Drugi koncert Jazztopadu 2019 niósł w sobie nastrój współczesnego Londynu. Ten nastrój okazał się być dość rokowym jak na jazz, pojawiały się w nim też elementy techno. Początkowo byłem trochę zniechęcony. W Sali Czerwonej były tylko miejsca stojące, a ja zastanawiałem się, kiedy na występ baletowy publiczność weźmie od dzieci w domach grzechotki i inne przeszkadzajki, aby towarzyszyć tancerzom kocią muzyką. Tu grali muzycy, zaś część stojących tańczyła. Jedna osoba przede mną już wymachiwała korpusem na lewo i na prawo, nie czekając wcale na koncert.
The Comet Is Coming / fot. Fabrice Bourgelle Photography
Początek, czyli jeden wielki, gęsty hałas, rockowo – jazzowo – industrialny, spotęgował dodatkowo moje zniechęcenie, zwłaszcza, że koncert spóźnił się co najmniej o 10 minut, zaś ostatnie krzesła były chowane do jakiejś sali obok. Ku mojemu zdumieniu jednak jazgotliwie grający saksofon, piętrzący przed moimi uszami zapętlone obsesyjnie dwu i trójdźwięki, oraz wyjąca jak syrena okrętowa elektronika stopniowo zaczęły przyciągać moją uwagę. Okazało się, że muzycy – autorzy tego hałasu, mają jednak talent i wyobraźnię, zaś taki gęsty, parujący spoconym rytmem rockjazz całkiem dobrze oddaje współczesną atmosferę wielkich metropolii takich jak Londyn. Do tego dochodziła swoista dekadencja cywilizacji Zachodu, zbuntowanej przeciwko samej sobie i idealizującej naiwnie innych, którzy odzywali się czasem w tej muzyce quasi-arabskimi melizmatami. Stąd być może ta kometa, symbol ślepej rewolucji, albo może pop-rewolucji. A może muzycy rzeczywiście interesowali się astronomią, bądź choćby astrologią?
Muzycy wystąpili w składzie: King Shabaka – saksofon, Danalogue – instrumenty klawiszowe i Betamax – perkusja. King Shabaka (Shabaka Hutchings) jest jedną z najważniejszych postaci londyńskiej sceny muzycznej, zaś The Comet is Coming jest nazwą całego projektu, łącznie z ezoteryczną stroną web wyjaśniającą o co chodzi z tą kometą tak, aby było jeszcze bardziej tajemniczo niż przed objaśnieniem. Shabakę usłyszymy zresztą również gościnnie na dzisiejszym, niedzielnym koncercie Jazztopadu. Jak już wspomniałem brutualistyczne i minimalistyczne solówki Shabaki po pewnym czasie zaczynały działać na wyobraźnię i były na swój sposób ciekawe. Brzmienie zespołu było tak wzmocnione i intensywne, że saksofon w wielu momentach brzmiał jak tzw. „grzebień muzyczny” umieszczony tuż przy mikrofonie. Na grzebieniu można grać dmuchając odpowiednio w ząbki. Ale było to ciekawe, podkreślające chaotyczny zamęt owej komety, z którego zresztą co jakiś, nie tak częsty czas potrafiły się wyłaniać ciekawe zmiany harmoniczne sprawiające przyjemność wyobraźni.
Największe wrażenie wywarł na mnie jednakże Danalogue The Conqueror (Dan Leavers), który nie grał na instrumentach klawiszowych, ale raczej na ich pokrętłach. Wychodził z tego nietemperowany, dowolnie podwyższany i obniżany dźwięk i muszę przyznać, że momentami było to wyjątkowo wirtuozerskie i fascynujące. To właśnie Danalogue sprawił, że moje początkowe załamanie ustąpiło miejsca zadowoleniu sytego konsumenta muzyki. Dan Leavers urodził się w Londynie, w młodym wieku studiował fortepian, ale się zbuntował. W związku z czym przez dwa lata grał tylko na czarnych klawiszach (to podobnie jak Chopin – stwierdziłby może kto złośliwy…). Na Danalogue wpłynęli, jak deklaruje na swej stronie: Mahavishnu Orchestra, Terry Riley, Stevie Wonder, Pink Floyd i Rage Against the Machine. Ciekawe, gdyż moim zdaniem Terry Riley wpłynął głównie swym zapętlonym, dzikim niekiedy minimalizmem raczej na Shabakę, saksofonistę…
Jak pisze o sobie Danalogue: „Moja dusza zostaje wyrwana z nieskończonego kosmosu i doprowadzona do przebudzenia świadomości poprzez organiczny skafander kosmiczny.”. Instrumentami odpowiedzialnymi za niezwykłe doznania była chyba The Roland Juno-60 oraz Roland SH-09. Następnym generacjom muzyków Danalogue radzi: „Zbadaj archaiczne formy technologii, aby uzupełnić obecne technologie. Usuń wyobrażoną publiczność z tego, co według Ciebie ludzie chcą usłyszeć. Jeśli twoja muzyka cię ekscytuje i daje ci gęsią skórkę, możesz założyć się, że są tacy jak ty, którzy będą się tak czuli. Jeśli musisz pracować przez dwa dni i robić muzykę w nocy, bo na początku koncert jest do bani, po prostu zrób to. Wytrwałość, wytrwałość, wytrwałość!”.
A jaki jest tego efekt? Rzeczywiście ciekawa muzyka. Na początku odpychająca, po krótkiej aklimatyzacji słuchu zdradzająca niewątpliwe talenty jej twórców. Posiadająca swój unikalny nastrój i będąca rewolucją przede wszystkim dla wyobraźni, co w sztuce najważniejsze.