „polscy etosowo-stryropianowi” religianci tak uważają). Nazizm i faszyzm nie były reakcją na komunizm – one były moim zdaniem reakcją na kryzys demokracji i kryzys ekonomiczny jaki targał zachodnimi liberalnymi krajami (no i efekt I wojny światowej z którego nikt de facto nie był zadowolonym).
Nie pisałem o reakcjach lecz przeciwwadze
A to Cenckiewicz + Terlikowski = polski katolicyzm?
@Ala Wilk:
– ale na pewno są „twarzami” na milę rozpoznawalnymi tegoż właśnie katolicyzmu. Sami proszą się o to i mianują ową twarzą „jedynie prawdziwą” (a polski katolicyzm nie odżegnuje się od ich „talibańskiego” jezyka i takiej też postawy).