Feministkom mogą przypaść do gustu obecne wybory w Brazylii, najbogatszym państwie Ameryki Południowej, państwie kontrastów, które co prawda maleją, ale nie wiadomo na jak długo, bowiem o najwyższy urząd konkurują dwie niewiasty (zob.: „Wysokie obcasy” 4 października 2014 r., art.: „Zielone tsunami”).
Obecna prezydentka Dilma Rousseff z Partii Pracujących, ekonomistka, córka Brazylijki i bułgarskiego imigranta inżyniera i prawnika Petara Ruseva, wychowana w rodzinie należącej do klasy średniej, od stycznia 2011 roku, kiedy to stała się 36 prezydentem i pierwszą prezydentką Brazylii,. stara się wzmocnić klasę średnią w tym państwie, rozumując keynesistowsko i chyba słusznie, że mocne rodziny, wzmacniane pewną pomocą państwa, są drogą do rozwoju wolnej myśli, bogactwa i indywidualnej godności ludzkiej.
To kim jest jej przeciwniczka Marina Silva odzwierciedla ciekawy konflikt typowy dla dzisiejszych czasów. Silva, wychowana w skrajnej biedzie, podobnie jak Rousseff przyznaje się do poglądów lewicowych, choć jej lewicowość jest chwilami dość wątpliwa. Po pierwsze usunęła za swego programu wsparcie dla małżeństw gejowskich i kryminalizację homofobii, gdy skrytykował ją za te punkty („gejowska agenda”), wpływowy pastor ewangelikalny Saifa Malafaia. Po drugie sama Silva jest modelowym przykładem new-born christian, fundamentalnej ewangeliczki w stylu amerykańskim, przemawiającą z Biblią w ręku, co krytykuje ateistka Rousseff, która jednak w odpowiedzi na działania Silvy sama zaczęła manifestować swe przywiązanie do religii, i – co wzbudza obawy działaczy walczących o prawa kobiet jak Ipas Brazil takich jak Beatriz Galli – dała się wciągnąć w religijne dysputy o aborcji. Zresztą legalizację aborcji popiera w Brazylii w zasadzie tylko 1-3 % społeczeństwa (elektorat Eduardo Jorge z Partii Zielonych, i Luciana Genro z PSOL, niszowych polityków).
Rousseff może bać się Silvy, bo stoi za nią – jak za ewangelikałami w USA – biznesmeni (Guilherme Leal, Neca Setubal), którzy – jakby powiedział John Gray – popierają globalny wolny rynek i państwo minimum, mimo iż taka polityka powoduje rozpad społeczeństwa, w tym także tych wartości konserwatywno-centroprawicowych jakie teoretycznie wspierają. Na razie Rousseff dość skutecznie ośmiesza Silvę, jako niedoświadczoną fantastkę, ta jednak ma za sobą większość ekologów zarzucających Dilmie Rousseff miękkość kar dla karczowników lasu deszczowego, oraz poparcie dla GMO. Silva już raz odeszła z rządu Luli de Silvy, w proteście wobec GMO. Walka z GMO jest popularna w Brazylii, choć jak przyznają co bardziej realistyczni analitycy jak John Gray, świat musiałby zostać pokryty w całości farmami i wiatrakami, gdyby na serio potraktować walkę z GMO, ropą i węglem.
Rousseff nie jest idealna, ale trzeba przyznać, że jej socjalliberalna strategia działa; Brazylia na tle kontynentu prezentuje się dobrze – zgodnie z dewizą państwa „Porządek i postęp” (Auguste Comte) – rodziny znajdują grunt, przestępczość spada. Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do wyboru ewangelikalnej ekolożki-fantastki, grającej dodatkowo kartą rasową (Silva chce być pierwsza czarną osobą na stanowisku głowy państwa, co jest naciągane bo jest mulatką, a nie murzynką), oraz urokiem osobistym (prezentuje się lepiej niż otyła Dilma Rousseff) co zapewne zmarnowałoby efekty rządów solidnej Bułgarki. Ciekawe, że Brazylia jest sceną połączenie się trzech religii naszych czasów: ewangelikalnego fundamentalizmu protestanckiego; kalwińskiego dogmatu wolnorynkowego i irracjonalnego ekologizmu. Na tym tle ateistka-katoliczka-socjalliberałka Dilma Rousseff reprezentuje obóz wielopłaszczyznowego rozsądku.