Panie Konradzie. "Dobra zmiana" jest już od jakiegoś czasu wyświetlana. Czy reakcje widzów i krytyki są zgodne z pańskimi oczekiwaniami wobec tego dokumentu? Czy "Dobra zmiana" wywołała dyskusję na jakiej Panu zależało? Czy podjęły ją obie strony naszej sceny politycznej? Był Pan zapraszany do propisowskich mediów? A do tych związanych z opozycją?
Recenzje mamy wręcz bardzo dobre i to obu stronach politycznej barykady, choć „prawa” strona – chyba na wszelki wypadek – filmu za bardzo nie zauważyła. Pewnie nie było stosownego „przekazu dnia” w tej sprawie. No więc mnie za bardzo nie zapraszali… Ale np. portal niezalezna.pl pisał o „Dobrej zmianie” aż trzy razy – i to dość podobnie do tego, co można było znaleźć po stronie liberalnej w „Wyborczej” czy „Newsweeku”. Z opiniami widzów też nie jest źle, przynajmniej na projekcjach, po których organizowane były spotkania, w jakich uczestniczyłem jako autor. Sporo się już ich odbyło i spływa coraz więcej zaproszeń= i to często z bardzo małych miejscowości. Widzowie są wszędzie. To fajne doświadczenie: ludzie świetnie reagują na ten film. To przekroczyło moje oczekiwania.
– A co pana najbardziej zaskoczyło?
– Na śląskiej premierze zdarzyło się to, co wydawało się niemożliwe: aktywiści z klubu Gazety Polskiej zaczęli przyjaźnie rozmawiać z KOD-erami. I np. Pan Wiesław, wypowiadający w filmie „Dobra zmiana” bardzo ostro o opozycji ulicznej, pokazał nagle swoje drugie, może prawdziwsze, a na pewno bardziej sympatyczne oblicze. Otóż w czasie dyskusji po projekcji, gdy ubrany był już nie w strzelecki mundur, a cywilny garnitur, powiedział, że po raz pierwszy miał okazję – dzięki temu filmowi – zobaczyć rywali politycznych z bliska, a nie przed barierki i kordon policjantów, a teraz nawet ich spotkać. I odczuł, że ci z tamtej strony, to tacy sami Polacy jak on, może różniący się światopoglądem, ale chyba niemniej niż on zainteresowani poprawą sytuacji w kraju… To wielki krok: przeciwnicy zobaczyli, że po obu stronach są ludzie godni szacunku. Tu się może kryje najważniejszy element naszego projektu. Nie chodzi bowiem tylko o zrealizowanie filmu, ani także o to, by ludzie go oglądali – ale także o to, by z tego oglądania coś wyniknęło. I wydaje się, że tak się trochę właśnie dzieje. „Zwykli” ludzie, niezależnie od tego, z której strony barykady się znajdujący, zaczynają dostrzegać w drugich swoich bliźnich, z którymi można się spierać, ale których można polubić.
– Czyli stał się cud?
Aż tak dobrze, to nie. Liderzy czy po prostu funkcjonariusze partyjni, i to znowu po obu stronach, patrzą na film „Dobra zmiana” i „ludzkie” emocje jego widzów trochę nieufnie. Paradoksalnie łączy to przywódców części opozycji z częścią polityków „dobrej zmiany”: zaogniając spór, zyskują poklask i uzasadnienie dla swojego liderowania. A co więcej, wiąże ich też charakterystyczny dla polskich polityków solidarny brak zainteresowania kulturą i sztuką.
– Czy chodzi Panu na przykład o ministra, przepraszam, wicepremiera Glińskiego?
