W deszczową środę, po wielu pochmurnych dniach, przybyli do nas pogromcy Deszczowców, czyli krakowiacy. Capella Cracoviensis jest jednym z najważniejszych polskich zespołów muzyki dawnej. Ich doskonały cykl poświęcony muzyce Mikołaja Zieleńskiego tak często rozbrzmiewa w moim domu, że gdyby był analogiem, a nie CD, stałby się zapewne śliskim, wytartym do kości talerzem. Bardzo podoba mi się niski strój, jakiego używano na Wawelu i powaga krakowskich muzyków w odzwierciedlaniu czasów świetności Polski i Krakowa. Wśród fonograficznych arcydzieł nie sposób też nie wspomnieć płyty z wyrazistym Te Deum Charpentiera, gdzie zespół z grodu Kraka spotkał się z siłą napędową sławnej wytwórni Alpha, czyli z Le Poeme Harmonique i Vincentem Dumestrem. Szefem Capelli Cracoviensis jest zasłużony także dla Wrocławia i Dolnego Śląska Jan Tomasz Adamus.
Podsumowując – na koncert Capelli Cracoviensis czekałem z niecierpliwością. I warto było czekać, choć nie ze wszystkiego jestem w pełni zadowolony. Capella Cracoviensis przedstawiła na wrocławskim koncercie dzieła Haydna i Mozarta. Pierwszą połowę wypełniły dzieła najstarszego klasycysty wiedeńskiego – Koncert organowy F-dur Hob. XVIII:3, Salve Regina g-moll Hob. XXIIIb:2. Druga połowa należała do Mozarta – usłyszeliśmy Sonatę kościelną C-dur KV 263, Missa brevis C-dur KV 259 „Orgelsolomesse“ i Ave verum Corpus D-dur KV 618. Krótka msza C-dur została przetkana utworami innych kompozytorów – Miserere mei Domine i Exaudi Deus Orlanda di Lasso oraz O sacrum convivium Pergolesiego.
Kościół Piotra i Pawła w Krakowie, perła architektury barokowej. Wybrałem ją z uwagi na to, że nie znalazłem wśród materiałów NFM zdjęcia ukazującego Capellę Cracoviensis w bardzo kameralnym składzie
Koncert zaczął się bardzo dobrze. Wczesny koncert organowy Haydna został wykonany ultrakameralnie, tylko przez czterech muzyków. Skrzypce, organy, kontrabas mieniły się wręcz od finezyjnego frazowania. Był to Haydna elegancki, archaizujący, bardzo stylowy. Trochę żałowałem, że organy w NFM jeszcze nie stoją i Adamus musiał posłużyć się wątłym pozytywem, ale przy tak kameralnej obsadzie zapewne i tak nie zdecydowałby się na stacjonarne organy.
Salve Regina Józefa Haydna upewniło słuchaczy, że Adamus obrał minimalistyczną koncepcję obsady. Nie było chóru, tylko czwórka solistów. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Plusem jest bez wątpienia możliwość wirtuozerskiego kształtowania głosów, które chór siłą rzeczy uśrednia. Minus stanowi rezygnacja z wielu efektów dynamicznych. Solowe potraktowanie partii chóralnych wymaga także dobrania pasujących do siebie głosów solistów. W wypadku Capelli Cracoviensis były momenty, gdy głosy uzupełniały się barwowo, tworząc ciekawe równorzędne kontrasty. Były też jednak momenty, gdy odrębne indywidualizmy śpiewaków nieco zgrzytały ze sobą, zwłaszcza, że ogólne zgranie i bezbłędna intonacja nie były zawsze mocną stroną tego wykonania. Tym niemniej był to bardzo ciekawy Haydn i twierdzę tak z całym przekonaniem, choć mam z czym porównywać, gdyż NFM zapewnia nam stały dopływ genialnych haydnowskich interpretacji rodzimym i gościnnych (sławny cykl Giovanniego Antoniniego). Spodobał mi się ten archaizujący i wysmakowany Haydn.
Druga połowa koncertu była nieco mniej fortunna. Pergolesi był świetny i wzruszający. Rokokowa asymetryczność jego muzyki została nam ukazana z mocą i pewnością zaangażowanych estetów. Orlando di Lasso, na którego muzykę w NFM od dawna czekałem, momentami był doskonały, pełen ciepła i humanizmu, momentami zaś rysunek jego kunsztownych dzieł zacierał się, z uwagi na niedoskonałą równowagę głosów. W oceanie muzyki Mozarta instrumentaliści w minimalistycznym składzie co rusz wyławiali prawdziwe perły. Stylistyka niektórych fraz była naprawdę niezrównana. Niestety, partie wokalne momentami były zbyt odsunięte od muzycznej akcji. Gubiła się żywiołowość tej muzyki, oraz jej niewątpliwy monumentalizm mimo krótkiej formy. Mozart był perfekcjonistą, jego muzyka była często za trudna dla współczesnych. Aby oddać matematyczno – architektoniczny aspekt talentu Mozarta, trzeba perfekcji i transparentności. Tego moim zdaniem trochę zabrakło.
Tym niemniej z koncertu wyszedłem zadowolony. Nie było tak doskonale jak na płytach z Zieleńskim, ale miałem okazję obcować na żywo z oryginalnym i przemyślanym brzmieniem krakowskiego zespołu. Wrocław też stał się ważnym ośrodkiem muzyki dawnej w Polsce i w Europie, a jego zespoły podążają zupełnie inną drogą niż Capella Cracoviensis. Inna jest koncepcja brzmienia, łączenia głosów, charakteru akompaniamentu. Niemal wszystko jest inne. Smakowanie tej odmienności było bardzo przyjemne i odkrywcze, choć wiem, że krakowskich muzyków stać na więcej.