Postanowiłam zabrać głos w sprawie In vitro ponieważ uważam, że trzeba bronić słusznych spraw. Mam dwójkę dzieci urodzonych, dzięki metodzie In vitro. Nie będę zagłębiać się w szczegóły medyczne, napiszę tylko że In vitro było jedyną skuteczną metodą w moim przypadku. Gdyby nie ta metoda to nie miałabym dzieci. Adopcja nie była dla nas alternatywą. Mam bliźniaki, chłopców. Śmiejemy się z mężem ze są to dzieci czterojajowe z jednego jaja. Dzieci są zdrowe, dobrze się uczą. I są radością naszego życia. Teraz z perspektywy lat nie wyobrażam sobie życia bez nich. Mówię o tym, ponieważ kompletnie niewiarygodne osoby wypowiadają się na temat rzekomych defektów i upośledzeń dzieci urodzonych z In vitro .
Wypowiedzi osób bliskich Kościołowi są głęboko krzywdzące i wg mnie zupełnie nierówno ważą racje. Po jednej stronie dobro kobiet i bezdzietnych rodzin po drugiej dobro zarodków. Tylko ludzie głęboko niegodziwi (nie boję się tego sformułowania – trzeba nazywać sprawy po imieniu) mogą wymagać tak wielkiego cierpienia i poświęcenia(w postaci nieposiadania dzieci) w imię ochrony kilkukomórkowych zarodków. I to wymagać od wszystkich – i wierzących i niewierzących. Obecnie mamy próbę przywłaszczenia sobie monopolu na stwierdzenie co jest dobre a co złe przez Kościół. W kontekście historii Kościoła katolickiego także tej najnowszej (sprawa masowego molestowania i gnębienia dzieci w Irlandii) wydaję się to być kompletnie nieuzasadnione. Jako ateistka nie czuję się reprezentowana przez Kościół w najmniejszej mierze, ale niestety muszę żyć w kraju, gdzie to właśnie Kościół dyktuje prawa moralne wg niego jedynie słuszne.
In vitro jest sprawdzoną, bezpieczną metodą, dzięki której posiadanie dzieci dla wielu bezpłodnych par stało się faktem. Embriologia jest nadzieja na lepsze jutro, jej rozwój jest również świadectwem światłości społeczeństwa. Próba zakazu tej metody to nie tylko zamknięcie drogi do macierzyństwa bezpłodnym parom, to ogromny krok w tył w rozwoju naukowym każdego kraju. Tam gdzie religia ma wpływ na życie ludzi tam kwitnie zacofanie, nietolerancja i wszechobecna agresja.
Niegodziwi! Niemal zapomniałem o tym pięknym słowie. Niby znaczy to samo co podły, ale jak pięknie brzmi!
Jednak chciałbym dodać nieco biologii do tej etycznej kwestii. Aby nie prowokować kontrowersji religijnych, rozszerzę nieco zakres biologii o hipotezę duszy, którą można, upraszczając, wyobrażać sobie jako nieświadomy umysł, albo jakoś podobnie. Chodzi o to, żeby ateiści i religijni nie stawali od razu po przeciwnych stronach tej polemiki, gdyż i jedni i drudzy płodzą i rodzą dzieci, które z początku nie mogą opowiedzieć się po żadnej ze stron. Dlatego rozwiązania prawne w takich kwestiach muszą być jednakowe dla wszystkich. Przyjmijmy więc, że fundamentem moralności jest hipoteza duszy. Oznacza to, że przedmioty bezduszne nie wywołują współczucia, gdyż nie są zdolne do odczuwania cierpienia, radości, wdzięczności itp. Przyjmijmy, że przeciwników aborcji i przeciwników in vitro łączy hipoteza duszy zarodka od chwili poczęcia, cokolwiek by to nie znaczyło. Zauważmy, że dla ateisty rekombinacja DNA podczas mejozy może wyglądać jak najważniejszy akt naturalnego dzieła stworzenia, podczas gdy dla religijnego zwyczajna chemia jest profanum, zaś sacrum następuje dużo później – w chwili wszczepienia zarodkowi duszy przez Boga. Nie zapominajmy, że istnieje wiele hipotez szczegółowych, np. słynne 40 dni Arystotelesa. Zauważmy, że popularne rozwiązanie prawne – aborcja do 12 tygodni – także jest wariantem hipotezy duszy. Podobnie wiara w reinkarnację, w to, że dusza mieszka w jajniku i po aborcji wraca do jajnika, aby spróbować ponownie się urodzić… Jako miłośnik s.f. potrafię wyobrazić sobie ateistki, które z wydzieliny miesiączkowej odzyskują poroniony płód i, jeśli ma zdrowe geny, klonują go, żeby wszczepić go ponownie… a inne kobiety będą chciały wyprawić pogrzeb „aniołkowi”, który umarł w tydzień po poczęciu. Jednak w prawdziwym życiu los ponad 60% płodów jest wszystkim obojętny, niezależnie od przekonań. To jest ten kluczowy fakt biologiczny – ponad 60% (prawdopodobnie ponad 70%)płodów umiera przed osiągnięciem wieku 14 dni. A jaki z tego wniosek? Płód w wieku 5 czy 10 dni nie jest objęty hipotezą duszy. Nie czujemy współczucia dla dziecka, zanim nie pojawi się nadzieja z powodu spóźnionej miesiączki. Taka jest ludzka natura – ludzka psychika i etyka – że płód 10 dniowy jest przedmiotem całkowicie obojętnym dla ludzi. Mówienie o ochronie życia płodu w wieku przedmiesiączkowym jest czysto akademickim rozważaniem i ma na celu manipulowanie ludźmi głupimi. Jeżeli ktoś okazuje emocje w związku z płodem 10-dniowym, a nie jest ofiarą manipulacji, to jest aktorem niegodziwym.
Możliwe, że kobieta przyszłości, a właściwie nowy gatunek człowieka płeć żeńska, będzie jakoś inaczej czuć i przeżywać miesiączkę zwyczajną, a inaczej miesiączkę poronną… ale to tylko s.f. – to nie ma nic wspólnego z aktualnymi dylematami moralnymi. Nasza obecna natura ludzka nie interesuje się płodami w wieku przedmiesiączkowym – są to dla ludzi przedmioty albo nawet jeszcze mniej – hipotezami przedmiotów lub zupełną nieświadomością, często poza jakimkolwiek zainteresowaniem innym niż naukowe (np. in vitro)… i polityczne. Walka przeciwko „pigułce po” jest czystą hipokryzją w otoczce chorych emocji ofiar manipulacji.
Prawo regulujące in vitro powinno opierać się na ludzkiej moralności, a ona mówi nam jasno – embrion w wieku przedmiesiączkowym jest bezdusznym przedmiotem, podlegającym tylko prawom własności, zaś ochrona prawna i moralna embrionu jako podmiotu (z hipotezą duszy) zaczyna się w wieku 14 dni.