– Właśnie nie tylko. Chodzi także o drugą stronę. Dotarł do mnie tekst jednego z szeregowych działaczy ruchu opozycji ulicznej, który opisuje tę sytuację:
„Garść smutnych refleksji po premierze filmu dokumentalnego „Dobra Zmiana”. To jedyny film dokumentalny pokazujący dzisiejszą rzeczywistość. I tu wielkie zaskoczenie – liderzy opozycji prodemokratycznej, zarówno parlamentarnej jak i „ulicznej” kompletnie go zignorowali. Pojawia się pytanie, dlaczego?
Film pokazuje dwa plemiona. Dwie grupy w jednym narodzie, które absolutnie się nie rozumieją, które mówią innymi językami. W których sporze mniej chodzi o poglądy a bardziej o zakorzenioną już niechęć wzajemną. Bo w dyskusji o poglądach można dojść do czegoś, do kompromisu, do znalezienia punktów wspólnych. Hodowanie niechęci to wyklucza. Obejrzenie tego filmu ma szansę skłonić do refleksji, że ktoś nas postawił po dwóch stronach zbudowanej między nami barykady celowo, żeby nam uniemożliwić porozumienie. Ma szansę zachęcić nas do prób podejmowania tej rozmowy poniżej głów tych, którzy tę barykadę zbudowali… Bo, jak napisał w swoim manifeście Piotr Szczęsny – ci po drugiej stronie barykady to nasze matki, bracia, sąsiedzi, przyjaciele i znajomi… Warto podjąć temat? Z całą pewnością warto.
Ten dokument pokazuje coś jeszcze. Coś, co dla strony prodemokratycznej jest daleko ważniejsze niż dla prorządowej. Pokazując w filmie obie strony po równo pokazał, że strona prodemokratyczna nie jest jakimś marginesem, na który nie warto zwracać uwagi (słowa takie padają z ust Kaczyńskiego w tym filmie, lecz film jako całość im przeczy). Warto to podkreślać? Bez wątpienia tak.
I sprawa trzecia, dla mnie jako członka KOD, aktywisty opozycji ulicznej, aktywisty walki o wolności obywatelskie, równość i demokrację, szczególnie ważna. Ten obraz pokazuje działanie, pracę, determinację i poświęcenie dla tej sprawy ogromnej liczby ludzi. Szarych działaczy KOD ale i innych organizacji. Milczenie liderów tych organizacji to, w mojej opinii, policzek dla zaangażowania zwykłych aktywistów.”
– Opozycja w rozsypce? To smutne. Gorzkie. Tragiczne.
– Ale bardzo polskie. To jest element naszej narodowej tradycji. Jak studiuje się historię polskich zrywów niepodległościowych czasu rozbiorów, też można znaleźć mnóstwo przykładów takiego zachowania. Czasem wydaje się, że przywódcy różnych organizacji walczących wówczas o niepodległość bardzo wiele czasu i energii poświęcali wzajemnym swarom, lub udawali, że poza nimi nie ma prawdziwych patriotów i czasem ostentacyjne przemilczali działania konkurentów.
– I dzisiaj jest tak samo?
– Podobnie. Zwycięstwo PiS polega w dużej mierze na tym, że Kaczyński zdołał zjednoczyć swój obóz, a jego przeciwnicy żyją jakby w okresie rozbicia dzielnicowego na swoich małych udzielnych księstwach. Każdy na swoim. Gdyby złączyli siły, pewnie szybko by wygrali, bo mieliby większość, ale widać, jak jest to dla nich trudne. Ambicje liderów są najlepszą gwarancją długich rządów PiS. Kłania się tu też Gombrowicz, jego diagnozy dotyczące polskiego piekła. No i wiele o nas mówią żarty o Polakach, których diabeł nie musi pilnować, bo sami dbają o to, by żaden z kotła ze smołą się nie wychylił.
– A dlaczego nie ma więcej filmów takich jak „Dobra zmiana” – próby diagnozy naszej sytuacji? Skoro to tak dobrze, ozdrowieńczo działa na widzów?
