To nawet trochę dziwnie pisać o internecie po tylu latach jego istnienia i rozwoju. Ale pamiętam jeszcze czasy bardzo raczkującego internetu, o których tak ciekawie opowiada dla RacjonalistaTV Rafał Maszkowski i wciąż nie mogę się nacieszyć tym, co już mamy. Zwłaszcza, że szef Facebooka obiecuje wprowadzanie sztucznej inteligencji do sieci i wygląda to dość poważnie.
Oczywiście programy inteligentne nowej generacji, uprawiające „deep learning”, będą się uczyć przede wszystkim tego, jak podrzucać nam komercyjne informacje na które najłatwiej zareagujemy zakupem. Będą pod tym względem przypominać aktywność indyjskich naciągaczy, którzy rzucają się na wychodzącego z lotniska podróżnego i próbują wciągnąć przyjezdnego do swojej rikszy, a wraz z nią, do swojego sklepu i hotelu. Programy będą miały nad indyjskimi naciągaczami tę przewagę, że będą obserwować wcześniejsze poczynania obranej na cel osoby, a także, do pewnego stopnia, będą ją już znały.
Można pomyśleć, że jeszcze lepszy program do podrzucania nam produktów to nic szczególnego, ale przecież komputery rozwinęły się w dużej mierze dzięki graczom. Więc Facebookowa droga SI też rokuje całkiem dużo. Oczywiście Facebook nie był pierwszy, ani nie będzie ostatni, jednakże ogromna popularność tego portalu społecznościowego zapewni wiele pracy ewoluującym programom. Do tego jest Facebook wielofunkcyjny, zatem środowisko dla ewolucji programów będzie stosunkowo złożone. Innym takim środowiskiem jest oczywiście konglomerat programów Googla.
Zejdźmy jednak z tematu inteligencji, czy to sztucznych, czy to naturalnych. W trakcie ostatnich wyborów prezydenckich pojawiła się dziwna teza, mówiąca o starciu dwóch światów – internetowego i pozainternetowego. Ten pierwszy miały reprezentować młodszy Duda i wierni mu (pseudo)prawicowi hejterzy, zaś ten drugi Komorowski i niemrawość jego stron.
Moim zdaniem ta teza jest nieprawdziwa z wielu przyczyn. Po pierwsze wielu młodych nie umie skorzystać z wyszukiwarki. Ileż to razy stykałem się ze wszelkiego typu indolencją, na przykład: „nie mogłem znaleźć racjonalistów/ateistów/humanistów w sieci”. Obok ludzi już naprawdę wiekowych, niekiedy w ogóle nie znających sieci (a niekiedy świetnie w niej brylujących, jak choćby Andrzej Koraszewski), z internetową indolencją stykałem się u ludzi młodych. Zresztą – każdy może się przekonać, odwiedzając profile społecznościowe młodych osób. Nie ma cudów – nawet Facebooka człowiek uczy się z czasem (oczywiście nie każdy).
Za internetową indolencję uważam też ambitnie nieumiejętność korzystania z informacji, co często wiąże się z zagubieniem wobec wyszukiwarek internetowych. A pamiętam czasy, kiedy wyszukiwarek praktycznie nie było i skakałem po linkach, aby do czegoś dojść… Później rządziło Yahoo, o którym niewielu już pamięta, choć próbuje ono wrócić z konkurencją Googla. Ale do rzeczy – ważną cechą internetowej indolencji jest całkowita wiara wobec podsuniętego przez kogoś linka i zupełna nieumiejętność znalezienia informacji o danym człowieku/wydarzeniu etc. z innych źródeł. Możliwość zestawiania informacji to przecież ogromna siła internetu. Do tego dodałbym możliwość sięgania po serwisy w bardzo różnych językach, nie tylko po te angielskie. Mamy przecież tłumaczałki, które oczywiście w darmowej i powszechnej wersji bywają straszne, ale właśnie – można wyciągnąć z każdej tłumaczałki więcej, niż daje ona komuś nie radzącemu sobie w sieci, nie mającemu umiejętności skakania po stronach/informacjach etc.