– Bo bez pieniędzy trudno jest coś większego nakręcić, a instytucje, dysponujące publicznymi środkami, nie chcą wspierać tego, co uważają za niewygodne czy niebezpieczne. No bo jeszcze ludzie zobaczą się w filmowym lustrze i zaczną sami myśleć?… Więc np. obecny dyrektor PISF bardzo dba o to, by nie powstało nic, co by nie pasowało do modelu kultury lansowanego przez Piotra Glińskiego. Wycina się tam wszystko, co wydaje się „niesłuszne”. Ja z moimi pomysłami znalazłem się na czarnej liście… A trzeba też powiedzieć, że filmowcy generalnie szybko się uczą i starannie omijają dziś tematy, których władza nie lubi. Bowiem trzeba z czegoś żyć. Włącza się autocenzura. Wraca PRL. Uniki, kompromisy, tematy zastępcze… Tylko w opisie naszej rzeczywistości pojawiają się znowu wielkie dziury – brak obrazu filmowego naszego czasu. Później tego nie nadrobimy, jeśli dziś nie znajdziemy jakichś rozwiązań. Amatorska rejestracja smarfonami nie wystarczy.
– To co konkretnie można zrobić?
– Nie ma łatwych recept, kiedy chodzi o pieniądze. Ale widać, że podjęcie tematu tabu może przynieść oszałamiający sukces – przykładem „Kler”. Suweren pokazał, na co chce chodzić do kina… więc odwaga czasem popłaca. Z dokumentem jest trudniej, ale pierwsze sukcesy finansowania społecznościowego dają nadzieję. Crowdfunding przyniósł ponad 60 tysięcy złotych potrzebnych do ukończenia naszej produkcji. Sekielski zebrał 400 tysięcy na film o pedofili. Rzecz jasna szkoda, że nasze podatki są marnowane przez instytucje takie jak TVP czy ministerstwo kultury i zasilają głównie propagandę, ale chcę wierzyć, że można odwołać się bezpośrednio do społeczeństwa i właśnie przez społeczne zbiórki środków zdobywać finansowanie na niektóre ważne projekty. Zachęcam ludzi dobrych woli, by zgłaszali się – można to robić np. przez facebookową stronę filmu dokumentalnego „Dobra zmiana”. Jak będzie dość chętnych, może powołamy fundację finansują niezależną kulturę? Nie chodzi tu o walkę polityczną, tylko o dawanie świadectwa – bez kontroli cenzury. Niezależnie od tego, czy rządzi Platforma, PiS czy ktoś nowy. Pytanie, czy znajdziemy dość chętnych, by wspierać taką ponadpartyjną inicjatywę?
– A jak się nie uda?
– To może będę dalej pisał książki? Tu cenzury na razie nie ma. Moja „Wisłocka” była bestselerem, a w początkach 2018 roku wyjdzie kolejna powieść, „Zlecenie”, tym razem nie o seksie w PRL, a o opętaniach i egzorcyzmach praktykowanych dziś w Polsce coraz bardziej masowo. Trochę erotyki też tam będzie, bo wiadomo – diabeł kusi.
– Kraj w objęciach szatana? Taka metafora?
– To będzie dość realistyczny obraz naszych czasów, utrzymany w konwencji kryminału, ze szczyptą humoru. Tekst oparty na moim doświadczeniu z okresu realizacji filmu „Walka z szatanem”. Chciałem potem robić z tego fabułę, jednak z PISF mnie z tym tematem oczywiście wyrzucili, więc rzecz będzie na razie powieścią dostępną w księgarniach. Kiedyś może trafi do kina? Czy znajdzie się prywatny inwestor i zarykuje produkcję takiego filmu?
Pocieszę red. Szołajskiego, że nie wszystko ulega "dobrej zmianie". Oto przykład:
.
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,24276304,balcerowicz-gronkiewicz-waltz-i-belka-udzielaja-osobistego.html#a=339&c=145&s=BoxBizImg2