Niestety – nie widzę wzmożonej umiejętności krytycznego korzystania z sieci u osób młodych. Badania prowadzone w USA potwierdziły moje obserwacje przynajmniej w stosunku do młodych Amerykanów. Nic nie wskazuje na to, aby w Polsce miałoby być z tym jakoś szczególnie inaczej. Tymczasem media trąbią o ogromnej klęsce PO i jedną z przyczyn upatrują w „internetowym geniuszu młodych” i w „cyfrowej ciemnocie starych”. Jeśli chodzi o „ogromną klęskę” jest to medialna histeria dla oglądalności, o czym pisałem na NaTemat. Analitycy spodziewający się przełożenia zaufania społecznego na wynik Komorowskiego nie wzięli pod uwagę bliskości wyborów parlamentarnych. Preferencje wyborców poszły zatem po linii partyjnej – PO kontra PiS. To, kim są Duda i Komorowski nie miało pierwszorzędnego znaczenia. I PO przegrało niewielką różnicą głosów, co mieści się w trendzie wieloletniej rywalizacji między PO i PiS. No, ale media, szukające w tym wszystkim ostrych kontrastów, sztucznych „mega – emocji”, zaczęły wołać o klęsce, rewolucji, przewrocie… A przecież nawet poparcie dla Kukiza wpisało się dobrze w istniejący od dawna trend na wyborców antysystemowych, z których kpię sobie szczerze i złośliwie na Liberte z kolei.
Zabawne jest to, że wielu dziennikarzy uwierzyło w sztucznie podkręcaną przez siebie histerię „zmiany”, „rewolucji” etc. i zaczęli oni szukać przyczyn czegoś, co de facto jest w dużej mierze stworzoną przez nich samych fikcją. No i padło na zderzenia świata online ze światem offline. I tak dwudziestolatkowie, wcale nie lepsi w internecie od trzydziesto – czy czterdziestolatków, stali się nagle geniuszami sieci.
A można się nawet zastanowić, czy niemrawy fanpejdż Komorowskiego był aż tak rażącym błędem? Fanpejdże promujące polityków działają tak sobie. Nawet Twitter w Polsce nie jest póki co informacyjną bombą atomową. Faktem jest, że Komorowskiemu zaszkodziły na (zapewne) kilkaset tysięcy głosów memy internetowe, ale to nie dlatego, że były memami internetowymi, ale dlatego, że łatwiej kpić z kogoś, kogo się zna, niż z kogoś, kogo się nie zna. Komorowski ubiegał się o reelekcję, więc siłą rzeczy był znany wyborcom bardziej, niż Andrzej Duda.
Do sztucznej tezy o walce pokolenia online z pokoleniem offline doszły kolejne, sztuczne wątki, dotyczące netowych trendów. Że niby wszyscy młodzi przenieśli się na Snapchata. Ok, fajnie, ale Facebook się trzyma, YouTube też nie wybuchł i nie zwinął się w nicość. Chwilowość i ulotność Snapchata nie pozwala też na sensowne rozpowszechnianie informacji wyborczych. Po prostu musi być zdyscyplinowana grupa pochlebców lub hejterów, aby coś się działo na Snapchacie w tym kierunku, ale taka zdyscyplinowana grupa wszędzie coś osiągnie. Może to być równie dobrze Facebook, YouTube, czy komentarze na portalu jakiejkolwiek gazety czy telewizji. Grupy o bardziej skrajnych poglądach mają więcej motywacji, aby je szczerzyć, lub wynajdywać. Podobnie ludzie mający bardzo emocjonalne podejście do danego produktu, człowieka, idei etc.
Podejście bardziej racjonalne i wyważone rozlewa się dość spokojnym nurtem, działa powoli, nie ogarnia sieci niczym wirus. Wirusy są skuteczne, zarażają szybko, wszędzie ich pełno. Ale mają też ogromną wadę – upodobniają się do siebie, pozostawiając tylko hejt lub slogan bez treści. Dlatego dla młodszych użytkowników sieci są one bardziej atrakcyjne, po prostu nie widzieli ich wiele. Z czasem to co ekscytowało zaczyna nudzić. Dorastający użytkownik sieci zaczyna dostrzegać powtarzające się chwyty. Oczywiście nie każdy. Są ludzie młodzi o bardzo rozwiniętym guście i mądrości, są z kolei idioci, którzy zawsze będą na poziomie bardzo wulgarnego dziecka.
Internet jest naprawdę super. Smartfony nadały mu nowy wymiar, jest z nami cały czas, na wyciągnięcie ręki. Następna rewolucja będzie pewnie oznaczać wewnętrzny internet, tak jak choćby w powieściach SF Dukaja, obrazy wyświetlane bezpośrednio w myślach. Internet daje wielkie możliwości, ale też potęguje agresję i głupotę, jeśli ktoś je przede wszystkim wnosi do sieci. Ja mam nadzieję, że z każdą dekadą istnienia internetu rosnąć będzie ilość osób szukających głębiej, chcących coś przemyśleć, bardziej wyrafinowanych. Mam nadzieję, że typkowie opierający cały swój agresywnie wyrażany światopogląd na jednym memie, hejcie, podesłanym linku, będą traktowani jako skrajnie obciachowi i jak przystało na internet, bez litości… W końcu zawsze można wyjść z aplikacji, czy wyłączyć komputer.
Też jestem entuzjastą Internetu. Nie lubię jak starzy profesorowie go krytykują i przeciwstawiają książkom, a przecież w necie są miliony książek. Mozna sprawdzić wiele punktów widzenia, ewolucje linii partyjnej, spytać użytkowników z Mongolii jak tam się żyje i dowiedzieć się co pisano na dany temat. Dla człowieka chcącego poznawać świat super sprawa. I co z tego że w necie jest dużo porno itd? Przynajmniej dzieciaki wiedzą jak wygląda ludzkie ciało nawet jeśli świętoszkowaci rodzice im nie powiedzą. Jest też net odtrutką na fanatyzm propagandę i tyranię
W końcu, jak pisał poeta:
„(mentalny starzec) Chyląc ku ziemi poradlone czoło,
Takie widzi świata koło,
Jakie tępymi zakreśla oczy.”
Gdy spojrzymy na rozwój cywilizacji, to w chaosie i obłędzie potrafimy trwać setki lat. Pan Jacek cierpi na podobny syndrom, który gnębił mnie kilka lat temu – czyli spojrzenie na świat z własnej perspektywy + domysł, że ludzie są do nas podobni. Zakładałem, że ludzkość jest spragniona wiedzy, rozwoju itd. Okazało się, że jestem w błędzie. W zrozumieniu sytuacji może pomóc piramida Masłowa – dobrodziejstw czerpania z jej „szczytu” doznają nieliczni. Ogromna część populacji walczy o przetrwanie i internet zostaje przyporządkowany dziełu przetrwania. Jest źródłem zysku, szybkiego załatwiania spraw, źródłem ostrzeżeń.
Sądzę, że internet doświadczy różnorodnych przełomowych zdarzeń, które będą go zmieniać. Z pewnością duży wpływ na internet będzie wywierała polityka i instytucje religijne, która zechcą (już chcą) go kontrolować, decydować o treści.
W finale dobro zwycięży:)
Bez przesady. Oczywiście, część ludzkości stara się przede wszystkim związać koniec z końcem, ale inna część ludzkości woli pójść na grilla niż choć przez chwilę pomyśleć… Nie są biedni, ale nie chce im się.
Przetrwanie jest pojęciem względnym. Weźmy np. przetrwanie w stadzie. Wysiłki mające na celu nieodstawanie od grupy to również walka o przetrwanie.